Autor Wątek: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi  (Przeczytany 142181 razy)

0 użytkowników i 2 Gości przegląda ten wątek.

Offline laf

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #240 dnia: Nd, 19 Lipiec 2020, 10:58:00 »
dorzucić Żółty do koszyka.
Zdecydowanie!!! Ja również polecam. Przeczytałem wszystkie komiksy z kolorowej serii i jeśli miałbym oceniać, to wygląda to tak: Niebieski 9/10, Żółty 8/10, Szary 5/10, Biały 5/10. Niebieski to również jeden z moich ulubionych komiksów ze ścianołazem i bodajże jedyny, na którym łza zakręciła mi się w oku.

Offline Arion Flux

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #241 dnia: Nd, 19 Lipiec 2020, 11:30:25 »
Wymień chociaż jednego takiego.
[Dopiero teraz zobaczyłem Twojego posta, wiec e.g.:]
Anton Chigurh, Judge Holden, Kane, Lobo, Torpedo, mafijni bohaterowie grani przez Joe'a Pesci'ego... Lubi się ich własnie za to, że są aż takimi skurczybykami, że ich polubienie jest niemożliwością. A jednak...



Offline laf

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #242 dnia: Nd, 19 Lipiec 2020, 12:10:17 »
Anton Chigurh
Temat na osobny wątek, ale nie mogę przejść koło niego bez komentarza.
Dosłownie tydzień temu obejrzałem "To nie jest kraj dla starych ludzi" i zdecydowanie nie polubiłem Chigurtha. Owszem, emocje wzbudza (dzięki temu rola Bardema jest tak wyjątkowa), ale wyłącznie te negatywne (no może poza sceną gdy rozwala kolesi z kartelu). Nie kibicowałem mu w ogóle, a jedyne co chciałem zobaczyć, to jak dostaje w dupsko od Brolina albo Lee Jonesa.
Co innego typowe filmy gangsterskie, w których policjanci w ogóle się nie pojawiają lub stanowią jedynie tło. Przywołany przez Ciebie Pesci to faktycznie świetny przykład bad assa, którego nie da się nie lubić. Ostatnio obejrzałem "Gentelmanów", gdzie kapitalny w tej roli McCounaghey to facet, którego kochamy (jakkolwiek by to nie brzmiało) od pierwszej sceny. Podobnie miałem w przeczytanej niedawno "Księżycówce" - Lou Pirlo to koleś, który od samego początku wzbudza wyłącznie pozytywne emocje.

ramirez82

  • Gość
Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #243 dnia: Nd, 19 Lipiec 2020, 12:39:32 »
Chigurh, chyba mój ukochany badass!

Offline Arion Flux

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #244 dnia: Nd, 19 Lipiec 2020, 13:32:51 »
No widzisz, Ramirez. A już się zaczynałem bać, że tylko ja jestem tu normalny. Też bardzo kocham i podziwiam Antona, tak mocno, że postanowiłem, że po pandemii zrobię sobie taki fryz jak on, a u żony już zamówiłem sobie pod choinkę ten pneumatyczny super sprzęcik dla krówek. Do zobaczenia na najblizszej komiksowej Wawie - zabawy będzie co niemiara!

Bender

  • Gość
Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #245 dnia: Nd, 19 Lipiec 2020, 14:06:26 »
Oczywiście "lubić" to trochę naciągane w tym przypadku. Bo lubisz jak postać jest zagrana i napisana. Nie poszedłbyś z nim na piwo. To pewne.

Dla mnie anti-hero numer 1 to Tony Soprano.  Ma jakieś tam pozytywne cechy ale w gruncie rzeczy to drań. Niemniej zmienił archetyp serialowego bohatera na zawsze. Bez Tony'ego było by Breaking Bad i całej rzeszy dzisiejszych tytułów.

Offline LordDisneyland

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #246 dnia: Pn, 20 Lipiec 2020, 01:18:25 »
Zdecydowanie!!! Ja również polecam. Przeczytałem wszystkie komiksy z kolorowej serii i jeśli miałbym oceniać, to wygląda to tak: Niebieski 9/10, Żółty 8/10, Szary 5/10, Biały 5/10. Niebieski to również jeden z moich ulubionych komiksów ze ścianołazem i bodajże jedyny, na którym łza zakręciła mi się w oku.

U mnie Żółty z oceną 9/10 [ach, te tancerki :D], Niebieski 8, Szary 7, Biały 5...ale i tak wszystkie warto mieć na półce.
,, - Eeeeech.''

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #247 dnia: Pn, 20 Lipiec 2020, 14:43:57 »
  Bez żartów Kane'a, Lobo, Torpedo czy Joe Pesciego wszyscy lubią, pisząc o pozytywnych cechach nie miałem na myśli że są bohaterami pozytywnymi tylko o cechach za które da się ich polubić. Chigurha teoretycznie nie da się polubić, ale i on wprowadza pewne elementy (bardzo) czarnego humoru no i przynajmniej jest straszny a to już coś. Mowa była o Belit z komiksu Howard i Niemczyk, która poza tym że jest żałośnie wkurzająca nie ma żadnych innych przymiotów.
  Bibliotekarz, koniecznie bierz zwłąszcza jak się masz zamiar zabrać za czytanie DD, Żółty to takie trochę streszczenie jego życia od zdarzeń z "Człowieka bez Strachu" do momentu zamiany kostiumu z żółto-czarnego na czerwony i podsumowanie znajomości z Karen Page.
  Lordzie, łapsia za scenę z tancerkami też się uśmiechnąłem.
 
« Ostatnia zmiana: Pn, 20 Lipiec 2020, 15:14:36 wysłana przez SkandalistaLarryFlynt »

Offline LordDisneyland

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #248 dnia: Pn, 20 Lipiec 2020, 15:38:26 »
:)

Słuchajcie, kariera Danny'ego de Vito wystartowała, gdy w serialu Taxi zagrał rolę dyspozytora, skruwesyna i mendy co się zowie, nikczemnego faceta bez cech pozytywnych. Ludzie lubią, czy wręcz nawet kochają takie postacie- po części dlatego, że sami czują się lepiej, a po części dlatego, że na tle postaci zachowujących się mniej lub bardziej zrozumiale łajdakiem jesteśmy po prostu zaciekawieni,  to taki przybysz z innego świata, nie działający wedle ogólnie przyjętych [a tym samym dla odbiorcy jakoś tam zrozumiałych ] zasad...to chyba zresztą cecha osób z zaburzeniami psychopatycznymi  jako takich :) Spotkawszy takiego jegomościa zazwyczaj zwiewamy z podkulonym ogonem i oddychamy z ulgą dopiero 100 kilosów dalej*...ale mając swoisty komforcik i bezpieczeństwo z chęcią zajrzymy do jego świata.
Swoją drogą- jeśli jakiś scenarzysta komiksowy czy filmowy spieprzy czarny charakter, najczęściej go na jakiś czas skreślam, wielce poirytowany :D

A serialu Taxi nie polecam, da się oglądać tylko de Vito- niestety, chwalonych wówczas Kaufmana, Hirscha, Danzy i Lloyda już nie.


Tak myślałem o komiksach Sale'a, w zeszłym miesiącu skończyłem ''Legendy Mrocznego Rycerza". Z jednej strony świetny komiks dla takich gości jak ja, których gdzieś ,kiedyś, styl rysownika zauroczył- mamy tu w sumie dość dobrze pokazany rozwój kreski. Z drugiej strony- nie nada się ten tom na pierwszy komiks z Batmanem czy na pierwszy kontakt z rysownikiem, bo po prostu może do niego zrazić...Czy kupiłbym to ponownie? Nie. Czy przeczytam to w całości za czas jakiś? Też nie, ale na pewno z chęcią wrócę do paru kadrów i kilku scen. Takie 5/10, bo fanem Sale'a jestem i po lekturze :)



PS-
*- tych stu kilometrów to nie przemyślałem, u mnie wypadałoby to gdzieś w Radomiu ;)
,, - Eeeeech.''

Offline Nawimar III

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #249 dnia: Cz, 30 Lipiec 2020, 23:57:29 »
Lipiec

Hrabstwo Harrow t.8 – kulminacja konfliktu pomiędzy skonfrontowanymi przedstawicielkami nadprzyrodzonej „rodziny” wypada efektownie. Trudno jednak wyzbyć się odczucia, że mieliśmy do czynienia z przedsięwzięciem w wymiarze fabularnym aż nazbyt często improwizowanym i na siłę rozciągniętym. Natomiast warstwa plastyczna w wykonaniu Tylera Crooka niezmiennie urzekająca.
 
X-Men: Era Apocalypse’a t.1 – jedno z najważniejszych i najlepiej prowadzonych wydarzeń Domu Pomysłów doby lat 90. nareszcie w polskiej edycji! Przynajmniej początek tej opowieści prezentuje się nadspodziewanie udanie i tym bardziej, że polscy czytelnicy nie mieli sposobności zapoznać się z nią w toku Ery TM-Semic. Istnieje niemałe prawdopodobieństwo, że byłaby to jedna z najbardziej kultowych pozycji nieodżałowanego wydawcy.
 
Snowpiercer t.1 – autentyczna gratka dla fanów dystopii, postapokaliptyki i fantastyki socjologicznej. Kolejny nieznany u nas dotąd klasyk z zasobów frankofońskiego komiksu okazał się nadspodziewanie wymowną i przekonującą narracją na której czas odcisnął nieznaczne tylko piętno.
 
Droga ku wieczności t.1 – niniejszy album ma co najmniej dwa walory, które czynią go wartym uwagi. Pierwszy dotyczy ambicji scenarzysty do wykreowania kompletnego i oryginalnego zarazem świata przedstawionego. Drugi natomiast to zjawiskowe wręcz ilustracje Jerome Opeñi, który ewidentnie nie szczędził swego trudu i talentu. Problemem natomiast okazał się dla mnie sposób prowadzenia narracji przez scenarzystę tego przedsięwzięcia w osobie Ricka Remendera. Już wcześniej miałem wobec jego metody obiekcje. Może zatem to tylko efekt mojej osobistej awersji…
 
Twardziel – co prawda plastyczna maniera przejawiana przez Jeffa Lemire’a w moim przekonaniu zdecydowanie ustępuje jego scenopisarskim talentom. Niemniej jakość tej zajmującej i przekonująco prowadzonej fabuły w pełni kompensuje ewentualne utyskiwania pod adresem warstwy graficznej tej realizacji. Klimatyczna opowieść.
 
Śmierć Kapitana Ameryki – Ed Brubaker czyli właściwy człowiek na właściwym miejscu. Tyle w temacie.
 
Superbohaterowie Marvela: Deathlok – trzecioligowcy Domu Pomysłów nie przekonują w równym stopniu co ich odpowiednicy z uniwersum DC (a przynajmniej nie w moim przypadku). Cieszy jednak okoliczność, że także dla nich znalazło się w tej kolekcji nieco miejsca. Zawarta tu mini-seria nie ścina z nóg i z dzisiejszej perspektywy jest już bardziej świadectwem momentu rozwojowego konwencji niż w pełni satysfakcjonującą lekturą. Obyło się jednak bez znużenia i poczucia straconego czasu.
 
Flash t. 10 – mocna, dosycona fabuła, raz jeszcze wykazująca ambicje scenarzysty na znaczącą i daleko sięgającą swoimi konsekwencjami reinterpretacje mitologii Szkarłatnego Sprintera. 
 
Promethea. Księga 3 – zwieńczenie jednego z najwybitniejszych przedsięwzięć Alana Moore’a i zarazem uniwersum America’s Best Comics. De facto mamy do czynienia z czymś na kształt fabularyzowanego traktatu quasi-okultystycznego w którym rzeczony dał wyraz nie tylko swej erudycji i scenopisarskiemu talentowi, ale też rozczarowaniu kierunkiem rozwoju komiksowego medium. Ponadto wielkie brawa dla autora ilustracji w osobie J.H. Williamsa III.
 
Superbohaterowie Marvela: Secret Avengers – perypetie częściowo już rozpoznanej u nas utajnionej jednostki w ramach Mścicieli także tym razem okazały się solidnie zrealizowaną propozycją wydawniczą. Tym bardziej godną uwagi, że z udziałem Warena Ellisa oraz tak wyróżniających się plastyków jak Michael Lark i David Aja.
 
Silver Surfer: Przypowieści – bardzo zacny zbiór, na upartego z powodzeniem mogący posłużyć za przekrojowe zdefiniowanie tytułowej postaci. Różnorodne interpretacje w wykonaniu tak znakomitych autorów jak Stan Lee, Jean „Moebius” Giraud i J. Michael Straczynski. Kosmiczna moc w zaiste dużym nasyceniu.
 
Książę Nocy t.5 – bardzo się cieszę, że jedna z najbardziej udanych serii wypromowanych jeszcze w magazynie „Świat Komiksu” jest wciąż przez polski Egmont publikowana. Początkowo obawiałem się, że zaangażowanie do jej realizacji rysownika innego niż Swolfs okaże się rozwiązaniem trudnym do zaakceptowania. A jednak im dalej tym pod tym względem lepiej. Usytuowanie miejsca akcji na Rusi Kijowskiej u schyłku panowania Włodzimierza Wielkiego to jak dla mnie strzał w dziesiątkę. Spore wrażenie zrobiła na mnie także kreacja świadomego wampirycznego zagrożenia mnicha Artemiusa. Podsumowując: jedna z bardziej udanych odsłon kroniki losów tytułowego Księcia Nocy.
 
Kapitan Ameryka: Steve Rogers t.2 – mimo rozmachu i znacznego potencjału tej opowieści scenarzysta jakby nieco się pogubił. Stąd Steve Rogers w jego ujęciu to postać niespójna i nieprzekonująca mimo że w poprzednim zbiorze rokował pod tym względem znacząco lepiej. Niewykorzystana szansa na epickie political fiction.
 
Conan Barbarzyńca t.68 – zbiór interesujący choćby z tego względu, że zawierający pełną adaptacje powieści „Conan i bogowie gór” Rolanda Greena, kontynuacji klasycznych „Czerwonych ćwieków” Roberta E. Howarda. Co prawda ów utwór okazał się umiarkowanym osiągnieciem literackim. Niemniej jego komiksowa wersja to zbiór często brawurowo rozrysowanych scen, stylistycznie nawiązujących do wczesnych prac Barry’ego Windsor-Smitha (czyli okresu, gdy adaptował on na „mowę” komiksu właśnie „Czerwone ćwieki”).

Ja, Smok – jeszcze jeden dowód na to, że przedwcześnie zmarły Juan Gimenez znacznie lepiej sprawdzał się w roli fenomenalnego wręcz ilustratora niż jako scenarzysta. Podobnie bowiem jak w przypadku „Czwartej siły” także tutaj fabuła sprawia wrażenie snutej ociężale, acz im dalej tym pod tym względem lepiej. Na pewno nie sposób zgłaszać zarzutów wobec warstwy plastycznej tego przedsięwzięcia, jak zawsze w wykonaniu argentyńskiego mistrza malarsko wysmakowanej i natychmiast rozpoznawalnej. Brawa ponadto za wysoką jakość edytorską tego albumu.
 
Moon Knight – błyskotliwe studium kiełznania szaleństwa w wykonaniu jednego z najzdolniejszych i najbardziej zapracowanych scenarzystów współczesności. Jeff Lemire (bo o nim oczywiście mowa) raz jeszcze udowodnił, że ewentualny syndrom zawodowego wypalenia wciąż nie jest jego udziałem. Spójna, a przy tym brawurowo zilustrowana opowieść przybliżająca przełomowy moment w dziejach tytułowej osobowości. Do tego odrobinę nostalgicznej klasyki w przedrukowanym epizodzie pierwszej solowej serii poświęconej „Księżycowemu Rycerzowi”.

„Komiks i My” nr 11 – w nie tak znowuż już krótkiej historii tego magazynu (ponad cztery lata rynkowego bytu) nie raz już przytrafiały się bardzo udanie „zakomponowane” odsłony (by wspomnieć chociażby numer czwarty). Także przy tej okazji ma się poczucie trafnego doboru zaprezentowanego materiału. Swoisty „mix” nowych realizacji (kontynuacja „Darko Futuro”, a zwłaszcza okładkowy „Ładunek” wraz z reedycją „Księgi Miecza” wypadł wręcz znakomicie.

Offline Nawimar III

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #250 dnia: Pn, 31 Sierpień 2020, 22:40:07 »
Urlopowanie zrobiło swoje i tym sposobem komiksowych lektur przyswoiłem sobie nieco mniej niż w poprzednich miesiącach:
 
Sierpień
 
„Tajne Imperium” – obiecujący pomysł wyjściowy, dobre otwarcie i niestety rozczarowujące prowadzenie (nie wspominając już o finale). Ponadto szczególnie dotkliwie dało o sobie znać pogubienie Domu Pomysłów co do zmian wprowadzonych w okresie All-New, All-Different Marvel - vide Sam Wilson w funkcji Kapitana Ameryki czy Inhumans jako jedna z czołowych formacji Marvela (nieporozumienie w każdym calu). Widać tu jak na dłoni pośpieszne wycofywanie się z tych kompletnie nietrafionych pomysłów.

„Faithless” t.1 – przejaskrawiona pod każdym względem kpina z wewnętrznej pustki współczesnych autolubisiów określanych niekiedy mianem pokolenia „Brawo Ja!”. Trzeba przyznać, że Brian Azzarello (scenarzysta tej realizacji) poradził sobie pod tym względem niemal równie dobrze co William Friedkin w prezentacji środowiska zapamiętałych homoseksualistów („Zadanie specjalnym” z brawurową rolą Ala Pacino).

„Komiks i My” nr 12 – numer w dosłownym rozumieniu tego słowa specjalny. A to z racji rzeczowego przybliżenia zaczątków komiksowego medium na przykładzie dokonań m.in. Artura Grottgera i Cypriana Kamila Norwida. Do tego publicystka na poziomie merytorycznym rzadko u nas spotykanym.
 
Stumptown część 1 – scenarzysta tego przedsięwzięcia w osobie Grega Rucki ma to do siebie, że w rolach głównych swoich fabuł bardzo lubi obsadzać mniej lub bardziej miłe panie (by wspomnieć chociażby serię „Lazarus”, a po części także powstałą przy współpracy z  Edem Brubakerem „Gotham Central”). Tym razem coś jednak poszło nie tak. Komiks owszem ma swoje dobre strony, ale szczerze pisząc po jego lekturze trudno opędzić się od poczucia straconego czasu. Może w kolejnych zbiorach będzie lepiej.
 
Kapitan Żbik: Kryptonim Walizka – kolejna, nieco absurdalna (acz równocześnie spójna) fabuła stanowiąca mieszankę opowiastki milicyjnej z odrobiną gierkowskiej propagandy sukcesu. A do tego z niezapomnianą frazą: „Jestem członkiem ORMO, czy mogę w czymś pomóc?”. Na swój sposób klasyka.
 
Kapitan Szpic i Tajemnica Złotej Naczepy – duet Ruducha/Koziarski w niezmiennie świetnej formie! Tym razem na „czoło” opowieści wysuwa się pułkownik Czekoladka i to właśnie on okazał się najbardziej zajmującym (do tego dosłownie i w przenośni) „składnikiem” tej odsłony humorystycznego cyklu. I co więcej są widoki na… więcej :)

Vasco. Księga 5 – seria w swojej klasie wprost znakomita i nie inaczej sprawy mają się także tym razem. Gęste, dosycone w liczne wątki i motywy fabuły, a do tego skrupulatne, wręcz benedyktyńskie w precyzji wykonania rysunki.
 
Śpioch t.1 – z miejsca znać, że punkt wyjściowy dla tej opowieści (tj. powiązanie jej z realiami uniwersum studia WildStorm) nie szczególnie scenarzyście tej opowieści podszedł. Niemniej efekt finalny jego scenopisarskich wysiłków okazał się nad wyraz udany i z powodzeniem angażujący ewentualnego czytelnika. Warto także z racji rysunków jak zwykle starannie operującego światłocieniami Seana Phillipsa.
   
Jim Cuttles t.I – pomimo tzw. wielkich nazwisk (na „pokładzie” tego przedsięwzięcia znalazł się Jean-Michel Charlier i Jean Giraud) rzecz okazała się umiarkowanie udaną, a chwilami wręcz nużącą. Niemniej fani komiksowego westernu rozczarowania raczej nie doznają.
 
Smerfy na letnisku – jak zwykle w formule bajki autorski zespół zawarł przekonującą refleksje o trendach uchwytnych w modelu obyczajowym społeczeństw współczesnego zachodu. Do tego nieco trafnie ujętego napięcia (Gargamel!) oraz sytuacyjnego humoru.

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #251 dnia: Cz, 03 Wrzesień 2020, 14:00:37 »
  Podsumowanie lipca-czerwca. Lipiec tradycyjnie miesiącem w którym raczej odpuszczam komiksy, sierpień w sumie niewiele bogatszy, toteż podsumowanie zbiorcze i w nieco zmienionej formie.

Przeczytane:

  "Transformers Kolekcja G1" - tomy 10-17, autorzy różni. Seria wchodzi na jeszcze wyższy poziom abstrakcji (jednak się dało), roboty razem ze swoją wojną trafiają na obcą planetę zamieszkałą przez wysokorozwiniętą pokojowo nastawioną obcą cywilizację. Mieszkańcy kosmicznego raju szybko dzielą się na dwa stronnictwa i aby pomóc swoich nowych sojuszników opracowują technologię zamieniania się w ich głowy (działa to na zasadzie zdaje się jednego kolektywnego umysłu złożonego na zasadzie człowiek-robot), pomysł był chyba zbyt dziwaczny bo dosyć szybko większość roboto-ludzi znika ze stron a w zamian za to wprowadzani są ludzie zamieniający się w silniki i broń (koncept nie mniej dziwny i tak na zdrowy rozum zupełnie idiotyczny), do tego dostaniemy nowy patent czyli zbroje przypominające ludzi, potwory czy też ogólnie nie wiadomo co w które wciskają się roboty. Wycinek serii Budiansky'ego dotyczący planety Nebulon będzie dosyć długi w czasie jego trwania powróci w końcu Optimus Prime (chociaż nie ukrywam, ze dla mnie jego unowocześniony projekt wyglądał i dalej wygląda nieco fajansiarsko) a zaraz później dostaniemy rzeczy znane z TM-Semic czyli kilka pojedynczych nowelek np. te z Kosmicznym Cyrkiem, łowcami na motocyklach czy Decepticonem - gwiazdą filmową a później historię o Wszechbazie po której przyjdzie jeszcze kilka pojedynczych zeszytów i nastąpi przejęcie serii przez brytyjskiego autora. Furman w tym czasie oprócz jednozeszytowych albo i mniej przerywników oraz dłuższego etapu dotyczącego zombie-robotów na Cybertronie będzie konsekwentnie ciągnął historię Galvatrona aż do jej wielkiej konkluzji "Wojen w Czasie", w której trzeba będzie ocalić wszechświat a później po przejęciu serii US od Budiansky'ego dostaniemy od niego rzeczy również wcześniej u nas wydane czyli powrót Megatrona i obudzenie się Primusa oraz bardzo dobre "Poszukiwanie Matrycy" z kilkoma opowieściami wyraźnie nawiązującymi do znanych dzieł popkultury. Tak jak poprzednio bardziej przypadają mi do gustu rzeczy pisane przez Simona Furmana, ostrzejsze, z większym pazurem bez wiszącego nad głową cenzora. Facet ma naprawdę sporo dobrych pomysłów, wymyśla całkiem rozsądną genezę Transformerów (napewno rozsądniejszą niż to założenie, że są dziełem ewolucji, na dodatek nie kłócącą się z resztą uniwersum Marvela), daje tropy wskazujące na istniejącą filozofię Decepticonów (czyli w końcu nie są źli bo są źli), ukazuje nam ich "ludzkie" oblicze na przykładzie Soundwave'a i Ravage'a, czy też przejścia na stronę tych dobrych dwóch Decepticonów Carnivaca i Catilli oraz kilka innych podobnych patentów. Historie na dodatek dobrze się czyta same w sobie, naprawdę fajna ze Swoopem szukającym starego wroga (nareszcie Grimlock pokazał iż jest prawdziwym hardkorowcem), wcześniej wspomniana z mechanicznymi zombiakami o wiele sensowniejsza niż to brzmi, powrót Unicrona czy komediowe ze Starscreamem uczącym się czym jest świąteczny nastrój albo originem "kobiety" Transformera Arcee. Żeby nie było, że się nadmiernie znęcam nad Bobem Budianskym jego komiksy szczerze mówiąc też mi się czytało lepiej. Story-arc dziejący się na Nebulonie co prawda jest strasznie toporny, ale dalej wyraźna zwyżka formy. Szczerze mówiąc Amerykaninowi o wiele lepiej wychodzą pojedyncze zeszyty niż ciągi fabularne, owszem jest to skierowane do młodszego czytelnika niż komiksy jego brytyjskiego odpowiednika, ale czuć ten klimat Kina Nowej Przygody i jakoś lepiej mi wchodziły niż to co było we wcześniejszych tomach. Wady ciągle te same, pewna chaotyczność, niby tu się trochę wzięli autorzy w karby, serie wyraźnie starają się już siebie unikać ale i tak miałem kłopoty zwłaszcza w serii brytyjskiej ze stwierdzeniem co się dzieje kiedy, no i dalej roboty wyskakujące z pudełka. Na minus momentami rysunki. Geoffa Seniora zastąpił w większości Lee Sullivan, który stara się naśladować poprzednika krzyżując jego styl ze stylem Sala Buscemy i chociaż wygląda to nienajgorzej, jakoś mniej mi przypadło do gustu, Geoff to jednak Geoff. Na szczęście po jakimś czasie on  wraca i mam nadzieję że na dłużej, będzie też kilku nowych jakby już nowocześniejszych stylowo artystów. Nie będę przedłużał,  bawiłem się lepiej niż przy pierwszych dziewięciu tomach. Ocena 7/10.

  "Conan Barbarzyńca Kolekcja" - tomy 63-65, Roy Thomas, John Buscema, Ernie Chan i inni. Dokończenie story-arcu z khitajskimi korsarzami Li-Zyą i Pou-Chunem, co mnie szczerze mówiąc nieco zasmuciło bo zdążyłem polubić tę parę (na dodatek nie udało mi się dojść do żadnych konkluzji na temat zasady działania kamizelki Li-Zyi) oraz początek dwóch nowych ze znanymi już barachańskimi piratami Strombannim i Czarnym Zarono oraz również znanym z wcześniejszych przygód Imhotepem Niszczycielem Światów, plus kilka pojedynczych przygód. Z pewnością warto zwrócić uwagę na umieszczony w numerze 64, jubileuszowy zeszyt 200, w którym na przemian pokazane nam zostaną przygody Conana Cymmeryjczyka oraz w rzeczywistym świecie jego autora Roberta E. Howarda. Nie oszukujmy się to już niemal siedemdziesiąt numerów ciągle tego samego ale z racji tego że lektura wchodzi jak zimne piwo w upalny dzień (no chyba że ktoś piwa nie lubi, to dajmy na to jak zimna woda, oranżada lub cokolwiek innego) ja nie mam serca ocenić tego na mniej niż 8/10.

  "Snow Blind" - Ollie Masters, Tyler Jenkins. Nie będę się rozwodził specjalnie bo i specjalnie nie ma nad czym, raczej rozczarowanie. Nie będę ukrywał, że po "Grass Kings" miałem dosyć wysokie oczekiwania co do tego tytułu. Co prawda scenarzysta inny, ale rysownik ten sam, wydawnictwo te same i w podobnych klimatach miał się komiks obracać. Największą bolączką tej pozycji jest to, że jest ona dosyć sztampowa, nie ma tutaj nic czego nie widzielibyśmy wcześniej. Po każdym kolejnym zwrocie akcji, równie zaskakującym niczym wyczyny naszych klubów w europejskich rozgrywkach, przewidujemy dosyć dokładnie w jakim kierunku potoczy się akcja. Jasne da się na takiej bazie zbudować świetną powieść, ale wtedy musi ona posiadać inne zalety, gęsty klimat, bohaterów z krwi i kości, intrygującą scenografię itd, itp wiadomo o co chodzi. Niestety i na tym polu wygląda to średnio, całość jest po prostu zbyt mało obszerna. Autor nie znalazł miejsca na odpowiednie rozwinięcie bohaterów o których nawet nie bardzo jesteśmy w stanie powiedzieć czy ich polubiliśmy czy też nie, przedstawienie pewnego kontekstu wyjaśniającego dlaczego robią to co robią ani zresztą na nic innego, akcja pędzi jak szalona chociaż tak naprawdę niewiele się dzieje, kluczowych dla fabuły węzłów fabularnych łącznie z związaniem akcji i zakończeniem jest łącznie ze cztery. Rysunki czy też raczej malunki Jenkinsa po raz kolejny zachwycające. Owszem ma ten komiks pewne zalety oprócz wyglądu, małomiasteczkowy klimat nienajgorzej oddany a całość mimo, że oglądana lub czytana już dziesiątki razy sprawia wrażenie, że dałoby się coś z tego wyciągnąć gdyby scenarzysta nie postanowił sprzedawać streszczenia jako pełnoprawnego komiksu. Historia Królestwa Traw o wiele, wiele lepsza. Podsumowując świetnie wyglądający przeciętniak 5+/10.

Offline perek82

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #252 dnia: Śr, 30 Wrzesień 2020, 18:07:40 »
krótkie podsumowanie wakacyjno-wrześniowego kwartału. Mało wyszło mi przeczytanych komiksów. Nic mi nie zalega (oprócz Berlina, którego chyba zacznę od początku któregoś wieczora w oczekiwaniu na finały NBA).

Trzeci testament - 3/5 - no niestety zrobiłem sobie nadzieję Juliuszem, a oryginał okazał się taki sobie nijaki. Naciągane to wszystko strasznie się wydaje, mnóstwo zasadzek, pościgów potyczek i w tym wszystkim klimatu nie ma. Plus głównych bohater nie do zdarcia, każdą przepaść przeskoczy, będzie walczył z 10 wrogami, jechał konno i trafiał kuszą w jabłko na czyjejś głowie itd.

Aliens Dead Orbit / Dust to Dust - 3,5/5 - tak sobie spróbowałem z ciekawości. Fajne czytadła, nic może specjalnego, ale klimat trzymają, trochę jatki, trochę suspensu.

Aliens Labirynt - 4/5 - zachęcony trochę wspominkami niektórych z czasów TM-Semic wziąłem i to. Bardzo mi się podobało. Rysunki takie na jakich się wychowywałem, bez nadmiaru grafiki komputerowej, a przez to chyba nawet lepiej pasujące do historii o potworach w kosmosie. Gdybym to kupił ze 20 lat temu to pewnie bym dobrze zapamiętał ten tytuł.

Aliens Opór / Ratunek - 3/5 - przeczytałem w złej kolejności (jakoś nie załapałem, że są ze sobą powiązane). Nie wiem, czy to wpłynęło zbytnio na ocenę. Pozbyłem się ich bez żalu po przeczytaniu. Rozczarowanie, bo nazwisko scenarzysty dobrze znane.

Bogowie z gwiazdozbioru Aquariusa - 3,5/5 - bardzo fajny zbiór. Tytułowa historia to chyba najczęściej maltretowany przeze mnie komiks w dzieciństwie. Miałem pierwszą część i dużo czasu minęło, aż przydybałem drugą. Z przyjemnością wciągnąłem na tzw. home office. Nie widzę powodów do narzekania, że format zły, że jakość nie taka. Polecam.

Czarny Młot (1-4) - 4/5 - uwielbiam ten komiks, niespieszną akcję. Każdy bohater ma swoją rolę, osobowość, coś do powiedzenia, jakąś motywację. Nie jest przegadany, nie ma za dużo akcji. Wszystkiego jest w sam raz. Nawet zakończenie mi pasuje - miałem nadzieję, że tak się skończy, chociaż twist akcji w pewnym momencie bardzo mnie zaniepokoił. Ale spin-offów już mam dosyć.

Metronom - 3,5/5 - jak zwykle pięknie wydane, w środku piękne rysunki. Tylko historia nie chwyciła do końca. Lekki niedosyt. Jakby zabrakło nie wiem pomysłu albo odwagi, żeby zrobić krok dalej i czymś zaskoczyć. Akcja płynie wartko, ale właśnie brakuje tej kropki nad i, że przewracasz kartkę i nagle "o k@#$a, no tego się nie spodziewałem".

Palcojad - 3,5/5 - czyta się to szybko, jest tajemnica, którą odkrywamy z bohaterami. Rysunki są trochę plastikowe, jakby się jakąś animację oglądało - wolę bardziej realistyczną kreskę. Sama historia momentami bardzo odrealniona (ten zabił 50, ten 30, ten zjada palce, ten podpala biblioteki itd.), trochę jak scenariusz serialu dla starszej młodzieży. Ale pomimo tych zastrzeżeń chętnie to przeczytałem i kolejne zeszyty mijały niepostrzeżenie, więc w sumie tak źle wcale nie było.

Promethea - 4,5/5 - tutaj miałem chwilę zwątpienia (nawet dość długą bo przez cały drugi tom), czy ta historia do czegoś zmierza. Z drugiej jednak strony nawet dłużyzny Moore'a i jego filozoficzne wstawki okraszone zostały pięknymi rysunkami i wieloma ciekawymi pomysłami. Ja wsiąkłem bardzo szybko w ten świat, czytałem przez 2 dni w każdej wolnej chwili - pamiętam, że tak miałem z Sandmanem kiedyś, że od pierwszej strony zadziałała magia komiksu i do skończenia tomu nie odpuszczała. Dla mnie jedna z lepszych pozycji tego roku.

Końcówka roku to dla mnie przede wszystkim Potwór Bilala, Animal Man, kolejne Hellblazery, może Potwór z bagien, Omega Men czy Zegar zagłady. Batman B&W chodzi po głowie, ale trudno mi się zdecydować. Poczekam do grudnia i zobaczę, czy będzie wtedy dostępny.
Trwa zabawa w wybieranie komiksów, które koniecznie trzeba przeczytać. Jeśli lubisz takie akcje, to zajrzyj tutaj:
https://forum.komikspec.pl/komiksowe-top-listy/100-komiksow-ktore-musisz-przeczytac-(przed-smiercia)/

Offline eferce

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #253 dnia: Śr, 30 Wrzesień 2020, 22:34:56 »
Wrzesien był u mnie przeobfity, dlatego wymienię tylko tytuły kwalifikujące się do 5 kategorii +1.

Najlepszy zakupiony:
Lazarus. Prawdopodobna wizja przyszłości z ciekawymi hipotezami społeczno-polityczno-technologicznymi - tego poszukuję i to dostałem.
Zachowane są idealne proporcje między gadającymi głowami a akcją.
Postacie są nakreślone są w taki sposób, że kiedy zachowują się inaczej niż by to wynikało z ich wstępnej "jednowymiarowości" muszę się zastanawiać, analizować motywy i odkrywać "wielowymiarowość".
Wszystko to sprawiło, że dawno w nic tak się nie wciągnąłem.

Najlepszy Przeczytany
Saga o Potworze z bagien faktycznie "niezakupiony" bo wypożyczony z biblioteki po miesiącach polowań. Zawsze był tylko tom 2 i/lub 3. W końcu trafiłem 1.
Podchodziłem z dystansem (bo stare, bo fanem potwora ani horrorów nie jestem) ale faktycznie lekkość z jaką zostałem wciągnięty w świat a następnie bogactwo i różnorodność kolejnych historii - warta jest stawiania z wzór.
Od razu poprawiłem "Dniami pośród Nocy" Gailmana bo chciałem jak najdłużej potaplać się w tym bajorku.
Nie dziwie się, że wielu forumowiczów ma Sagę w swoim ścisłym topie.

Najgorszy
East of West TP vol. 1-3. Nie lubię komiksów o omnipotentnych bohaterach - Bogach, Supermenach, Demonach których nie da się zabić a jedynie można "odesłać" itp. Nie zdawałem sobie sprawy, że wpakuje się tu na tego typu minę.
Liczyłem chyba na komiks o jeźdźcach apokalipsy pełnych wątpliwości, kwestionujących swoja misję - może w stylu Amerykanskich Bogów Gailmana, alegoryczny, umiarkowany… Trafiłem na "wręcz przeciwnie".
O ile tom 2 i 3 już były nieco mniej wypełnione obrażającymi inteligencję akcjami to końcówka T1 mnie skutecznie zniechęciła
Spoiler: PokażUkryj
Skoro Śmierci nie da się zabić i każdy o tym wie to po co wysyłać na niego całą Chińska armię, żeby została pokonana przez Śmierc i jego dwójkę padawanów? Po co teksty padawanów na rozgrzewce: "jest ich dużo i będzie ciężko" skoro niezależnie od ilości i technologii nic im nie mogą zrobić?


Największe zaskoczenie na minus
Black Monday Murderers - miałem wielkie nadzieje, zakładałem, że na komiks ten wskoczy u mnie, gdzieś w stratosferę z komiksami Brubakera…
Liczyłem na fajnie opisane mechanizmy rynku, to że najbogatszych jest coraz mniej ale maja co raz więcej, że to nie ciezka praca czy dziedziczone fortuny sprawiają że 1% najbogatszych ma 60% zasobów itd..
Dostałem: w ramach faktów wymienione światowe kryzysy i masę mambo-dżambo, rytuałów i niedopowiedzeń.
Może za dużo hajpu dawałem po recenzjach albo może -patrz podsumowanie. Ilustracje nie wliczają się do zaskoczenia na minus.

Największe zaskoczenie na plus
Niewidzialna Republika - na tle innych tytułów - historia wciągająca - logiczna, prawdopodobna, papier gruby, format duży ;D
Wbrew dyskfalifikujacym komentarzom - raz natknąłem się na niepoprawne tłumaczenie i raz trafiłem na litery umieszczone w dymku w sposób utrudniajacy czytanie.
Rozumiem, że istnieją ludzie odpowiedzialni za liternictwo i tłumaczenie i że ich  błędy w tych dziedzinach mogą dyskwalifikować komiks. Ale jestem jeszcze na szczęście lub nieszczęście na etapie, gdzie takie błędy nie wpływają na mój odbiór historii (grafiki i scenariusza).
Bardziej przyczepiałbym się merytorycznie
Spoiler: PokażUkryj
-dlaczego są statki kosmiczne na okładce a w środku nie. Albo czy faktycznie za 800 lat nadal będziemy używać miodu, komórek i karabinów na kule..
Czekam niecierpliwie na kolejną część.

Poza kategoriami wspomnę Little Bird. Przedstawia bliską dystopijną przyszłość, mieli pulpowe amerykańskie motywy a upadku cywilizacji upatruje w dominacji kościoła (ala podkręcone Pamiętniki Podręcznej) Bardzo mocno inspirowany jest Gwiezdnymi Wojnami, ukazuje grzechy członków zarówno Imperium jak i Rebelii.
To takie słowa-klucze, gdyby ktoś poszukiwał "czegoś w rodzaju". Mnie ten komiks pozostawił obojętnym - nie straciłem na niego czasu ale też nie pozostawił za wiele po sobie - been there, done that - masę razy wcześniej.
Aha- kreska kojarzy mi się z Prophet Remission: swobodno-niechlujna ale kreująca klimat.

Podsumowując


Zawiodłem się na oryginałach Image. Faktycznie trzeba wciskać wszędzie rewolwery, rendzerów, wojnę z Kanadą, zemstę-alaTarantino i wudu? (Od razu odpowiem -wiem, że trzeba, żeby się tam sprzedało). Jednak tyle potencjału w pomysłach a tak mierne wykonanie (dla czytelnika spoza USA).
Doceniam selekcje przeprowadzoną przez rodzimych wydawców. Tzn. że z najlepszymi tytułami od Image mogłem zapoznać się po naszemu.
Przede mną w październiku Planetary t1.a z Image: Drifter, Copperhead (oby był to komiksowy "Firefly") i Black Road. Oczywiście o ile dojdą  :) Jak nie to Wielki Martwy w ramach odskoczni.


Offline Nawimar III

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #254 dnia: Cz, 01 Październik 2020, 12:32:17 »
Wrzesień

Kajtek i Koko w Kosmosie t.6 – kolejny tom realizacji nieprzypadkowo uznawanej za opus magnum mistrza Janusza jak zwykle nie zawodzi. 
 
Zbir t. 0 – mała przypominajka po latach wypadła nie najlepiej. Pod względem plastycznego przygotowania twórcy tej serii nie można nic zarzucić. Znać w jego pracy rozrysowanie i spory potencjał w zakresie karykatury. Niestety płaski humor oparty na zgranych motywach z filmów o zombiakach z dzisiejszej perspektywy po prostu nuży.
 
Astonishing X-Men t.2 – odpowiedzialny za scenariusz tego tytułu Charles Soule ponownie sięgnął po adwersarza mutantów z czasów klasycznych przygód X-Men w wykonaniu Chrisa Claremonta i Johna Byrne’a. Efekt końcowy jest jednak nieco groszy niż w poprzednim tomie. A szkoda, bo potencjał na zajmującą opowieść był. Do tego raczej umiarkowanie spisali się uczestniczący w tym przedsięwzięciu rysownicy. Niemniej znać znamiona większego zamysłu, który być może doczeka się satysfakcjonującego zwieńczenia w kolejnym zbiorze.
 
Conan Barbarzyńca t.71 – rzecz godna uwagi już tylko z racji zróżnicowanej stylistyki warstwy plastycznej poszczególnych z zawartych tu opowieści. Od pełnych pasji rysunków Johna Buscemy i emanujących wrażeniowością plansz w wykonaniu Colina Macneila po niekoniecznie udane trendy (acz na swój sposób także ciekawe) zaistniałe w pierwszej połowie lat 90. mienionego wieku (Robert Brown/Rey Garcia). Także fabuły nie zawodzą; o ile rzecz jasna nie ma się obiekcji wobec specyfiki scenariuszy w wykonaniu Roya Thomasa.
 
Globalne pasmo
– realizacja może nie aż tak udana jak „The Authority” (nie wspominając już o znakomitym „Planetary”), niemniej i tak warta rozpoznania. Odnajdujemy tu m.in. szybkie tempo prowadzonej narracji, precyzyjne, dopracowane co do każdego szczegółu scenariusze oraz intrygujące koncepty rodem z almanachów paranormalnych osobliwości (choć nie tylko). Czyli krótko pisząc crème de la crème charakterystycznej stylistyki nieprzecenialnego Warrena Ellisa.
 
Superbohaterowie Marvela: Niewidzialna Kobieta
– staż Johna Byrne’a na kartach „Fantastic Four vol.1” dawno temu powinien być już u nas w całości wydany. Dobry zatem chociaż ów fragment, który prezentuje się znakomicie zarówno od strony fabularnej jak i plastycznej. Klasyka w każdym calu.
 
Cartland-Wydanie Zbiorcze 1 – jeszcze jeden dowód na niezwykłą biegłość frankofońskich autorów komiksu w zakresie tworzenia westernów. Starannie nakreślony świat przedstawiony oraz niejednoznaczne i gęste zarazem fabuły z liczną obsadą przekonujących osobowości.
 
Conan Barbarzyńca t.72 – tom interesujący już tylko z racji stylistycznej różnorodności udzielających się tu plastyków. Szczególnie udanie prezentuje się zwłaszcza pochodna pracy Alfredo Alcali, jednego z najbardziej cenionych przedstawicieli tzw. szkoły filipińskiej. Ponadto cieszy także perspektywa gościnnego występu (w kolejnym tomie) króla Valuzji w osobie Kulla. 

Descender t.6 – satysfakcjonujące zwieńczenie jednej z najbardziej udanych komiksowych inicjatyw sygnowanych przez Jeffa Lemiere’a. Tym bardziej trzeba trzymać za słowo polskiego wydawcę, który de facto zapowiedział ciąg dalszy tegoż przedsięwzięcia w postaci kontynuacji tej serii („Ascender”). Dla fanów klasycznej science fiction w wykonaniu m.in. Isaaca Asimova i Alfreda Eltona van Vogta (a przy tym takich, których nie odstręcza komiksowe medium) zdecydowane „musiszmieć”.
 
Wounded t.2 – prace nad kontynuacją zachęcająco rozpoczętej serii co prawda nieco się przedłużyły; niemniej warto było czekać. Na jakości zyskały zarówno rysunki jak i warstwa fabularna, spójna i pomimo odniesień do poprzedniego albumu, w pełni zrozumiała także dla ewentualnych, nowych odbiorców tej inicjatywy.
 
Zbigniew Kasprzak: Bogowie z Gwiazdozbioru Aquariusa – bardzo miło wiedzieć zbiór prac także tego autora w ramach prezentacji klasyki rodzimego komiksu. Jest fantastycznie. Do tego dosłownie i w przenośni. A co więcej w wymiarze formalnym (a na ogół także fabularnym) zebrane tu utwory jakościowo nadal się bronią.

Zbir t.1 – powrót po latach do świata kreowanego autorstwa Erica Powella w pełni potwierdza odczucia po lekturze tomu „zerowego”. Humor w wykonaniu tego autora niemiłosiernie się zestarzał, tytułowy Zbir nadal jawi się jako osobowość bez wyrazu, a intrygi z jego udziałem rażą przesadnym schematyzmem. Całość ratuje warstwa plastyczna w wykonaniu rzeczonego w której znać zarówno talent jak również twórczą odwagę i swoistą zadziorność.
 
Najemnik t.5 – najbardziej emocjonująca z dotychczasowych odsłon tej serii. Do tego zilustrowana z niezmiennym mistrzostwem mistrza Segrellesa.
 
Berserker uwolniony – nazwiska realizatorów tego projektu zobowiązują. Niestety tym razem zarówno Jeff Lemire jak i Mike Deodato Młodszy zawiedli po całości. Stąd parafraza motywu krewkiego barbarzyńcy okazała się kompletnym fiaskiem. Tytuł do gruntownego i jak najszybszego zapomnienia.