Donżon
Po lekko przydługim wstępie zacząłem się zastanawiać do jakiego gatunku sklasyfikować Donżona... Liczba odwołań, założeń artystów mogła przyprawić o zawrót głowy. Po lekturze tomu pierwszego problem pozostał, bo wspomniany komiks to pozycja całkowicie nieszablonowa.
"a za 20 lat przyjdę spalić to miasto, ich dzieci za to zapłacą"
Duet Sfarr/Trondheim powołał do życia historię nietuzinkową, krainę bajecznych posiadłości, najróżniejszych bohaterów. Odmienność to pierwsze określenie jakie nachodzi na myśl. Zarówno miejsc akcji, postaci, jak i charakterów. Niechaj jednak nie zmyli Was ten kolorowy świat pełen zwierzątek, obok tego w każdym cieniu skrywa się bestia, a scenarzyści momentami wbijają ostre jak brzytwa szpilki ukazując brutalność jaka panuje i w tym dziele. Głównego bohatera poznajemy przez przypadek. Którego swoją drogą w serii jest wiele, zazwyczaj jednak dobrze komponującego ze scenariuszem. W tym miejscu muszę się do czegoś przyznać. Gdybym został zmuszony do wytknięcia największego minusu temu dziełu opisałbym to w ten sposób, iż nie przepadam za komiksami w których nagle i nieoczekiwanie pojawiają się elementy (nie zaznaczone wcześniej w fabule), które w istotnym stopniu pchają historię do przodu. Wiecie o co chodzi? Możecie dokładnie śledzić kadr po kadrze i zagłębiać się w świat przedstawiony, jednak w żadnym stopniu nie ułatwia to próby odszyfrowania co może wydarzyć się dalej, ponieważ twórcy co rusz starają się Nas czymś zaskoczyć. W Donżonie takie sytuacje się zdarzają.
Kaczor Herbert oraz jego kompan Jaszczur Marvin to główni rozgrywający w opowiadanej historii. Pierwszy obrazuje ofermę, który pragnie się zmienić, drug to awanturnik mający pewne specyficzne ograniczenia. Ich przygodom towarzyszy sporo krwi, niebanalnie komicznych scen, wzajemnie jednak sprawnie się uzupełniają. Ich relację pikantnie doprawiła Księżniczka Barbarzyńców, tworząc mieszankę kolorowo jaskrawych fajerwerków.
Ale tak właściwie o co chodzi z tym całym Donżonem? Ano jest to dom dla wszelakiej maści stworów, potworów i całej reszty niezidentyfikowany stworzeń. Opiekuje się nim Strażnik, a jego zadaniem jest dbanie o wszelkie aspekty i gospodarność zamku. Zazwyczaj od niego i jego zamysłów zaczynają się przygody i problemy jego towarzyszy.
"Jednak widać, że ci się podobam... Z pewnością wolałbyś móc mnie całować i lizać po całym ciele bez konieczności ślubu ze mną"
Nie odwołując się bezpośrednio do sytuacji, aby nie psuć Wam przyjemności z lektury wspomnę tylko iż pojawienie się tej postaci, wywołało sporo ognia i uatrakcyjniło Donżona jako całość. Nazwałbym to brakującym ogniwem, a od pojawienia się następują zmiany. Niektóre nieobliczalne i zaskakujące.
W tym miejscu wypada uwagę przenieść na Bouleta, czy impuls dla którego kupiłem Donżona praktycznie w dniu premiery. Jego prace możemy podziwiać w ostatnich dwóch zeszytach. Przyznaję bez przystawiania żelazka do twarzy, iż ze swojej roboty wywiązał się znakomicie. Ostre i precyzyjne kadry, a co najważniejsze utrzymane w spójnej warstwie z poprzednikiem. Czytelnik nie odczuwana zmiany, natomiast po głębszej analizie bez trudu znajdzie się różnice w warsztacie obu Panów. Za to daję ogromny plusik.
Nie ma co wiele pisać, przyznam tylko - scenariusz wciąga jak cholera. Przeczytasz dwie czy trzy strony i zaraz pojawia się aspekt, który intryguje i chcesz poznać zakończenie. Cechuje to najlepsze pozycje, a do takich zaliczyłbym tę serię. Za pierwszy tomik wystawiłbym ocenę 8/10.
Nie czytałem Czarów Zjarów, ale w Donżonie zjary też się zapewne znajdą jak w pojedynku o względy pewnej piękności w barze