To ja jeszcze dorzucę drewek do tego ogienka i powiem:
oburz, bo niszczony jest towar, który się nie sprzedał - no tak, niszczenie jest ogólnie słabą praktyką, świadczy o tym, że ktoś przeszacował nakład (au! trafiam w miękkie wszystkich osób, które krzyczą, że "większe nakłady"
); świadczy o braku rozeznania rynku; o pewnym błędzie założenia początkowego. Zgadza się.
Ale tu mówimy o niszczeniu resztek nakładów. Ja zniszczyłam w nieistniejącym wydawnictwie OMG! Wytwórnia Słowobrazu (odpowiadam na Twoje pytanie, @Masonna, choć informacje, kto wydał komiks, można znaleźć w necie) niecałe 200 sztuk
Jam jest Legion, Arek w ciągu całego czasu trwania działalności około 500 sztuk.
Tymczasem niszczone są całe nakłady. I tu najlepszy przykład właśnie nieszczęsnego
Jam jest Legion, gdzie drukarnia uwaliła druk. Jeśli ktoś pamięta tamten okres, to wie, że komiks miał trafić do dystrybucji w listopadzie. Trafił z opóźnieniem, ale momentalnie został wycofany ze sprzedaży. Drukarz podobno wydrukował go na starych rolkach, na jednych kadrach były odbite inne kadry. Wszystko wróciło do drukarni w ramach reklamacji, która została uznana. Miałam łzy w oczach, 1200+ egzemplarzy na przemiał... To był nasz pierwszy komiks.
A wiem, że zdarzają się błędy, które sprawiają, że wydawca zostaje sam z nakładem do zniszczenia.
I teraz pojawia się ten dylemat: komiks z błędami (żeby choć przywołać case
Czerwonej maski) - niszczyć, nie niszczyć nakład? Paradoks kopca w kwestii tych błędów
Śliski, trudny temat...
A dopowiadając jeszcze w kwestii rozdawania za 1 PLN albo za darmo na festiwalach: super, próbowałam - "Nie, dziękuję, nie chcę tego komiksu"
Dość częsta odpowiedź. No przecież nie będę ludziom wciskać na siłę...
I wreszcie, jasno i wyraźnie podkreślę: niszczenie niesprzedanego nakładu wraz z zakończeniem okresu licencyjnego jest ujęte w umowie z licencjodawcą. I oczywiście, że można próbować się z nim dogadać (jak dobrze pokazuje przykład Ongrysa), ale nie zawsze jest to możliwe, nie zawsze mamy do czynienia z ludźmi, którzy chcą nam pójść na rękę...
[Zapomniałabym o cenach: @Masonna, cena okładkowa
JJL to 92 PLN
Tak a propos tego "chodzi za 100+".
Jest takie założenie w badaniach rynkowych w jednej metodzie badawczej dla cen, że pyta się nabywców nie tylko o to, jaka cena jest dla nich ZBYT WYSOKA, jakich pieniędzy by nie dali za produkt, ale również o cenę ZBYT NISKĄ, która powoduje, że produkt przestaje być wiarygodny w kwestii swych właściwości. My mówimy tutaj o przecenach, to inna bajka, ale zdania nie zmienię: każda przecena wpływa na wizerunek wydawcy w mniejszym lub większym stopniu - podałam wcześniej przykład Screamu, to nie jest mój wymysł; a do tego powyżej piszę o tym błędzie założenia początkowego. Więc ten
].