Ooooo, osobiście wezmę nową Diunę pod obronę. Bardzo lubię film Lyncha, ale to na zasadzie lubienia snyderowskiego Watchmen który fajnie się ogląda, ale który jest kiepską ekranizacją, tyle że film Watchmen byłby świetnym filmem bez komiksu Alana Moore tak Diuna 1984 jest po prostu złym filmem. Twierdzenie, że Lynch się zmieścił w dwóch godzinach i iluś tam minutach jest oczywistą nieprawdą, to jest jeden z najczęściej stawianych pierwowzorowi zarzutów, scenariusz zwłaszcza w drugiej połowie jest fatalnie pocięty, postacie niczym bohaterowie z komiksów Stana Lee z lat 60-tych kręcą się po planie i swoimi własnymi głosami opowiadają co właśnie robią i o czym myślą a całość dodatkowo przerywana jest monologami Narratora-Irulany, która dopowiada motywacje bohaterów i wydarzenia prowadzące do tego co się dzieje na ekranie bez czego ktoś nie czytający książki, chyba nie wiedziałby za bardzo o czym ten film wogóle jest.
Obsada - bardzo lubiłem starą ale w/g mnie na plus w nowym filmie w praktycznie każdym przypadku.
- Paul Atryda - najlepsza zamiana to właśnie w tym przypadku, lubię Maclachlana ale raz on średnio wizualnie pasował, dwa to jak napisano jego bohatera jest kompletnym niezrozumieniem postaci z książki którą sprowadzono do bardziej bojowego Jezusa obdarzonego telekinezą i mocami sprawiania cudów, który na końcu rozwala wszystkich złych, zostaje bossem całej dzielnicy i bierze wszystkie fajne laseczki na chatę. Chalamet zdecydowanie bardziej przypomina zbuntowanego emo-nastolatka i zdecydowanie lepiej się sprawdza w dramatycznych rolach pogubionych ludzi, zobaczymy jak poradzi sobie w drugiej części, ale jestem dobrej myśli.
- Leto po równo, obydwaj nieźli (lepszy od obydwu był śp. William Hurt w miniserialu)
- Lady Jessica, obydwie piękne, obydwie utalentowane, Ferguson chyba jednak odrobinę ładniejsza i większe pole do popisu dostała, punkcik na nową wersję
- Harkonnenowie tutaj również mam mieszane uczucia. Tyle, że tak w filmie Lyncha ci goście byli tak groteskowo operetkowi że ciężko było ich brać na poważnie. O jakichś mrówkach nie ma mowy, może za pierwszym razem jak film oglądałem tak mniej więcej w wieku 11 lat to sprawiali groźne wrażenie, później za każdym razem jak ich widziałem to mi się chciało śmiać, co nie oznacza że nie lubię ich ról, są świetni na ekranie po prostu to nie są Harkonnenowie z książki. Ci u Villeneuve'a jednakże również zawodzą tyle że na innym poziomie, Bautista jako Glossu Rabban jest akurat ok, w poprzedniku to był tępak który nie umiał nawet sznurowadeł zawiązać. W książce to owszem nie był tytan intelektu, wujek rozgrywał go jak chciał ale on nie był tytanem w porównaniu do głównych Graczy na planszy a w stosunku do normalnych ludzi był ponad przeciętnie inteligentny, gruntownie wykształcony i obyty w wyższych sferach, on widział zagrożenia płynące z polityki Vladimira po prostu jako wiernemu psu nie przyszło mu na myśl, że to własny pan zastawia na niego pułapkę. Tutaj jest ok. brutalny wojownik z niewyjściową gębą, który jednocześnie potrafi zbudować zdanie złożone i ma jakieś tam swoje przemyślenia tak powinno być. Vladimir no mi tak średnio też się podobał, fakt Skarsgard przyciąga wzrok trzeba przyznać a sam pomysł charakteryzowania go na Marlona Brando jest nawet zabawny, tyle że w odwzorowywaniu Don Vita chyba coś poszło za daleko. Boss rodu Harkonnen to był 100% zdeprawowany socjopata, tutaj jakbym nie znał oryginału to nie byłbym chyba daleki od interpretacji w stylu "może i skurczysyn i morderca ale to facet który nieustannie myśli o powodzeniu własnego kraju i chce robić dobrze podłymi metodami". Peter de Vries kompletnie niewykorzystany a przecież Dastmalchian to świetny aktor, jedyne co miał fajne to ten numer z okiem. Obydwie wersje mają wady i zalety więc remis z lekkim wskazaniem na starą wersję.
- Duncan Idaho - w filmie Lyncha prawie go nie było, Momoa fizycznie kompletnie niepodobny za to z charakteru doskonale przeniesiony, plus dla nowej wersji.
- Gurney Halleck - wszyscy kochają Patricka Stewarta ale sorry Patrick, Josh Brolin dostał więcej czasu i świetnie go wykorzystał.
- Liet Kynes - no i co tu powiedzieć wszystko widać na ekranie. Z jednej strony Liet to jeden z największych błędów logicznych w całej powieści z drugiej mimo że drugo a nawet trzecio planowa to wbrew pozorom bardzo ważna postać. Natomiast sama pani Duncan-Brewster jest dobrze prowadzona i przekazuje to co miała przekazać, tym niemniej punkcik oczywiście na korzyść starego filmu i Maxa Von Sydow.
- Thufir Hawat - w obydwu wersjach zbyt krótka na ekranie, natomiast w filmie Lyncha jakby podobniejszy fizycznie
- Doktor Yueh - Stockwell był w porządku, ale u Villeneuva mamy przynajmniej Azjatę.
- Matka Wielebna Gaius Helena Mohiam - ta w nowej Diunie póki co zdecydowanie bardziej książkowa
- Stilgar - Nie było go jeszcze dużo, ale Bardem to zdecydowanie lepszy aktor niż McGill więc pewnie będzie lepiej.
- Chani - zobaczymy co to będzie, ale będę szczery te 5 minut które pokazała Zendaya to totalna katastrofa, nie dość że z tym wiecznie otwartym dzióbkiem przypominała dziewczynę z zapadłej wsi która pierwszy raz wyjechała z domu, właśnie wysiadła na Centralnej i zobaczyła pałac, to jeszcze te jej złośliwości kierowane w stronę Paula, wcale nie przypominały gadki twardej pustynnej dziewczyny poirytowanej nieprzystosowaniem przybyszy a jednocześnie zaintrygowanej nimi tylko raczej końskie zaloty złośliwej gimnazjalistki, przy okazjonalnym zamknięciu dzióbka jej znudzona mina też nie pomagała. O wyglądzie jakby wyszła prosto z salonu kosmetycznego a nie z jaskini nie wspomnę. Sean Young wyglądała o wiele zgrzebniej i o wiele naturalniej o odcieniu skóry nie wspomnę. Ale damy jeszcze szansę Zendayi, jeszcze nic straconego . Niepokoją plotki, że niby mają coś tam grzebać w fabule żeby wyeksponować jej rolę, Chani nie była zbyt ciekawą postacią i na celu miała tylko potwierdzić zafiksowanie Paula, myślę że o wiele lepszym wyborem byłoby tak jak w mini-serialu z 2000 roku wyeksponowanie roli Irulany, która tam razem z Feyd-Rauthą dostała trochę poważniejszą rolę i wyszło to całkiem fajnie. W kwestii Irulany podobno ma ją zagrać Florence Pugh, szczerze mówiąc wolałbym osobę o bardziej delikatnej urodzie, wyższej i jednak nieco zwiewniejszej bo Pugh to taka trochę kluseczka, ale jakby nie patrzeć to bardzo ładna dziewczyna, na dodatek dobra aktorka więc napewno wstydu nie będzie.
Zmierzając do końca, zgadzam się z Twoimi wnioskami. Największym grzechem tego filmu jest po prostu brak tego ognia. Film Lyncha był jaki był, ale autor odcisnął na nim swoje piętno i przekazał swoją wizję. Villeneuve wybrał bardzo bezpieczny sposób ekranizacji, ale nie zapominajmy że działał pod silną finansową presją a bardzo chciał nakręcić całość więc inaczej postąpić nie mógł, to że pójdzie bardziej w stronę realizmu było pewne. Patrząc się zarówno na nasze fora jak i zagraniczne, starzy diunowcy są zadowoleni, ludzie nie znający się na kinie uważają że te wydłużone ujęcia są oznaką artystycznego filmu więc muszą się podobać a znający wiedzą, że to trochę ściema ale przynajmniej to ładne obrazki. Tam gdzie Villeneuve pozwolił sobie na odrobinę szaleństwa tak jak w przypadku właśnie sceny z odprawą Sardaukarów, odlotu z Kaladanu czy Hallecka prowadzącego do boju wkurzonych Atrydów wyszło to świetnie szkoda że takich momentów nie ma więcej. Mam nadzieję, że reżyser przy drugiej części pozwoli sobie na więcej luzu i bardziej się zabawi z materiałem źródłowym, chociaż oby ta zabawa nie zakończyła się na zrobieniu z Diuny kompletnie feministycznego manifestu (chociaż nie zapominajmy że powieść Franka Herberta po części nim była). Ja z jednej strony bałem się, że ten film to będzie klapa z drugiej trochę się łudziłem że będzie genialnie, wiedząc jednocześnie że się tylko łudzę ja o Dennisie Villenuve mam takie same zdanie jak o Christopherze Nolanie to żadni mesjasze sf, bardzo dobrzy filmowcy których w sumie każda produkcja mi się bardzo podobała a jednocześnie żadna nie zachwyciła. Tym niemniej bardzo się cieszę, że będzie całość a na ewentualne seriale czekam bardziej niż na te gwiezdno-wojenne.
Ach zapomniało mi się o tych realiach politycznych, faktycznie bardzo mało tego o Villeneuve'a, ale scena z nawigatorem i Imperatorem u Lyncha o ile fajna to raczej chybiona z powodu tego, że tam Szaddama przedstawiono jako o wiele słabszego niż był w rzeczywistości. W książce owszem cisnęli go przy każdej okazji ale wszystkie zaangażowane strony działały w stanie chybotliwej równowagi, że się tak nieładnie wyrażę tak samo Gildie trzymały Imperatora z jaja jak i Imperator trzymał je. Cały sztyc Tłuściocha polegał na tym, że on doskonale wyczuwał koniunkturę i wiedział że właściwie wszystkim zainteresowanym na rękę byłby upadek Domu Atreides, który zagrażał obaleniem dotychczasowego porządku a wszyscy chcieli aby "było dalej tak jak było", przy jednej okazji pozbył się swych śmiertelnych wrogów i jednocześnie ustawił na pozycji do gry o najwyższą stawkę, zresztą może nie tyle siebie co raczej Feyd-Rauthę liczę że wrócą do tego tematu. Jeszcze jeden śmieszny fakt, może przeoczyłem ale zdaje się w filmie nie za bardzo jest powiedziane po co im wogóle ta przyprawa, tyle że latają dzięki niej po kosmosie. Jak ktoś bystry wyjątkowo to może i się zorientuje.