"Diuna Proroctwo" obejrzane. Może zacznę tym razem nie od dowalania się do serialu a do materiału źródłowego. Dotychczas byłem święcie przekonany, że "Diuna" Dennisa Villenuve'a to jego autorska wizja powieści Franka Herberta i może kiedyś faktycznie tak było, natomiast jakiś czas temu Warner potwierdził, że "Proroctwo" osadzone jest w tym samym świecie a jednocześnie oparte na książce czy tam książkach dwóch grafomanów ujeżdżających dziedzictwo pisarza, czyli jego syna Briana Herberta oraz Kevina J. Andersona znanego z wcześniejszej serii gwałtów dokonanych na Star Warsach. Tego akurat nie czytałem, ale tak sądząc po opisach treści serial korzysta raczej z postaci niż z fabuły. Starałem się ustalić sprawę kanonu bo widziałem na oficjalnych stronach mocną podmianę materiałów w stosunku do tego co zapamiętałem z lat młodzieńczych. Wychodzi na to, że sam fandom jest dosyć mocno zdezorientowany co do tej kwestii, ale jak zrozumiałem to sporo osób uznaje, że to co stoi w oryginalnym sześcioksięgu i dzieje się "teraz" jest stanem faktycznym a to co się tyczy przeszłości zostało podmienione na wypociny tej dwójki. Znaczy się to, że "The Dune Encyclopedia", której co prawda Herbert nie pisał, ale powstała na bazie jego notatek i dostała jego "błogosławieństwo" została w większości skasowana a to co ją wymieniło to co ci nieszczęśnicy czytający jeszcze tę produkowaną bo nie pisaną masówkę wiedzą momentami piramidalne bzdury. No to mniej więcej już wiemy w czym przyszło rzeźbić odpowiedzialnym za serial.
No to teraz sam serial. Reklamowany był przedstawiający początki Bene Gesserit i początki są przez dwie pierwsze minuty w postaci kilkunastosekundowych scenek. Pierwsza Bene Gesserit to stara murzynka (Atrydka podług duetu H&A, tutaj o tym nie wspomniano bo niektórzy widzowie mogliby zacząć zadawać niewygodne pytania, na dodatek to faktycznie bez sensu) co to w czasie Dżihadu Butleriańskiego stwierdziła, że najbardziej potrzebne są w tym momencie Prawdomówczynie (pewnie do przesłuchiwania robotów) więc je sobie wyszkoliła i w sumie niewiadomo co dalej. Ten bekowy wstęp zilustrowany jest wspaniałą sceną w której ludzie jako, że to "Diuna" to z nożami biegną na robotyczne czołgi rodem z Judgement Day. Dalej przeskakujemy do właściwego startu i tu niespodzianka, dostajemy Diunę tzn. chińską podróbę Diuny z plastiku, ale to taką podróbę zw każdym aspekcie. Myśleliście, że ktoś dostanie coś faktycznie o początkach Bene Gesserit, albo coś ciekawego o wykuwaniu się Imperium? Porzućcie wszelką nadzieję wy którzy wciskacie play, nie starczyło na to wyobraźni ani H&A ani autorkom serialu. 100 lat po gigantycznej wojnie z SI, która nieomal nie zniszczyła ludzkości a ponad 10000 lat przed rozpoczęciem powieści, status quo jest w 99% identyczne jak w momencie rozpoczynania się pierwszej Diuny, kur...de tam nawet moda się nie zmieniła bo są identycznie poubierani, wzornictwo zresztą też. Udało się nawet wcisnąć Tancerza Obliczy i Szej-Huluda, co jednocześnie podkreśla największą głupotę (nie zaliczam do tego elementów fantasy, bo to wpisane jest w konstrukcję świata tylko chodzi mi o błąd logiczny) oryginalnej powieści. Przygnębiające jest to, że wszystko kręci się wokół Atrydów i Harkonnenów podejrzewam, że jakby się cofnąć wystarczająco głęboko to Adam okazałby się Atrydą a Ewa Harkonnenką i w serialu jest identycznie, no ale taki to 'urok" kontynuacji.
Obsada na początku wydawała mi się mocno wątpliwa a po seansach upewniłem się raczej w swoich przypuszczeniach. Za gwiazdy robią Emily Watson co do której miałem największe chyba obawy chociaż jako aktorkę ją lubię i szczerze jest bardzo średnio, role zdziwaczałych pań domu jej wychodzą w roli masterminda z tym swoim konspiracyjnym szeptem wygląda przez większość czasu śmiesznie. Olivia Wilde (której kompletnie nie poznałem) grająca siostrę Emily może oczko wyżej, ale to nietrudno było uzyskać taki wynik. Do tego Mark Strong za którym jakoś nigdy szczególnie nie przepadałem, rzucający gromkie spojrzenia i wydający nieznoszącym sprzeciwu głosem rozkazy, których nikt nie słucha grający Imperatora-bezwolnego kretyna (na koniec okaże się, że to taki plan był, że on będzie kretynem) oraz Travis Fimmel w roli Ragnara Lodbroka, ale nie tego z początków jak był jeszcze fajny, tylko tego już pomylonego z końcówki kariery gdy widz już tylko czekał aż w końcu ktoś go uśpi. Do tego garść postaci mniej lub bardziej ważnych, w rolach których aktorzy spisują się mniej lub bardziej, gdzie szczególne wyróżnienie należy się Jodhi May jako Imperatorowej i nie znam z nazwiska tego Atrydy mistrza miecza co nie potrafi robić mieczem, obydwoje są wznieśli beznadziejność na poziom niedostępny pozostałym. Problematycznym wydaje się, że serial wygląda jakby był skierowany do widza co nie potrafi dodać dwóch do dwóch, na czym cierpią w dużej mierze oprócz fabuły również aktorzy, którzy muszą nadeskpresyjnością podkreślać wszystko co dzieje się na ekranie, jak ktoś kłamie to musi się spojrzeć w lewo, później w dół, Prawdomówczyni aby wejść w tryb wykrywania kłamstw bo przecież nie potrafi tego robić stale to wykonuje okejkę z palców a później dostaje zbliżenia na oko i na nos (?). Po kiego grzyba tam w ogóle chodzące wykrywacze kłamstw skoro wszyscy oczami przewracają bez przerwy? Ogólnie wszelkie zależności pomiędzy postaciami są wyjaśniane za pomocą przewracania oczami, intensywnych spojrzeń i strojeniem dziwnych min więc dosyć szybko odniesiemy wrażenie, że oglądamy "Wspaniałe Stulecie" w wersji fantastycznej. Jako, że wytrzeszcz oczu, mógłby się okazać zbyt nieczytelny dla tych co głupszych widzów aby się zorientowali czy ktoś, kogoś lubi czy nie to showrunnerki na wszelki wypadek suflują wszystko co się dzieje na ekranie ustami bohaterów. Przez całkiem spore okresy czasu, postacie nie prowadzą dialogów między sobą tylko tłumaczą co się dzieje. Mistrzostwem w tym przypadku jest scena w której do Matki Wielebnej Valyi czyli Emily Watson przybywa jakaś siostra z listem, ta czyta oczywiście na głos co tam się znajduje po czym posłanniczka zdaje pytanie "a co teraz planujesz?", w tym momencie sama nasuwa się na myśl odpowiedź "a co cię to kur...de obchodzi, jesteś je...no listonoszką i dlaczego na ty?", no ale Emily wszystko chętnie opowie. Mimo, że wszystko tłumaczą łopatą to i tak większość jest mętna z powodu nadmiaru postaci i wątków. Wrócę jeszcze do doboru obsady w filmie Villeneueve'a zresztą Lyncha też patrzyłeś się na ten członkinie Zakonu i TO po prostu widziałeś. Oglądałeś Rebeccę Fergusson czy Leę Seydoux - femme fatale tym nonszlanckim gestem odkładającą lornetkę i widziałeś kobiety, które są bez problemu w stanie lepić facetów jakby byli z plasteliny. Tutaj mamy to samo co w Netflixowym Wiedźminie (z tym, że w Wiedźminie kilku aktorkom coś tam udało się wyciągnąć z postaci) a tutaj oglądamy po prostu kółeczko szarych pań. Myślę, że jakbym był takim bardziej krewkim baronem czy tam księciem i ktoś by mi przyszedł podsunąć ani specjalnie atrakcyjną, ani inteligentną ani nawet posiadającą jakąś interesującą osobowość kochankę to bym poszczuł towarzystwo psami. Sporo widzów twierdzi, że ostatni odcinek mocno ratuje całość i owszem zgadzam się z tym. Coś, cokolwiek w końcu się zaczyna dziać, jakieś tam fabularne tryby zazębiać, nawet Emily udaje się wykrzesać z siebie nieco ognia. Co prawda demoniczne wizje są raczej oczywiste co do tego co przedstawiają, ale akurat w tym wypadku konsekwencja twórców wyszła na dobre bo to fajne rozwiązanie pod względem fabuły. Chociaż śmiać się trochę chce, gdy dochodzimy do wniosku, że koniec końców wychodzi na to, że grupka licealistek zeszła sobie do piwnicy, za pomocą noży rozwiązała sprawę różnic programowych po czym postanowiła zawładnąć galaktyką. Taki spisek psychopatycznych bibliotekarek.
Trzeci serial na podstawie kolejnej wielkiej franczyzy ogólnopojętej fantastyki i kolejny rozczarowujący. Ciężko mi nawet stwierdzić czy to lepsze czy może jednak gorsze niż "Akolita" i "Pierścienie Władzy", za to na pewno nudniejsze. Chociaż jest tam jakiś potencjał na przyszłość. Skoro pierwszy sezon to właściwie rzecz biorąc jedna, wielka ekspozycja to, może w kolejnym przejdziemy w końcu do jakichś wydarzeń nie opierających się tylko na memlaniu tych nudziarzy? Z marnymi aktorami raczej nie da się nic zrobić, ale liczę, że chociaż scenarzyści napiją się jakiejś kawy w czasie pracy. Aż się boję rozpocząć ten spin-off "Gry o Tron".