Mógłbym przekornie odpowiedzieć - Jeremiah, ale to formalnie post-apo. Wybieram więc Bleuberrego, który trąci mychą, ale niektóre tomy są znakomite.
Bouncera czytałem w okolicach premiery egmontowskiego integrala, potem jeszcze poznałem tomy 8-9. I generalnie można przeżyć, jeśli toleruje się Jodorowskiego. Ja nie lubię ogrywania przez niego tych samych motywów i rozwiązań. Niby brutalnie i bezpardonowo, ale dla mnie tandetnie, cynicznie i przesadnie wulgarnie opowiadane historie.
nie do końca mogę się z tym zgodzić. od lat mam ogromny przesyt Jodorowskym. jak wiadomo, konsekwentnie drąży on podobne tematy, wątki i postacie. zazwyczaj jest to cecha dojrzałego autora, który wie, czego chce. myślę, że podobnie jest z Jodorowskym; jedyna różnica taka, że jego tematy i postaci są brudne, wynaturzone i zazwyczaj odpychające. nawet ci "dobrzy" nie są wcale dobrzy. sądzę, że to m.in. dlatego, że Jodo zdaje sobie sprawę, że to pojęcia bardzo względne, w zamian proponuje nam nagą prawdę i naturalizm.
podsumowując krótki "wywód", Bouncer to Jodo typowy, ale też w pewnym sensie nietypowy. być może to właśnie sceneria Dzikiego Zachodu, jego prymitywizm, ale też prostota oraz niewątpliwe piękno, sprawiają, że te, dobrze znane z innych dzieł Jodo, wątki - tutaj sprawdzają się najlepiej.
osobiście więc stawiam Bouncera na równi mocnymi z klasykami (typu wczesny Blueberry), czy najlepszymi mixami klasyczno-spaghetti (późny Blueberry i trochę słabszy Durango) oraz z wspaniałym Cutlassem (trochę antywestern, ale też wymyka się klasyfikacjom).
najlepiej przekonać się samemu, jedyny minus takiego rozwiązania, że niestety "na próbę" trzeba kupić wielkie tomiszcze....