Dwie historyjki-spostrzeżenia:
1. Moja żona w swoim zakładzie pracy otrzymała zapytania od współpracownic, czy da się wprowadzić feminatywy w oficjalnym nazewnictwie stanowisk. Zrobiła szerszy wywiad, po którym wystosowała pismo do zarządu o wprowadzenie stosownych zmian do statutu firmy. Znalazła zrozumienie u swojego bezpośredniego przełożonego, prezes zgodził się wzruszeniem ramion, ale projekt uwaliła jedna z pań, kategorycznie odmawiając bycia "dyrektorką". Jaki z tego wniosek? Co najwyżej lub conajmniej taki, że zrodził się pewien problem społeczny, którego nie rozwiąże się, przytaczając jednostkowe przykłady, bo te mogą dowodzić wszystkiego, a nie o studium przypadku chodzi.
2. Jakiś czas temu profesor Jerzy Bralczyk wywołał w internecie burzę twierdzeniem, że nie pasuje mu, gdy ktoś mówi o umieraniu psa, bo zwierzęta w języku polskim zdychają. Dowiedziawszy się jakiś czas później o dyskusji, przetaczającej się w internecie, zbagatelizował owe poruszenie i swoją opinię podtrzymał - pies zdycha, bo w polskim języku zwierzęta zdychają. No, chyba że pszczoła - ta, dla podkreślenia jej życiodajnego znaczenia, w naszym języku umierała. I tym ostatnim spostrzeżeniem, w mojej opinii, sam sobie zaprzeczył. Bo skoro kiedyś ustanowił się wyjątek dla pszczoły, tak dziś we współczesnym języku dochodzi do zmiany i psy zaczynają umierać. Czy się to komuś podoba, czy nie.