Wykorzystując zasłużony urlop odrobiłem "Alien 4", szczerze mówiąc oglądałem go tylko raz, gdzieś tam kiedyś w okolicach premiery, uznałem za przyzwoity, ale dużo gorszy niż reszta i zapomniałem. Punkt wyjściowy dla filmu jest taki idiotyczny, że należy spuścić nań zasłonę milczenia. Natomiast jak już się oswoimy z faktem, że jest jak jest to zobaczymy film, który na swój sposób również stanowił zawód zarówno dla krytyków jak i sporej części widzów jak poprzednik Finchera i co najlepsze dokładnie z tego samego powodu, większość dostała nie to co chciała. A dostała bieganie grupy twardzieli obładowanych giwerami rodem z dwójki po nieco klaustrofobicznych korytarzach statku kosmicznego rodem z jedynki w zaskakująco luzackim wydaniu, któremu nieobcy jest slapstickowy humor. Nie będę nikomu wciskał, że film jest lepszy niż "Alien 3" bo nie jest, ale tutaj ma nad nim przewagę, jest po prostu oryginalniejszy, różni się od poprzedników niczym dwójka od jedynki. Jak, kto zna twórczość Jeuneta bez pudła pozna szybko jego styl (a najszybciej pozna go po obecności jego ulubionego aktora), klimat mocno zalatujący komiksem (nie ma się co dziwić w sumie, scenarzystą był Joss Whedon, ogólnie grupa bohaterów mocno Firefly zajeżdża, a raczej na odwrót) z tymi kompletnie przerysowanymi postaciami w stylu szaleni naukowcy, szurnięty generał oddający saluty żołnierzom których sam zabił, kaleka składający automatycznego shotguna z wózka inwalidzkiego, facet z pistoletami w rękawach czy pomysłami w stylu strzelania przez dziurę w zwłokach, żywcem wyjętych z notatnika Lloyda Kaufmana. Przy seansie oczekiwałem kompletnie niesatysfakcjonującej oprawy wizualnej, ale i tu przyjemnie się rozczarowałem. Zapamiętałem bowiem te kilka momentów najgorzej wygląjących zresztą najbardziej wytykanych przez wszystkich, ale poza nimi całość wygląda naprawdę dobrze, fajna scenografia, te efekty które wyszły i dzisiaj nie wyglądają najgorzej, świetna animatronika, nieco przeprojektowane i to na plus modele obcych. Co za to wyszło zdecydowanie gorzej niż wcześniej. Niestety aktorstwo. O ile wszystkie trzy, poprzednie części błyszczały w tym elemencie i w każdym bez problemu można było wskazać zwracające na siebie kreacje postaci, które potrafiły być zadziwiająco głębokie, tak tutaj jest różnie. Weaver jako odmieniona Ripley daje radę, na plus Perlman i ten Francuz nie pamiętam jak się zwie, coś tam próbuje Douriff. Niestety, z resztą bywa już różnie i to nawet niekoniecznie z winy aktorów a raczej reżysera, który nie skupiał się jak poprzednicy na stworzeniu im pola do popisu, Winona Ryder, którą lubię i cenię wypada tutaj raczej blado najwięcej energii wkładając w to, aby ładnie wyglądać. Ogólnie rzecz biorąc, podobało mi się, było fajniej niż to zapamiętałem, film nie udający że jest jakimś kosmicznym horrorem (chyba, że z gatunku body), nie udający, że ma aspiracje do zaliczenia w grono "poważnego" kina, za to fabularnie zdaje się całkiem nieźle wpasowujący się w uniwersum obcego.