No nie, bo moj przyklad wykazal ci, ze to co cie interesuje, czyli by tlumacz "oddawał rzeczywistość ("jak ludzie mówią")" jest bardzo względne, co zdajesz się sam potiwerdzac swoim przytykiem. Udowadnia to tez xanar, dla ktorego pilotka brzmi dziwnie i zawsze bedzie tak brzmiec, zatem twoje oczekiwania wysuwane wobec tlumaczy sa z zalozenia nierealistyczne.
Owszem, dlatego jeśli akcja komiksu będzie miała miejsce w jakiejś lewicowej redakcji (odpowiednika Krytyki Politycznej albo oko.press) to gdy w dialogu padnie słowo "chirurżka" to będzie uzasadnione i nikogo razić raczej nie powinno. A przynajmniej mnie nie będzie. Nawet podejrzewam że tłumacz, gdyby w dialogu dziejącym się w innym środowisku użył słowa "chirurg", to by zyskał duże uznanie, za wyłapanie takiego "smaczka".
A odnośnie bynajmniej, to tutaj również trafiłeś kulą w płot. Pomijając to, że ten przykład nie jest adekwatny (na co zwrócił uwagę Castiglione) to ja sobie wyobrażam użycie takiego słowa w błędnym znaczeniu w przypadku tłumaczenia dialogu, który w oryginale zawiera tego typu błąd. Którego sens w tłumaczeniu mógłby zginąć, a dzięki użyciu bynajmniej w nieprawidłowy sposób ładnie by się odnalazł.
Chirurżką również nie jest błędem, niestety sędzia tkwiąc w błędzie jest innego zdania.
Zastanawiałem się przez chwilę nad tym dlaczego manipulujesz, bo ja nie uważam że chirurżka jest błędem (w sensie znaczeniowym), tylko że jest to karykaturalny wyraz, stworzony (a przynajmniej wykorzystywany) na potrzeby ideologiczne. Ale potem przeczytałem swoje zdanie "A tak serio, to te chirurżki czy gościnie to właśnie takie bynajmniej" i w sumie widzę, że można to tak zinterpretować.
Natomiast mi chodziło o ten karykaturalny aspekt, a to dlatego, że mam bliskiego znajomego, który zawsze mówi w ten sposób. A to osoba bardzo dobrze wykształcona i bardzo mnie bawi, że on ten błąd popełnia. I to mimo, że kilka razy go poprawiałem, a nawet wyłożyłem co to dokładnie znaczy. Stąd takie moje porównanie, które zupełnie nie było czytelne.
KAŻDE nowe słowo, każde bez wyjątku, wchodzi do użycia stopniowo. Nigdy nie jest tak, że zbiera się jakieś gremium i decyduje "no wiara, to od jutra określenie 'burzysko' wchodzi do powszechnego użycia. Kto za? Łapki w górę." Gdzieś się to zawsze zaczyna. Ktoś to musi wymyślić. Potem się przyjmuje - albo nie. Z feminatywami jest dokładnie tak samo. Ktoś je wymyśla. Niektóre bez wątpienia się przyjmą. Inne z pewnością nie. Pożyjemy, zobaczymy. Natomiast mnie osobiście trudno oprzeć się wrażeniu, że sedno problemu naprawdę nie leży samych feminatywach, tylko w tym że niektórym osobom po prostu jest nie po drodze ze światopoglądem, którego są one przejawem. No bo jak to, włażą mi tu w MOJE komiksy z jakąś ideologią. Ano włażą, włażą i włazić będą. Kultura zawsze była (i mam nadzieję pozostanie) areną, na której ścierały się światopoglądy i na której wypracowywano jakiś tam społeczny konsensus. Lepsze to niż walić się po ryjach na ulicy.
Masz 100% racji. Tylko skoro to ma się gdzieś zaczynać, to dlaczego ma się zaczynać w tłumaczeniach? Dlaczego nie może się zaczynać np. w prasie codziennej czy telewizji. Ja ludzie zaczną się takim wyrazem posługiwać, to wówczas się przyjmie.
Tłumacz ma utwór w języku obcym przetworzyć na nasz język. Ma to zrobić dobrze, jakie środki do tego dobierze, to już jego sprawa, za to będzie oceniany - choćby ostatni przypadek burzyska. Ale tłumacz nie jest od tego, żeby dodawać coś od siebie, czyli realizować swój światopogląd poprzez tłumaczenie. Powiem szczerze, że znacznie mniej mnie raziłoby, gdybym przeczytał oryginalny polski komiks z "chirurżką", bo to wszakże decyzja autora, niż gdy to tłumacz, z powodu swojego światopoglądu, przekładając oryginalny utwór, dodaje na siłę karykaturalny feminatyw.