Steve Niles, Ben Templesmith i inni – "30 dni nocy – tom 2"Od dzieciaka lubię horrory, tak filmowe, jak i pisane, więc po trochu z automatu wszystkie pozycje tego typu lądują gdzieś w kręgu moich zainteresowań. Przyzwyczaiłem się już, że każdy tytuł, który się sprzeda, jest obowiązkowo zamieniany w całą serię, gdzie zazwyczaj każdy kolejny sequel jest coraz mniej potrzebny, a jego fabuła coraz bardziej naciągana. Jednak sympatia do gatunku każe mi przymykać oko na wszelkie trawiące go bolączki i nie ukrywam, że nawet te słabsze kontynuacje potrafią dostarczyć mi zabawy. Natomiast drugiego tomu "30 dni nocy" unikałem przez dłuższy czas, bo choć lektura pierwszego nie była może zła, ale również nie na tyle dobra, żebym mocniej wsiąknął w to uniwersum, a perspektywa mierzenia się z prawie 600-stronicową cegłą przerażała mnie bardziej niż niejedna historia grozy. Ostatnio poczułem jednak jakąś dziwną chęć powrotu do tego świata, wobec czego przeprosiłem się z dziełem Steve’a Nilesa i uzupełniłem moją półkę o jego dalszy ciąg.
Trzeba przyznać, że z zewnątrz zbiór prezentuje się bardzo okazale i zapewne z powodzeniem mógłby posłużyć jako narzędzie zbrodni. Niestety patrząc na zawartość, już tak imponująco nie jest, mimo że kilka fajnych historii się tu znalazło. W drugich "30 dniach nocy" zebranych zostało sześć niezależnych opowieści, których fabuły są mniej lub bardziej powiązane z wydarzeniami ukazanymi w oryginalnych komiksach duetu Niles-Templesmith, w większości jednak można by je określić mianem spin-offów.
Otwierające tom "Umarł Billy, umarł" Nilesa z rysunkami Kody’ego Chamberlaina to całkiem solidny wstęp. Jego lektura była bardzo przyjemna, chociaż fabularnie nie jest to nic nadzwyczajnego. To horror akcji, której jest tutaj sporo, a komiks czyta się szybko, ale należy mieć na uwadze, że scenariusz jest średni, przedstawiona historia opiera się na kliszach i to jednak horror raczej klasy B. Mimo wszystko jest to na tyle sprawnie napisane, żeby dostarczać rozrywki oraz zachęcić mnie do zapoznania się z kolejnymi odsłonami. Grafika jest oszczędna, ale w mojej opinii prezentuje się całkiem klimatycznie i dobrze koresponduje z tą serią.
Bardzo ciekawie prezentuje się natomiast druga historia, czyli według mnie najlepsze w tym zbiorze "Juarez" Matta Fractiona. Pierwszy raz w przypadku "30 dni nocy" oddano scenariusz innej osobie, czego efekt okazał się nad wyraz udany. Jest to dosyć specyficzny komiks (nie tylko w kontekście samej serii) z interesującym klimatem, który znacząco wyróżnia się na tle reszty. Fabuła jest raczej niezależna i jedynie rozgrywa się w tym samym świecie, co poprzednie historie. Już samo umiejscowienie akcji dało scenarzyście możliwość zahaczenia o nośne tematy, z czego ten jak najbardziej zrobił użytek, a dodatkowo nadał opowieści ten dziwny, trochę psychodeliczny ton. Aczkolwiek znalazło się też miejsce dla całkiem sporej dawki humoru. Fraction niejako parodiuje noirowy styl prowadzenia narracji, wprowadzając sporo wewnętrznych monologów głównego bohatera, które ten nieświadomie wypowiada na głos, przez co reszta postaci ma go za świra – co w sumie nie jest wcale takie niezgodne z rzeczywistością. Uzupełnieniem scenariusza są ilustracje, przy których powraca Ben Templesmith. Jego prace pasują tu idealnie, surrealistyczne rysunki doskonale wpasowują się w chory klimat tej historii, dzięki czemu całość staje się jeszcze bardziej odjechana. Całościowo to naprawdę interesujący komiks i jak się teraz zastanawiam, być może nawet najlepszy w tej serii, jaki czytałem. Choć również mocno specyficzny, więc zakładam, że będzie polaryzować opinie – te recenzje, z którymi się spotkałem, są zresztą bardzo różne. Według mnie warto.
"Eben i Stella" dla kontrastu podoba mi się najmniej. Za scenariusz odpowiada Niles przy współudziale Kelly Sue DeConnick, a historia jest najmocniej osadzona w głównej linii fabularnej (akcja toczy się pomiędzy drugą i trzecią częścią z pierwszego tomu), ale przy tym naciągana i dosyć nijako poprowadzona. Nowe postacie są nieciekawe, ich zachowania naiwne, a niektóre akcje zwyczajnie głupie. Ostatecznie komiks wypełnia pewną lukę, choć osobiście nie czułem, żeby takie uzupełnienie było konieczne. Historii nie pomaga grafika Justina Randalla, który chyba miał trochę nawiązywać do stylu Templesmitha, jednak dla mnie jest mu do tego daleko, a jego kreskę charakteryzuje bylejakość w plastikowej oprawie.
Solidny poziom prezentuje za to "Czerwony śnieg", przy którym już faktycznie pojawia się wspomniany Templesmith, tym razem odpowiedzialny także za scenariusz. I o ile to, że komiks wygląda dobrze, nie jest niczym zaskakującym, tak fabuła również w miarę się broni – z zaznaczeniem, że nic oryginalnego to nie jest. Poza umiejscowieniem akcji w czasie II wojny światowej, właściwie niewiele się tu różni od poprzednich historii z tej serii, a po samym tytule zdaje się, że wiadomo już wszystko. Co by natomiast nie mówić, w scenariuszu Templesmitha znalazłem mniej głupot i naciąganych akcji niż u etatowego pisarza tych komiksów, co o "30 dniach nocy" zdaje się świadczyć kiepsko, no ale też Niles za wirtuoza pióra chyba nigdy nie uchodził.
Następne w kolejce "Poza Barrow" budzi we mnie dosyć mieszane uczucia. Z jednej strony jest na pewno warte uwagi ze względu na oprawę wizualną – za nią odpowiedzialny jest Bill Sienkiewicz, który zrobił dobrą robotę. Szkoda jednak, że nie trafił na lepszą historię, bo scenariusz (ponownie Niles) jest mocno średni. Fabuła to ten sam kotlet odgrzany kolejny raz, czyli survival horror w śnieżnej scenerii (w głównej serii mieliśmy to już dwa razy, a przecież dopiero co w tym tomie był jeszcze "Czerwony śnieg"). W dodatku ta część jest strasznie topornie napisana, a postacie to chodzące stereotypy, maksymalnie irytujące i podejmujące durne decyzje. Większości nie sposób kibicować, a ich obecność szybko zaczyna męczyć, przez co lekturze towarzyszy chęć szybkiego dotarcia do finału. Urozmaiceniem mogło być wprowadzenie pewnego nowego konceptu, który tu występuje, ale to tylko taki wytrych, bo generalnie w samej historii nie zmienia nic, a w dodatku zdaje się średnio pasować do poprzednich odsłon. Także fabularnie to średniak, który wyróżnia się jedynie grafiką – niestety zmarnowaną na tak nieciekawą opowieść.
Na zakończenie dostajemy odświeżoną wersję pierwszych "30 dni nocy", gdzie tym razem scenariusz Nilesa zilustrował Piotr Kowalski. Generalnie ta historia interesowała mnie najmniej, a okazała się nadspodziewanie udana. Nie ograniczono się wyłącznie do przerysowania oryginalnego komiksu, tylko zaserwowano nam pełnoprawną nową wersję, która inaczej rozkłada akcenty (główną bohaterką jest Stella) i lekko modyfikuje fabułę. Komiks dopadło więc to, co prawdopodobnie czeka wszystkie filmowe serie grozy – remake. Pierwowzór miał trochę buntowniczy charakter, tutaj tego nie ma, za to scenariusz wydaje się sprawniej poprowadzony, a lektura komiksu jest bardzo płynna. Wydaje mi się, że zmiany fabularne wyszły tej wersji na dobre i nie czuć robienia czegoś na siłę. Podobają mi się również ilustracje, które wykonał polski autor (jego kreska momentami kojarzyła mi się z P. Craigiem Russelem), chociaż nie do końca jestem przekonany, czy był to najlepszy wybór do horroru – oryginał miał w sobie jednak więcej mroku i tajemniczości, tu trochę tego brakuje, mimo że rysunki same w sobie są dobre. W każdym razie ku mojemu zaskoczeniu reinterpretacja "30 dni nocy" spodobała mi się na tyle, żebym mógł wymieniać ją jako jeden z mocniejszych punktów tego albumu.
Zabierając się do tego komiksu, trzeba wziąć poprawkę na to, że te historie to nie są jakieś wybitne scenariusze, a raczej właśnie rysunkowy odpowiednik kina grozy klasy B, w którym sporo akcji, krwi i brutalności, ale też nierzadko dialogi są słabe, a fabuły powtarzalne i ciągnięte na siłę, byle tylko znaleźć pretekst do stworzenia kolejnej kontynuacji. Także o ile graficznie ten zbiór przeważnie prezentuje się dobrze, tak scenariuszowo miewa wloty i upadki, aczkolwiek przy większości zawartych tu komiksów bawiłem się całkiem fajnie. Jak najbardziej można z tej serii czerpać satysfakcję, choć trochę na takiej zasadzie, jak z oglądania którejś z kolei części ulubionego filmowego horroru. Ciężko stwierdzić, żeby ta lektura była w jakikolwiek sposób obowiązkowa, ale dla fana gatunku bądź kogoś, kto zwyczajnie polubił pierwszy tom, może to być całkiem przyjemne rozwinięcie tego świata. W pełni natomiast polecam "Juarez".
Dla całości 6/10.