Bo nie wykluczam, że z komiksami jest podobnie. Asortyment się poszerza, ale wcale nie musi temu towarzyszyć wzrost popytu. Potworzyły się nisze, coraz mniejsze zresztą, ale w sumie czytelników jest tyle samo. Taką mam teorię
Sorry, że wracam do posta sprzed dwóch dni, ale przyszło mi do głowy coś bardzo ciekawego. Otóż wyniki
Top 200 Egmontu zdają się wskazywać na wyższość planowanej centralnie gospodarki niedoboru nad rozwiniętą gospodarką rynkową. I to zarówno z punktu widzenia wydawców, jak i czytelników.
Postaram się to w możliwie przystępny sposób uzasadnić. No więc w PRL-u wydawano bardzo niewiele komiksów, ale odbiorcy cieszyli się z tego co było dostępne i na pniu wykupywali każdą pozycję. Wszyscy byli zadowoleni - wydawcy mieli kosmiczne nakłady (a co za tym idzie niską cenę jednostkową), a czytelnicy otaczali te nieliczne komiksy kultową czcią. Obecnie jest dokładnie odwrotnie - wydawcy żeby wyjść na swoje muszą wydawać pierdyliard tytułów w niskich nakładach, a rozkapryszeni czytelnicy i tak ciągle narzekają na ceny, jakość, głupie fabuły albo brzydkie rysunki. No i nikt nie jest zadowolony.
Ranking Egmontu dobitnie świadczy o tym, że ten pierwszy model był lepszy. Minęło 30 lat, a komiksy z czasów PRL-u wciąż sprzedają się najlepiej i absolutnie nikt na nie nie narzeka, tymczasem te nowe rzeczy zepchnięte zostały gdzieś na dół tabeli. Gospodarka niedoboru okazała się po prostu bardziej wydajna i efektywna, bo przy niższych kosztach gwarantowała wszystkim wyższy stopień zadowolenia. Natomiast rozdrobniony wolny rynek jest drogą donikąd i tylko wszystkich unieszczęśliwia.
Co było do udowodnienia