Przewodnik po Astro City Tom 1Astro City to na pierwszy rzut oka klasyczny i standardowy komiks superbohaterski. W trakcie obcowania z tym tytułem spotykamy postacie, które (dość słusznie) kojarzą się nam z Batmanem, Supermanem, Fantastyczną Czwórką, czy Wonder Woman. Teoretycznie komiks wydaje się być mocno odtwórczy. W praktyce jednak scenarzysta mocniej skupia się na życiu prywatnym superbohaterów i samych mieszkańcach tytułowego miasta. W komiksie przeczytamy o herosach, którzy umawiają się na randkę, podczas której nie są w stanie nawet na chwilę zwolnić, odpocząć i czerpać przyjemności ze wspólnego towarzystwa ponieważ ich głowy zakłócają myśli o licznych zagrożeniach, które mogliby w tym czasie powstrzymać. Ciekawa opowieść dotyczyła dziewczynki, która pragnęła chociaż przez chwilę poznać życie jakie prowadzą jej rówieśniczki i nauczyć się grać w klasy. Jeden z bohaterów zmaga się z przyszłym rodzicielstwem i myślą, że w każdej chwili może osierocić swoje nienarodzone dziecko. W trakcie innej opowieści poznajemy życie w Astro City z perspektywy zwykłej kobiety, która zamieszkuje dość specyficzną dzielnicę, z której codziennie dojeżdża do samego centrum.
Nieco mniej przychylnie mogę wypowiedzieć się na temat rysunków. Uważam, że graficznie komiks prezentuje się po prostu poprawnie. Nie doświadczyłem żadnego zachwytu. Nawet okładki Rossa, którego bardzo cenię, niespecjalnie przypadły mi do gustu. Brent Anderson to solidny rzemieślnik, który operują dość standardową jak na tamte czasy kreską.
Generalnie po pierwszym tomie Astro City czuję się mocno zainteresowany i zaintrygowany stworzonym przez Busieka światem. Jestem bardzo zadowolony z lektury. Bardzo podobały mi się podjęte przez scenarzystę wątki obyczajowe, a także problemy i wyzwania z jakimi muszą borykać się nasi dzielni superbohaterowie. Bardzo ciekawi mnie również samo miasto i jego mieszkańcy. Już nie mogę doczekać się kolejnego tomu.
8/10X-Men - Saga MiotuSaga Miotu to całkiem sprawnie napisany komiks. Fabuła do pewnego momentu jest wciągająca. Bohaterom przychodzi zmagać się nie tylko z zagrożeniem pochodzącym prosto z kosmosu, ale i osobistymi problemami. Jeden z Mutantów spotyka swojego ojca, pewna postać zostaje opętana przez samego Draculę, inna wpada w czasowe limbo, kolejna dowiaduje się o rozwodzie swoich rodziców, a w tle ciągle występuje realne zagrożenie ze strony Miotu. Pomysły Claremonta zapewniają odpowiednią ilość nagłych zwrotów akcji, które podtrzymują napięcie. Ktoś na koniec pewnego zeszytu zostaje poważne ranny, ktoś porwany, itd., itp. Pomimo mrocznej otoczki, klimatu niczym z horroru oraz potworami żywcem wyjętymi z serii Obcy, to w tym wszystkim nie czuć wysokiej stawki. Bohaterowie szybko leczą rany, rzucony na nich urok przestaje działać i generalnie dobro zwycięża. Jest w tym odrobina sztampy, ale i naprawdę spora doza uroku. Komiks czyta się naprawdę dobrze, ale traktuje go bardziej jako rozrywkowy produkt klasy B, a nie coś aspirującego do miana arcydzieła.
Graficznie to stara szkoła charakterystyczna dla tego okresu. Rysunki prezentują się całkiem dobrze. Pomimo tego, że jestem dużo większym fanem współczesnej kreski, to w przypadku tego komiksu nie mam żadnych powodów do narzekania.
Bardzo spodobały mi się kadry, które uważam za całkiem zabawne. Nie wiem jak wstawić to jako obrazek, więc przesyłam linki:
https://zapodaj.net/plik-YnYQg7s2Gx#https://zapodaj.net/plik-rHLdBixtofSaga Miotu to całkiem ciekawe doświadczenie i bardzo fajna przygoda z X-Men. Ja mam apetyt na więcej i już zacieram rączki na kolejne wydania klasycznych opowieści o Mutantach.
7/10