Całkiem na spokojnie, bez zbędnego poczucia "musu", nieco zaskoczony średnimi opiniami czytających, zabrałem się za Metronoma. Aspekty wizualne, graficzne, papier (kadry, plansze, każdy tom zaczynamy oryginalną tytułową okładką, okładka główna mojej wersji jest bardzo udana, to Fish Eye, choć wstępnie głosowałem na inną propozycję), słowem bardzo dobre wydanie, od początku wzbudzały we mnie zachwyt. Bez zbędnego zaśmiecania (sic😉) i sztucznego rozbudowywania albumu dodatkowymi stronami ze szkicami, do tego idealny jak dla mnie format do czytania.
Do ostatniej chwili zastanawiałem się jeszcze, czy by nie zacząć od twórczości Bilala i nie przeczytać przypadkiem Trylogii, ale wstrzymałem się od realizacji tego planu, "wciągnę" za jednym zamachem wszystkie jego komiksy jakie posiadam.
Nadszedł moment, w którym zapoznałem się ze scenariuszem.
W przypadku watku głównego nie spotkamy tutaj nic odkrywczego, ot trochę Orwella (uwielbiam jego książki począwszy od 1984, przez slumsy, po Dzienniki wojenne), u którego system nadzoru jest celem samym w sobie, Huxleya, u którego korporacja kształtuje indywidua na swoje potrzeby, czy też coś ze zwykłej, zapisanej czarnymi głoskami historii, gdzie jednostka ludzka jest tylko częścią jakiegoś planu stworzonego przez wybujałe ego innej jednostki (patrz historia lat 30-50 zeszłego wieku).
Do tego mamy osadzonych w takich realiach bohaterów, którzy moim zdaniem, są bardzo mocną stroną opowiadania.
Pomijając irytujące aspekty o których już pisałem przy okazji innego tytułu (każda kobieta jest idealnie zbudowana, zgrabna, ładnie zarysowane piersi- tak wiem, że teraz to pospolite, hehe, słowem wystylizowana jak z produkcji Hollywood, a mężczyzna wygląda jakby poza pracą spędzał czas tylko na siłowni patrz: Ralph siedzący ciągle nad gazetą, wśród trójki dzieci..., rynienki podnosowe wyglądają jakby rysownik o nich zapomniał i wkleił na szybko przed drukiem🤔), to rysunki Gruna oddają idealnie świat właściwy bohaterom oraz sytuacji do jakiej go doprowadzono.
Główni aktorzy mają dobrze rozpisane role, pojawiają się na planszach w dobrych momentach, przez co kształtują sens danej sytuacji. Ich wewnętrzne rozterki oraz przemiany rozpisane są i ukazane wzorcowo, zmuszają do refleksji nad kondycją, intencjami oraz potencjałem każdej jednostki, choćby najbardziej zdeprawowanej, czy też najbardziej oczywistej w swej postawie (pamiętajmy o tym, bo w życiu spotykamy i poznajemy tak wiele różnych osób...)
Najciekawsza i zdumiewająca w tym wszystkim (dopadł mnie wirus mentalny? ) okazała się chęć przeczytania wszystkiego od razu, do końca. Niestety druga w nocy to nie jest dobry moment, choć ciekawość zżera to właśnie teraz, po obfitym śniadaniu, na chorobowym, zabieram się za ostatni tom...
Habeas mentem.
Pozdrawiam