Autor Wątek: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi  (Przeczytany 147110 razy)

SkandalistaLarryFlynt i 2 Gości przegląda ten wątek.

Offline LordDisneyland

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #90 dnia: Nd, 23 Czerwiec 2019, 01:51:16 »
Fakt, Wydział to jedna z najciekawszych polskich propozycji komiksowych ostatnich lat. Oby trwał i zachował poziom :)

I dzięki za podsumowanie. Już myślałem, że sam zostałem i mam gasić światło ;)
,, - Eeeeech.''

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #91 dnia: Nd, 23 Czerwiec 2019, 14:56:10 »
Nie przejmuj się Lordzie temat ciągle żywy, to raczej kwestia obecnych warunków atmosferycznych. W zeszły weekend próbowałem naskrobać jakieś podsumowanie, siedziałem półgodziny nad tym, napisałem trzy zdania, poszedłem do zamrażalki zjeść loda marki "Koral", wróciłem aby 10 minut wpatrywać się tępo w ekran, wyłączyłem komputer i wybrałem się do znajomych na zimne piwo. Obiecuję, że jutro-pojutrze postaram się coś wrzucić.

Offline Martin Eden

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #92 dnia: Nd, 23 Czerwiec 2019, 16:59:26 »
Jestem wiernym czytelnikiem tego wątku. Tyle :)

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #93 dnia: Nd, 23 Czerwiec 2019, 17:18:57 »
To dobrze się składa, bo akurat poszukujemy redaktorów :D

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #94 dnia: Nd, 30 Czerwiec 2019, 11:15:29 »
  Uff, udało się rzutem na taśmę. Podsumowanie miesiąca maj. Po rozpoczęciu DC Rebirth w Polsce postanowiłem kupować 3 serie z tej linii (identyczne założenie miałem przy Marvel Now i tam również się to nie sprawdziło). Pierwszą miało być coś z dwójki Batman-Superman w zależności od tego co będzie lepsze (przeczytałem jedynki jednego i drugiego i ani to, ani to mi się nie spodobało, ostatecznie wybrałem Batmana), drugą coś z trójki Nighwing, Green Lantern, Aquaman a trzeci tytuł zostawiłem w odwodzie na coś co będzie zbierało wyjątkowo pozytywne recenzje. Stety/niestety z powodu tych wszystkich promocji na merlinach i ravelach nakupowałem tych komiksów w opór i wychodzi na to, że na dobrą sprawę w chwili obecnej kupuje chyba większość serii, tyle że dotychczas nic jeszcze z tego nie przeczytałem. Dlatego w tym miesiącu w nieco innej formie, na fali ostatnich oburzeń w związku z planami anulowania niektórych tytułów z DC Rebirth przez Egmont, postanowiłem sprawdzić czy jest o co kopie kruszyć, czy historie są zrozumiałe dla nowego czytelnika i w jakim momencie zostaną przerwane, dlatego liczba moich lektur ograniczyła się wyłącznie do trzech serii oraz kolekcji Conan. Z tego powodu podsumowanie zawarte będzie w jednym punkcie:


1. Zaskoczenie na plus:

   "Aquaman" - Dan Abnett, Philippe Briones, Bradley Walker i kilku innych. Miękki start i pierwszy solowy występ tej prominentnej jakby nie patrzeć postaci dla DC w naszym kraju. W pierwszym tomie pt. "Utonięcie" dowiadujemy się, że Aquaman nie gada z rybami (to chyba jakiś retcon przecież wszyscy wiedzą, że z nimi gada) a później że Atlantyda mająca dosyć napięte stosunki z powierzchniowym światem a zwłaszcza z USA (w końcu leży najbliżej USA, tak jak i Szangri-La, El Dorado, Thule i inne ukryte krainy) otwiera w tymże USA swoją ambasadę. Wielką ceremonię otwarcia prowadzoną przez Artura Curry i jego narzeczoną Merę zepsuje zamach przeprowadzony przez Czarną Mantę, którego natychmiast da się zidentyfikować jako nemesis głównego bohatera. Po standardowym łubudubu z niemilcem, Aquaman odwoła się w końcu do resztek jego sumienia i doprowadzi do wyprowadzenia w kajdankach. Ogólnie całość dosyć mocno kręci się wokół polityki i szczerze mówiąc to dosyć odświeżające zdaje się dla komiksu superbohaterskiego. Przez tajną organizację spiskowców, którzy określają się oczywiście idiotycznym akronimem (N.E.M.O.) nad którą przejmie kontrolę Manta, który w przeciągu 20 stron właściwie nie wiadomo z jakiego powodu znowu stał się zły bo jest zły i wrócił do swojej postawy całkowicie czarnego charakteru (dosłownie), zostanie zatopiony amerykański niszczyciel i podrzucone dowody wskazujące na Atlantydów, dojdzie do słownych próśb i gróźb, akcji odwetowych i świat stanie po raz kolejny na skraju wojny czyli nic czego byśmy nie znali z telewizji. W tomie drugim "Nadpływa Czarna Manta" dostajemy dalszą porcję przepychanek USA i Atlantydy, pojedynek z podwodnym Chewbaccą a członkowie N.E.M.O w końcu pokażą swoje paskudne ryje i dojdzie do ostatecznej konfrontacji z nimi. Sporo więcej czasu dostanie Mera, która uda się na zlot jakichś podwodnych czarownic prosić je o przepowiednię i zgodę na poślubienie króla Atlantydy, której zresztą nie otrzyma (przyglądając się jej charakterkowi nie byłem jakoś szczególnie zszokowany). W tomie trzecim "Korona Atlantydy" Artur pomaga odbudować zniszczone rodzinne miasteczko Amensty Bay i cieszy się zasłużoną sławą gościa dzięki któremu nie wybuchłą wojna oraz jednego z najpopularniejszych członków Ligi Sprawiedliwości i zostanie mentalnie zaatakowany przez jakiegoś chińskiego wojskowego cyborga na dodatek dezertera, mocno średnia ta historyjka powiedziałbym nawet, że kiepska ale widać miała tylko na celu wprowadzenie nowej postaci i może z tego wątku jeszcze coś ciekawego wyjdzie. Za to druga jest naprawdę dobra wpadająca nieco w klimaty Obcego (bardziej któregoś z jego tanich podróbek w stylu X-tro czy Gatunku) w której Aquaman wraz ze swoimi byłymi przeciwnikami Aquamerines (ludzie, co potrafią się zmieniać w różne rybostwory) na prośbę rządu USA wybierze się dowiedzieć co się stało w tajnym podwodnym laboratorium z którym utracono kontakt. Jak kto lubi historie w stylu komu pierwszemu potwór odgryzie głowę będzie kontent, jest to nieco kiczowate jak cały zresztą tytuł, ale czyta się naprawdę fajnie a niektóre akcje jak na standardy komiksu superhero wydają się dosyć ostre. W końcowej części tomu dowiemy się, że Artur śmiertelnych przeciwników politycznych posiada nie tylko wśród "powierzchniowców" ale i we własnym pałacu, aha o ile dobrze pamiętam w tym tomie bohater dostanie erratę retconu  i stwierdzi, że on w sumie jednak gada z rybami. Oprawa graficzna jest ok i to właściwie wszystko co o niej można powiedzieć, rysunki w stylu "Jim Lee wannabe" z nieco uładzonymi mniej kwadratowymi a bardziej kreskówkowymi twarzami. Na wspomnienie zasługuje kolorowanie, album jest pełen tych kolorów w dosyć ostrych tonacjach. Niebo i morze są niebieściutkie, Green Lantern zielony jak wiosenna trawa a włosy Mery tak płomiennorude, że aż oślepiają, spore nasycenie barw jest widoczne. Sprawia to, że całość jest dosyć przyjemna dla oka i wprawia w optymistyczny nastrój, na uwagę zasługuje to, że pomimo kilku rysowników są oni dosyć podobni stylowo co nie wprowadza niepotrzebnego chaosu. Będę szczery mi się podobało wątki polityczne stanowiące główną oś fabularną są napisane znośnie , poboczne całkiem ciekawe, główny bohater i postacie pierwszo- i drugoplanowe budzą sympatię a villaini są odpowiednio groźni. Wiadomo jest sporo uproszczeń, czasami naginana jest logika i sens, ale na poziomie komiksu całkowicie rozrywkowego na akceptowalnym poziomie. Aha byłbym zapomniał, czy komiks kończy się w odpowiednim momencie? Absolutnie NIE, owszem zakończenie 3 tomu zamyka pewien rozdział i jest wyraźnym punktem wyjściowym dla kolejnego story-arcu, ale to jest mniej więcej ta sama sytuacja w której Gwiezdne Wojny kończyłyby się na Imperium Kontratakuje, Egmont koniecznie powinien pociągnąć dalej całość. Średnia ocena 3 tomów 7/10.



   "Hal Jordan i Korpus Zielonych Latarni" - Robert Venditti, Ethan Van Sciver, Rafa Sandoval, Jordi Tarragona. Na temat tego tytułu sporo się naczytałem, że ma strasznie wysoki próg wejścia dla nowego czytelnika, średnio się tym przejąłem szczerze mówiąc, bo raz sporo komiksiarzy ma tendencje do dramatyzowania, dwa koniec końców fabuła i tak sprowadzi się w końcu do walenia po mordach i jak zwykle (he he) miałem rację. Moja znajomość Zielonych Latarni zatrzymała się praktycznie na czasach tm-semic na tych kilkunastu zeszytach i kilku numerach oryginalnej serii Guy Gardner jakie wtedy wpadły mi przypadkiem w ręce i nie miałem żadnego problemu z rozpoczęciem od egmontowej jedynki. Trzeba na starcie zaakceptować dwa fakty: nr. 1 Zieloni zniknęli ze wszechświata i właśnie wrócili nr. 2 Latarnie nie są już tylko zielone, ale jest ich kilka kolorów. No dobra z tymi kolorami to mi się już gdzieś tam wcześniej obiło o uszy, szczerze mówiąc uważałem to jako jakiś dziwny, niepotrzebny pomysł ludzi, którzy nie wiedzieli już co z serią robić, ale tak w czasie lektury stwierdziłem że to całkiem fajnie im wyszło pasuje bez problemu do Uniwersum. Na początku pierwszego tomu otrzymujemy co prawda krótki wstęp, ale może lepiej zamiast przypominania historii Abin Sura lepiej byłoby napisać co się działo z Zielonymi Latarniami albo jak powstały inne kolory pierścieni. W każdym razie powrócili wszyscy trzej znani mi ze starych czasów Latarnicy i z przyjemnością stwierdzam, że to dalej postacie które znałem i lubiłem Hal to dalej cwaniakujący i narwany pilot (ten się wogóle nie zmienił, szczerze mówiąc pogubiony jestem w tych wszystkich restartach czy po tym wszystkim co przeszedł nie powinien być jednak cokolwiek inny?), John Stewart to dalej typ ostrożnego i rozsądnego a jednocześnie stanowczego lidera (aczkolwiek pozwala sobie na chyba nieco większy luz niż kiedyś a czasami nawet na odrobinę złośliwości), najdłuższą drogę przebył zdaje się Guy Gardner stracił zdecydowanie na swojej dupkowatości i stał się bardziej odpowiedzialny i świadomy swojej pozycji i możliwości, natomiast cały czas jest to ten znany i kochany rudowłosy Irlandczyk z głębokim wewnętrznym przekonaniem, że bezmózga przemoc jest w stanie rozwiązać 99% problemów świata. Jedyną większą zmianą jaką zauważyłem jest sposób działania pierścieni kiedyś zdaje się te fantomy, które z nich powstawały miały tylko wygląd taki jaki życzył sobie właściciel pierścienia a fizycznie sprawiały wrażenie jakiegoś niekreślonego skupiska materii/ernergii?. Teraz wygląda na to, że przejmują również całkowite cechy danej rzeczy, np mikroskop stworzony z zielonej energii faktycznie działa jako mikroskop a Hal lecąc fantomowym samolotem korzysta z radaru i systemu namierzania, czyli spory boost dla bohaterów.  Fabuła leci dwutorowo bohaterem jednej  jest ostatnia Zielona Latarnia Hal Jordan a drugiej zdziesiątkowany korpus pod dowództwem Johna Stewarta drogi ich oczywiście będą się krzyżować, ale Hal będzie raczej wysyłany w samotne misje.W tomie pierwszym "Prawo Sinestro" dotychczas pilnujący porządku w kosmosie Żółty Korpus władający pierścieniami strachu ponownie przejdzie na stronę zła pod wpływem swojego dowódcy Sinestro, który po wchłonięciu Parallaxa odzyskał dawny wigor i maniakalne zapędy, okazuje się jednak że nie do końca wszystkim żółtym ta wolta się podoba a pierwszą wśród nich będzie Soranik córka Sinestro. Czym to się skończy nie trzeba mówić, w końcu gatunek ma swoje wymagania. W drugim tomie "Światło w butelce" po przejściu Sinestro w inny stan istnienia i podczas chwilowej nieobecności Hala Zieloni wraz z garstką Żółtych która do nich przystała na żywej planecie, która jest również Green Lanternem (fajny pomysł, ma wielką latarnię na "równiku"!!!) buduje swój nowy posterunek, gdy nadchodzi sygnał SOS z planety Tomara-Re (to ten rybo-papug wygląda na to, że nie żyje a jego obowiązki przejął syn Tomar-Tu) zaatakowanej przez kosmiczną rozgwiazdę Starro, która okaże się tylko wabikiem na latarników a głównym zagrożeniem okaże się Brainiac i stojący za nim Larfleeze przedstawiciel korpusu pomarańczowego władającego chciwością (Korpus składa się wyłącznie z jednego latarnika, jest on tak chciwy mocy, że z nikim się nią nie podzieli - kolejny świetny pomysł!!! Ogólnie sporo takich fajnych patentów w tej serii zauważyłem, jako pachołków używa on zdaje się duchów istot, które zabił których wypuszcza jako kolejnych latarników w razie potrzeby), w międzyczasie pojawi się Kyle Rayner latarnik tak zajebiaszczy, że włada wszystkimi kolorami i jest biały. Dostanie on zadanie sprowadzenia z powrotem Jordana do naszego (robocza nazwa) wszechświata. W tomie trzecim "Poszukiwanie Nadziei" Hal i Kyle dostaną zadanie uratowania ostatniego niebieskiego strażnika panującego nad nadzieją Saint Walkera i podczas tej operacji Rayner straci swoje moce i dołączy znowu do korpusu zielonego. W tym czasie reszta korpusu zabierze się wreszcie za żółty korpus rozpędzony na cztery strony świata w tomie pierwszym i zacznie wyłapywać jednego po drugim składając każdemu propozycję z gatunku tych nie do odrzucenia (nie muszę wspominać, że Guyowi trafi się jego własny odpowiednik i tym jak to się zakończy?). Od tego momentu latarnicy mają latać na patrole w parach jeden zielony, jeden żółty jak w najklasyczniejszych filmach policyjnych. Głównym zagrożeniem okaże się przybysz z przyszłości ścigający Ripa Huntera i mający wyraźny żal do Latarni. Do tomu czwartego "Rozłam" mam największe wątpliwości z jednej strony sprawa morderstwa dokonana przez jednego z Green Lanternów stanowi obiecujący wątek, kończąca komiks historyjka o Nowych Bogach z uciekającym biegaczem i kampowymi pomysłami w stylu wyrywania sobie w serc stanowiąca 1:1 odzwierciedlenie tego co jest w Thorze jest całkiem fajna. Natomiast nie bardzo kupuję sam pomysł tytułowego rozłamu, raz że następuje to chyba zbyt szybko - nie zdążyli się wszyscy jeszcze pogodzić a już się pokłócili, dwa motywy też są jakieś takie trochę dziwaczne - rozumiem że morderstwo mogło wzbudzić pewne emocje, ale raz dla gości od strachu to raczej nie pierwszyzna, dwa obiecany został proces w którym też będą brali udział. Zachowanie Soranik też jest dosyć dziwne, jakoś jej wcześniejsze występy ukazywały inny typ osobowości. Ja rozumiem, że kobieta zmienną jest, ale tutaj chyba do przesady. Dziwaczne jest zachowanie Johna Stewarta, który podejmuje najgłupszą i najbardziej niewłaściwą decyzję z możliwych a kilkanaście stron dalej i tak robi tak jak powinien, przemyślał sprawę gdzieś po drodze? Nic na to nie wskazuje. Kyle właściwie nie wiadomo po co sprowadził zwłoki na planetę (chyba po to aby dać casus belli). W momencie gdy Soranik zabiera żółty korpus z planety i to jeszcze się odgraża, że napełni cały kosmos strachem jak jej ojciec (w skrócie będą palić, gwałcić i rabować w dowolnej kolejności) to Stewart stwierdza, w porządku pa, pa. Na plusik to, że nie wszystkim żółtym latarnikom podoba się decyzja o powrocie do starych porządków a część jawnie porzuca pierścienie i przyjmuje nowe-zielone. Jednym słowem całość sprawia wrażenie nie opowieści z której czyny popełniane w teraźniejszości wpływają na przyszłość, a kolejne wydarzenia wypływają jasno z poprzednich, ale wygląda jakby autor nałożył sobie sztywne ramy fabularne i naginał do nich wydarzenia, nie bardzo też przypadła mi do gustu postać Kyle Raynera jakoś ciężko uwierzyć, że to taki potężny latarnik. Za rysunki odpowiada z reguły dwóch artystów "głównym" jest Van Sciever wspomaga go Sandoval i nie można powiedzieć, że rysunki powalają na glebę raczej wręcz odwrotnie, to stany średnie i to momentami niższe, obydwaj panowie mają często problemy z anatomią a ich tła nie grzeszą nadmiarem szczegółów. Tam gdzie swoje pędzle maczają (bez dwuznaczności) Sandoval i Tarragona całość wygląda jakby przyjemniej dla oka, ale są jakieś takie generyczne, Van Scievera myślę że rozpoznam następnym razem. Pochwalić można za to w obydwu przypadkach sceny akcji - są dosyć dynamiczne i dobrze się je przegląda a także projekty obcych. A jeszcze bardziej pochwalić można to, że wszyscy rysownicy prezentują podobne style i nie dostaniemy żadnego oczopląsu przerzucając zeszyty. Jednym słowem w komiksie, który nie próbuje uchodzić za coś więcej niż akcyjniak w kosmosie poziom grafiki jest do zaakceptowania. Całość nie to że jakaś rewelacyjna jest, ale mi się to czytało całkiem dobrze, mam natomiast jeden problem z tymi pierścieniami. Chodzi o zasadę ich działania, skoro swoją siłę czerpią z emocji (wszystko na to wskazuje skoro zielone pierścienie wyszukiwały najodważniejszych to tak na zdrowy rozsądek analogicznie żółte powinny szukać najstraszniejszych). To na jakiej podstawie trzyma się sojusz żółto-zielony? Tzn. przemiana wewnętrzna latarników, jest jak najbardziej ok, ale czy wtedy nie powinni oni tracić na mocy? No bo policjanci ratujący kosmiczne sierotki nie wzbudzają już chyba takiego strachu? Naturalniejszym sojusznikiem dla nich byliby chyba ci od gniewu? Te uczucie też nie jest zaliczane do pozytywnych, ale gniew może być też sprawiedliwy. Chyba z ciekawości poszukam w internecie. Czy Egmont przerywa w dobrym momencie? Nie bardzo, nie ma takiej tragedii jak w przypadku Aquamana, każdy tom stanowi osobną powieść, ale wątki wyraźnie będą ciągnięte dalej i jeszcze nie pojawiły zdaje się trzy kolory pierścieni, z chęcią bym o nich poczytał. Ocena zbiorcza 4 tomów 6+/10.




   "Nighwing" - Tim Seeley,Javier Fernandez, Marcus To, Chris Sotomayor. Nightwing - Dick Grayson postać raczej wszystkim znana więc nie ma co przedstawiać,pierwszy  skrzydłowy Batmana co poszedł na swoje. Pierwszy tom "Lepszy niż Batman" jest najzupełniej dobrym miejscem, aby zacząć lekturę tej serii, jest to początek nowego runu Seeleya i otwiera kolejny rozdział w życiu Dicka, otrzymujemy w nim informację, że poprzednio nasz bohater pracował jako tajny agent dla jakiejś organizacji wywiadowczej, ale postanowił zakończyć tę współpracę, wrócić na stare śmieci i właściwie więcej czytelnikowi do szczęścia niepotrzebne. Jak to zwykle się okazuje nie tak łatwo pozbyć się starych przyzwyczajeń i Nightwing po raz kolejny wchodzi w rolę Jamesa Bonda tym razem obierając za zadanie rozpracowanie od środka Parlamentu Sów. Jako partnera dostaje od w/w niejakiego Raptora, oprycha o podobnej charakterystyce co Batman, który nie dość że zna tożsamość obydwu bohaterów to jeszcze uporczywie twierdzi, że jest od Batmana lepszy (niezły kabareciarz) i nauczy Dicka wielu nowych sztuczek. Ogólnie rzecz biorąc relacja pomiędzy Nightwingiem a jego nowym mentorem stanowi kanwę tego tomu i jest napisana naprawdę dobrze, rażą nieco uproszczenia fabularne (Dick pozwalający Raptorowi na jakieś dziwne akcje - bo tak, dosyć dziwne zachowanie Barbary, która pojawia się chyba tylko, żeby przypomnieć że jest byłą dziewczyną bohatera), ale nie jest to w przypadku tego komiksu jakiś wielki grzech, koniec końców morderca z Trybunału okaże się postacią dosyć silnie związaną z przeszłością Dicka i zapewne powróci w kolejnych komisach co zresztą jest dobrym pomysłem, bo jego debiut wypadł całkiem udanie. W drugim tomie pt. "Bludhaven" za namową Supermana z innego wymiaru Nightwing po raz kolejny postanawia "iść na swoje" i wybiera jako miejsce swojego nowego startu tytułowe miasto, które ma ambicję stać się kolejnym Las Vegas znaczy się będzie w nim co robić. Tom ten w odróżnieniu od poprzedniego "szpiegowskiego" sensacyjniaka bardziej sięga w klimaty obyczajowo-delikatnie komediowe dotyczące ludzi (25-30 tyle mniej więcej na oko lat musi mieć bohater - szukanie mieszkania, pracy, pytania "i co teraz robić z życiem?" te klimaty), którzy właśnie kończą czasy pięknej beztroskiej młodości. Dick znajdzie pracę w pomocy społecznej, gdzie natknie się na grupę wsparcia dla 5-ligowych łotrów, którzy uciekli z Gotham i postanowili rozpocząć uczciwe życie (morderstwa ich członków, stanowią kanwę fabularną albumu). Dick pozna również dziewczynę swojego życia (raczej napewno nie) a wątek romansowy będzie najsłabszym elementem tego komiksu, oraz niechętną partnerką pyskatą i zarozumiałą panią detektyw. Fajnym motywem jest to, że Bludhaven natychmiast adoptuje naszego bohatera i dołączy do swojej kampanii reklamowej billboardy chwalące się tym, że mają nawet swojego własnego superbohatera. Tom trzeci "Nightwing musi umrzeć" to kolejny przeskok i tym razem dostajemy coś na kształt psychologicznego thrillera, do Bludhaven przybywa Damien Wayne z misją skopania Nightwingowi tyłka (powody ma raczej idiotyczne, ale sam dzieciak nie sprawia wrażenia normalnego więc ok), w tym czasie porwana zostanie dziewczyna Dicka - Shawn więc wszelki kłótnie zostaną odłożone na bok i dwójka bohaterów ruszy do Europy z pomocą dziewczynie. Tam zetkną się się z mrocznym odbiciem Graysona - Deathwingiem oraz jakąś podróbką Robina, którzy okażą się marionetkami szaleńca o pseudonimie Proferssor Pyg (skojarzenia z pewnym słynnym rzeźbiarzem wskazane), dotychczas myślałem, że  to postać z gry komputerowej a tu okazuje się że jednak z komiksu i jest całkiem fajna, niezbyt oczywiście oryginalna, ale mocno w batmanowym duchu. Tutaj mam trochę żalu do tego tomu, pod koniec historia robi się nieco nieczytelna, pojawia się jakiś oprych z doktorem w tytule taki wannabe Moriarty Doktor Hurt, włączają się jakieś retrospekcje i momentami miałem kłopot z określeniem o czym właściwie czytam. Po zakończeniu głównego dania w ramach deseru dostajemy bardzo sympatyczny zeszycik w stylu starych dobrych "buddy movie" w którym Nightwinga odwiedza Wally West i chłopaki postanawiają się nieco zabawić na mieście (z gadki odniosłem wrażenie że ma to być gruba impreza, ale Seeley przypomina sobie że pisze również dla młodych czytelników i kończy się na wodzie mineralnej, zostawieniu nowo poznanych dziewcząt w klubie [hmmmm] oraz wyprawie do kina), do pokonania dostaną podrzędnego łotrzyka, który skradł sprzęt dający mu w sumie poważne wątpliwości. Pod względem graficznym seria mocno przypadła mi do gustu, styl Fernandeza stanowi przyjemny dla oka i bardzo rozsądny kompromis pomiędzy realizmem a cartoonem a rysownik potrafi delikatnie zmieniać proporcje w zależności od tego co akurat ilustruje. Pomoga mu w tym nakładający kolory Sotomayor całość jest raczej kolorowa co ma zapewne zaznaczać odrębność komiksu od Batmana, ale tam gdzie trzeba jest zimno i ubogo w barwy. Na minus jak to często bywa w regularnych seriach częsty brak jakiegokolwiek tła, ale na tym cierpi najbardziej drugi tom, w trzecim jest już wyraźnie lepiej. Wielki plus za nawiązywanie momentami stylistyką do Norma Breyfogle. Także, naprawdę fajna pozycja  z budzącym natychmiastową sympatię bohaterem i dosyć ciekawymi postaciami drugoplanowym, dosyć fajne jest to, że otrzymujemy po równi perypetie Nightwinga jak i Dicka Graysona, toteż raczej nie da się znudzić a sam "protagonista" wyraźnie nie ma problemu z podwójną tożsamością i stara się cieszyć obydwoma żywotami jak tylko się da, przynajmniej pod tym względem jest lepszy niż Batman. Minusem całości jest podobnie to co w Halu Jordanie, że czasami czuć że autor nagina scenariusz do głównych założeń całej serii. Nic, da się to przecierpieć, ja dla tego komiksu również jestem na tak. Czy ewentualne zakończenie będzie w dobrym momencie? Nie mam pojęcia, miałem doczytać ostatni tom na biegu już w tym miesiącu i okazało się, że tak mieszałem w czerwcowym zamówieniu, że w którymś momencie Nightwing wyleciał z koszyka, a zorientowałem się dopiero jak otrzymałem maila z potwierdzeniem wysyłki. Niby każdy tom jest o czym innym, ale całość wyraźnie ma ciągłość w fabule, więc pewnie będzie szkoda. Ocena zbiorcza 3 tomów: 7/10 (z wirtualnym plusikiem).


   W podsumowaniu, trudno właściwie ocenić, która seria jest najlepsza. Tak na chłodno to najciekawszy artystycznie będzie "Nightwing", jest najciekawiej rysowany a Seeley zdecydowanie potrafi bawić się konwencją i wyraźnie czuć, że rozumie i lubi postać którą pisze. Abnett w swoim "Aquamanie" tworzy najbardziej spójną i co najważniejsze ciekawą historię, bez specjalnego naginania logiki wydarzeń. A "Hal Jordan" Vendittiego jest po prostu fajny i na dodatek eksploruje raczej nieczęsto pojawiający się u nas kosmos DC, chociaż po nim najmniej będę chyba płakał. Szczerze mówiąc jestem miło zaskoczony poziomem DC Rebirth, nie są to oczywiście komiksy, które postawi się pomiędzy Watchmen a Mausem, ale klasyczne superbohaterskie rozrywkowe historie, mające przypominać że superbohaterowie powinni być ...no...superbohaterscy. Mam nadzieję, że wszystkie trzy serie będą kontynuowane i jestem zdecydowany dalej je kupować. Smuci mnie, że DC się słabo sprzedaje i troszeczkę boję się, że po wejściu na jesień Uniwersum DC zostaniemy z Batmanem, Supermanem i Ligą, ale liczę że Egmont nie da plamy i rzuci jakieś tytułu z pobocza, które jak się okazuje niekoniecznie muszą być gorsze.


Offline laf

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #95 dnia: Pn, 01 Lipiec 2019, 08:09:06 »
Ogarnianie Rebirth jeszcze przede mną (za jakieś 1,5 roku  :D, serio), ale ja skupiłem się na 5 seriach (wszystkie batmanowe + Flash) i w przeciwieństwie do Ciebie nie wyszedłem poza założony plan  ;D. Kusiły mnie jeszcze Wonder Woman i Aquaman, ale na szczęście zwalczyłem to w sobie i z perspektywy czasu (tzn. po pokazaniu środkowego palca przez Egmont) widzę, że była to dobra decyzja. Nie wstrzeliłem się tylko we Flasha.
Dzięki za reckę Nightwinga, bo ten tytuł jakoś najbardziej mnie intryguje. Czekam jeszcze na Twoje opinie dotyczące batmanowych serii i Flasha.

P.S. W polskich wydaniach Profesor Pyg pojawił się w Nowym DC bodajże w którymś z tomów Detective Comics i w Wojnie w Arkham (niech mnie ktoś poprawi jeśli źle to zapamiętałem). Wystąpił również w serialu Gotham.

Offline Lewaczek

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #96 dnia: Pn, 01 Lipiec 2019, 09:18:48 »
Kusiły mnie jeszcze Wonder Woman i Aquaman, ale na szczęście zwalczyłem to w sobie i z perspektywy czasu (tzn. po pokazaniu środkowego palca przez Egmont) widzę, że była to dobra decyzja.
Można śmiało założyć, że ten "środkowy palec" został pokazany właśnie z powodu tego, iż wiele osób nie kupowało tych tytułów.

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #97 dnia: Pn, 01 Lipiec 2019, 11:58:07 »
Z Batmana kupiłem zgodnie z planem Batmana i niechętnie bo to ten nudziarz pisał, ale z racji tego że to podobno krótkie opowiastki i na dodatek tylko 3 tomy, które wychodziły poniżej 15 złotych to All-Stara, do tego Action Comics, który był w sumie poważnym kandydatem do zakupu, Ligę Sprawiedliwości bo ich lubię i Suicide Squad co podobnie jak All-Star leżało całkowicie poza moim zainteresowaniem, ale tanio było (wychodzę na idealny produkt kapitalizmu).

Offline laf

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #98 dnia: Pn, 01 Lipiec 2019, 12:34:41 »
niechętnie bo to ten nudziarz pisał, ale z racji tego że to podobno krótkie opowiastki i na dodatek tylko 3 tomy, które wychodziły poniżej 15 złotych
Zdanie wtrącone, do którego wrzuciłeś kolejne zdanie wtrącone  :o Zakumałem dopiero po trzecim czytaniu  ;D

Można śmiało założyć, że ten "środkowy palec" został pokazany właśnie z powodu tego, iż wiele osób nie kupowało tych tytułów.
Zapewne. Ale to też jest błędna strategia Egmontu - zamiast sukcesywnie wprowadzać nowe serie (jak to zrobili z Marvel Now) to od razu rzucili się na głęboką wodę i wystartowali aż z 15 regularnymi seriami. Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie powinien zakładać, że wszyscy kupią wszystko za jednym zamachem. Ja rozumiem, że pewne wątki są ze sobą powiązane (Noc ludzi potworów, Przypinka, JL vs SS itd.), ale przecież w Marvelu jest taki sam trend, a jednak Egmont rozwiązał to bardziej sensownie. A przede wszystkim nie mamy ucinania serii w połowie ich trwania.

Offline Lewaczek

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #99 dnia: Pn, 01 Lipiec 2019, 15:59:37 »
Zapewne. Ale to też jest błędna strategia Egmontu - zamiast sukcesywnie wprowadzać nowe serie (jak to zrobili z Marvel Now) to od razu rzucili się na głęboką wodę i wystartowali aż z 15 regularnymi seriami. Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie powinien zakładać, że wszyscy kupią wszystko za jednym zamachem. Ja rozumiem, że pewne wątki są ze sobą powiązane (Noc ludzi potworów, Przypinka, JL vs SS itd.), ale przecież w Marvelu jest taki sam trend, a jednak Egmont rozwiązał to bardziej sensownie. A przede wszystkim nie mamy ucinania serii w połowie ich trwania.
Nie znamy szczegółów kontraktu Egmontu z DC. To raz.
Dwa. Może faktycznie kogoś poniosła fantazja, nie można tego wykluczyć.
Trzy, tu już moja kompletna subiektywność. Znam kilka osób, które kupują wszystko z Batmanem, bo Batman. Jak im polecałem Aquamana, to było "a co to?", "a jak to?", "a dobre to?", "a może po filmie", "a w sumie jednak nie". W ten oto sposób dołożyło się cegiełkę do tego, że świetny Aquaman spadł ze stołka, a gówniany Batman się jeszcze mocniej rozsiadł.

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #100 dnia: So, 13 Lipiec 2019, 15:50:53 »
  Podsumowanie czerwca. W tym miesiącu po raz kolejny w nieco zmienionej formule, albowiem w zeszłym miesiącu praktycznie wyłącznie nadrabiałem kolekcję Star Wars, na dodatek porozliczam się z materiałami zgodnie z datami wydania więc pozamieniane zostaną miejscami podpunkty. Troszeczkę tutaj oszukuję, bo większość tej klasycznej marvelowej serii przeczytałem już wcześniej, ale kończyłem ją już w czerwcu, więc zaliczę jako całość, ogólnie poszczególne serie potraktuję jako jeden tytuł chociaż zwłaszcza w przypadku w/w marvelowej poszczególne tomy czy historie bywają całkowicie autonomiczne. Nie jestem za bardzo bezstronnym czytelnikiem w tym wypadku, ponieważ jest fanatykiem Gwiezdnych Wojen. Fanatykiem, ale jednocześnie jestem w tej kwestii ultraortodoksyjny, za "realne" wydarzenia uznaję wyłącznie te, które zaistniały w filmach wszelkie inne książki, gry, animacje itp. traktuję bardziej jako coś w stylu fanfików, mogło coś takiego się zdarzyć, ale niekoniecznie (dlatego z pełną obojętnością przyjąłem restart uniwersum przez Disneya i przesunięcie wszystkiego co było wcześniej do Legend, dla mnie od początku to były legendy). Ogólnie dotychczas na dobrą sprawę nie miałem poza grami komputerowymi których większość ograłem doszczętnie dotychczas większej styczności z uniwersum nie miałem, dawno temu nieco książek (mam do dzisiaj - niektóre chyba sporo warte, poziom większości mocno "taki se"), kilka fragmentów różnych historii komiksowych (Egmont tak to kiedyś wydawał a kupiłem tylko kilka numerów i nie regularnie), przewodnik po postaciach kupiony w antykwariacie za parę złotych, podstawę do Star Wars RPG, do tego Dark Empire, różnorakie programy dokumentalne i ot zdaje się wszystko. Tym niemniej z o wiele większą sympatią pochodzę do wszystkiego w czym pojawia się miecz świetlny, także będę pewnie trochę nieobiektywny.



1. Zaskoczenie na plus:

   "Star Wars - Klasyczne Opowieści" - Pierwsza seria komiksów, która rwystartowała natychmiast po premierze filmu, wydawana przez Marvel w liczbie ponad 100 zeszytów Podświadomie oczekiwałem od tych komiksów zwłaszcza po obejrzeniu rysunków jakiejś ramotkowości na poziomie superbohaterów z lat 60-tych a zupełnie zapomniałem, że premiera filmu to rok 1977 czyli czasy w których zaczynał się rodzić komiks taki, jaki go znamy w obecnej postaci. Z tego powodu hstoryjki ku mojemu zaskoczeniu wcale nie cuchnęły mocno naftaliną, owszem sposób narracji jest inny od tego dzisiejszego a i tekstu jest sporo więcej, ale jeżeli ktoś nie lubi (bardzo niedobrze) staroci, mimo wszystko może tego Star Wars spróbować. Nie polecałbym raczej wyrywczego czytania tomów, całość jest wyraźnie chronologicznie ułożona, ale mimo wszystko dosyć niestandardowo chociaż logicznie skomponowana. Niektóre wątki potrafią się ciągnąć przez praktycznie całą serię, poszczególne postacie mają tendencję do powrotów po sporych przerwach, historie potrafią się przeplatać i na dodatek sporo pomiędzy nimi one-shotów. Otwierając kolejny numer nigdy nie możemy być pewni, czy będziemy czytać kontynuację poprzedniego, czy może zupełnie coś innego. Początek zaczynamy oczywiście od adaptacji Nowej Nadziei, a dalej...no cóż dalej może być dla jakichś fanatyków continuity problemem, należy pamiętać że do momentu powstania Imperium Kontratakuje, te komiksy były nazwijmy to oficjalnymi kontynuacjami, a że nikt wcześniej nie wiedział jak będą wyglądać dalsze części filmu a Imperium zrobiło wszystko po swojemu, to siłą rzeczy sporo rzeczy przeczy temu co dostaliśmy później od Lucasa. Dominujący nastrój opowieści to oczywiście awanturniczo-przygodowy, ale znajdzie się miejsce i na poważniejsze, smutniejsze bardziej nastrojowe zeszyty, a znajdą się i wyraźnie komediowe, dla każdego coś miłego. Szerokie spektrum fabularne seria zawdzięcza sporej ilości nazwisk scenarzystów, które za nią odpowiadały a są to nazwiska z marvelowej ekstraklasy. Za początek odpowiada główne Roy Thomas pałeczkę przejmuje po nim Archie Goodwin, dalej David Michelinie (najsłabsza część, ma swoje momenty ale większość wypada z klimatu SW) a po nim rewelacyjna Jo Duffy prawdziwa gwiazda tego wydawnictwa, dosyć często udziela się Chris Claremont jest jeszcze kilku innych pisarzy "z doskoku". Ostrzegam od razu uczulonych na kicz, będzie tutaj tego sporo (Zielony Królik-łowca nagród, kosmiczne króliczko-zajączki żywiące się energią, kosmiczni piraci latający kosmicznym galeonem, Leia jako lepszy komandos niż John Rambo i inne tego typu atrakcje), sporo będzie także nawiązań do innych dzieł kultury. Całość mieści się raczej w standardowym wyobrażeniu awanturniczo-kosmicznego komiksu z lat siedemdziesiątch, aczkolwiek można się czasami mocno zdziwić. Graficznie też jest również dosyć różnorodnie, gdyż rysowników jest równie dużo co i scenarzystów. Za początki odpowiada nie kto inny niż Howard Chaykin, po nim legendarny (bardziej w DC niż w Marvelu) Carmine Infantino, którego prace będą się przeplatać z pracami Ala Williamsona, po nich serię przejmie Walter Simonson, dalej będzie Ron Frenz a na koniec pracę dostanie Cynthia Martin która dzięki swojej raczej prymitywnej ale nad wyraz interesującej kresce wraz z Duffy stworzy świetny, zdaje się mocno lubiany przez fanów run (niestety ostatnie zeszyty to wyraźny spadek formy obydwu pań a ostatni zeszyt w związku z nagłą utratą praw do tytułu jest wyraźnie napisany na kolanie i wygląda na rozpaczliwą próbę zamknięcia historii, która chyba nie zmierzała jeszcze do końca). Wśród grafików pojawią się też takie nazwiska jak Mazuchelli, Buscema czy Blevins, także nie będę oceniał wyglądu tych komiksów, gdyż każdy zainteresowany wie mniej więcej co prezentują sobą poszczególni twórcy, należy wziąć po uwagę oczywiście, że byli to wtedy twórcy raczej młodsi niż ci których znamy z tego co wydano w naszym kraju. Nie jestem przekonany czy można polecić ten komiks komuś innemu niż miłośnikowi starych komiksów lub hardkorowemu fanowi GW (nie mylić z wiadomą gazetą), te komiksy naprawdę nie są archaiczne tym niemniej  nie da się ukryć, że nieco starzyzną waniajet, na dodatek nie da się większości tego brać na całkowicie poważnie. Mi lektura całości sprawiła mnóstwo radochy, ale wiadomo bywało różnie, raz rewelacyjnie a raz bardzo słabo. Zbiorcza ocena dwunastu tomów:  7/10 (dla nieuczulonych).



2.   Zaskoczenie na minus:

   "Star Wars - Rycerze Starej Republiki" - John Jackson Miller, Brian Ching plus inni. Seria napisana na fali popularności zdecydowanie jednej z najlepszych gier video osadzonych w świecie Star Wars czyli "Knights of the Old Republic". Akcja umiejscowiona jest kilka lat przed wydarzeniami znanymi z gry, Malak jest jeszcze członkiem zakonu Jedi (inne postacie znane z gry być może też się pojawiają, nie pamiętam to było tak dawno temu). Osnową na bazie której utkano całą historią są losy Zayna Carricka padawana-nieudacznika, który zostaje niesłusznie oskarżony o zabicie innych padawanów - swoich przyjaciół oraz drużyny, którą podczas swoich przygód skompletuje - Marna Hierogrypha handlarza-oszusta wyglądającego jak skrzyżowanie małpy z nornicą i jego niespecjalnie rozgarniętego pomocnika trandoshianina Slysska, obowiązkowej  w takich przypadkach sexy-laseczki Jarael (w końcu się pogubiłem kim ona była, miała więcej twarzy od Greya),oraz Rohlana Dyre - mandaloriańskiego dezertera (akcja dzieje się podczas ataku Mandalorian na tereny Starej Republiki, po zakończeniu wojny z Sithami). No właśnie, wracając do tego pogubienia, komiks skierowany jest raczej do młodszego czytelnika, dosyć infantylny humor, postacie raczej niespecjalnie rozbudowane charakterologicznie a zwroty akcji równie niespodziewane co treść komentarzy politycznych w TVN lub TVP, natomiast całość jako całość jest dziwacznie przekombinowana. Już sam niby główny wątek zabójstwa padawanów jest dosyć dziwacznie prowadzony, niby Zayn ucieka przed prześladowcami, niby próbuje udowodnić swoją niewinność i ukarać sprawców, niby oni go ściagają ale przez wszystkie tomy miałem wrażenie że wszyscy mają to głęboko w dupie łącznie z samym Zaynem i Radą Jedi, mniej więcej w 2/3 historii mistrz Vandar należący do tej samej rasy co Yoda (pisząc to zdałem sobie sprawę, że nie miałem pojęcia właściwie z jakiej rasy pochodzi Yoda, sprawdziłem i okazało się że nie wiadomo z jakiej to i nic dziwnego że ja też nie wiedziałem) coś tam zaczyna mówić na ten temat i wydaje się, że ma jakiś plan na tę okazję, ale to tylko strona-dwie i więcej temat się już nie pojawia więc on chyba też w końcu kładzie na sprawę wuj. Oprócz tego wątków jest od groma, jakieś bitwy, marsze, kontrmarsze, przemarsze, rakiety-makiety-pakiety, groch z kapustą, drużyna co chwila się rozdziela żeby zupełnym przypadkiem spotkać się na drugim końcu galaktyki, czarnych charakterów to jest lekką ręką licząc ze dwadzieścia sztuk a brudy wyciągane z szafy to już na kopy są tutaj sprzedawane. Nie wiem skoro ja stary koń miałem kłopoty z rozeznaniem wśród tego co się dzieje, to jak sobie z tym radził klient docelowy czyli młodszy czytelnik? Nie wiem może sobie radził a to ja jestem za głupi lub zbyt stary i uwsteczniony. Rysunki Chinga wypadają w miarę pozytywnie, stosuje on taką grubą kreskę, która wygląda jakby szkic miękkim ołówkiem (może i zresztą to jest to, nie znam się na technikach malarskich), który to efekt bardzo lubię, sceny akcji są dynamiczne a projekty postaci, maszyn i ogólnie świata naprawdę dobre w duchu gwiezdnowojennym, ale takie jakby bardziej barokowe co dosyć udatnie oddaje upływ czasu jaki minie do pierwszej trylogii. Za to strasznie drażniły mnie twarze dzięki którym z powodu nader często opadających powiek i kącików oczy postacie wyglądały jakby cierpiały na łagodną formę debilizmu, ogólnie stronę graficzną można zaliczyć raczej na plus, ale mi osobiście bardziej przypadały do gustu zeszyty w których główny rysownik nie pokazywał nam swoich możliwości. Podsumowując, przy czytaniu tej serii zajrzałem z ciekawości do internetu, aby przekonać się co inni myślą na temat rycerzy. Z tego co zobaczyłem to seria zebrała całkiem dobre opinie a czytając jedną z polskich recenzji dowiedziałem się, że to jeden z najlepszych komiksów Star Wars i pomyślałem "że skoro to jest najlepsze to chyba ta kolekcja to całkowicie chybiona inwestycja" na szczęście jednak nie. Co z tego że autorowi udało się stworzyć naprawdę sympatycznych bohaterów? Co z tego że zachował klimat Star Wars? Co z tego że można się dowiedzieć różnych ciekawostek (np. na jakich zasadach działały klany Mandalore) i co z tego że momentami czyta się to naprawdę dobrze (świetny zeszyt w klimacie horroru na statku kosmicznym), skoro podczas lektury niektórych zeszytów nie miałem pojęcia o czym te postacie wogóle rozmawiają i dlaczego robią to co robią, a poszczególnych i tych dobrych i tych złych zeszytów nie dałem rady skleić w jakąś sensowną całość. Momenty są, nawet sporo ale ostatecznie nie podobało mi się. Ocena całości składającej się z sześciu tomów 4+/10.



3. Najlepszy przeczytany:

   "Star Wars - Wojny Klonów" - John Ostrander, Jan Duursema plus inni. Tytuł wskazuje jasno z czym mamy do czynienia. Z historią dziejącą się pomiędzy "Atakiem Klonów" a "Zemstą Sithów". Wstępem do niej jest oddzielny tom "Nadciągająca Wojna" zawierający komiksowe wersje "Mrocznego Widma" i wspomnianego "Ataku...", obydwie z niewiadomych przyczyn, bo można było założyć raczej bardzo wysoką sprzedaż (sprawdziłem była wysoka) strasznie nędznie narysowane na dodatek pierwsza wyjątkowo kiepsko pisana. Raczej nie można oczekiwać aby zainteresowani tym komiksem nie widzieli fimów, więc można na nie spuścić zasłonę milczenia. Tak czy inaczej przybliżająca historię konfliktu Republiki z Separatystami seria jest mocno wielowątkowa, głównym wątkiem (z początku tego nie do końca nie widać) są losy mistrza Quinlana Vosa szpiega, który jest o tyle dziwacznym Jedi że większe zaufanie powierza swojemu blasterowi i kontaktom z półświatkiem niż mieczowi, który za punkt honoru obiera sobie dopadnięcie drugiego-ukrytego Sitha. Napisane jest to świetnie, historia polowania na Dooku i Pana X jest wciągająca a wrażenie robi zwłaszcza proces przechodzenia Quinlana na ciemną stronę o wiele subtelniejszy i sprawiający bardziej mroczne i groźne wrażenie niż to co zaprezentował Lucas w "Zemście Sithów", efekt czasami psuje fakt iż do bólu powtarzane jest to, że Vos od początku miał tendencję do zbaczania ze ścieżki światła (naprawdę za 50 razem da się to zapamiętać) no i pojawiający się od czasu do czasu Dooku składający identyczne oferty jak Palpatine Lukowi (naprawdę kolejny pokręcony dziadyga charczący do ucha "wyzwól swoją mroczną naturę" nie jest jakoś strasznie kuszącą opcją). Drugim głównym wątkiem jaki dostaniemy będą przygody Obi-Wana i Anakina polujących na zabójczynię Ventress. Oprócz tego dostaniemy sporo pomniejszych historyjek, które czasami splatają się z głównymi wątkami, czasami nie, których bohaterami będą np. Yoda, Mace Windu, Ayla Secura (podejrzewam, że druga po Bobie ulubiona postać fanów, która pojawiła się w filmie na kilka sekund) i inni, a prawie wszystkie są naprawdę dobre. Wielość ciekawych tematów w tej serii jest jej znakiem rozpoznawczym, będzie okazja zaglądnąć w głowy (nieco powierzchownie, ale zawsze) żołnierzom-klonom, będzie można obejrzeć Mon Kalamari walczących z okrętami Republiki, dowiemy się na czym mniej więcej polega bitewna medytacja, spotkamy młodą Mon Mothmę oraz również młodego i obiecującego oficera kapitana Dodonnę, będzie można obejrzeć Republikę zdradzającą swoich własnych sojuszników oraz dobrych "ludzi" zmuszanych przez wojnę do niegodnych czynów. Takie dodatkowe urealnienie wychodzi zdecydowanie na dobre i sprawia, że całość ma jeszcze mroczniejszy i przygnębiający wydźwięk. Sama seria naprostuje sporo głupotek zaserwowanych przez Georga zwłaszcza w "Ataku Klonów" (niektóre zostawi tak jak były), inne wydarzenia ukaże nieco dokładniej co sprawi, że nabiorą więcej sensu. Zdarzają się i minusy np. bitwa na Jaabim (ważna dla scenariusza, ale napisana strasznie chaotycznie), albo zeszyt z nieznanym Jedi i jego padawanem, który podejrzewa że tajemniczym Sithem jest Palpatine, zaczyna się naprawdę intrygująco ale bohaterowie zaraz giną i dostajemy retrospekcje, które prowadzą nad dokładnie donikąd. Ostateczna rozgrywka z Ventress na Boz Pity też z laczków nie wyrywa. Rysunkowo jest w miarę przyzwoicie, ogólnie Star Wars to raczej nie jest tytuł stawiający na jakąś awangardę malarską, to mają być przyjemne rysunki które będą się podobać na każdej szerokości geograficznej i w każdym wieku i Duursema tak właśnie rysuje. Nie ma się czym zachwycać, ale i nic nie przeszkadza, za minus uznam projekty niektórych postaci, cyborg-morderca wygląda tak absurdalnie, że niweczy cały groźny efekt który prawdopodobnie miał robić, to samo mistrz Rancisis który w teorii jako cztero-ręki wąż powinien wyglądać czadowo a wygląda po prostu idiotycznie. Dodatkowi rysownicy, którzy odciążają od czasu do czasu Duursemę, sprawiają się przyzwoicie (na plus Randy Stradley) i tyle. Cały ten run, posiada jedną ale za to bardzo poważną wadę. Jest po prostu zbyt krótki. Główne wątki są prowadzone w miarę dobrze, ale te poboczne są tak dobre, że proszą się o znaczne rozszerzenie. Świetny zeszyt z Bailem Organą i Amidalą, może niezbyt oryginalny (kiedy Bail spotyka się z Valorumem na lotnisku to odrazu wiadomo co się stanie na następnej stronie), ale który powoduje ochotę, aby poczytać nieco więcej o sposobie "robienia" polityki w Senacie. Niby Lucasowi mimo ledwie kilku minut na ekranie udało się dobrze oddać to co się dzieje, mimo wszystko z pewnością więcej takiego materiału by nie zaszkodziło. Dobrze byłoby dostać nieco więcej wiadomości o mistrzu Sorze Bulq, być może nawet jeden zeszycik z jego punktu widzenia. Nie pojawia się wcale Nute Gunray i Federacja Handlowa a przecież to był trzon i jednocześnie koło zamachowe dla Separatystów, postać Ventress wydaje się dobrym materiałem na interesujący czarnych charakter, ale tylko wydaje, bo w rzeczywistości jest strasznie płaska (charakterologicznie bo fizycznie obdarzona jest przez Duursemę jak zresztą wszelkie inne postacie kobiece sporym biustem) i przydałoby się jej więcej "czasu antenowego". Nie ma praktycznie Grievousa i Palpatine'a, a jest tego sporo więcej. Podsumowując, widać że Ostrander miał mnóstwo dobrych pomysłów na ten komiks i co najważniejsze to co udało mu się wrzucić jest dobrze zrobione, ale zabrakło nieco miejsca. Sprawdziłem w internecie i seria jest bardzo lubiana przez fanów i uważana za jedną z najlepszych w historii i wcale się temu nie dziwię. Natomiast szkoda, że mogę ją określić mianem bardzo dobrej a nie rewelacyjnej gdyby dostała szansę na pełne rozwinięcie skrzydeł (no i może bardziej znanego rysownika z większym pazurem), ale i tak to jest raczej ścisły kanon. Ostatniego tomu nie czytałem, ale to w połowie ukomiksowiona "Zemsta Sithów" a w połowie jakaś inna historia, ale skoro wszystkie wątki wydają się domknięte musi to być coś osobnego, dlatego przyjmuję to co przeczytałem jako całość składającą się z 6 tomów, które oceniam na 7+/10.


  Na koniec muszę dorzucić kilka cierpkich słów o jakości wydania. Bodajże cztery pierwsze tomy zawierają tą samą, niezmienioną stronę tytułową ze spisem treści, dzięki czemu nie dowiemy się co się znajduje wewnątrz komiksów. Amatorski błąd, ale powiedzmy że zwykły błąd...w przeciwieństwie świadomej decyzji o pozbawieniu kolekcji oryginalnych okładek przez niemalże 10 pierwszych tomów, gdy przecież przy wydawaniu takich antologii wydaje się że ich obecność powinna być obowiązkiem. Pojawiają się w końcu w którymś momencie pewnie pod wpływem nacisku klientów, ale większość z marvelowego oldskulu nas omija. W pierwszych dwóch tomach "Wojen Klonów" część materiałów jest rozpikselizowana lub nieostra a w pierwszym tomie to nawet na bezczelnego okładka jest taka sama.Na dodatek ten srebrny napis na froncie "Komiksy Star Wars Kolekcja" zwłaszcza w pierwszych tomach ma tendencje do łatwego ścierania się. Widać, że wydawnictwo stara się naprawiać wszystkie szwankujące elementy, ale nawet dla mnie, który raczej przymykam oko na różne grzeszki najczęściej mające związek z technologią to co się tu dzieje to spora przesada. Na zakończenie nie jestem pewien czy w przyszłym miesiącu napiszę jakieś podsumowanie, dotychczas przeczytałem jedynie 2 komiksy, zaraz wyjeżdżam na krótki urlop gdzie raczej odpocznę od tego zajęcia i  nie będę miał z czego wybierać, sierpień będę miał mocno pracujący a najbliższe wolne we wrześniu i wtedy najprawdopodobniej podsumuję całe wakacje. 



Offline Kadet

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #101 dnia: Śr, 17 Lipiec 2019, 19:38:59 »
Oooo, post o komiksach gwiezdnowojennych! Coś dla mnie  :)

Na początek odniosę się tylko do części o "Rycerzach Starej Republiki" - później dodam jeszcze coś o reszcie, jak pozwoli czas.

  Akcja umiejscowiona jest kilka lat przed wydarzeniami znanymi z gry, Malak jest jeszcze członkiem zakonu Jedi (inne postacie znane z gry być może też się pojawiają, nie pamiętam to było tak dawno temu).

Spoiler: PokażUkryj
Są jeszcze m.in. mistrzowie Vandar Tokare i Vrook Lamar, pilot Carth Onasi, Mission Vao, rakgule... no i Revan :)


W przeciwieństwie do Ciebie mnie bardzo spodobali się komiksowi "Rycerze Starej Republiki", i to nawet mimo tego, że nigdy nie grałem w grę. Ale ja ogólnie lubię taki humor "all-ages", no i byłem trochę młodszy, kiedy ich czytałem, bo kupowałem wydania z Egmontu. Ciągle jednak zachowałem do serii sentyment.

Może przyczyną naszego różnego odbioru jest to, że Ty przeczytałeś całą serię w szybkim tempie, podczas gdy ja musiałem czekać na kolejne trejdy? Możliwe, że w takim układzie różne zagadki i tajemnice wywarły na mnie większy wpływ, bo musiałem czekać dłużej na ich rozwiązanie, miałem czas potworzyć sobie różne teorie i poukładać sobie na spokojnie wszystkie plot twisty, odczuwałem satysfakcję, kiedy jakieś moje przewidywania się sprawdziły...

Wiem na pewno, że scenarzysta włożył dużo wysiłku w to, żeby wszystko logicznie poukładać i uniknąć sprzeczności - no i miał całość fabuły rozplanowaną od początku. Zerknij na przykład, jakie fałszywe imię podaje Jarael na tej bankowej planecie Telerath :) Bardzo fajne są obszerne komentarze J.J. Millera do wszystkich zeszytów serii, które zamieścił na swojej stronie: https://www.farawaypress.com/comics/swknights.html

Co do słabszych stron, mogę się zgodzić, że serii zaszkodziły częste zmiany rysowników. Ching i Weaver są dla mnie świetni, reszta... już nie tak bardzo. Oprócz tego bez wątpienia po rozwiązaniu głównego wątku w "Oczyszczeniu" (nie wiem, jak ten arc nazwali w kolekcji) poziom zauważalnie spada - no i ta sequelowa miniseria, "Wojna", to IMHO jednak coś raczej miernego.

Nie wiem, o co dokładnie chodzi Ci z tym planem Vandara Tokare.
Spoiler: PokażUkryj
Jeżeli o to, co mówił do ojca Zayne'a po tym, jak zatrudnił go w akademii Jedi, to kilka tomów później, podczas spotkania z Shel i Malakiem, wspomina, że jego księgowy znalazł dowody na podejrzane transakcje Przymierza Jedi. Jeżeli o to, że wspomniał, że zgodził się na nominację Luciena do Rady, by poznać prawdę o masakrze padawanów... no, to wyjaśniło się dość szybko.


Być może na problemy ze zrozumieniem wątków wpłynęła też polska strona językowa. Z lektury innych tomów od DeAgostini odnoszę wrażenie, że ten aspekt kolekcji zauważalnie szwankuje i teksty są mniej jasne w porównaniu z wydaniami Egmontu, a nawet Jacek Drewnowski wszystkiego wyłapać nie może (zresztą i tak jego robota to sprawy merytoryczne, a nie dziwny styl czy nie do końca zrozumiałe oddanie tekstu źródłowego).

Proszę o wsparcie i/lub udostępnienie zbiórki dla dziewczynki z guzem mózgu: https://www.siepomaga.pl/lenka-wojnar - PILNE!

Dzięki!

Offline Kadet

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #102 dnia: Nd, 21 Lipiec 2019, 20:02:33 »
Tak jak zapowiadałem, dodaję też komentarz do Twojego komentarza do "Wojen Klonów":

Podobnie jak Tobie, mnie także bardzo podoba się ta seria. To jeden z moich ulubionych komiksów gwiezdnowojennych.

W pełni zgadzam się, że byłoby rewelacyjnie, gdyby miała więcej zeszytów, a poboczne wątki rozwinięte były szerzej. Jednak trzeba wziąć pod uwagę, że te historie wychodziły niejako "w czasie rzeczywistym": "Ofiara" (Republic 49) ukazała się siedem miesięcy po premierze Epizodu II, a kolejne komiksy wypełniały czas do Epizodu III, który wszedł na ekrany w środku "Oblężenia Saleucami". Nie było więc za bardzo przestrzeni na rozbudowanie dodatkowych fabuł, bo trzeba było zdążyć dostosować chronologię do premiery. Myślę, że to też tłumaczy, dlaczego w serii nie było zbyt dużo Grievousa: po prostu przez jej większą część ta postać nie została jeszcze ujawniona opinii publicznej.

Istotne jest także to, że nie wszystkie wątki mogły znaleźć się w komiksach. Opowiadanie historii pomiędzy Epizodem II a III było w swoim czasie bardzo zorganizowanym przedsięwzięciem opartym na współpracy różnych mediów: część fabuły przypadła komiksom, część - powieściom, część - serialowi Clone Wars Genndy'ego Tartakovsky'ego, część jeszcze innym treściom... Każdy licencjobiorca musiał dostać swój kawałek tortu. Współpracowali jednak ze sobą, żeby uniknąć znaczących sprzeczności, i naprawdę fajnie to wyglądało pod względem spójności, zanim pojawił się Filoni ze swoim serialem The Clone Wars i pod egidą Lucasa zaorał całą misternie budowaną chronologię... Ale to temat na inną dyskusję.

Pod względem rysunków muszę powiedzieć, że ja uważam pracę Jan Duursemy za rewelacyjną. To jedna z moich ulubionych artystek komiksowych w ogóle. Moim zdaniem (choć może to być niepopularna opinia tutaj :) ) w dziedzinie "realistycznych rysunków" wypada znacznie lepiej od Jima Lee: jego postaci męskie i kobiece są tak napompowane w niektórych rejonach, że "realistyczne" wypada nierealnie: u Duursemy nie mam tego odczucia. Bohaterowie są ładni i przystojni (przynajmniej niektórzy/-e), ale w granicach rzeczywistości. Poza tym jej dokładność i detale, jakimi ozdabia swoje rysunki, bardzo mi się podobają. Wydaje mi się, że z tego, co wyszło w kolekcji z "Republic", najwyższy poziom osiągnęła w "Jedi: Dooku".

Myślę, że bolączką wydania kolekcyjnego jest brak poprzednich historii z serii (wcześniej znanej po prostu jako Star Wars). Niektóre były słabe bądź bardzo słabe, ale część jest niezbędna do zrozumienia w pełni wątku Vosa i pewnych późniejszych wydarzeń. Jeżeli spodobały Ci się komiksy z Quinlanem, na pewno dobrze byłoby, żebyś poznał też początki jego przygód, czyli następujące zeszyty:

- "Star Wars" #19-22: Twilight (w Polsce jako "Zmrok" w SWKomiks Wydanie Specjalne 2/2012)
- "Star Wars" #32-35: Darkness (w Polsce jako "Ciemność", cz. 1 i 2 wydane przez Amber)
- "Star Wars" #42-45: Rite of Passage (w Polsce jako "Rytuał przejścia" w SWKomiks Wydanie Specjalne 4/2011)

Vos jest także główną postacią w niewydanym w Polsce "Infinity's End" (SW #23-26), ale to zapychacz od innego scenarzysty, który nie łączy się z jego głównymi przygodami. Oprócz tego pojawia się jako padawan w historii "The Stark Hyperspace War" (SW #36-39), która jest jedną wielką retrospekcją, ale nie odgrywa tam pierwszoplanowej roli.

No i podzielam Twoją opinię na temat jakości wydania: na tę pikselozę w pierwszych tomach to naprawdę aż żal patrzeć. W zeszytówkach od Egmontu wyglądało to o niebo lepiej. Oprócz tego dostałem jakieś koszmarne przesunięcie kolorów w tomie z bitwą o Jabiim, ale odfoliowałem ten egzemplarz dużo czasu po premierze i już nie chciało mi się bawić w reklamacje, zwłaszcza że mam tę historię także w innym wydaniu. Dobrze, że potem się poprawiło.

I jeszcze parę drobnych uwag:


Dodatkowi rysownicy, którzy odciążają od czasu do czasu Duursemę, sprawiają się przyzwoicie (na plus Randy Stradley) i tyle.

Hmm... Randy Stradley to scenarzysta.

Ayla Secura (podejrzewam, że druga po Bobie ulubiona postać fanów, która pojawiła się w filmie na kilka sekund)

Aayla była jedną z niewielu postaci, które zadebiutowały w Expanded Universe, ale spodobały się George'owi Lucasowi na tyle, że włączył je do później filmów.

postać Ventress wydaje się dobrym materiałem na interesujący czarnych charakter, ale tylko wydaje, bo w rzeczywistości jest strasznie płaska (charakterologicznie bo fizycznie obdarzona jest przez Duursemę jak zresztą wszelkie inne postacie kobiece sporym biustem) i przydałoby się jej więcej "czasu antenowego".

Projekt postaci Ventress nie został stworzony przez Duursemę, tylko przez Dermota Powera jako jedna z propozycji na czarny charakter w Epizodzie II (ostatecznie został nim Dooku). Poniżej szkic jego autorstwa. Później tę postać poddano recyklingowi :) No i na pewno ma więcej czasu antenowego - tyle że w powieściach i animacjach...




Jeszcze raz dzięki za Twoją obszerną wypowiedź o komiksach SW!
« Ostatnia zmiana: Nd, 21 Lipiec 2019, 20:06:11 wysłana przez Kadet »
Proszę o wsparcie i/lub udostępnienie zbiórki dla dziewczynki z guzem mózgu: https://www.siepomaga.pl/lenka-wojnar - PILNE!

Dzięki!

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #103 dnia: Śr, 24 Lipiec 2019, 10:47:07 »
   Nie kupuję, tego że chaotyczność KotOR-u bierze się z z tłumaczenia, tam po prostu wszystkiego jest zbyt dużo a już za dużo jest z pewnością cudownych zrządzeń losu. Całość była też nieco zbyt infantylna jak dla mnie.
   Sporo ciekawostek przytoczyłeś, nie wiedziałem o niczym bo jak wspomniałem wcześniej uznaję tylko filmy. Jakoś tak podświadomie założyłem, że te komiksy były pisane już po premierach wszystkich filmów. Rysunki Duursemy są mocno ok, ja jednak wolę mniej "realistyczne".

Offline LordDisneyland

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #104 dnia: Cz, 25 Lipiec 2019, 15:22:17 »
Heloł. Ja tym razem podsumuję z opóźnieniem- mam wątpliwości, co napisać o Hellblazerze [a przeczytałem jakieś 10 tomików ostatnio], a poza tym, w czerwcu sporo tych lektur jednak było.
Tak przy okazji- nikt mnie nie ostrzegał, że te wszystkie tomy AmerykańskiegoWampira to jest lektura raptem na dwa wieczory! Czuję potworny niedosyt.
,, - Eeeeech.''