Zgodnie z zapowiedzią, by uczcić przekroczenie progu 500 tomów w kolekcji (zeszytów nie liczę, choć i nie zbieram zbyt intensywnie), recenzja komiksu "Donżon".
Z twórczością Lewisa Trondheima miałem okazję zetknąć się do tej pory jedynie przy "Wyspa Burbonów 1730", cykl "Ralph Azham" gdzieś daleko widnieje na liście "może przeczytam". Joanna Sfara znam głównie z "Kota Rabina", reszta jego komiksów znów jest na wspomnianej wyżej liście. Powody istnienia takiej listy każdy czytelnik komiksów zna doskonale, nie ma co zatem ich wymieniać.
Miałem odrobinę podwyższone oczekiwania wobec "Donżonu" ze względu na słabość do fantastyki, gier, książek, całego tego ogródka z którego autorzy czerpali pełnymi garściami szukając inspiracji. Dodanie elementów fantastycznych do opowieści powinno poszerzać możliwości narracyjne twórców, a parodia czy też pastisz tego gatunku również powinien obfitować w fabularne pomysły i kreatywność.
Pod tym względem daję kredyt zaufania i ciekaw jestem jak się rozwinie opowieść. Przyjemnie też oglądać standardowe motywy fantasy oglądane w krzywym zwierciadle. Początek przywoływał wspomnienia o takiej sadze fantasy jak "Tytus Groan" Mervyna Peake'a, gdzie punktem wyjścia jest zamek, gdzie życie toczy się ułożonym rytmem, skostniałymi regułami i schematami, aż następuje Zmiana. Początkowo niewielka, jak rzucona śnieżka, która przeistacza się w kulę śniegową pędzącą przez życie bohaterów.
Dungeons and Dragons i całe morze innych źródeł to oczywistość, wspominana zresztą w dość ciekawym wstępie do "Donżonu", gdzie założenia serii i idea przyświecająca autorom wyłożona została jasno.
Moje obawy dotyczą ryzyka popadnięcia w autoparodię, przesadzenia z motywami takimi jak "tong doom" i tego, że zacznie się gonić własny ogon. Lektura nie nużyła, większość komiksów staram się przeczytać na jednym posiedzeniu, poza omnibusami, nie zmuszałem się do przewracania kolejnych stron, szczególnie, że akcja biegła wartko. Mam jednak wrażenie, że dobrze iż twórcy nie osiągnęli tych 100 i więcej epizodów, ponieważ nawet najbogatsze źródło prowadzi do wyczerpania oryginalnych rozwiązań i powtarzalności. Niewielkim minusem jest brak możliwości przyporządkowania charakterów postaci, dobre lub złe uczynki wykonywane są na przemian przez protagonistów. Co może i jest zgodne z założeniami historii, ale powinno mieć przełożenie na określone konsekwencje, np. nastawienie postaci X do postaci Y. Przykładowo w dalszej części historii, trzymając się konsekwencji fantasy, Miecz Przeznaczenia powie do Kaczora, że nie może użyć przedmiotu Z bo przez swoje uczynki stał się praworządny dobry/chaotyczny neutralny/coś innego.
Rysunki zaś to nieco karykaturalne antropomorficzne postacie i niezbyt bogate tło. Do opowieści pasują dobrze, Trondheim taki styl prezentuje, a pomagało to na pewno dotrzymać terminów wydawniczych, w pamięć jednak żaden kadr nie zapada. Dam szansę tej opowieści i kupię przynajmniej następny tom, ciekaw jestem jak dalej się to rozwinie. Póki co, w pięciostopniowej skali, 4-, w dziesięciostopniowej 7.