W swojej krótkiej przygodzie z komiksami nie miałem dotychczas poczucia rozczarowania po którymś z przeczytanych tytułów. Aż dotąd i zapoznania się z
Blue Note. Ostatnie dni prohibicji autorstwa Mathieu Mariolle'a i Mikaela Bourgouina. W teorii jest wszystko, co to lubię - Ameryka lat 30., kluby pełne whisky, cygar i szemranych ludzi, a to wszystko w lekko noirowym sosie.
Ale po kolei - historia podzielona jest na dwa rozdziały. W pierwszym obserwujemy historię Jacka Doyle'a, boksera, który wraca do Nowego Jorku na 30 dni przed końcem prohibicji, żeby pokazać, że jego w światku bokserskim była zasługą własnych umiejętności, a nie układów mafii z bukmacherami. "Wonderboy", bo taki nosi przydomek, wraca i oczywiście okazuje się, że powrót nie będzie tak przyjemny, gdyż musi odpracować na ringu długi z przeszłości dla szefa sycylijskiej mafii - Vincenza. Przez miesiąc chce odciąć się od swojej przeszłości i rozpocząć nowe życie wraz z końcem prohibicji. W drugim rozdziale za to obserwujemy R.J-a, młodego muzyka, który przybywa do Nowego Jorku, żeby rozpocząć karierę bluesmana. Tak trafia do Dante's Lounge, klubu prowadzonego przez Vincenza, w którym powoli zaczyna zachwycać publiczność. Historia poprowadzona jest w ten sposób, że widzimy, co danego dnia robią obaj bohaterowie w ich rozdziałach. Chociaż nie dochodzi między nimi do większych interakcji, to pośrednio mają wpływ na niektóre wydarzenia, które ich spotykają, co może przywoływać na myśl m.in. film
Magnolia Paula Thomasa Andersona. I tak śledzimy ich losy do końca prohibicji.
Tylko, że o ile sam pomysł jest bardzo ciekawy, tak opowiedziana w nim historia to całkowita sztampa, pełna płaskich postaci. Jack to honorowa góra mięsa, która w redakcji jednej z gazet krzyczy, że chce opowiedzieć, jak wyglądają układy w mieście. W mieście, w którym przez cały komiks wmawia się, że Vincenzo i jemu podobni mają oczy i uszy wszędzie. Jego "romans" z panną Leną, figurą femme fatale w całej opowieści, jest całkowicie irracjonalny, a ich interakcje na przestrzeni całej historii można policzyć na palcach jednej ręki. Wiem, że w historii tego typu często wiele nie potrzeba, żeby prowadzić do romansu, ale tutaj nic się nie spina -od dialogów, od jakiejś zażyłości między bohaterami. Do tego nie wiem, ile razy na przestrzeni przecież nie długiego komiksu twórcy podkreślają, że jaki ten Nowy Jork straszny i jak bardzo Jack go nie znosi.
Wątek R.J-a. jest o wiele lepszy i jego rozdział czytało mi się z o wiele większą przyjemnością. Oto młody chłopak zachłysnął się wielkim światem z jego plusami i minusami. Przekonuje się, że jak pracujesz u jednego mafiozo, to u drugiego lepiej nawet nie zanuć melodii. Myślę, że skupienie całej historii na nim wyszłoby o wiele lepiej, bo tak sporo wątków zostało skróconych, żeby jakoś to łączyło się narracyjnie z rozdziałem o Jacku. Chociaż też mam pewien problem z tym, jak pisany jest R.J - naiwny, młody gość, który chce tylko grać, a po jednym konkretnym koncercie nagle o 180 stopni zmienia swoje podejście do kariery na przestrzeni wieczora czy dwóch. Jakby twórcy "zmarnowali" kilka dni w całej historii, żeby wszystko spiąć klamrą w ten ostatni dzień, gdy dochodzi do końca prohibicji. Też coś nie do końca pasowało mi w tłumaczeniu. Albo te dialogi były w oryginale jakieś sztywne, albo też tłumacz trochę przesadził. Np. słowa typu "mordeczko" średnio mi pasują do przedstawionych czasów.
Jeśli jednak za coś mogę wyróżnić ten komiks, to bez wątpienia te rysunki, w których Bourgouin pokazuje rozmach Nowego Jorku, czym potrafi przytłoczyć bohaterów i te, gdy okazuje grającego R.J-a i zachwyconą publiczność. Jest też kilka stron, które niczym dynamiczny montaż w filmie ukazują trening Jacka czy nocną wyprawę R.J-a po klubach. Z drugiej strony za to nie brakuje tych, w których bohaterowie są tak niewyraźnie narysowani, że trudno odróżnić, na kogo się patrzy. Podobała mi się za to brązowo-beżowa kolorystyka, która kojarzy się ze zdjęciami z tamtych czasów. Za to drugim rozdziale padło sporo nazw artystów czy kawałków bluesowych, które włączone w tle przyjemnie przenosiły do tego świata.
I takie jest to
Blue Note. Ostatnie dni prohibicji. Ma świetny pomysł wyjściowy, kilka pięknych kadrów na dwie strony, czy jedną. Widać, że twórcy chcieli złożyć pewien hołd bluesowi, ale dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane

Nie jest długi, więc można spokojnie przeczytać w wolny wieczór i najpewniej zapomnieć. I nie sugerować się wymienionymi z tyłu okładki
Dawno temu w Ameryce i
Zakazanym imperium. To nie tylko nie ta półka, ale nawet nie ten sklep