Autor Wątek: Diuna (2020)  (Przeczytany 25772 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline Jigsaw

Odp: Diuna (2020)
« Odpowiedź #240 dnia: Pt, 12 Listopad 2021, 22:52:36 »
Podczas oglądania filmu wielokrotnie sobie myślałem, że teraz żałuję, że tak się pastwiłem nad tym kogo Lynch obsadził w głównej roli - prawdziwy dramat jest dopiero w tej najnowszej ekranizacji.
  U Lyncha był stary dziadyga, a co Ci nie pasuje w obecnym odtwórcy?

Offline Gieferg

Odp: Diuna (2020)
« Odpowiedź #241 dnia: So, 13 Listopad 2021, 00:39:40 »
McLachlan i Chalamet byli w tym samym wieku grając w Diunie więc osssoqrvachozzzi?

Offline Pan M

Odp: Diuna (2020)
« Odpowiedź #242 dnia: So, 13 Listopad 2021, 02:19:16 »
Wczoraj podczas ostatniej godziny najnowszego Bonda zastanawiałem się, skąd ja znam te architekturę i przypomniałem sobie, że to przecież Arrakis z najnowszej ekranizacji. Tyle, że dziwnym trafem Bond pałętał się po betonowym silosie z czasów Zimnej Wojny. Ach ci wizjonerzy wojskowi. Niby zakute łby, a tu taka niespodzianka - wyznaczali trendy dla całej galaktyki. Beton zbrojony i szerokie przestrzenie, żeby podmuch rozchodził się swobodnie w całej konstrukcji.

Ja zdania nie zmieniam - nowa Diuna to słaba, pompatyczna wydmuszka z agresywną promocją. Podczas oglądania filmu wielokrotnie sobie myślałem, że teraz żałuję, że tak się pastwiłem nad tym kogo Lynch obsadził w głównej roli - prawdziwy dramat jest dopiero w tej najnowszej ekranizacji.

Chalameta nie znam z innych filmów, ale tutaj sama scena z pudełkiem wyszła mu na tyle dobrze, że jestem w stanie uznać, że to nie jest błąd w obsadzie.

W ogóle obsada aktorsko to jest akurat mocna strona. Ferguson powalająco naturalna w swoich emocjach, czegoś takiego nie wiedziałem w żadnej innej kosmicznej sadze pokroju Star wars. Tego nie ma nawet co porównywać. Kobieta zagrała jak w dramacie a nie sci-fi za duży pieniądz i to jest ogromny plus tego filmu.

Skarsgård odpowiednio demoniczny, chociaż było go za mało. Momoa no spoko sobie gra i nie pokazał w sumie nic wyjątkowego, bo to nigdy nie był wybitny aktor, ale dobrze równoważy bardziej poważną atmosferę  swoja postacią, która wnosi odrobinę lekkości.

Boje się o Zendaye, ale wnioskuje, ze twórca miał łeb na karku biorąc ją do tej roli skoro nawet Bautiste umie wykorzystać na jego możliwości- tu wnioskuje akurat po 2049, bo w Diunie było go dziwo jeszcze mniej niż w tamtym filmie.

Kręcenie beki z przestrzeni w Diunie jest już nudne.

Tak potrafią wyglądać współczesne domy i to często tych bogatszych przedstawicieli społeczeństwa






Założenie, że taki trend miałby się jeszcze pogłębić nie jest takie absurdalne.
« Ostatnia zmiana: So, 13 Listopad 2021, 02:33:44 wysłana przez Pan M »

Offline death_bird

Odp: Diuna (2020)
« Odpowiedź #243 dnia: So, 13 Listopad 2021, 11:50:06 »
Prognozowanie jakiegokolwiek trendu na okres za około 20 tysięcy lat jest cokolwiek nonsensowne. Jedyne co pozostaje zrobić to wykorzystywać opisy z książki i coś tam improwizować na własny rachunek.
Prawda jest taka, że czego nie wymyślą to mogłoby być. Byle dobrze na ekranie wyglądało.

@Pan M
Względem Chalameta warto obejrzeć "Król" (2019). Jest na Netflix.
"Właśnie załatwiliśmy Avengers i to bez kiwnięcia palcem".

Offline starcek

Odp: Diuna (2020)
« Odpowiedź #244 dnia: Nd, 14 Listopad 2021, 12:17:46 »
[...]

Założenie, że taki trend miałby się jeszcze pogłębić nie jest takie absurdalne.

Ktoś tu nie zrozumiał ironii.
Właśnie tak wyglądają wizje w Diunie, bo to jest obecny trend, a film jest nieodrodnym dzieckiem swoich czasów. Niczym więcej. Jakie trendy teraźniejsze w architekturze - takie wizje na to, co kiedyś. Przez 20 tys. lat równie dobrze wrócimy do jaskiń - o ile przeżyjemy jako ludzkość.

Obecny Paul to dramatyczny drewniak, którego zasób gry aktorskiej sprowadza się do ustawienia miny zbitego spaniela i tak sobie gra przez cały film. Z przerwą na zmazy nocne przy wizjach Chani.

Jeden wielki ziew. A nie, zwracam honor - ktoś o tym pisał wyżej - scena próby Bene Gesserit robi lepsze wrażenie niż w książce. Ale jedna scena na całe te dłużyzny - jak dla mnie - zdecydowanie za mało żeby ocenić ekranizację na plus.
Za każdym razem, gdy ktoś napisze: 80-ych, 70-tych, 60.tych, '50tych - pies sra na chodniku w Tychach.

Offline misiokles

Odp: Diuna (2020)
« Odpowiedź #245 dnia: Nd, 14 Listopad 2021, 13:20:11 »
Narzekanie na dłużyzny to też znak naszych czasów. Dzisiejszy widz kieruje się ku teledyskowej koncentracji fabuły.

Offline death_bird

Odp: Diuna (2020)
« Odpowiedź #246 dnia: Nd, 13 Marzec 2022, 00:17:12 »
Z pozycji "przed telewizorem".
Z jednej strony śliczne, z drugiej niemal pozbawione klimatu.
I za długie.
Za długie wyłącznie po to żeby wyciągnąć ludzi do kina dwukrotnie i dwukrotnie skasować ich za bilet.
Innych powodów nie dostrzegam.

P.S. Lady Jessica jak zwykle wymiata.  ;D
P.S.2 Liet Kynes. No tak... hm... no...  ???
"Właśnie załatwiliśmy Avengers i to bez kiwnięcia palcem".

Bender

  • Gość
Odp: Diuna (2020)
« Odpowiedź #247 dnia: Nd, 13 Marzec 2022, 10:21:39 »
Narzekanie na dłużyzny to też znak naszych czasów. Dzisiejszy widz kieruje się ku teledyskowej koncentracji fabuły.

Tu się nie zgodzę. Filmy dziś po prostu mają dłużyzny, często niczym nieumotywowane. Mam w kolekcji sporo filmów z lat 50-80. Mało który przekracza 1,5-2 godziny. I trudno tam mówić o motywacji zaspokojenia popytu na teledyskową koncetrację z oczywistych powodów. Sama narracja w żaden sposób nie cierpi wręcz przeciwnie.

ukaszm84

  • Gość
Odp: Diuna (2020)
« Odpowiedź #248 dnia: Nd, 13 Marzec 2022, 10:54:31 »
To prawda, najbardziej to widać w serialach, gdzie trzeba zapełnić około 10 godzinnych odcinków per sezon, a czy opowieść tylu wymaga to nie ma znaczenia.

Offline Dracos

Odp: Diuna (2020)
« Odpowiedź #249 dnia: Nd, 13 Marzec 2022, 13:07:54 »
To prawda, najbardziej to widać w serialach, gdzie trzeba zapełnić około 10 godzinnych odcinków per sezon, a czy opowieść tylu wymaga to nie ma znaczenia.

To prawda, ale warto dodać że historycznie brało się to z chęci dopasowania do ramówki telewizyjnej, teraz już powoli od tego odchodzą. Nie mówiąc o preceduralach mających po 20+ odcinków, to ze sztandarowej liczby 13 kiedyś, schodzą do 10 lub 8. Daje to możliwość napisania bardziej treściwego scenariusza, natomiast to czy z tego skorzystają to już inna sprawa i w dużej mierze zależna od warsztatu.

Offline death_bird

Odp: Diuna (2020)
« Odpowiedź #250 dnia: Nd, 13 Marzec 2022, 15:04:48 »
Uwaga. Drobne/delikatne spoilery.

Wszystkie poniższe przemyślenia są siłą rzeczy prywatne i subiektywne dlatego nie będę co drugie zdanie wrzucał sformułowań "wg mnie" czy "moim skromnym zdaniem". To wynika samo z siebie.
A zatem moim skromnym zdaniem:

Przespałem się z "Diuną", pewne rzeczy poukładały mi się w głowie i "dzień po" dochodzę do wniosku, że ta produkcja jest w zasadzie tak jakby zbędna, bo też poza prezentacją dzisiejszych możliwości w zakresie scenografii i (przede wszystkim) efektów specjalnych nie wnosi niemal niczego nowego względem tego co Lynch zaproponował w 1984 r.
Ba. Niektóre rzeczy robi wręcz (odnoszę takie wrażenie) gorzej.
W zasadzie to chciałoby się napisać, że Villeneuve zrobił ten film "na lenia" a jego własny wysiłek koncepcyjny sprowadza się do jednej jedynej sceny błogosławienia wyruszających na Arrakis Saudarkarów. W całej tej wydmuszce pisanki to jest tak naprawdę jedyna "świeża" scena.

A co poza nią? "Diuna" A.D. 2021 ogląda się jak nie przymierzając "Quo Vadis" Kawalerowicza. Co tylko świadczy o tym, że ekranizacja to nie jest bynajmniej kaszka z mleczkiem, bo z jednej strony łatwo jest wypaść z toru i zrobić jakąś idiotyczną wariację nt materiału źródłowego nie mającą z tymże materiałem nic wspólnego a z drugiej strony można wpaść w głębokie koleiny, które sprawiają, że nie uda się zaproponować niczego oryginalnego. I to jest właśnie przypadłość nowej wersji.
Generalnie jeżeli oglądało się pierwowzór Lyncha to widziało się nową odsłonę. Niby są jakieś różnice pseudo fabularne (Idaho czy nieszczęsna Kynes, która na potrzeby ideolo z postaci trzeciego planu stała się bohaterką drugoplanową tak jakby równie istotną co Duncan co samo w sobie jest lekko głupawe), ale w sumie różnica jak między "tomejto" i "tomato". Czyli zbędne didaskalia.
Co zatem sprawia, że nowe jest słabsze od starego?
Klimat.
Pomijam już fakt, że Lynch w ciągu dwóch godzin i siedemnastu minut opowiedział całą historię podczas gdy Villeneueve potrzebował 2.35 żeby zrobić raptem połowę fabuły. Jeżeli dla kogoś to nie są dłużyzny to nie wiem czym one są.
Ale jaki miał w tym cel?
Skarmić widzów kinowych stroną wizualną czy zrealizować wytyczne działu księgowego? Wg mnie to drugie. W momencie w którym książeczkę pt. "Hobbit" udało się rozciągnąć na trzy części wytwórnie musiały zrobić pod siebie ze szczęścia i teraz pewnie będą doić tę krowę wszędzie tam gdzie tylko się da.
Ale to tylko część problemu.
Druga sprawa to obraz jako całość a całościowo tam po prostu nie ma żadnej ikry. Wszystko sprawia wrażenie zimnej, bezdusznej cyfryzacji bez względu na to czy jesteśmy na deszczowym Caladanie, suchej Arrakis czy "mrocznej" Giedi Prime.
Giedi Prime.
Harkonnenowie.
Dramat.
Lynch miał na nich pomysł. Dostarczył teatralnych, momentami operowo przerysowanych, ale wiarygodnych degeneratów. Od obleśnego barona, przez tępego i brutalnego Rabbana po lekko psychotycznego Stinga.
I każdy z nich działał jako postać.
A teraz?
Bautista to "aktor" jednej roli Draxa. Poza GotG gość nie ma niczego do zaproponowania (przynajmniej tam gdzie go widziałem). Jego "Bestia" Rabban sprowadza się do bladej gęby i krzyku. Kartka papieru i tyle.
Baron? Papierowy, nie budzący żadnych emocji tzw. "czarny charakter". Miał być straszny? No nie jest. Mógł być odrażający? Nie jest.
To po prostu zmęczony życiem polityk, którego nie wiadomo po co ucharakteryzowano na potwora. Gdyby zrobiono z niego jakąś wariację Tywina Lannistera byłby bardziej przekonywujący rozmawiając o pieniądzach. A tak to ani z niego potwór ani technokrata. Jak spaprają jeszcze Feyda (o ile w ogóle się pojawi) to już będzie komplet.
Generalnie Harkonnenowie wydają się być największym rozczarowaniem. U Lyncha gdy trafiamy na Giedi Prime czujemy się jakbyśmy wylądowali na dworze Kaliguli i Jabby. Jednocześnie. Szło poczuć zimne mrówki przebiegające wzdłuż kręgosłupa. A tutaj? Nuda...
Coś mi się widzi, że o Harkonnenów będę miał największe pretensje, bo z nimi można było najbardziej poszaleć. Gdyby tylko miało się na nich pomysł. Tutaj go nie ma.
Na szczęście większość reszty postaci/obsady prezentuje się całkiem przyzwoicie.
Leto jest cokolwiek bezpłciowy, ale zawsze taki był i tutaj zarzutów stawiać się nie da.
Chalamet jak na razie daje radę jako mydłkowaty Pawełek Atryda i pytanie brzmi jak sobie poradzi z rolą Muad`Diba, bo tutaj wodzenie spojrzeniem zbitego spaniela już nie wystarczy (ale jestem optymistą - scenę z pudełkiem bardzo przyzwoitą zrobił).
Względem Lady Jessici wypowiadał się nie będę - mam słabość do Ferguson i jak dla mnie mogłaby grać pijana i na prochach a i tak będę ją oglądał z przyjemnością.
Zaskoczył mnie pozytywnie Brolin - ta bardziej surowa i brutalna wersja Halleck`a względem tego co swego czasu zaproponował Stewart jest jak najbardziej ok.
Momoa jako Idaho to zwyczajnie przestrzelony casting, ale lubię chłopa od czasu Khala Drogo toteż na aktora nie narzekam. Zrobił co potrafił i to wszystko.
Pozostaje jeszcze tylko moja ulubiona inaczej Zendaya, której "fenomenu" nie potrafiłem do tej pory zrozumieć, ale którego istota dotarła do mnie wczoraj. Otóż panna Zendaya jest tym samym czym nowa "Diuna". Produktem działu księgowości, oddelegowanym na odcinek pt. "przyciągnąć do kin latynoskich nastolatków". Jeżeli do 2023 roku ona niczego nie wymyśli i czegoś ze sobą nie zrobi to będzie drugą największą porażką tego filmu obok rodu H.

I to chyba byłoby na tyle.
Co prawda można byłoby jeszcze marudzić nt tego, że Villeneueve w zasadzie zapomniał albo nie chciało mu się opowiedzieć historii ogólnej wokół konkretnej intrygi. Niby coś tam o polityce, niby coś tam o pieniądzach, ale do licha. U Lyncha scena na początku gdzie korporacja stawia do pionu władcę znanego wszechświata zjada na surowo wszystko co na temat rzeczywistości polityczno/ekonomicznej próbuje robić nowy scenariusz.
A poza tym ładne obrazki, brak odwagi/koncepcji interpretacyjnej, w większości przyzwoite rzemiosło aktorskie i brak jakichkolwiek emocji.
Nawet Zimmer jakoś tak dostosował się do poziomu całości produkcji. W trakcie seansu jego muzyka wpisuje się w obraz, ale po jego zaskoczeniu człowiek nic z niej nie pamięta.
Nowa "Diuna" jest jak ta Królowa Śniegu.
Piękna, zimna i pusta w środku.
Szkoda.

P.S. Ale za to jest już koncepcja serialu: $$$! $$$! $$$! Jackpot!
 

« Ostatnia zmiana: Nd, 13 Marzec 2022, 15:08:37 wysłana przez death_bird »
"Właśnie załatwiliśmy Avengers i to bez kiwnięcia palcem".

Odp: Diuna (2020)
« Odpowiedź #251 dnia: Pn, 14 Marzec 2022, 18:14:20 »
   Ooooo, osobiście wezmę nową Diunę pod obronę.  Bardzo lubię film Lyncha, ale to na zasadzie lubienia snyderowskiego Watchmen który fajnie się ogląda, ale który jest kiepską ekranizacją, tyle że film Watchmen byłby świetnym filmem bez komiksu Alana Moore tak Diuna 1984 jest po prostu złym filmem. Twierdzenie, że Lynch się zmieścił w dwóch godzinach i iluś tam minutach jest oczywistą nieprawdą, to jest jeden z najczęściej stawianych pierwowzorowi zarzutów, scenariusz zwłaszcza w drugiej połowie jest fatalnie pocięty, postacie niczym bohaterowie z komiksów Stana Lee z lat 60-tych kręcą się po planie i swoimi własnymi głosami opowiadają co właśnie robią i o czym myślą a całość dodatkowo przerywana jest monologami Narratora-Irulany, która dopowiada motywacje bohaterów i wydarzenia prowadzące do tego co się dzieje na ekranie bez czego ktoś nie czytający książki, chyba nie wiedziałby za bardzo o czym ten film wogóle jest.
  Obsada - bardzo lubiłem starą ale w/g mnie na plus w nowym filmie w praktycznie każdym przypadku.
- Paul Atryda - najlepsza zamiana to właśnie w tym przypadku, lubię Maclachlana ale raz on średnio wizualnie pasował, dwa to jak napisano jego bohatera jest kompletnym niezrozumieniem postaci z książki którą sprowadzono do bardziej bojowego Jezusa obdarzonego telekinezą i mocami sprawiania cudów, który na końcu rozwala wszystkich złych, zostaje bossem całej dzielnicy i bierze wszystkie fajne laseczki na chatę. Chalamet zdecydowanie bardziej przypomina zbuntowanego emo-nastolatka i zdecydowanie lepiej się sprawdza w dramatycznych rolach pogubionych ludzi, zobaczymy jak poradzi sobie w drugiej części, ale jestem dobrej myśli.
- Leto po równo, obydwaj nieźli (lepszy od obydwu był śp. William Hurt w miniserialu)
- Lady Jessica, obydwie piękne, obydwie utalentowane, Ferguson chyba jednak odrobinę ładniejsza i większe pole do popisu dostała, punkcik na nową wersję
- Harkonnenowie tutaj również mam mieszane uczucia. Tyle, że tak w filmie Lyncha ci goście byli tak groteskowo operetkowi że ciężko było ich brać na poważnie. O jakichś mrówkach nie ma mowy, może za pierwszym razem jak film oglądałem tak mniej więcej w wieku 11 lat to sprawiali groźne wrażenie, później za każdym razem jak ich widziałem to mi się chciało śmiać, co nie oznacza że nie lubię ich ról, są świetni na ekranie po prostu to nie są Harkonnenowie z książki. Ci u Villeneuve'a jednakże również zawodzą tyle że na innym poziomie, Bautista jako Glossu Rabban jest akurat ok, w poprzedniku to był tępak który nie umiał nawet sznurowadeł zawiązać. W książce to owszem nie był tytan intelektu, wujek rozgrywał go jak chciał ale on nie był tytanem w porównaniu do głównych Graczy na planszy a w stosunku do normalnych ludzi był ponad przeciętnie inteligentny, gruntownie wykształcony i obyty w wyższych sferach, on widział zagrożenia płynące z polityki Vladimira po prostu jako wiernemu psu nie przyszło mu na myśl, że to własny pan zastawia na niego pułapkę. Tutaj jest ok. brutalny wojownik z niewyjściową gębą, który jednocześnie potrafi zbudować zdanie złożone i ma jakieś tam swoje przemyślenia tak powinno być. Vladimir no mi tak średnio też się podobał, fakt Skarsgard przyciąga wzrok trzeba przyznać a sam pomysł charakteryzowania go na Marlona Brando jest nawet zabawny, tyle że w odwzorowywaniu Don Vita chyba coś poszło za daleko. Boss rodu Harkonnen to był 100% zdeprawowany socjopata, tutaj jakbym nie znał oryginału to nie byłbym chyba daleki od interpretacji w stylu "może i skurczysyn i morderca ale to facet który nieustannie myśli o powodzeniu własnego kraju i chce robić dobrze podłymi metodami". Peter de Vries kompletnie niewykorzystany a przecież Dastmalchian to świetny aktor, jedyne co miał fajne to ten numer z okiem. Obydwie wersje mają wady i zalety więc remis z lekkim wskazaniem na starą wersję.
- Duncan Idaho - w filmie Lyncha prawie go nie było, Momoa fizycznie kompletnie niepodobny za to z charakteru doskonale przeniesiony, plus dla nowej wersji.
- Gurney Halleck - wszyscy kochają Patricka Stewarta ale sorry Patrick, Josh Brolin dostał więcej czasu i świetnie go wykorzystał.
- Liet Kynes - no i co tu powiedzieć wszystko widać na ekranie. Z jednej strony Liet to jeden z największych błędów logicznych w całej powieści z drugiej mimo że drugo a nawet trzecio planowa to wbrew pozorom bardzo ważna postać. Natomiast sama pani Duncan-Brewster jest dobrze prowadzona i przekazuje to co miała przekazać, tym niemniej punkcik oczywiście na korzyść starego filmu i Maxa Von Sydow.
- Thufir Hawat - w obydwu wersjach zbyt krótka na ekranie, natomiast w filmie Lyncha jakby podobniejszy fizycznie :)
- Doktor Yueh - Stockwell był w porządku, ale u Villeneuva mamy przynajmniej Azjatę.
- Matka Wielebna Gaius Helena Mohiam - ta w nowej Diunie póki co zdecydowanie bardziej książkowa
- Stilgar - Nie było go jeszcze dużo, ale Bardem to zdecydowanie lepszy aktor niż McGill więc pewnie będzie lepiej.
- Chani - zobaczymy co to będzie, ale będę szczery te 5 minut które pokazała Zendaya to totalna katastrofa, nie dość że z tym wiecznie otwartym dzióbkiem przypominała dziewczynę z zapadłej wsi która pierwszy raz wyjechała z domu, właśnie wysiadła na Centralnej i zobaczyła pałac, to jeszcze te jej złośliwości kierowane w stronę Paula, wcale nie przypominały gadki twardej pustynnej dziewczyny poirytowanej nieprzystosowaniem przybyszy a jednocześnie zaintrygowanej nimi tylko raczej końskie zaloty złośliwej gimnazjalistki, przy okazjonalnym zamknięciu dzióbka jej znudzona mina też nie pomagała. O wyglądzie jakby wyszła prosto z salonu kosmetycznego a nie z jaskini nie wspomnę. Sean Young wyglądała o wiele zgrzebniej i o wiele naturalniej o odcieniu skóry nie wspomnę. Ale damy jeszcze szansę Zendayi, jeszcze nic straconego . Niepokoją plotki, że niby mają coś tam grzebać w fabule żeby wyeksponować jej rolę, Chani nie była zbyt ciekawą postacią i na celu miała tylko potwierdzić zafiksowanie Paula, myślę że o wiele lepszym wyborem byłoby tak jak w mini-serialu z 2000 roku wyeksponowanie roli Irulany, która tam razem z Feyd-Rauthą dostała trochę poważniejszą rolę i wyszło to całkiem fajnie. W kwestii Irulany podobno ma ją zagrać Florence Pugh, szczerze mówiąc wolałbym osobę o bardziej delikatnej urodzie, wyższej i jednak nieco zwiewniejszej bo Pugh to taka trochę kluseczka, ale jakby nie patrzeć to bardzo ładna dziewczyna, na dodatek dobra aktorka więc napewno wstydu nie będzie.

  Zmierzając do końca, zgadzam się z Twoimi wnioskami. Największym grzechem tego filmu jest po prostu brak tego ognia. Film Lyncha był jaki był, ale autor odcisnął na nim swoje piętno i przekazał swoją wizję. Villeneuve wybrał bardzo bezpieczny sposób ekranizacji, ale nie zapominajmy że działał pod silną finansową presją a bardzo chciał nakręcić całość więc inaczej postąpić nie mógł, to że pójdzie bardziej w stronę realizmu było pewne. Patrząc się zarówno na nasze fora jak i zagraniczne, starzy diunowcy są zadowoleni, ludzie nie znający się na kinie uważają że te wydłużone ujęcia są oznaką artystycznego filmu więc muszą się podobać a znający wiedzą, że to trochę ściema ale przynajmniej to ładne obrazki. Tam gdzie Villeneuve pozwolił sobie na odrobinę szaleństwa tak jak w przypadku właśnie sceny z odprawą Sardaukarów, odlotu z Kaladanu czy Hallecka prowadzącego do boju wkurzonych Atrydów wyszło to świetnie szkoda że takich momentów nie ma więcej. Mam nadzieję, że reżyser przy drugiej części pozwoli sobie na więcej luzu i bardziej się zabawi z materiałem źródłowym, chociaż oby ta zabawa nie zakończyła się na zrobieniu z Diuny kompletnie feministycznego manifestu (chociaż nie zapominajmy że powieść Franka Herberta po części nim była). Ja z jednej strony bałem się, że ten film to będzie klapa z drugiej trochę się łudziłem że będzie genialnie, wiedząc jednocześnie że się tylko łudzę ja o Dennisie Villenuve mam takie same zdanie jak o Christopherze Nolanie to żadni mesjasze sf, bardzo dobrzy filmowcy których w sumie każda produkcja mi się bardzo podobała a jednocześnie żadna nie zachwyciła. Tym niemniej bardzo się cieszę, że będzie całość a na ewentualne seriale czekam bardziej niż na te gwiezdno-wojenne.

  Ach zapomniało mi się o tych realiach politycznych, faktycznie bardzo mało tego o Villeneuve'a, ale scena z nawigatorem i Imperatorem u Lyncha o ile fajna to raczej chybiona z powodu tego, że tam Szaddama przedstawiono jako o wiele słabszego niż był w rzeczywistości. W książce owszem cisnęli go przy każdej okazji ale wszystkie zaangażowane strony działały w stanie chybotliwej równowagi, że się tak nieładnie wyrażę tak samo Gildie trzymały Imperatora z jaja jak i Imperator trzymał je. Cały sztyc Tłuściocha polegał na tym, że on doskonale wyczuwał koniunkturę i wiedział że właściwie wszystkim zainteresowanym na rękę byłby upadek Domu Atreides, który zagrażał obaleniem dotychczasowego porządku a wszyscy chcieli aby "było dalej tak jak było", przy jednej okazji pozbył się swych śmiertelnych wrogów i jednocześnie ustawił na pozycji do gry o najwyższą stawkę, zresztą może nie tyle siebie co raczej Feyd-Rauthę liczę że wrócą do tego tematu. Jeszcze jeden śmieszny fakt, może przeoczyłem ale zdaje się w filmie nie za bardzo jest powiedziane po co im wogóle ta przyprawa, tyle że latają dzięki niej po kosmosie. Jak ktoś bystry wyjątkowo to może i się zorientuje.
« Ostatnia zmiana: Pn, 14 Marzec 2022, 19:19:46 wysłana przez SkandalistaLarryFlynt »

Offline death_bird

Odp: Diuna (2020)
« Odpowiedź #252 dnia: Pn, 14 Marzec 2022, 20:59:48 »
Generalnie polemizować nie chcę, bo co człowiek to opinia, ale w jednym przypadku zwerbalizuję odmienny punkt widzenia:

Twierdzenie, że Lynch się zmieścił w dwóch godzinach i iluś tam minutach jest oczywistą nieprawdą, to jest jeden z najczęściej stawianych pierwowzorowi zarzutów, scenariusz zwłaszcza w drugiej połowie jest fatalnie pocięty, postacie niczym bohaterowie z komiksów Stana Lee z lat 60-tych kręcą się po planie i swoimi własnymi głosami opowiadają co właśnie robią i o czym myślą a całość dodatkowo przerywana jest monologami Narratora-Irulany, która dopowiada motywacje bohaterów i wydarzenia prowadzące do tego co się dzieje na ekranie bez czego ktoś nie czytający książki, chyba nie wiedziałby za bardzo o czym ten film wogóle jest.

Nic nie poradzę, ale mnie to wszystko gra. Kupuję te zagrywki Lyncha takimi jakie są.
I w tym momencie wyskakuje mi z tyłu głowy "Potop" Hoffmana.
Co ma piernik do wiatraka?
Od razu przypomina mi się wypowiedź reżysera tłumaczącego skąd to i owo się wzięło. Hoffman w którejś ze swoich wypowiedzi opowiadał jak to ówczesny "Zachód" recenzując właśnie "Potop" opisywał film jako typowego przedstawiciela "słowiańskiej duszy" z długimi ujęciami typu przemarsze wojsk, itp. przejawami wschodniej "liryki kinowej".
I tak to sobie właśnie ów "Zachód" pewne elementy tłumaczył - wschodnim "charakterem" i wschodnią wrażliwością. A tymczasem Hoffman na to, że bzdura i że żadna słowiańska dusza tylko zwykła bieda i konieczność korzystania z jednej kamery.
My point is: nie wyobrażam sobie powtórnej ekranizacji Sienkiewicza, przystosowanej do nowoczesnej sztuki filmowej i zrobionej "na bogato" pod dzisiejszego widza.
Właśnie tak samo mam z filmem Lyncha. Nie ma dla mnie znaczenia czy "liryka" u Hoffmana wzięła się z działań intencjonalnych czy z przymusowych. Liczy się to, że patent zadziałał. I tak samo dla mnie działają werbalizowane myśli bohaterów czy narracja Irulany. Wszystkie te zabiegi zwyczajnie kupuję, bo dzięki nim ten film jest dla mnie (można się już śmiać) bardziej poetycki. I tak jak w przypadku Hoffmana ja tam nie widzę biedy (pomijam efekty specjalne) tylko fajną koncepcję.
Nic nie poradzę. W końcu "Diuna" jest poniekąd traktatem filozoficznym i w efekcie wolę (bo bardziej mi pasują) choćby oniryczne majaki MacLachlana niż ostre niczym brzytwa sny Chalameta.
Porównanie "forumowe": dla mnie "Diuna 1984" jest jak "Weapon X" na offset a "Diuna 2021" to jak "Weapon X" na kredzie.
Niby można. Ale po co.
Może to osobniczy sentymentalizm, ale wolę ten offsetowy, oniryczny klimat lat 80-tych.  ::)
"Właśnie załatwiliśmy Avengers i to bez kiwnięcia palcem".

Offline Pan M

Odp: Diuna (2020)
« Odpowiedź #253 dnia: Pt, 01 Marzec 2024, 14:01:09 »
Imo nie ma sensu zakładać tematu dla drugiej części filmu, która zresztą jest tak naprawdę drugą połową książki więc temat dwójki można śmiało pociągnąć tutaj.

Pierwsze opinie opływają w zachwyty, podobno film nie jest już nakierowany na powolną prezentację świata jak jedynka, więcej się dzieje na tyle, ze niektórzy widzą wręcz różnice w montażu jedynki a dwójki.

https://www.rottentomatoes.com/m/dune_part_two

https://www.imdb.com/title/tt15239678/

Oficjalnie też wiadomo tyle, że trzecia część powstanie https://www.filmweb.pl/news/%22Diuna+3%22+nadchodzi+Premiera+w+2027+roku-153275

Offline bababatman

Odp: Diuna (2020)
« Odpowiedź #254 dnia: Pt, 01 Marzec 2024, 21:32:35 »
Ludzie! Idźcie na Dune Part Two do kina! Audiowizualna uczta. Genialna muzyka, perfekcyjne zdjęcia, bardzo dobra gra aktorska i szalenie ciekawa fabuła. Obok Strefy Interesów to najlepszy film, jaki widziałem w tym roku.