Grass Kings wydany przez Non Stop Comis w błyskawicznym tempie (ostatnia część na 2,5 miesiąca) to kawał solidnego komiksu. To takie połączenie Bękartów z Południa z Briggs Land, a nawet można odnaleźć w nim elementy Skalpu. Jeśli komuś te tytuły przypadły do gustu swoim klimatem południowej prowincji Stanów, to poczuje się jak w domu. I to jest w sumie zaletą jak i wadą tego komiksu.
Pierwsza część skupia się na zarysowaniu konfliktu pomiędzy głównymi bohaterami tej opowieści zarówno dwójką braci, którzy przewodzą tej odciętej społeczności, a także konfliktowi z szeryfem z pobliskiego miasteczka, który zaostrza się jeszcze bardziej w wyniku pojawienia się w Królestwie uciekinierki szukającej azylu. Napięcie tu narasta z zeszytu na zeszyt, by w kulminacyjnej konfrontacji dwóch stron wręcz wybuchnąć.
Druga część jest znacznie spokojniejsza i skupia się na śledztwie dotyczącym śmierci jednej z członkiń społeczności Królestwa Trwa. Matt Kindt wykorzystuje je zatem do przedstawienia historii co ważniejszych bohaterów tej społeczności i tym samym pokazania jej ciemniejszej strony i tajemnic jakie skrywa.
Został jeszcze jeden tom tej historii. Nie wiem czy traktować to jako zaletę, że całość jest taka krótka, czy też jako wadę, bo historia ma znaczny potencjał, który ma wrażenie nie zostaje wykorzystany. To naprawdę niezły dramat obyczajowy z intrygującą fabułą, jednak sporo brakuje do wyżej wspomnianych pozycji. Co nie znaczy, że źle się przy lekturze bawiłem, wręcz przeciwnie. Matt Kindt pomimo lekkiej powtarzalności klimatu zdecydowanie dał radę i czekam na finał tej historii.
Co do samych rysunków Jenkinsa, to obrazują one świetnie całą historię, Końcowy effekt bardziej przypomina obrazy malowane akwarelami niż ilustracje komiksowe, a tym samym czuć tutaj ten prowincjonalny klimat Stanów.