Jeśli napisy są scalone z rysunkiem, to nie jest takie proste. Odwieczne pytanie "skąd wziąć to czego brakuje".
Czasem się da, a czasem się nie da, ale są inne możliwości niż odwalanie fuszerki. Zwłaszcza w komiksie za dwie stówy. Zresztą nie ma co strzępić sobie języka, są odbiorcy, którzy łykną każdą kupkę, jeszcze pieśni chwalebne odśpiewają, pomnik postawią i dziesięć zdrowasiek odmówią, że w końcu spolszczono ich marzenie z czasów szczenięcych, a są tacy, których niedoróbki nie zadowalają. Nie dziwi zresztą, bo na naszym mikrorynku każdy orze jak może, jak najmniej wydać na publikację, jak najwięcej wyciągnąć z portfeli. A klient? Jak coś nie wyjdzie, to się powie, że taka była wizja, tak miało być, tak drukuje się komiksy od czasów Napoleona, a nawet Bony.