Dziękuję Sebowi, bogu rysunku,
Jean Lucowi, bogu redakcji...
Ariochowi, Cromowi i wszystkim innym bogom metalu...Takimi oto słowami wita czytelników scenarzysta Ronan Le Breton.
Wkroczyłem do tego mrocznego świata i na własnej skórze doświadczyłem, że nie bez powodu Le Breton przywołał Ariocha, Croma i bogów metalu. Gdyby Arawn mógł zabrzmieć, to bez cienia wątpliwości grzmiałby riffami, blastami i tremolami black i heavy metalu.
Twarze bohaterów pokrywają demoniczne malunki do złudzenia przypominające corpse painty satanistycznych, pogańskich hord podpalających kościoły we wczesnych latach dziewięćdziesiątych. Bitewne sceny, których nie brakuje, zostały jakby żywcem wyciągnięte z okładek płyt Manowar - pełnych barbarzyńców i półnagich niewiast, skąpanych w morzu ognia i krwi.

Porzuciłem na chwilę historię snutą przez Arawna - króla piekieł, boga ciemności i władcę zmarłych. Przewracając kolejne strony pozwoliłem myślom i wspomnieniom zataczać swobodne kręgi. Oczami wyobraźni ujrzałem obrazy Franka Frazetty, Borisa Vallejo i Luisa Royo. Taka to właśnie stylistyka. Przemoc, seks, stal, nagie muskularne ciała zbryzgane krwią i jeszcze więcej przemocy, seksu, stali i krwi. Mroczne, cierpkie i gorzkie połączenie.
Duch Frazetty mocno manifestuje swoją obecność w pracach Sébastiena Greniera, a legendarny Death Dealer którego Frank stworzył, jest szczególnie wyczuwalny. Przyrodni brat głównego bohatera - Math w scenach bitewnego szału wygląda niczym lustrzane odbicie Siewcy Śmierci. Nie tylko on z resztą, takich malowanych cieniami postaci, rzucających nienawistne, pełgające upiornym blaskiem spojrzenia jest znacznie więcej.
Przypomniał mi się także film animowany Fire and Ice z 1983r. Wyreżyserowany przez Ralpha Bakshi'ego (tego od rysunkowego Władcy pierścieni),zrealizowany według projektów Frazetty. Po co o tym piszę? Bo w sentymentalną podróż mnie zabrali twórcy Arawna i wdzięczny im jestem za to.

Zainteresowani odnajdą także piekielnych mieszkańców otchłani do złudzenia przypominających Xenomorpha, łeb Predatora zdobiący wnętrze podziemnej siedziby Arawna, nawiązania do okładek płyt Motörhead, Megadeth czy Iron Maiden. Ostrze Nocy - miecz którym włada główny bohater, to oręż równie zły i przewrotny co Zwiastun Burzy Elryka z Melniboné, i równie wielki wpływ wywrze na losy Arawna.
W ponurych wnętrzach cytadeli króla piekieł nie trudno dostrzec wpływy Gigera, sama wieża zaś do złudzenia przypomina Barad-dûr. Jałowe i spalone ziemie królestwa naszego bohatera, są niczym zasnuty trującymi oparami Mordor, z dymiącą stale Orodruiną.
Smakowitych inspiracji nie brakuje.
Arawn - władca zaświatów (Annwn) w walijskiej mitologii. Opowieść pełnymi garściami czerpie z mitologii walijskiej i celtyckiej. Poza wspomnianym Arawnem pojawiają się takie znane z mitów postacie i bóstwa jak Firbolg, Morrígan czy Cernunnos. Mroczny, conanowski świat pełen magicznych istot i potworów, ożywa na malowanych farbami olejnymi planszach Greniera. Smoki, olbrzymy, ludzie wilki, ludzie kruki, leśni ludzie dziki, rozmaite piekielne pomioty, tajemnicze bestie zamieszkujące morskie głębiny i podniebne przestworza - na brak zróżnicowania bestiariusza narzekać nie można.

Pięknie prezentują się ilustracje namalowane przez Sébastiena Greniera. Pisząc te słowa ponownie przeglądam album ciesząc oczy wspaniałymi obrazami. To właśnie one są najmocniejszą stroną komiksu. Szczególnie urzekły mnie infernalne pejzaże, sięgające samego dna piekieł otchłanie, monumentalne statuy, płaskorzeźby i przeklęte świątynie krainy cieni.
Czytałem gdzieś że Grenier w pełni skrzydła rozwinął dopiero w Katedrze otchłani, wydanej na naszym rynku nakładem Lost in Time. Czekam zatem z niecierpliwością na finałowy tom Katedry.
Scenariusz napisany przez Ronana Le Bretona to dość stereotypowa, pełna uproszczeń i oczywistości historia o rodzinnej waśni, zdradzie i zemście. Bracia zabijając królów z łatwością podbijają całe królestwa, a najmroczniejszy z mrocznych Arawn z naiwnością i wiarą dziecka, za dobrą monetę przyjmuje pełne jadu rady, szeptane przez okrutny Kocioł krwi.
Czterej bracia - Math, Kern, Engus i Arawn. Sześć magicznych artefaktów - Topór słońca, Kostur puszczy, Płaszcz cienia, Kocioł krwi, Ostrze nocy i Kości przeznaczenia. Jedna przepowiednia, jedna klątwa. Tyle słowem streszczenia. Na trzystu stronach czekają czytelnika niepewne sojusze, zdrady, wojny, spiski, knowania, krwawe rytuały, czarna magia i bogowie wtrącający się do spraw śmiertelnych.

Lektura Arawna była jak gra w krwistego hack'n'slasha, lub souls like'a. Lubiący takie klimaty będą usatysfakcjonowani. Ja lubię i byłem. Komiks oceniam na
5/7. Mimo fabularnej prostoty i nijakiego zakończenia zapewnił mi dobrą rozrywkę. Jeżeli natomiast ktoś przechodzi obojętnie obok wszystkiego, o czym pisałem powyżej spokojnie może odjąć jeden punkt.
Więcej Arawnów nam trzeba! Wykrzykując te słowa zwracam oblicze w kierunku spryskanego krwistą posoką ołtarza Lost in Time.