- Spoiler! Tu jest spoiler! Jak śmiesz!?
- Ale to autorka tak napisała.
- A, to spoko.
A mnie ciekawi inny aspekt tego zagadnienia: skąd się wzięła ta antyspoilerowa gorączka. Serio, to najważniejsze w lekturze jakiegokolwiek dzieła filmu czy literatury? Skąd to się wzięło, bo mam wrażenie, że ludzka tolerancja na to była swego czasu mniej histeryczna. Z Netflixa? Z Filmwebu? Z USA? Z zamydlenia nam wszystkim oczu tym, że "nasze emocje" są najważniejsze?
Biorę z półki książkę sprzed 30 lat. Z tyłu napisane, że znajdują gościa na plaży. Nic nie pamięta, ale jednocześnie okazuje się, że jest mistrzem sztuk walki, ma dostęp do milionowego konta w Szwajcarii i że ktoś usilnie chce go zabić. Toż to skrót połowy "Tożsamości Bourne'a"! Czy mi to przeszkadzało w lekturze? Skąd! Przechodziłem przez to wspólnie z bohaterem, odkrywałem to razem z nim.
Potem wypuszczają XIII, gdzie autorzy wprost mówią, że bazowali na opisanej wyżej książce. Czy ktoś rozpaczał? Czy ktoś mówił, że to błąd w sztuce, spoiler?
Czy naprawdę nie ma już innych walorów - szczególnie w komiksie - które liczą się bardziej? Musimy być tak koniecznie zaskakiwani na każdym kroku, bo inaczej "wszystko nam zepsują"?
Kilka lat temu kumpel mi zdradził, że w najnowszych SW zabijają Hana Solo. Czy popsuło mi to projekcję? Nie! Miałem przyjemność w obserwowaniu jak film do tego wszystko prowadzi, jak zachowuje się postać, o której wiem, że zginie. Poza tym, tam było tyle innych rzeczy!
Naprawdę od tej antyspoilerowej paniki to już niektórym się przewraca. Przy czym wydaje mi się, że w wielu przypadkach jest to na pokaz. "Zobaczcie, jak go przyłapałem na spoilerze."
Wyluzujcie trochę z tą potrzebą, bo za chwilę będziecie kazali okładki zasłaniać, że za dużo zdradzają. Albo cholera wie, co jeszcze.