Podsumowanie miesiąca występującego pod nazwą luty. Miesiąc krótki, pracy sporo a ani dnia wolnego, właściwie rzecz biorąc tylko i wyłącznie kolejna próba nadgonienia zalegających stertami nieczytanych kolekcji, tym razem Superbohaterów Marvela. UWAGA UWAGA jak zwykle mogą pojawić się SPOILERY!!!
1. Najlepszy:
"SM Great Lakes Avengers" - John Byrne, Dan Slott, Paul Pelletier. Trochę jak pies do jeża podchodziłem do tego komiksu, z jednej strony gościnne występy tego składu w innych tytułach o ile pamiętam przypadły mi do gustu, z drugiej strony skoro GLA ma opinię tytułu "jajcarskiego" to obawiałem się nieco marvelowskiej sucharozy, ale po otwarciu tomu i ujrzeniu nazwiska Slott wiedziałem już, że będzie dobrze. Pierwszy zeszyt napisany i narysowany przez Byrne'a do przeczytania i zapomnienia, mamy pierwszy występ bohaterów, autor dopiero klaruje komediowy charakter postaci a sama historyjka wyrwana z kontekstu. Głównym daniem jest 4-częściowa miniseria stanowiąca początek regularnej serii Great Lakes "Rozbiórka" Slotta i Pelletiera. Po krótce GLA to grupa superbohaterów na dobrą sprawę nie powiązana z oryginalnymi Avengers tylko używająca ich nazwy "bez autoryzacji" złożona z, w opinii reszty ludzkości nieudaczników wyposażonych w dosyć dziwaczne i niepraktyczne umiejętności a mająca pod swoją pieczą północną część Stanów na czele ze swoją główną siedzibą w Wisconsin. Opinia jest trochę dla bohaterów krzywdząca o ile moce które posiadają faktycznie mają spore ograniczenia to przy odpowiednim wykorzystaniu mogą czynić z nich całkiem niezłych zawodników, problem w tym że grupa nie posiada żadnej sali treningowej jaką powinna posiadać każda szanująca się banda superherosów, nie ma żadnego mentora który pokazałby im co i jak a i nawet niewiele okazji aby samemu nabrać nieco szlifów, bo w samym Milwaukee niewiele się dzieje. Nie można dziewczynom i chłopakom odmówić serca i zapału do swojej roboty, ale skutki pójścia "na żywioł" często są raczej niespecjalnie szczęśliwe, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że w roli "mózgu" grupy występuje Flatman, który swoim wyglądem i zdolnościami ma kopiować Reeda Richardsa i mimo posiadanego doktoratu (podobno, nie chce się pochwalić w jakiej dziedzinie) sprawia wrażenie niespecjalnie bystrego, na dodatek wszyscy oni nie do końca grzeszą pracowitością, wolny czas spędzając głównie na grze w pokera. Komiks zaczyna się od krótkiego przedstawienia originu grupy i stawia naszych bohaterów w niespecjalnie ciekawej sytuacji. W czasie akcji ginie jedna z członkiń drużyny, dowódca - jej kochanek popada w alkoholizm i przestaje wykonywać swoje obowiązki, druga przeżywa kryzys tożsamości i chce odejść, grupa się wyraźnie rozpada a tymczasem nadciąga drugoligowy dawny wróg Avengers z planem zniszczenia całego kosmosu, który o dziwo ma szansę się powieść. Nie pozostaje nic innego tylko poszukać nowych superbohaterów chętnych do zaciągnięcia się w szeregi niespecjalnie poważanej drużyny i uratowanie całego wszechświata, no ale w końcu dla superherosa jest to przecież chleb powszedni. Rysunki Pelletiera mogą się spodobać, komiks pochodzi z pierwszej dekady XXI wieku i wygląda dosyć typowo dla tego okresu. Czuć tu jeszcze lekko spuściznę z lat 90-tych, trochę Bagleya, trochę McFarlane a samemu rysownikowi wyraźnie dobrze się współpracowało ze scenarzystą, sporo gagów mocno zyskało dzięki rysunkom. No i tutaj właśnie leży największa siła chyba tego komiksu. On jest naprawdę zabawny, Slott nie wciska na siłę swoich dowcipów (no może raz czy dwa), ta historia jest zabawna w zupełnie nienachalny, naturalny sposób (humor taki z gatunku raczej czarnego) i pisana na pełnym luzie, co z pewnością dobrze wpływa na ilość radochy lejącej się ze stron. Spora też w tym zasługa autorstwa Byrne'a, Great Lakes Avengers to banda do której nie da się nie odczuwać sympatii, to chyba pierwszy raz w którym każdą jedną postać, mimo że każda odmienna polubiłem na tym samym poziomie. Tym bohaterom się naprawdę kibicuje. Ach, na koniec jeszcze dowiemy się, że Napaluszka nie była pierwszym sidekickiem Squirrel Girl. Ocena 8/10
2. Zaskoczenie na plus:
"SM Akademia Avengers" - Christos N. Gage, Mike McKone. Kolejna próba wprowadzenia nowych młodocianych bohaterów do portfolio Marvela, chyba koniec końców niezbyt udana skoro zdaje się nie pełnią oni na chwilę obecną żadnych roli na dodatek część z nich została zabita w Avengers Arena. A chyba trochę jednak szkoda bo ten komiks jest naprawdę niezły. Ogólnie rzecz biorąc mamy tutaj powtórkę z X-Men grupę młodocianych bohaterów obdarzonych supermocami, którzy dostają się pod opiekuńcze skrzydła Avengers w celu wytrenowania nowego pokolenia zamaskowanych stróżów prawa. Cała historia dzieje się niedługo po zakończeniu "Siege" i dosyć szybko się dowiadujemy, że nasza młodzież nie dostała się do nowo utworzonej Akademii z powodu szczególnych zdolności a z powodu tego, że wcześniej należała do grupy dzieciaków kontrolowanych przez Normana Osborna i akurat nad tą szóstką, obecnie osadzony Norman pastwił się psychicznie i fizycznie najmocniej przez co zachodzi podejrzenie, że mogą w przyszłości przejść na "ciemną stronę". Ich podobieństwo do X-Men wzmacnia fakt, że niektórzy z nich z pewnością można podczepić pod grupę "dziwolągów". Scenarzysta nie starał się napisać niczego nowego, mamy dosyć standardowy zestaw charakterów w stylu irytujący cwaniaczek, nieśmiałe dziewczę, spokojny osiłek, cyniczna laska, klasowa mądrala itd wpisanych w równie stereotypową teen-dramę. Ale w sumie to i dobrze, Gage wyraźnie się dobrze czuje w tych klimatach, postacie dają się polubić a rozwijające się pomiędzy nimi a także nauczycielami interesujące powiązania napisane zgodnie z kanonem gatunku. Może czasami śmieszyć to, że każdy jeden bohater kryje w sobie tajemnicę pod którą znajduje się kolejna tajemnica ale w sumie to teen-drama przecież, więc to obowiązkowy element. Rysunki McKone'a to przyzwoite marvelowe rzemiosło, nie ma niczego co by zachwycało ale i w sumie niczego drażniącego. Trzeba przyznać, że naprawdę nieźle mu wychodzą sceny akcji, ale tych w albumie jak na lekarstwo w sumie. Podsumowując naprawdę przyjemna historyjka przyprawiona kilka razy nieagresywnym humorem, w której jednak przeważają wątki dramatyczno-obyczajowe. Szczerze mówiąc przypadło mi to do gustu bardziej niż "Young Avengers". Ocena 7/10.
Drugie pozytywne zaskoczenie:
"SM Runaways" - Brian K. Vaughan, Adrian Alphona. Kolejny tytuł ze stajni Marvela dla młodszego czytelnika i kolejny, który przypadł mi do gustu. Sześcioro nastolatków typowych dzieci bogatych rodziców po raz kolejny w całym wachlarzu niedobranych do siebie osobowości (oczywiście po to, aby później można było odpowiednio długo się "docierać") spotyka się rok rocznie na spotkaniu biznesowym swoich ojców i matek. W tym roku dowiedzą się, że spotkania nie są niewinne jak całe życie sądzili tylko powiązane są ze ofiarami z młodych dziewcząt a ich właśni rodzice są superłotrami zrzeszonymi w tajnej organizacji "Pride". Dzieciaki (w sumie wychowywane póki co na porządnych prawych obywateli) próżnować nie zamierzają i z racji tego, że ich rodziciele mają konszachty w całym mieście (San Francisco) i interwencja jakichkolwiek służb odpada więc mogą tylko zgodnie z tytułem uciec z domów, zostać poszukiwanymi wrogami publicznymi numer jeden i wziąść sprawy we własne ręce. Dopomoże im w tym to, że z racji pochodzenia każde z nich wyposażone jest w specyficzne zdolności o których wcześniej nie wiedziało. Rysunki Alphony są dosyć specyficzne, z racji pewnej umowności czuć że skierowano je do młodszego czytelnika który nieprzesadnie ceni realizm. Mi się one spodobały są kolorowe i dynamiczne, trafiło do mnie używanie momentami deformacji twarzy w celu lepszego oddania mimiki a także skłonność do zamieniania owali twarzy w wielokąty. Nie każdemu oprawa graficzna musi przypaść do gustu, ale z pewnością można nazwać ją oryginalną, dla mnie z pewnością to kolejny z plusów. Jednego tylko nie potrafiłem wyczaić, chodzi o tę najmniejszą Molly, rysowana jest jakby była tylko nieco młodsza od pozostałych a zachowuje się i reszta się do niej zwraca jak do bardzo małego dziecka. Nie mogłem się zdecydować czy przyjąć, że ona jest niepełnosprawna umysłowo czy też nie. Przypadła mi do gustu ta seria, bardzo porządne czytadło. Teen-drama podobnie jak komiks opisany powyżej tyle, że bardziej niż na wątkach obyczajowych skupiająca się na akcji i kryminalnej zagadce. Ocena końcowa 7/10.
3. Najgorszy przeczytany:
"SM Pet Avengers" - Chris Eliopoulos, Ig Guara. Kompletny absurd, zwierzaki znane z komiksów Marvela tworzą zwierzęcą supergrupę i zamierzają odnaleźć Kamienie Nieskończoności aby pokonać Thanosa. W zamierzeniu pewnie miał to być absolutnie nowatorski pomysł i miał szansę taki być gdyby zabawiono się formą gatunku superbohaterskiego i napisano niemy komiks o super-zwierzętach. Ale nic z tych rzeczy, mamy tu zwykły reskin ludzkich postaci a zwierzaki prowadzą ze sobą standardowe rozmowy (z wyjątkiem Lockjawa ten nie wiedzieć czemu potrafi tylko szczekać, nie wiem może aby bardziej przypominać Black Bolta?). W zamierzeniu autorów komiks miał zapewne być lekki i zabawny ale ani lekki (to całkiem grube tomisko) ani zabawny on nie jest. Pierwsza historia z Thanosem kompletnie niewciągająca, druga z Fing Fang Foomem z racji obecności superbohaterów nieco ciekawsza. Napewno plusem są rysunki Guary śliczne i pięknie kolorowe. Oceniać nie będę, widocznie nie jestem targetem dla tego tytułu a są nim naprawdę młode osoby a starszy czytelnik raczej tylko straci czas przy tej lekturze. No dobra jeszcze Żabothor był fajny.
4. Zaskoczenie na minus:
"SM Namor" - John Byrne. Żeby nie było nieporozumień to jest całkiem niezły komiks, początek solowej serii Sub-Marinera stworzony przez samego Mistrza. Problem jest w tym, że Namor pisany na poważnie sprawdza się raczej jako czarny charakter "wróg powierzchniowców" niż superbohater. Jako postać stojąca po stronie dobra powinien raczej być pisany z mocnym przymróżeniem oka, a coś takiego nie ma tutaj miejsca. Byrne pisze standardową serię superhero. Król Atlantydy powraca z martwych i mimo że pozbawiony tronu nie zamierza iść na emeryturę, dzięki wydobytym z dna ocenu skarbom tworzy potężne konsorcjum przez co stanie się celem dla bliźniaczego rodzeństwa Marrsów przebywających w dosyć dziwnych stosunkach ze sobą kontrolujących olbrzymią fortunę, zmierzy się z wynajętą przez nich łowcą głów a także zawalczy z potwornym szlamem oraz niemniej potwornym Gryfem . Czyta się to w sumie dobrze, ale jest i kilka irytujących rzeczy. Mamy na przykład wątek miłosny pomiędzy Namorem a córką naukowca którzy ratują go na samym początku, tyle, że on wygląda w ten sposób że spotykają się na drugiej stronie, na pięćdziesiątej Namor się jej oświadcza a ona odmawia, a na siedemdziesiątej ona wyznaje przyjaciółce że go w sumie kocha, tyle że nie może. I mimo, że z historii wynika że oni ze sobą stale współpracują to fizycznie na kartkach komiksu spotykają się ze dwa razy i wymieniają jakieś pięć zdań, które w żaden sposób nie wskazują, że oni żywią wobec siebie jakiekolwiek pozytywne czy też negatywne uczucia. Postać Łowczyni - albinoski jest naprawdę ciekawa i do tego fajnie wizualnie zaprojektowana, tyle że jak poznajemy na sam koniec jej motywy to przynajmniej dla mnie są one kompletnie nonsensowne. Na dodatek z racji kolekcyjnego pochodzenia sam komiks urywa się w dosyć ciekawym momencie. Rysunki Byrne'a jakie są każdy zainteresowany wie, ale i nawet w tym elemencie widać, że autorowi nie do końca się chciało i ma on o wiele lepiej narysowane komiksy w swoim dorobku, zresztą wydane i u nas. Podsumowując, nie jest to zły komiks, absolutnie nie i mogę go raczej ewentualnemu czytelnikowi polecić, co nie zmienia faktu, że to najsłabszy komiks Johna Byrne jaki czytałem. Ocena 6/10.
5. Suplement
Warto przeczytać:
"SM Invaders" - Roy Thomas i inni. Przygody pierwszej superbohaterskiej drużyny w czasie II WŚ. Mimo, że komiks powstał w drugiej połowie lat 70-tych, Thomas napisał to w klasycznym stylu Lee i Ditki, przymrużając jednak mocno oko. Są hitlerowscy szpiedzy w prochowcach i kapeluszach, gadające mózgi w słoikach, kosmiczni półbogowie pod wpływem nazistowskiej hipnozy i mnóstwo innych tego typu atrakcji. Warto chociażby dla Namora zabijającego niemieckich pilotów z okrzykiem "Za Polskę". Ubaw po pachy w klasycznym stylu. 7/10
"All-New Wolverine - Cztery Siostry" - Tom Taylor, David Lopez. Jeden z niewielu tytułów, które kupiłem pod wpływem opinii z internetu a co do których sam z siebie nie byłem wcale przekonany. No i się myliłem, jest to naprawdę przyjemny komiks. Fabuła jest sensowna i logiczna, żarty zabawne a bohaterowie pierwszo jak i dalszoplanowi, dają się polubić. 7/10
Można czytać, ale niekoniecznie:
"SM West Coast Avengers" - Roger Stern, Roy Thomas i inni. Pierwsze pół tomu, to typowy dla wczesnych lat 80-tych komiks, można spokojnie przeczytać ale w ramach kolekcji były już znacznie lepsze tytuły z tego okresu. Drugi nieco nowszy bo już z lat 90-tych fajniejszy, powrót do życia Ultrona (jeden z moich ulubieńców), który natychmiast zaczyna mordować ludzi i konstruuje sobie "kobietę" z olbrzymimi stożkowatami piersiami (widocznie ma więcej wspólnego z człowiekiem niż by chciał). Trochę słabe zakończenie. Ocena 6+/10.
"SM Czerwony Hulk" - Jeph Loeb, Jeff Parker i inni. Kolejny tom podzielony na dwie mniej więcej równe części. Pierwsza "Kim jest Czerwony Hulk?" skupi się na wnętrzu Generała Rossa i zapewniam, że nie znajdziemy tam niczego czego byśmy się nie spodziewali. W drugiej "Hulk z Arabii", tytułowy bohater wraz z Machine Manem będą "infiltrować" królestwo jakiegoś pustynnego kacyka, który wszedł w posiadanie kosmicznej technologii. Przy okazji dowiemy się jak Amerykanie widzą swoją rolę na świecie i poznamy jednego z najidiotyczniejszych herosów jakiego kiedykolwiek wiedziałem Arabskiego Rycerza. Ocena 6/10
Można odpuścić:
"SM Stwór" - Mark Gruenwald, Stan Lee i Jack Kirby i inni. Wyłącznie dla fanów ramotek a i tu mimo że się do nich zaliczam to wcale nie czytało się tego jakoś strasznie dobrze. Thing to fajne postać, ale na drugim planie, tak solo to trochę nudziarz. Najfajniejsze było obserwowanie jak aktualna moda i filozofia wpływa na scenariusze. Aquarius żywcem wyrwany z jakiegoś eseju na temat New Age i tego typu sprawy. No i w klasycznej klasycznej historii dwóch mistrzów Reed Richards skaczący w międzywymiarowy portal przywiązany elastyczną liną. Ocena 5+/10.