Kojarzycie
Szybkich i wściekłych? Tę serię filmów z Vin Dieselem? Kojarzycie jak w piątej części w scenie w trakcie napisów końcowych okazało się, że Letty jednak żyje? Jarałem się tym niesamowicie i po wyjściu z kina czekałem na szóstkę jak powalony - miesiącami kombinowałem dlaczego upozorowała swoją śmierć i przyłączyła się do innej ekipy... aby dowiedzieć się, że to była "amnezja"

A potem pojawił się starszy brat czarnego charakteru z tej części, a potem retconowanie śmierci Hana, a potem kuzyn brata siostry postaci XYZ, i kolejne powroty zza światów, i kolejne rodzeństwa postaci, itd., itp...
Dlaczego o tym piszę? To tylko przykład. Uważam, że nic, co jest ciągnięte za długo (i w przeciwieństwie do np. takiego Bonda, który był serią luźno związanych ze sobą przygód jakiejś postaci, która nie ma konkretnego początku ani końca, więc można je oglądać / czytać w dowolnej kolejności, lub z osobna) nie utrzyma swojej jakości i w końcu zmieni się w parodię samej siebie. I tak jest za każdym razem - dlatego mimo prób wejścia w ongoingi z moim ulubieńcem Batmanem (najpierw w Nowe DC w 2013, potem w
Odrodzenie w 2016, w końcu w
Detective Comics w 2020) nie dałem rady i odpuściłem je całkowicie. Jeśli coś trwa i trwa, i ma trwać, to w końcu dochodzi do tzw.
przeskoczeń rekina, do zagrań rodem z opery mydlanej (powroty zmarłych postaci, pojawiający się z tyłka krewni bohaterów, retconowanie starszych wydarzeń...) i wtedy jakakolwiek stawka przestaje istnieć. Przy marketingu
Matrixa Rewolucji Warner Bros. wymyśliło genialny
tagline, którego (niestety) same nie uszanowało -
"Wszystko co ma początek, ma też KONIEC." (i tak powinno być)

No i teraz mogę zacząć pisać na temat. Tak, jestem z pokolenia, które ok. godz. 15:00 w latach 2001-2004 znikało z podwórka i zapominało o bożym świecie ślęcząc przed RTL7 / tvn7. Tak, uwielbiałem
Dragon Balla, zbierałem jak opętany karty Chio (wciąż mam blisko 200, a pewnie z 300 potraciłem przez lata), naklejki z gum do żucia, zabawki, kupowałem komiksy (przy premierze udało mi się zdobyć tylko trzy tomy: 36 i 41-42, później w 2009 roku nadrobiliśmy z braćmi całość, która obecnie stoi w domu młodszego brata), itd... Ale nigdy nie mogłem przekonać się do czegoś z
DB poza głównymi seriami...
Okej, w miarę podobał mi się jeszcze film kinowy z Janembą (ale tylko ten, nawet te z Brolym, który ma rzeszę fanów dla mnie zawsze były słabe, a on sam był beznadziejną postacią, bo "Legendarnym" Super Saiyajinem był, jest i na zawsze pozostanie Son Goku). Reszta? Dla mnie mogłaby nie istnieć. Tak więc w moich oczach:
Dragon Ball - co najmniej
9/10 i serduszko na wieki
Dragon Ball Z - mimo większej ilości wad
10/10 i serduszko na wieki (najlepsza kreskówka ever)
Dragon Ball GT -
6-7/10 (też spoko, szczególnie niektóre elementy, choć to już nie było to samo)
Poza powyższymi oczywiście
10/10 dla mangi mistrza Toriyamy (czyta się ją zdecydowanie lepiej niż ogląda anime, mimo braku genialnego soundtracku i wielu fantastycznych fillerów) i bardzo lubię dwa komiksy "fanfiki", czyli ten o Yamchy od JPFu i od lat śledzę
DB Multiverse (ale nie traktuję tego jako oficjalną kontynuację Zetek, jest nią
GT).
Kai próbowałem oglądać gdy wychodził, ale odpadłem jakoś w połowie. Wykastrowany obraz do formatu 16:9, wycięcie masy fajnych fillerów, całej
Buu Sagi i przede wszystkim wymiana muzyki w prawie wszystkich scenach (!! kto wpadł na ten debilny pomysł, przecież poszczególne utwory były pisane z myślą o konkretnych sagach, postaciach i scenach, a podmiana ich całkowicie zmienia wydźwięk scen pozbawiając ich emocji !!) zabijały frajdę z oglądania do tego stopnia, że w końcu odpuściłem.
Wiem, że od kilku lat
DB przeżywa drugą młodość. Nowe filmy kinowe, nowe seriale (przy których współpracował AT),
Dragon Ball Super, itd... Sorry, ale dla mnie Toriyama doszedł do takiego punktu i takich power leveli w swojej mandze, że nie da się tego kontynuować z sukcesem. Jak czytam, że Goku i Vegeta (którzy nigdy się nie starzeją

) dalej rywalizują, który z nich będzie lepszy (choć ten drugi pogodził się z tym, że nie doścignie Goku we wzruszającym monologu podczas starcia z Majin Buu

) i że wymyślają im kolejne formy (mają błękitne włosy, białe włosy, czerwone włosy, Frezer jest złoty, czarny, itd...

), to śmiać mi się chce. Wziąłem od młodszego brata z półki
DBS i odpadłem w połowie pierwszego tomu, tak bardzo to było złe

Jak mi opowiadał o czym to jest dalej (zbierał i przeczytał chyba z 12 tomów) to wiem, że nie chcę mieć z tym kontaktu... ani z niczym innym z tego uniwersum powstałym w XXI wieku.
Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść... Toriyama zakończył
DB (a w przypadku anime:
DBZ) w odpowiednim momencie, o ile już nie ciągnął tego za długo (bo po drodze gubił postacie, mylił wydarzenia i zmieniał konwencję), a jeżeli dało się to jeszcze jakoś pociągnąć, to udanie zrobiono to w
GT. Wszystkie te nowe twory to ciągnięcie w nieskończoność tych samych motywów + zrzynanie z fanowskich tworów (np.
DBM) aż do porzygu. Sorry, it's
#notmycanon.
Także byłem fanem
Dragon Balla i myślę że wciąż mogę powiedzieć, iż "jestem fanem", choć tylko konkretnego
Dragon Balla (tego, którego znam z dzieciństwa). Wciąż mam gdzieś na płytach cały serial z lektorem z RTLu i zbieram obecnie kolorowe wznowienie mangi od JPFu (czyta się fantastycznie!) + liczę, że kiedyś będę zarabiał na tyle dobrze, aby upaść na głowę i kupić całą kolekcję kart Chio, którą zbierałem tyle lat, ale nigdy nie udało mi się posiadać kompletu. A co do wszystkiego, co powstaje oficjalnie w temacie
DB po 2000 roku - jeśli fani to lubią, śledzą i chcą więcej - bawcie się dobrze. Dla mnie tego nie ma, nigdy nie powstało. I tego nowego serialu też nie planuję oglądać
