Podsumowanie stycznia, tym razem w zmienionej formie, bo praktycznie tylko kolekcje Conana i Star Wars w tym miesiącu czytałem, starając się nadrobić kolekcyjny stos komiksów. UWAGA UWAGA jak zwykle mogą pojawić się SPOILERY!!!
Polecam:
"Star Wars Legendy Kolekcja Komiksów 32-38". Jako pierwszy poleciał wycinek kolekcji nazywający się "Imperium", całość jest zbiorem kilkunastu komiksów o objętości raczej nie większej niż dwa zeszyty oraz z reguły nie powiązanych ze sobą, dzieje się okolicach Nowej Nadziei i wbrew tytułowi tyczy się nie tylko Imperium, ale również Rebelii. Pierwsza historia Scotta Alliego opowiada o spisku mającym na celu pozbawienie życia Palpatina uknutym w najwyższych kręgach Imperium, pomimo tego że mniej więcej w środkowej części autor traci chyba kontrolę nad scenariuszem i całość robi się nieco chaotyczna to po wzięciu rozszalałego długopisu w karby, komiks jest naprawdę niezły, rysunki Ryana Benjamina całkiem w porządku z gatunku tych co są "brzydkie na tyle żeby być fajne". Drugim komiksem jest Biggs Darklighter co do którego mam mieszane uczucia. Z jednej strony jeżeli chodzi o samą fabułę to jest całkiem wciągający, porusza kilka dosyć ciekawych kwestii (np. dlaczego Imperium lata w wuj gorszymi myśliwcami niż Rebelianci, a wnioski dosyć rozsądne i podobne do możliwości które rozważałem) i może się pochwalić naprawdę śliczną oprawą graficzną Douga Wheatleya i Tomasa Giorello, a z drugiej pociska takie bzdury jak to, że w momencie rozpoczynania się Star Wars Luke z Biggsem stali właśnie na wydmie, Biggs na kilka dni przed zniszczeniem Gwiazdy Śmierci sprowadził pierwsze X-Wingi dla Sojuszu i ogólnie jest facetem który był prymusem w Imperialnej Akademii, dowódcą klucza który wykonał kilka legendarnych akcji a skończył jako skrzydłowy wieśniaka z Tatooine. Uświadomionego politycznie Biggsa, który się zaciąga do Imperialnej Floty też trochę nie kupuję, ale powiedzmy że całość raczej plusik dostanie. Kolejnym komiksem jest "Krótki szczęśliwy Żywot Roonsa Sewella" Paula Chadwicka i tu niestety wyszło słabo, pierwszy zeszyt zapowiada całkiem intrygującą historię, zaczyna się od wspomnień Jana Dodonny na pogrzebie tytułowego Roonsa, który okazał się najlepszym generałem Rebelii. Dostaniemy tutaj historię z młodości rzeczonego generała i dowiemy się czym Imperium go tak wkurzyło, że chwycił za broń. W drugim zeszycie zgodnie z oczekiwaniami powinniśmy przeczytać kolejny etap jego "biografii" czyli historię przyłączenia się do Sojuszu, ale seria dostała z nieznanych przyczyn wyraźnego cancela i dostaniemy garść jakichś niekonkretnych wyrywków z których w żaden sposób nie dowiemy się dlaczego Roons Sewell był taki legendarny oraz scenę jego dosyć idiotycznej śmierci. Szkoda potencjał był całkiem spory. Kolejnym komiksem jest naprawdę niezła "Waleczna Księżniczka" opowiadająca o Leii pobierającej lekcję odpowiedzialności oraz ceny posyłania ludzi na śmierć Randy Stradleya a następnym po nim stosunkowo niedługa ale z pewnością perełka tego zbioru "Czy lojalność to grzech?" Jeremy Barlowa i Patricka Blaine o jednym z ostatnich klonów TK-622, który bezgranicznie wiernie służy swojemu dowódcy batalionu cierpiącemu przez wyrzuty sumienia z powodu omyłkowego spowodowania zbrodni wojennej. Jeżeli dodam, że punkt kulminacyjny w którym weźmie udział rebeliancki szpieg nastąpi na Gwieździe Śmierci właśnie wchodzącej na orbitę Yavina 4, to raczej tylko zachęcę potencjalnego czytelnika. Napewno w mojej pamięci na stałe już zadokował kadr w którym TK który obiecuje sobie samemu że sprawiedliwość i tak zwycięży i Imperium zaprowadzi w końcu pokój w galaktyce stoi przy wielkim oknie i widzi w nim X-Winga przelatującego tak blisko, że widać głowę pilota. Rewelacja. Dalej jest adaptacja "Nowej Nadziei" cierpiąca poprzez wyraźną kompresję materiału. Kolejny tom otwiera króciutkie "Dzikie Serce" Paula Alvino przedstawiające co się przydarzyło Vaderowi po tym jak w "Nowej Nadziei" jego Tie ustrzelił Han Solo, naprawdę interesujący szorcik nie tylko ze względu na dosyć zaskakującą obecność czarnego (w sumie a jakże) humoru ale też i na intrygujące i dosyć nietypowe rysunki Raula Trevino. Kolejnym komiks to jest już nawet nie perełka ale jeden z brylantów tej kolekcji wzorowany na wojennych filmach (zwłaszcza tych o Wietnamie) "Do Ostatniego Żołnierza" Wellesa Heartleya. Pełnokrwista wojenna opowieść bez podziału na dobrych i złych o młodym imperialnym poruczniku Janeku Sunberze, o tym jak machina wojny i samej armii miele wszystkich (nie)równo, oraz o tym jak bardzo przerypane ma szara piechota. Jasne można narzekać na pewne uproszczenia, ale trzeba by być marudnym malkontentem zwłaszcza, biorąc pod uwagę, że oryginał również na uproszczeniach się opierał. Rewelacyjny komiks biorąc również pod uwagę grafikę Davide Fabbriego momentami nawiązującego stylistyką do plakatów propagandowych. Po tym wszystkim przeczytamy kolejny,tym razem niezapadający w pamięć short z Darthem Vaderem oraz kilka rozdzielnych zeszytów o przygodach głównie Hana i Leii w których będziemy mieli okazję zaobserwować rodzący się pomiędzy nimi romans, właściwie wszystkie są fajne ale mi najbardziej przypadło również ze względu na świetne rysunki Paula Chadwicka, pięknie pokolorowane przez Kena Stacy, mocno intymne dziejące się na Hoth "Przełamując Lody". Na plusik z pewnością też akcyjniak "Z dala od wszystkich" w którym dowiemy się, że Rebelianci to nie lepsi potrafią być niż Imperialni, historyjka o Luke'u który do swojej wesołej ferajny dokoptuje przypadkiem odnalezionego kloniego rozbitka BL 1702 oraz o Vaderze wplątanym w polityczne gierki na planecie obłudnych Velociraptorów. Kolejna tym razem kilkuzeszytowa historia w której Luke jako ambasador trafi na Jabiim planetę, z której niegdyś umknął jego ojciec zostawiając mieszkańców na pastwę Federacji Handlowej również jest co najmniej przyzwoita.Po niej wpadnie w nasze ręce bardzo dobry i przewrotny w sposób nieco kojarzący się nieco z braćmi Coen "Wzorowy oficer" JJ Millera i Briana Chinga, którego głównym bohaterem po raz kolejny zostanie Vader. A dalej zapoznamy się ze "Złą Stroną Wojny" czyli kontynuację przygód porucznika Sunbera przygotowaną przez tych samych artystów. Sam komiks jest dobry, tyle że "Do ostatniego żołnierza" rewelacyjnie się broniło jako samodzielne dzieło, tutaj nie dość, że dostajemy sequel to jeszcze Janek okazuje się mieszkańcem Tatooine i "oczywiście" starym kumplem Luke'a. Bez jaj, w tej historii absolutnie nic nie zmieniłoby gdyby ta postać była całkowicie nowa, no ale skoro czytelnikom zapewno się spodobało wcześniej to trzeba krowę doić dopóki mleko daje. Nie cierpię takich zagrywek. Tutaj kończy się seria pięciotomowa "Imperium" a zaczyna dwutomowa "Rebelia", rozróżnienie nie było koniecznie specjalnie gdyż będziemy mieli ciągnięte wątki rozpoczęte wcześniej. Tom pierwszy rozpocznie komiks Roba Williamsa "Mój brat, mój wróg" będący trzecią i ostatnią częścią perypetii Janeka Sunbera, który przyciąga oko rysunkami Brandona Badeaux który twarze potrafi narysować naprawdę kiepsko za to sceny batalistyczne mu wychodzą świetnie. Drugą połowę tomu oraz pierwszą połowę kolejnego zajmie kolejna dobra dłuższa historia nawiązująca do filmów w stylu "heist" takich jak "Parszywa Dwunastka" czy "Ocean 11", "Rozgrywka na Ahakiście" która potrafi oczarować lekko nawiązującymi do stylu Jae Lee rysunkami Michaela Lacombe. Cały cykl zamkną porządne "Drobne Zwycięstwa" Jeremyego Barlowa których bohaterką jest Deena Shan wcześniej poznana rebeliancka mechanik zadurzona w Hanie Solo, obecnie przechodząca kryzys tożsamości, oraz głupiutki "Wektor" kontynuujący ten absurdalny pomysł zapoczątkowany jeszcze w Kotorze o sithijskim artefakcie przemieniającym ludzi w jakieś potwory. Podsumowując, całość zawarta w 7 tomach naprawdę przypadła mi do gustu. Muszę przyznać że wcześniej momentami zastanawiałem się czy ta kolekcja to był dobry sposób na wydanie pieniędzy, ale teraz przekraczając już jej połowę, czytając komiksy takie jak wyżej wymienione jestem naprawdę zadowolony. W tym przypadku spodobała mi się forma krótszych raczej odosobnionych od siebie opowiadań przygotowanych przez wielu autorów, które bywa że bronią się nie tylko jako komiksy Star Wars, ale i jako komiksy wogóle. Podoba mi się także, że większość z nich jest raczej kameralna, albo tyczą się całkowicie pobocznych postaci albo jeżeli głównych bohaterów trylogii to nie stawiający przed nimi żadnych niewiarygodnych zadań i nie wplątujący ich w niesamowicie wielkie wydarzenia które będą miały wpływ na całą Galaktykę i kolidowałby z tym co było w filmach. Ocena zbiorcza dla całości 7+/10.
"Conan Barbarzyńca Kolekcja" - nr 37-42 W zeszłym miesiącu coś marudziłem o tym, że lekko jestem zmęczony kolekcją, na dodatek powaliłem numerki. W tym miesiącu już mi przeszło i bawiłem się równie dobrze jak na początku. Dobrą decyzją Marvela było odsunięcie od funkcji scenarzysty Michaela Fleishera i pozostawienie mu roli wyłącznie redaktora, skończyły się nareszcie te dziwaczne wątki nie pasujące do konwencji z równie odjechanymi bohaterami, które na dodatek miały tendencję powracania jak bumerang. Pałeczkę po nim przejęli rewelacyjny Don Kraar i nieco mniej rewelacyjny ale i tak naprawdę niezły Jim Owsley a same komiksy powróciły do formy tej znanej z początku kolekcji, czyli jeden zeszyt - jedna historia. Kraar nie tylko świetnie czuje klimat howardiańskiego Conana, ale dodatkowo urealnia wprowadzając elementy dramatyczne i ubrutalnia świat Hyborii przez co momentami zbacza w kierunku dark fantasy, aczkolwiek zdarza mu się od czasu do czasu błysnąć dosyć czarnym humorem. U Owsleya piszącego również pod pseudonimem Larry Yakata jest różnie, zdarzają mu się bardzo dobre historie, zdarzają się i przyjemne ale raczej głupiutkie, ogólnie rzecz biorąc i tak wychodzi to na plus. Za rysunki odpowiadają głównie Gary Kwapisz, Ernie Chan i Rudy Nebres i o tyle o ile dwaj pierwsi są świetni to ja osobiście zakochałem się w naturalistycznym świetnie pasującym do mroczniejszych, cięższych fragmentów stylu Nebresa. Od czasu do czasu dostaniemy miłą odmianę w postaci gościnnych występów innych rysowników (scenarzystów w sumie też) i żaden z nich nie zawodzi, zresztą cała seria stoi pod względem wyglądu na niezwykle wysokim poziomie. Brakuje może trochę golizny z poprzednich tomów, ale trzeba przyznać, że artyści starają się nagiąć cenzurę jak tylko mogą i niewiele pozostawiają wyobraźni. Ta kolekcja to zdecydowanie jedna z najlepszych regularnych serii wydanych w naszym kraju. Ocena 8+/10.
"Opowieści Makabryczne" - Stephen King, Bernie Wrightson. Komiks legendarnych autorów który na ekrany przeniósł jako "Creepshow" równie legendarny George Romero. Nie ma co wymyślać nic w tym temacie, film jest pewnie bardziej znany w naszym kraju i jest dokładną ekranizacją tego co jest w komiksie czyli pięć krótkich horrorowo-komediowych nowelek (w filmie humor był nieco bardziej uwypuklony, tutaj jest nieco bardziej horrowo). Po krótce bardzo znana pozycja, totalnie klasyczny komiks, niedużo stron z wydawnictwa Albatros w miękkiej oprawie za śmieszne pieniądze. Brać, czytać, oglądać i nie marudzić. Ocena 7/10.
Poleciłbym w sumie, ale nie chcę się narażać:
"Star Wars Legendy - Cienie Imperium" John Wagner, Kilian Plunkett, John Nadeau. Shadows of the Empire, chyba pierwsza wielka wewnętrzna franczyza w świecie Star Wars składająca się z powieści, komiksu, gry video (pamiętam jak pierwszy raz siadłem za sterami Snow Speedera, ach cóż za powalająca realizmem grafika to wtedy była, lepiej tego już włączać nie będę) a także serii zabawek, albumów z naklejkami i tym podobnych pierdoletów. Cóż, komiks jest nienajgorszy ale dotknęła go typowa zwłaszcza dla Marvela przypadłość, która niestety rozwinęła się właśnie w latach 90-tych (czyli dacie wydania) i potrafi straszyć do dzisiaj. A mianowicie porażająca wręcz "eventowość". Aby wyciągnąć max z tego komiksu to wydaje się, że trzeba znać wszystkie elementy składające się na Cienie Imperium a ja ani książki nie czytałem, ani fabuły gry już nie pamiętam. Te sto-kilkadziesiąt stron jest tak zapchane różnymi fabularnymi odnogami, że czyni to lekturę straszliwie chaotyczną. Na dobrą sprawę jedynym wątkiem który wydaje się nie pocięty jest Boba Fett holujący bryłę karbonitu z Hanem Solo dla Jabby (swoją drogą świetny występ, ale Bobba strasznie się rozgadał jak na siebie chyba poza kadrami popija). Cała reszta Luke, Leia et censortes wyskakują co jakiś czas na kilka stron aby się zaraz schować i zrobić coś czego nie widzimy, do tego nie wiadomo po co jakiś agent Jix. Za dużo tego a i tak w niewystarczającej ilości, gdzieś tam w tle dowiadujemy się że Darth Vader i główny czarny charakter Książę Xizor strasznie się nie lubią, ale dlaczego? Nie mam pojęcia. O Czarnym Słońcu, gdzie Xizor jest jednym z bossów też nic się nie dowiemy. Pod względem rysunków, album wygląda przyzwoicie, nie sprawdzałem który z panów odpowiada za którą stronę, ale wygląda na to że jeden jest lepszy od drugiego niektóre strony są wyraźnie ciekawsze. Oko radują plansze zajmujące całą stronę i żywe, wesołe kolory nałożone przez samego P.Craiga Russela. Aha, na dokładkę otrzymamy (nareszcie) komiksową adaptację Powrotu Jedi autorstwa Archiego Goodwina i Ala Williamsona i to jedna z najlepszych adaptacji do tej pory, najmniej pocięta. Cóż, gdyby ktoś tak to napisał żeby dało się to czytać nie sięgając do innych mediów mogłoby być świetnie bo fabularnie zdaje się to ciekawe, ale przez sposób w jaki zostało to zaprezentowane to mocno naciągane 6/10.
"Suicide Squad - Rebirth" - pierwsze cztery tomy, Rob Williams i inni. Dla mnie całkiem przyjemne zaskoczenie. Dwa pierwsze tomy to proste jak kołek akcyjniaki z czego drugi jest na dodatek strasznie głupkowaty, w trzecim tomie autorowi ktoś chyba zwrócił uwagę, że bohaterowie dotychczas nic nie robią tylko biegają, strzelają i rzucają one-linerami i od trzeciego tomu postanowił na szybko zacząć nadpisywać relacje i zamieszać fabułę nieco "głębszymi" intrygami co wyszło mu momentami strasznie sztucznie (np dowiemy się ni z gruchy ni z pietruchy że Rick Flagg i Harley mają się ku sobie, co może łączyć komandosa i potatuowaną, pomalowaną na biało wariatkę? Bo chyba nic), ale w sumie jakby nie patrzeć koniec, końców jest to na plus. Na minus np. obsadzenie w roli antagonisty Generała Zoda, sorry ale koleś rzucający bumerangami, facet pokryty łuskami i dziewczyna z młotkiem to wogóle nie ta liga, albo Amanda Weller, która jest jeszcze bardziej przekoksowana niż Superman - wszystko wie, wszystko widzi, ma ukryty plan w ukrytym planie, który znajduje się wewnątrz tajnego planu, Nick Fury to przy niej totalny amator ale mimo wszystko jest kochającą matką (jasne). Na plusik napewno szorty na temat przeszłości postaci. Tak jak w filmie głównymi ulubieńcami dla mnie w tym komiksie tutaj są Harley Quinn i Kapitan Bumerang. Za rysunki odpowiadają nazwiska takie jak Jim Lee, Tony Daniel czy Jason Fabok także możemy się spodziewać pewnego niezłego poziomu. Jak ktoś ma ochotę na zjadliwy komiksowy fastfood to może śmiało sięgać, miałem się tych czterech tomów pozbyć na allegro i być może to uczynię kiedyś, ale póki co zostają a ja dokupuję pozostałe dwa tomy. Cały tytuł jest naprawdę ok chociaż tak sobie myślę, że Suicide Squad to byłby świetny materiał na poważniejszy dramatyczny komiks a cała bitka powinna zostać przepchana do Ligi Sprawiedliwości. Ocena 6/10.