Teli wyciąga oczywiste wnioski, wielkie, drogie wydania są skierowane do konkretnej grupy odbiorców, ludzi zarabiających i to na tyle wystarczająco, żeby pozwolić sobie na kupowanie książek za ponad 100 złotych. Nie kupią tego dzieci odkładające do świnki skarbonki (trochę pewnie kupi, ale to raczej margines), nie kupi tego rodzic wychodzący ze swoją pociechą z kina z Kapitana Ameryki 18:CCCP Strikes Back który w zeszłym roku przeczytał 0 książek (dla niego będą miękkokładkowce w Empiku, ładnie wydane i z ceną oczywiście za wielką, ale jeszcze do przełknięcia), ani student dorabiający w weekendy w mcdonaldzie. Kupią to ludzie pracujący, ewentualnie dzieciaki, którym uda się naciągnąć rodziców którzy uznają, że zawsze lepiej kupić coś do czytania niż kolejną grę z serii far cry (dosyć rozsądnie zresztą).
Natomiast zauważyć można tutaj pewne symptomy syndrom oblężonej twierdzy "jak nie my to kto?". Patrząc się na rynek i na dosłownie lawinowy wzrost ilości dostępnych tytułów trudno nie zauważyć, że komiksiarzy w Polsce musi być sporo więcej niż dajmy na to 10 lat temu, na dodatek na rynek pracy wchodzi właśnie pierwsze pokolenie wychowane na marvelowskich filmach. Nie przejmujcie się, ktoś to napewno kupi. Egmont będzie zmuszony niebawem do wydawania starszych komiksów w zbiorczych wydaniach, na bank nie zechce pozwolić aby Hachetty, DeAgostini i inne Eaglemossy wypchnęły go z rynku.