Stephen King, Roberto Aguirre-Sacasa, Mike Perkins – "Bastion – tom 1: Kapitan Trips"Nie jestem wielkim entuzjastą komiksowych interpretacji prozy, bo zawsze gdzieś z tyłu głowy kołacze mi się przeświadczenie, że po pierwsze jest to pewne pójście na łatwiznę ze strony twórców, po drugie – zmusza do obcowania z wersją w jakiś sposób zubożoną względem literackiego oryginału. Można oczywiście dyskutować, na ile historię jest w stanie ubogacić grafika i zapewne byłoby w tym sporo racji, niemniej takie odczucia mimowolnie wracają do mnie w trakcie lektury. Co nie przeszkadza temu, żebym część z tych adaptacji lubił i doceniał, także nie jestem w tym przesadnie spójny. Książkowy "Bastion" kiedyś czytałem, ale było to lata temu, na tyle dawno, żebym z fabuły kojarzył raczej ogólny zarys niż jakiekolwiek szczegóły, nigdy też go nie skończyłem – w sumie sam nie wiem, dlaczego, bo pamiętam, że mi się podobało i że doszedłem przynajmniej do połowy. Wersja komiksowa nie była czymś, na co bym czekał (abstrahując od tego, że nie spodziewałem się, że Albatros w ogóle wróci do tematu po porażce "Mrocznej Wieży"), choć jak już się u nas pojawiła, okazało się, że wygląda całkiem zachęcająco. Nie ukrywam, że skusiła mnie głównie niska cena i fajna grafika (kilka razy przeglądałem w Empikach – widać ta "przestarzała" forma sprzedaży nadal się na coś przydaje), więc na przekór obawom – bo do wspomnianej wcześniej "Mrocznej Wieży" wróciłem jakiś czas temu i kompletnie się odbiłem – sięgnąłem po kolejną serię adaptującą prozę Kinga.
I muszę powiedzieć, że wrażenia mam dużo lepsze niż w przypadku poprzednich przygód tego wydawcy z komiksem. Przekonwertowany przez Roberto Aguirre-Sacasę "Bastion" to na tym etapie jeszcze nie postapokalipsa, chyba najlepiej byłoby nazwać go historią katastroficzną z naleciałościami horroru i fantastyki. Pod względem fabularnym mamy do czynienia jedynie z wstępem do czegoś większego, skupiającym się na początkach rozprzestrzeniania się epidemii, która w szybkim tempie ogarnia Stany Zjednoczone. Pomimo tego, że pojawiają się aspekty nadprzyrodzone, całość jest przedstawiona w dość realistyczny sposób i póki co mocno trzyma się ziemi. Autorzy wykonali dobrą robotę, ukazując proces rozprzestrzeniania się wirusa, reakcję społeczeństwa, narastającą panikę, poczucie bycia okłamywanym i strach przed utratą bliskich. Te elementy jak najbardziej tutaj zagrały, łatwo też odebrać je osobiście i odnieść do prawdziwych wydarzeń, bo naturalnym jest, że opowieść czytana dzisiaj budzi oczywiste skojarzenia z tym, czego nie tak dawno byliśmy uczestnikami – oczywiście w wersji dużo lżejszej, jednak trzeba przyznać, że w wielu mechanizmach da się znaleźć analogie, dzięki czemu historia nabiera realności i według mnie teraz silniej oddziałuje. Udanie zarysowano również charaktery postaci, których tu całkiem sporo i dopiero w późniejszych tomach będziemy mogli zobaczyć ich interakcje. Tymczasem pierwszy na pewno pozostawia w oczekiwaniu na to, co będzie dalej, bo już te początkowe zeszyty zwiastują, że oprócz kwestii epidemii, podjęte zostanie jeszcze wiele tematów.
Warstwa graficzna stoi na wysokim poziomie, zresztą jak wspomniałem, to właśnie rysunki zachęciły mnie do zabrania się za ten tytuł. Odpowiada za nie Mike Perkins, prezentujący realistyczną kreskę, która w połączeniu z kolorowaniem Laury Martin wygląda bardzo atrakcyjnie. Historia jak na razie nie jest przesadnie wulgarna w operowaniu przemocą, ale znalazło się kilka mocniejszych momentów i kadrów wywołujących niepokój, które jednocześnie na dłużej przykuwają wzrok, zwłaszcza wtedy, gdy jesteśmy świadkami skutków choroby – autor poradził sobie z ich zobrazowaniem naprawdę dobrze. Jest też trochę całostronicowych ilustracji i te także zwracają uwagę.
Można się również odnieść do samego wydania, bo choć Albatros zwykle stroni od komiksów, jakość wykonania jest bardzo przyzwoita (myślę, że analogiczna jak w przypadku "Mrocznej Wieży"), czyli twarda oprawa, standardowy format amerykański i dosyć gruby papier, na pewno solidniejszy od tego stosowanego przez Egmont. Natomiast wzorem Egmontu sporo tu proszku drukarskiego, który rzuca się w oczy zwłaszcza na stronach z dużą ilością czerni – ta często wygląda jak gwieździste nocne niebo, więc to zdecydowanie mogliby poprawić, bo wkurzające jest ciągle to ścierać, zwłaszcza, że nie zawsze się da. Innym mankamentem jest brak literki "ą" (zamiast tego jest "a") we wszystkich tekstach napisanych pogrubieniem, a kilka ich jest. Poza tym raczej nie mam zastrzeżeń, a warto mieć w pamięci cenę, bo da się ten tytuł kupić za śmieszne pieniądze. Znalazło się też miejsce na trochę materiałów dodatkowych, szkiców, okładek i komentarzy twórców.
Całościowo to bardzo solidna robota, która zarówno zachęciła mnie do sięgnięcia po ciąg dalszy, jak i rozbudziła myśl o ponownym zmierzeniu się z książkowym oryginałem, na powrót do którego właśnie nabrałem ochoty. Wydawca planuje dać nam okazję do zaznajomienia się z całą serią w stosunkowo szybkim tempie, bo kolejne tomy mają się ukazywać praktycznie co miesiąc, więc do końca roku poznamy zakończenie. Komiks zdaje się przeszedł bez echa, a według mnie warto się zainteresować.
Pozytywne zaskoczenie – 7/10.