Georges Bess – "Frankenstein""Frankenstein", czyli Georges Bess po raz drugi. Potwór wykreowany przez Mary Shelley nie jest u mnie tak wyeksploatowanym tematem jak wampir Stokera, w związku z czym stwierdziłem, że sięgnę po kolejną komiksową wersję klasyka grozy spod ręki francuskiego rysownika. Wspomnienia z "Draculi" miałem co prawda średnie, ale po cichu liczyłem na to, że ten album bardziej mi podejdzie, niestety po zaznajomieniu się z nim, nadal nie czuję się przekonany.
Adaptacja wydaje mi się dosyć sztywna, a podczas lektury nie mogłem się odpędzić od wrażenia, że tekst jest tutaj sobie, a rysunki sobie – miejscami czułem się, jakbym czytałem fragmenty książki z dołączonymi obrazkami, a nie faktyczny komiks. Mimo, że całość zleciała mi naprawdę szybko, ponownie nie doświadczyłem zaangażowania w wydarzenia, które śledziłem, a fabuła minęła mi bez większego zainteresowania, niekiedy nawet odczuwałem zmęczenie. Oryginał poruszał trochę ciekawych tematów, komiks pozostawił mnie z przeświadczeniem, że jego twórca nie zostawił im pola, aby mogły odpowiednio wybrzmieć, skupiając się przede wszystkim na oprawie graficznej, a nie opowiadaniu historii. Mam też pewne zastrzeżenia w stosunku do narracji. Akcja rozpoczyna się na Oceanie Arktycznym, gdzie kapitan statku przedzierającego się przez lód, odnajduje wykończonego Wiktora Frankensteina, a lwią część fabuły stanowi relacja naukowca z przebiegu wypadków po stworzeniu potwora. W raczej nieintuicyjnym punkcie przeskakujemy z narracji pierwszoosobowej do wszystkowiedzącego narratora, co zdaje się kolejnym niedopatrzeniem i powoduje, że kompozycyjnie całość wygląda dla mnie dziwnie, a konstrukcja opowieści staje się niedbała.
Warstwa wizualna prezentuje się bliźniaczo jak w "Draculi", więc ponownie dostajemy kadry, które dla artysty niewątpliwie były czasochłonne, pełne szczegółów i graficznego przepychu. Mój problem z rysunkami w tym komiksie jest taki, że momentami "Frankenstein" sprawia wrażenie, że stał się dla autora w pierwszej kolejności polem do pokazu własnych umiejętności, a historię Shelley zredukowano do bycia tłem jego popisów. Oglądając kolejną rozkładówkę przedstawiającą krajobraz – należy zaznaczyć, że udaną, ale niekoniecznie będącą tym, czego szukam, zabierając się za opowieść grozy – z niewielką, bądź żadną ilością tekstu, zaczynało mi towarzyszyć znużenie, że skupiamy się na widokach lasu, a fabuła nie bardzo posuwa się do przodu. Podobnie jednak, jak w poprzedniej adaptacji, jestem pewien, że odbiorców na ten album będzie wielu, bo trzeba powiedzieć, że Bess pod kątem czysto ilustracyjnym wymiata – co przyznaję mimo tego, że jego kreska nadal nie jest moją ulubioną, a zobrazowaniu potwora nawet nie jest blisko do kultowości tego stworzonego przez Jacka Pierce’a w filmie z Borisem Karloffem.
Ogółem więc moje odczucia są zbliżone do tych z lektury "Draculi", muszę jednak stwierdzić, że tamten komiks czytało mi się lepiej. Kolejny album Bessa na pewno spodoba się miłośnikom jego kreski, dla mnie lektura była mało porywająca i zbyt słabo skupiona na historii. Dwa lata temu przeczytałem adaptację "Frankensteina" autorstwa Junjiego Ito (nagrodzoną zresztą Eisnerem) i w moim przekonaniu japoński twórca poradził sobie zdecydowanie lepiej. W jego interpretacji nie brakowało wciągającej fabuły pełnej niepokoju, niejednoznaczności i ciężkich wyborów moralnych, a pod względem graficznym uważam, że oferowała nie mniej niż ta wersja – i gdyby doczekała się wydania w choć zbliżonym standardzie, byłbym pierwszy do kupna. Tamten komiks serdecznie polecam, tu dostałem znacząco mniej.
Ocena 5/10.