Obejrzane. Jak komuś się nie spodobał pierwszy, to drugi też go nie przekona. Pierwsza godzina ciągnie się jak glut, za to później film oddaje wszystko z nawiązką. Jak dla mnie słabo wypadają zmiany dokonane przez Villeneuve'a w charakterach postaci, zwłaszcza tych kobiecych (jakby książką zbyt mało zawierała silnych postaci kobiecych). Najgorzej chyba wyszło to w przypadku Chani, której charakter obrócono o 180 C, z wykształconej dziewczyny najmocniej wierzącej w Paula i jego misję, w na dobrą sprawę jego polityczną przeciwniczkę (to wątek autorski reżysera) na dodatek dzikuskę nie wiadomo czy umiejącą czytać. Ogólnie bardzo słabo czuć chemię pomiędzy nią a Paulem, no ale jak ma być ją czuć skoro nie mają ze sobą praktycznie nic wspólnego na dodatek przez większość czasu są w opozycji w stosunku do siebie (tzn. ona do niego bo jest wiadomo kim, on za nią wodzi oczami). Sama Zendaya w sumie lepiej niż się spodziewałem w kilku scenach wychodzi poza swoje "empluła" gwiazdeczki Disneya z jedną skrzywioną miną, w kilku wpada w te koleiny zwłaszcza w ostatniej scenie (dostaje ostatnią scenę WTF) w której wygląda jak właśnie taka gwiadeczka co dostała lizaka (od starego, obleśnego producenta), ale nie dostała za niego obiecanej roli jest aż fizycznie bolesna. Boska Rebeka kradnie jak zawsze większość scen (chociaż tu nie jestem obiektywny), ale gra jakąś dziwną postać posklejaną z Lady Jessiki i św. Alii-od-Noża (tej późniejszej walniętej), będącej czymś w rodzaju kryminalnego masterminda, baaaaaardzo mieszane odczucia tutaj miałem. O Stilgarze, który robi za religijnego fanatyka stanowiącego źródło sucharów przez litość nie powinienem wspominać, ale Bardem to i zwłoki prostytutki potrafiłby zgrać więc i tu ciągnie tę swoją postać w górę. Spodobał mi się za to Feyd-Rautha, zdaje się Walkiewicz i Pietras mają do Butlera jakieś "si" twierdząc, że został zatrudniony raczej ze względu na popularność wśród młodych widzów (zwłaszcza żeńskiej części) a nie ze względu na faktyczne umiejętności, gdzie nie do końca miał dźwignąć rolę, ale w/g mnie poradził sobie dobrze a postać dostała kilka minut więcej niż Sting u Lyncha i może nie tak magnetyzująca, ale jak dla mnie całkiem udatnie odwzorowująca tę książkową, no może z wyjątkiem tego ryja prosto z Bractwa Złych Mutantów (gdzie podobno był przystojniakiem). Florencja słabo wykorzystana a szkoda, bo apetyczna i niezła aktorka i Irulana ciekawa. Chalameta chwaliłem wcześniej, pochwalę go jeszcze bardziej, kilkoma scenami udowadnia, że jednak więcej w nim siedzi niż chłopak "jedna rola" z plakatu Bravo Girl.
Po wyjściu z kina opinie mocno podzielone, części (chyba nieco większej) bardziej się podobała "jedynka" części Part 2. Jak dla mnie chyba jednak odrobinę bardziej ta druga, zresztą ku mojemu zdziwieniu bo byłem przekonany, że to co się dało pokazać na filmie to było w "jedynce" a kontynuację trzeba będzie dopchać wypełniaczami w postaci scen akcji. A tu się jednak okazało, że ta część nie tylko ma chyba trochę bardziej zgrabnie opowiedzianą historię, to jeszcze na dodatek skupia się nie na wątku fabularnym czy też nazwijmy to "przygodowym" a raczej na samej idei powieści (oczywiście jednej-dwu wybranych spośród kilku, na resztę zabrakło czasu). Miałem nadzieję, że dostanę film nieco bardziej rozbuchany wizualnie niż poprzednik. Tzn. wizualnie film to dalej majstersztyk, ba nawet lepiej jest niż poprzednio, już pomijając znakomitą pracę operatorów to nie dość, że więcej efektów to i lepiej zrobionych (z wyjątkiem syfiastego lustrzanego statku Imperatora), ale zabrakło mi trochę większej fantazji no i wiadomo budżetu w dziedzinie świata przedstawionego. Dom Harkonnen to z opisów sądząc przypominał raczej dwór Kaliguli niż ten bauhausowo-hitlerowski czarno-biały koszmarek (chociaż to ciekawe przedstawienie tak pod względem wyglądu jak i idei). A najgorzej wypada cały 30-osobowy dwór Imperatora z trzema fajnymi projektami kostiumów, gdzie reszta nosi jakieś jednokolorowe togi. Tak wygląda Cesarstwo nawet nie Tysiąca, ale Milionów Planet?
Czy mi się podobał? W sumie bardzo, naprawdę warto przecierpieć anemiczny początek. Czy arcydzieło SF jak sporo głosów zarówno wśród fachowców jak i amatorów głosi? A gdzie tam, po prostu wysokiej jakości produkcyjniak, który próbuje udowodnić, że da się nakręcić blockbuster mający cechy nieco "poważniejszego" kina. Ja ogólnie z Dennisem Villeneuvem mam ten sam problem co z Christopherem Nolanem, obydwu lubię, obydwu cenię, obydwaj potrafią nakręcić filmy bardzo dobre nawet podpadające pod świetne, ale obydwóm brakuje tego nieuchwytnego "czegoś" co charakteryzuje największych. Naprzykład tego co włożył pewien znany w komiksowie grubasek w swój pół-amatorski sponsorowany po części ze sprzedaży własnej komiksowej kolekcji film, który został obwołany "głosem pokolenia". Film Kanadyjczyka głosem pokolenia nie jest i nie będzie, ale i tak warto się "ponudzić" bo to kawał dobrego łączącego stare z nowym kina fantastycznego, chociaż dla mnie filmowa "Diuna" chyba jednak pozostanie zielonymi oczami Virginii Madsen i jej "A beginning is a very delicate time...".