Zabawne są te wasze rozkminy o wstydzie, dystrybucji i opłacalności dla autorów, podczas gdy prawda jest prosta: miliony ludzi po 89 przestało mieć co do garnka włożyć, a reszta uległa mocnej pauperyzacji tak czy inaczej, to za co mieli kupować komiksy? Moich rodziców, z tzw. klasy średniej zresztą, LEDWO było stać na Donaldy dla mnie, o Świecie Komiksu czy Semicach nie było mowy. Przeciętny Polak w latach 90. kupował co najwyżej lokalną gazetę, a na książki czy tym bardziej komiksy po prostu nie było go stać. Tak też były wychowywane kolejne pokolenia. Zapaść komiksu w latach 90. czy też "upadek czytelnictwa", o którym co roku biadolą media, to efekt po prostu zwykłej biedy.
Podam taki przykład: ja jako dzieciak z klasy raczej niższej niż średnia (przy nieplanowanych wydatkach nierzadko zwyczajnie brakowało od wypłaty do wypłaty i jadło się codziennie kanapki z mortadelą) mieszkałem w domu, gdzie teczka w pobliskim kiosku Ruchu obejmowała całkiem sporo gazet, w tym i Kaczora Donalda dla mnie oraz dwa Semici. Taki miałem limit od rodziców, ale potem udało mi się wybłagać jeszcze "Wally zwiedza świat" czy jakoś tak.
Pamiętam doskonale, jak z innymi dzieciakami szturmowaliśmy kioski za każdym razem jak rzucano tam nowe Semici, Donaldy, Tom i Jerry czy te gazetki z dowcipami od Sadurskiego. Bo dawali po 2-3 egzemplarze, a nas było trzy razy tyle. Nie mieliśmy dużo, ale jak się zrezygnowało z oranżady czy gumy kulki to się dawało radę uzbierać.
I wszystko to w klimatach dzielnicy, która była, jest i pewnie jeszcze długo będzie lokalnym odpowiednikiem Łódzkich Bałut, bo mieszkałem wtedy na Katowickim Załężu.
Więc jak to jest: Twoja racja jest Twojsza niż moja mojsza czy po prostu poleciałeś z tak grubym uogólnieniem, że w żadnym sklepie nie znalazłbyś na niego koszulki.