Odczuwalna głębia tajemnicy oraz niespokojnego dramatu; woal misternej mgły, zawiesiny cienia i mroku, który spowija "
Nawiedzony Dom na Wzgórzu", to niesłychanie istotne, dopełniające tę serialową produkcję składowe. 10-cio odcinkowy, jak na pierwszy sezon przystało, obraz Mike'a Flanagana jest złożonym, specyficznym fluidem - czymś więcej, niż kolejnym tworem od Netflixa. "Nawiedzonego Domu na Wzgórzu" nie da się doświadczać, jeśli jest się ,,empatą", wrażliwym na odczucia psychiczne i emocjonalne innych osób, człowiekiem. Oczywiście odczucia z oglądania serialu, zestrajania się z jego fabułą będą w tym przypadku możliwe, ale jeśli czujesz, że jesteś niczym misa zbierająca każdy negatywny bądź pozytywny strumień emocji, "Nawiedzony Dom na Wzgórzu" tą misę przeleje, przyszpilając twą psychikę do grubego, surowego muru. W wizjonerskim dziele Flanagana inteligencja emocjonalna skierowana na sedno intymnych negatywnych odczuć, dotykających swymi mackami każdego kto w jakikolwiek sposób związany był z "Hill House", zakrapiana jest przemożnym, przytłaczającym - którego nie ratuje więcej ,,chwyconego" przez kamery śwatła - mrokiem. Ten 10-cio odcinkowy dramat, który rozwija się w wiecznej, niezgłębionej, bez dna, plugawej ciemności, jest niczym wampir energetyczny; o ,,jump scare'ach" nie było tu mowy (przytrafił się może jeden, góra dwa), zło wychodziło ze starego syczącego gniewnie zamczyska w pierwotny nieodgadniony sposób, niczym rozległe jestestwo, które chce otworzyć bramy mrocznego świata lub odwróconego wymiaru i przesączyć wici ciemności do naszego prostego, ziemskiego padołu. Czasami, aż miałem ochotę wyłączyć z tego powodu telewizor, schować się skulony w kącie, przykryć kołdrą i poczekać aż mrok odejdzie - ten serial wyrzuca na wierzch drzemiące w każdej z istot ,,adamowego plemienia" pierworodne winy, grzechy i nieczystości; stawia naszą stabilność emocjonalną, człowieczeństwo i więź z bliskimi nam osobami pod grubym, wielgachnym znakiem zapytania. Oglądający odnosi więc wrażenie: intymnego odczucia zagrożenia psychicznego i duchowego bezpieczeństwa, czyli nic innego jak zetknięcie się z tymi elementami serialu, które stają się jego głównym walorem.
Po całym pierwszym sezonie cierpkiej, plującej na miłość, radość i inne pozytywne ludzkie emocje - niech nie zwodzi Was kontrast mleczno-żółtej, ciepłej aury świetlnej rozciągającej się na przeciągnięte ciemnym, dostojnym, drewnem wnętrze "Hill House" - adaptacji powieści mistrzyni grozy i królowej makabry, Shirley Jackson, "Nawiedzony Dom na Wzgórzu", enigmatyczna aura serialu, niestrudzenie, wciąż trwa, wciąż na mnie oddziałuje; ba, zdaje się w ogóle nigdy nie znikać, jakby mroczne jestestwo "Hill House" psuło mnie od środka, zalewając ropą, rdzą, kloaką. Chwilowe stagnacje akcji - a tak naprawdę akcji, jak na horror, czy dramat "Nawiedzonego Domu na Wzgórzu" przystało, po prostu tu nie doświadczymy - są wytłumaczalne: klimat serialu utrzymuje się wokół wspomnień - retrospekcji oraz teraźniejszości wydarzeń, co splata i buduje fabułę gęstego od przytłoczenia i mroku, tragi-horroru.
Nazwijmy to ,,mechanizm" konceptu fabuły i jej odtwarzania, bo w "Nawiedzonym Domu na Wzgórzu" każda minuta serialu, każda większa sekwencja danego odcinka - nawet jej osobnicze, intymne łączenia i przejścia oparte o prywatne koleje losu i dramatyczne przeżycia bohaterów tworzy jeden idealnie współgrający ze sobą kolektyw - jest dość istotnym elementem i wyraźnym znakiem rozpoznawczym serialu. Oglądanie "Nawiedzonego Domu na Wzgórzu", zwłaszcza odcinków z oschłymi, zrodzonymi z samych ciemnych, nieproporcjonalnych kształtów, złymi marami, jak ,,
Pan w Kapeluszu" lub ,,
Pani z Przekrzywioną Szyją" i epizodów 9, 10, gdzie, jak widać, negatywne fluidy i wieczny mrok
,,Czerwonego" Pokoju dosięgną każdego, wpływając nawet na niewinne, nieskalane grzechem kilkuletnie dzieci (Luke i Nelly), było jak czytanie niezwykle mrocznych, dosięgających pierwocin ciemności i zbiorowiska negatywnej siły, opowiadań, czy noweli Lovecrafta. W odczucie stałości bezpieczeństwa duchowego widza uderza upiornie dobry, zakrawający na ciężki do wyczucia, sposób bezpośredniego, jak i po części pośredniego wywoływania w nim odczucia strachu. Przykładowo w drugim odcinku, w sytuacji, gdy właścicielka zakładu pogrzebowego i jedna z głównych bohaterek, która przeżyła ,,tamtą noc" w Hill House, Shirley Crain, próbuje przekonać jakiegoś chłopca (syna klientów), aby pożegnał się z babcią i zobaczył jak będzie wyglądać na pogrzebie, przenosimy się do prosektorium, gdzie właśnie Shirley ,,balsamuje" babcię chłopca, przygotowując ją do uroczystości. Widok zmarłej staruszki, jej suchej skorupiałej skóry, zaszytych ust i zapadniętych oczu - o kolorze ciała już nie wspomnę - był zatrważający. Flanagan wykorzystuje cały wachlarz możliwości, aby pokazać czym może być tajemnica, dramat, horror, groza.
Po kilku przeżytych odcinkach - a było to, jak i całe 10 rozdziałów, niesłychanie mocne - nie miałem pojęcia, co w przestrzeni serialu będzie dalej miało miejsce; jak wydarzenia z przeszłości, które wydają się być tak cierpkie i przytłaczające, jakby ich wybiórcze ,,wtedy", ,,wczoraj", ,,2 dni wcześniej", wychwytywała niejasna mroczna siła, subiektywny żywiący się szczęściem ludzi byt. "Nawiedzony Dom na Wzgórzu" jest wybiórczym, innym, awangardowym, mrocznym dziełem, głównie z racji przeżyć głównych bohaterów w przeszłości w Hill House i w czasach współczesnych, bo negatywna, istniejąca poza czasem siła jest wczoraj, dzisiaj i jutro, jest zawsze! Na takich klimatach beletrystycznych, czego widz doświadczył w niniejszej adaptacji, prawdopodobnie wzorowali się: Stephen King, Dean Koontz i inni mistrzowie literatury grozy, horroru i thrilleru, szukając inspiracji do swoich powieści.
"Nawiedzony dom Na Wzgórzu" oceniam na: 10/10