Skończyłem czytać komiks-wulkan jakim jest niewątpliwie Pinokio Winshlussa. Przezabawne przygody bajkowych postaci w ich tętniącym makabrą obłąkanym świecie. Same rysunki są świadectwem artystycznego geniuszu w stanie czystym; kadrowanie, nasycenie barw, artyzm z powrotem zanurzyły mnie w dzieciństwie gdzie odbiór bodźców oglądanych kreskówek, filmów czy komiksów był przeładowany emocjami. Co mnie jednak najbardziej przeraziło to to, że komiks zaczął stygmatyzować czarnymi łzami tj. przy czytaniu przy lampce nocnej ze stron i okładki zaczął wyciekać czarny kolor. Niedawno niedaleko mnie facet wysadził cały budynek, ostatnio w moim pionie 6 pięter było zalanych wodą, a tego lata wszystkie papiery w domu się pofalowały wilgocią z powietrza (ale wróciły do normy). W tej chwili obawiam się już samej natury czasoprzestrzeni, fal grawitacyjnych, neutrin i takich tam. Paranoja. Nie spodziewałem się, że światło i temperatura mojego ciała tak bardzo rozochoci Pinokia do próby rozmowy ze mną. (Alternatywą jest, że ten egzemplarz należy do samego Diabła, ale że niby ja nim jestem? Aż taki meta- ten komiks to chyba nie jest...)