Nigdy nie rozumiałem zachwytów nad:
Szninkiel - miałem różne wydania, każde czytałem i ok, nie odrzuca, ale zupełnie do mnie nie przemawia; nie mam też żadnego sentymentu do tego tytułu, bo przeczytałem jak byłem po 30-tce
Incal - tak mnie zachwycił, że nigdy już niczego z tego uniwersum nie tknąłem. Mam na półce, może kiedyś przeczytam jeszcze raz
Wieczna wojna - lubię, nawet bardzo, ale traktuję jako rozrywkę po ciężkim dniu
Ghost world - główna bohaterka to najbardziej męcząca postać, jaką pamiętam; gdy w życiu spotykam kogoś takiego, to unikam jak tylko się da
Rork - na początku czytam z zainteresowaniem, im dalej w las, tym to zainteresowanie umyka i czytam dalej siłą woli
Towarzysze zmierzchu - pogubiłem się w czasie lektury, mylili mi się bohaterowie, ich imiona nie zapadały w pamięć, parę razy przysnąłem. Weszło jak podła ciepła wódka bez popity i zakąski.
I jeszcze jedna rzecz. Jednocześnie dla mnie bardzo zabawna i żenująca: Jak TK mówi na festiwalowym spotkaniu, że część SH zostawia na koniec, żeby sala nie opustoszała, a później na zapowiedź, że zostanie wydany Batman czy inny Spiderman słychać wrzawę niczym po golu w finale mistrzostw świata. Zazdroszczę pasji (nie tej konkretnie, tylko w ogóle).