Podsumowanie stycznia, trochę poczytane zwłaszcza Transformerów. Uwaga jak zwykle pojawia się pewne SPOILERY!!!
1. Najlepszy:
"Batman - Najlepsze Opowieści" - autorzy różni. Antologia komiksów o Batmanie powybieranych z całej historii tego tytułu, przekrój scenarzystów od Boba Kane do Marka Millara. Wbrew tytułowi nie są to z pewnością najlepsze komiksy, ale dobrane w/g pewnego klucza tj. (prawie) każda mówi nam "coś" o Batmanie. Podejrzewam, że dla większości zainteresowanych raczej nie będzie to nic nowego, ale może komuś coś się jednak przypomni że tak ongiś bywało. Książka o dziwo nie zaczyna się od pierwszego pojawienia się Batmana a od króciutkiej najstarszej w zbiorze dwustronicowej opowiastki o tym co się stało, że Batman Batmanem został (wiadomo co), aby zgodnie z kartkami kalendarza dojść do czasów niemalże współczesnych. Jak w to antologiach poziom nowelek różny, chociaż są raczej na minimum zadowalającym poziomie (aczkolwiek należy wziąć poprawkę na to, że około 1/3 tomu to kompletne starocie z lat 40-50). Tak obiektywnie starając się ocenić to najlepszą wśród nich jest "Pięciokrotna zemsta Jokera" chociaż "Noc Łowcy" i "Tak zaczynałem...i pewnie tak skończę" ustępują jej niewiele o ile wogóle. Dla zainteresowanych, wszystkie rozdziały pochodzą z czasów w/g mnie lepszych dla Batmana niż teraźniejszość, w których tytuł ten (wogóle prawie wszystkie w tym gatunku) był proceduralem, wobec czego każdy rozdział jest zupełnie autonomiczny i nie ma problemu z komiksami wyrwanymi z kontekstu. Z dodatkowych ciekawostek jednym z rysowników jest Frank Miller, najlepszym rysunkiem podług mojego gustu wykazuje się nowela narysowana przez braci Amendola (trochę tu z Totlebena trochę z Aparo, a raczej na odwrót) a jeden z rozdziałów to nie komiks tylko ilustrowane opowiadanie. Cóż jak dla mnie dla fanów Batmana taki komiks to jeden z "musisz mieć w bibliotece" niekoniecznie ze względu na fantastyczny poziom a raczej na wartość historyczną, aczkolwiek nie zachęcałbym raczej do wydawania jakichś przesadzonych sum na allegro, zwłaszcza obserwując ostatnie tendencje Egmontu do wznowień swoich wydanych dawno temu komiksów. Ocena 8/10.
"Transformers tom 31 - Żelazna Pięść" - John Rieber, Jae Lee. Ostatni tom serii wydany przez Dreamwave i to dosyć nietypowy bo jest crossoverem z inną serią a mianowicie G.I.Joe. Właściwie rzecz biorąc on jest o wiele bardziej nietypowy niż można by wywnioskować z poprzedniego zdania. Raz, akcja dzieje się w alternatywnej rzeczywistości podczas II Wojny Światowej, którą rozpętali nie Niemcy a Cobra, dwa miniseria jest o wiele "doroślejsza" niż to czego zwykle oczekujemy po historiach opartych na linii zabawek. Fabuła rozpoczyna się w roku 1938 w momencie gdy zwiadowcy Cobry plądrują tajemniczą świątynię która okazuje się być wybudowaną na Arce i budzą Megatrona wraz z jego ferajną. Kilka stron dalej przenosimy się do w lata roku 39 do Wielkiej Brytanii, która okazuje się jedynym europejskim krajem nie zdobytym przez byłą organizację terrorystyczną i stanowi bazę dla wojsk aliantów mających zamiar wyzwolić Stary Kontynent. Naczelnemu Dowództwu Sił Alianckich udało się właśnie zdobyć co nieco informacji o tym co się w Europie dzieje (terytorium z niewyjaśnionych dla nich przyczyn jest niemalże całkowicie odcięte) wraz z mapą prowadzącą do Wyspy Cobry (sądząc po pogodzie i ogólnej kolorystyce gdzieś na Morzu Północnym). W celu wyjaśnienia wszelkich niewiadomych a być może i rozwiązania kilku problemów przy okazji postanawia utworzyć naprędce grupę komandosów, która dokona na rzeczonej wyspie agresywnego zwiadu. Nie będę ukrywał z czasów dziecięcych mam spory sentyment do Transformerów i chyba jeszcze większy do G.I.Joe i pomysł aby połączyć te dwa tytuły i zrobić to jeszcze "na poważnie" to pomysł trafiający w sam środek tarczy. Nie oszukujmy się tytuł to standardowa nawalanka, ale za to wykonana na naprawdę świetnym poziomie, stawka jest wysoka, ludzie dźgają się nożami i strzelają do siebie z karabinów, trupy padają po obydwu stronach i tego wszyscy po wojnie oczekują. Składy obydwu drużyn są dosyć przewidywalne, chociaż zespoły robotów są nieco pozmieniane i ich liczba jest nieco zmniejszona. Tytuł jest absolutnie autonomiczny i jest zamkniętą całością, spokojnie może go czytać ktoś absolutnie nie zaznajomiony z obydwoma tytułami, natomiast dobrze jest jednak znać co nieco oryginały bo jest tu sporo fanserwisu (dłuższą chwilę się zastanawiałem jak Lady Jaye odróżniła podrabianego Flinta od oryginału). Zobaczymy ostateczne rozrachunki pomiędzy Snake-Eyesem a Storm Shadowem oraz co się stało z twarzą tego pierwszego (drugi raz), będzie Zartan który za czasów Tm-Semic zdaje się zaczynał ciągnąć w stronę antybohatera tutaj jako zimny psychopatyczny zabójca, krótkie i niespecjalnie szczęśliwe love-story Scarlett i Snake-Eyesa, sojusz dwóch wiecznych kombinatorów Starscreama i Destro, Roadblocka musztrującego Grimlocka, czy Scarlett czarującą Bumblebee ("ummm...Scarlett...możesz mnie prowadzić kiedy zechcesz"), jest tego naprawdę sporo. Tym niemniej komiks nie miałby pewnie połowy swego czaru, gdyby nie genialne rysunki Jae Lee, nie ukrywam jestem wielkim fanem tego rysownika a on jest tutaj w naprawdę rewelacyjnej formie. Brudne, ciemne kolory, skalista wyspa pozbawiona praktycznie roślinności przemawiają do wyobraźni i momentami zalatują Mikiem Mignolą, chociaż nie tak bardzo jak projekty Transformerów. Te są totalnie odjechane, mieszkańcy Cybertronu są więksi niż zwykle i wyglądają jak groteskowe, pordzewiałe diesel-punkowe potwory (cudownie koszmarny Rumble ubrany w mundur piechura Cobry) transformujące się w sprzęty wojenne właściwe dla swoich czasów - taki Starscream to dajmy na to Focke Wulf, Grimlock to czołg (chociaż akurat z I WŚ) a Shockwave to nabrzeżna armata. Wracając do kolorów, niestety znowu (o tym niżej) jest zbyt ciemno i pisząc ciemno, mam na myśli naprawdę ciemno. Jasne taki był zamysł autora, że wszytko ma być skąpane w cieniach i do wydźwięku historii doskonale to pasuje, ale znalazłem w internecie zeszyt w wersji elektronicznej i tam jest widocznie jaśniej i widać więcej szczegółów chociaż tracą przez to kolory zwłaszcza nieba, które są bardziej sztuczne. Ja bym chyba przeżył jednak tę sztuczność i wolał wyraźniejsze rysunki, ciekawa czy to jakaś kwestia technologii, materiałów czy jeszcze czego innego? Jeszcze jakieś wady? Historia jest trochę zbyt krótka, kilka postaci pojawia się wyraźnie tylko po to aby odhaczyć swoją obecność, oprócz tego coś? Chyba nic, lubię elsworldy, sporo z nich naprawdę potrafi z zabawy konwencją wyciągnąć sporo nowych treści i tak jest w tym przypadku, dostajemy zaskakująco pełnokrwiste wojenne s-f, jako że fani "Dżołsów" w Polsce nie są specjalnie rozpieszczani (czytaj wcale), to koniecznie powinni przeczytać Transformers nr. 31, a nawet jak by byli to i tak bym polecał "Żelazna Pięść" to świetny komiks. 8/10.
2. Zaskoczenie na plus:
"Kryzys Bohaterów" - Tom King, Clay Mann i inni. Strasznie mocno oberwało się temu komiksowi, tak samo zresztą jak i samemu autorowi za jego napisanie. Recenzje w internecie które przeglądałem praktycznie co do jednej były fatalne, co dosyć ciekawe zdecydowanie większy pluralizm opinii zanotowałem wśród "szarych" czytelników, wiele osób ganiło, sporo jednak też bardzo chwaliło, koniec końców średnia ocen jest jednak mocno przeciętna. Tak czy inaczej z uwagi na rozgłos i nazwisko autora postanowiłem to sprawdzić empirycznie. Cóż, zrozumiałem zarzuty przeciwników, w przeważającej większości są one niebezpodstawne, natomiast w mojej opinii całość jako całość naprawde nieźle się broni. Założenia opowieści, są raczej wszystkim zainteresowanym znane. Liga Sprawiedliwości, gdzieś tam na zadupiu środkowych Stanów Zjednoczonych buduje tzw. Sanktuarium przypominające wiejski domek z troskliwymi robotami w rolach typowej amerykańskiej rodziny z lepszych czasów, gdzie bohaterowie przy pomocy terapeuty czyli będącej dziełem kryptonijskiej technologii SI, będą mogli zaleczyć swoje traumy, będące dosyć często wynikiem stresu pola walki. W którymś momencie tuż obok domu znalezionych zostanie pięć ciał martwych herosów a podejrzanymi zostaną Booster Gold i Harley Quinn, którzy obydwoje obarczając siebie nawzajem winą umkną z miejsca morderstwa i na własną rękę zaczną poszukiwać dowodów swojej niewinności. Element psychoterapii, jest z pewnością najmocniejszym (od strony fabularnej) punktem tego albumu, scenki z sesji terapeutycznych znajdują się na 9-polowych planszach i przedstawiają postacie herosów zarówno tych najbardziej znanych jak i tych wyjętych z dna czwartej ligi spowiadające się w stronę oka kamery terapeuty czyli czytelnika, ze swoich grzechów, słabości, strachów a czasami zwykłych śmiesznych bolączek. I tak jak sam pomysł na historię jest naprawdę świetny, tak już jej wykonanie jest średnio udane. Największą bolączką w/g mnie jest oparcie fabuły na Harley, podług internetowych opinii DC wymusiło na Kingu z racji wyników sprzedażowych jej występ. Nie mam nic przeciwko tej postaci, więcej ona dostaje w komiksie naprawdę świetne momenty, ale jej występ powinien się zakończyć na drugoplanowej roli, ona po prostu w tej akurat historii na pierwszoplanową bohaterkę nie pasuje a napewno nie w roli którą odgrywa. Dokonuje szereg tak niewiarygodnych nawet jak na gatunek o latających ludziach akcji, że sam scenarzysta umieszcza w ustach Batmana komentarz na ten temat. Dalej im dalej w las tym historia staje się coraz bardziej chaotyczna. Zobaczymy dokładniejsze sceny z terapii trzech martwych od początku postaci, które są naprawdę fajnie napisane ale dlaczego akurat tych trzech a nie pozostałych dwóch? Nie wiadomo. Jaką one mają pełnić rolę w historii oprócz tego że są fajne? Nie wiem, może mają zapchać "czas antenowy"? No i trzecia sprawa zakończenie, dla mnie było ono rozczarowujące, jak już zorientowałem sie kto, to zadałem sobie pytanie "czy aby ostatnio nie nadwyrężają tego motywu?", ale nie to jest najgorsze a to jak na koniec dowiemy się dokładnie już nie kto a jak i po co, to już jest kompletnym odlotem. Sporo ludzi ma problem z tym, że morderca ma status "out-of-character", szczerze mówiąc ja się z tym nie bardzo zgodzę, zwłaszcza nie w tym komiksie poruszającym takie a nie inne zagadnienie. Natomiast fakt współudziału zdrowszego wspólnika, jest kompletnie nonsensowny. Bezapelacyjnie za to nie można się przyczepić do rysunków w komiksie. Osobiście nie jestem wielkim fanem takiego stylu czyli łączenia mitologicznych wręcz herosów Jima Lee z bardziej naturalistyczną kreską, ale w swojej kategorii ciężko byłoby znaleźć dla Kryzysu Bohaterów konkurenta. Komiks wygląda absolutnie fantastycznie, wzrok przyciągają zwłaszcza obłędne splaszpejdże, oraz naprawdę przekonujące oddanie emocji targających różnymi postaciami. Od czasu do czasu głównego rysownika wspomogą dwaj współpracownicy Kinga z serii Batman, Meeks i Gerads. Znalazłem opinie osób, które twierdzą że postacie Lois, Harley oraz Barbary Gordon są mocno "przeseksualizowane", cóż mogę na to odpowiedzieć? Trochę racji mają, ale kij tam z nimi, mogą kupić nadciągające "Muminki" Panna Migotka i Buka przeseksualizowane mocno nie są. Tak na koniec, szkoda wielka tego komiksu, bo gdzieś pod pokładami jego wad, czuć że był to materiał na naprawdę żelazny kanon komiksu superbohaterskiego. Z jednej strony widać że zbyt dużo było odgórnych ustaleń dotyczących scenariusza, z drugiej zdecydowanie zbyt mało kontroli nad całością. Istnieje chyba coś takiego w DC jak redaktor? I chyba powinien on pomagać autorom? Wskazywać miejsca gdzie fabuła zaczyna się rozjeżdżać albo całkowicie wykolejać a nie tylko przekazywać odgórnie założone ustalenia programowe? Tak czy inaczej, mnie osobiście ten komiks wciągnął na tyle, że przeczytałem w jeden dzień, a to przy tomach tej grubości niespecjalnie często się zdarza, więc mogę polecić. A nawet jak kogoś nie zainteresuje temat, to może i warto dla samych rysunków? Ocena 7/10.
"Transformers tomy 25,26 - Pierwsza Dyrektywa, Wojna i Pokój" - Chris Sarracini, Brad Mick, Pat Lee. Całkowicie nowe otwarcie dla tytułu, dla całkowicie nowego wydawcy. Czyli Dreamwave z jednak nie całkowicie nową a będącą na poły rebootem na poły kontynuacją historią w zdaje się alternatywnej rzeczywistości w której konflikt zamaskowanych robotów potoczył się nieco innym torem. Tutaj Optimus Prime wraz ze swoją ekipą rozbitków z Arki pokonał Megatrona tutaj na Ziemi nie mając jakiegokolwiek kontaktu z innymi Transformerami. W ostatecznym starciu pomogli mu ludzie wysyłając do boju połączone ziemskie armie, które w czasie bitwy doznały katastrofalnych strat. Nic więc dziwnego, że ludzkość chce się pozbyć wojowniczych robotów z planety, zostaje wybudowana Arka II, która ma zabrać przybyszów na ich rodzimą planetę i jednocześnie wziąć ze sobą kilku ziemskich naukowców, którzy w ramach podziękowań będą mogli się zapoznać z technologią Cybertronu. Podczas startu, Arka z nieznanych powodów eksploduje (ginie Sparkplug Witwicky) a jej wrak spada w nieznane miejsce na biegunie. Historia w której na pierwszym planie znajdzie się Spike Witwicky zaczyna się w momencie, gdy z lodów Arktyki zostają przez pewnego milionera wydobyte zamrożone roboty a skończy się nie ma się co okłamywać na wielkiej bijatyce i demolce całego miasta. Dodać należy, że ludzkość nie lubi Transformerów coraz bardziej co będzie stanowiło dosyć istotny punkt zaczepienia dla fabuły a zawiedziony Grimlock dołączy do Megatrona (który dostanie ostre wciry od Optimusa yeah!). Drugi tom jest jeszcze bardziej interesujący na Ziemię trafiają Transformery z Cybertronu i ku szokowi stałych bywalców naszej planety oznajmiają, że wojna jest dawno skończona a przywódcą został nie kto inny a Shockwave (z Ultra Magnusem w roli swojego głównego łapsa, ale jaja, ale jaja), który zlikwidował podział na Autoboty i Decepticony i wydał rozkaz, aby aresztować byłych bohaterów i złoczyńców i osądzić za zbrodnie wojenne. Cybertron teoretycznie zamieniony w pokojowy świat stał się czymś na kształt wojskowej dyktatury i mimo wszystko nie jest oazą spokoju, istnieje kilka niezależnie działających grupek dysydentów tudzież terrorystów, którzy w czystość intencji byłego głównego stratega Decepticonów nie wierzą (i słusznie, ale to pewnie żadna niespodzianka), więc ziemskim Transformerom nie pozostaje nic innego niż pokazać cwanemu jednookiemu i jednorękiemu cwaniaczkowi gdzie raki zimują i przywrócić świat do jego naturalnego stanu wiecznej wojny do czego pewnie wszyscy tęsknią. Pod względem rysunków obydwa albumy prezentują się przyzwoicie, styl mangowaty czego ja nie lubię, ale z pewnością docenić należy projekty robotów mocno nawiązujące do klasycznego serialu animowanego Sunbow. Niestety dosyć standardowo dla komiksów Dreamwave jest zbyt ciemno, pierwszy album wygląda pod tym względem w porządku, natomiast mocno doskwiera to w albumie drugim. Rażą sceny transformacji polegające na zwykłym rozmyciu w jakimś programie graficznym. Cóż więcej, może nie nadzwyczaj dobra, ale naprawdę przyzwoita seria ze wzrastającym z zeszytu na zeszyt potencjałem, który w wyniku plajty wydawcy niestety nie został wykorzystany. 6+/10.
"Action Comics - Efekt Oza" - Dan Jurgens, Victor Bogdanovic, Ryan Sook. Jurgens kontynuuje swoje czytadło i dalej udaje mu się to robić na nadającym się do czytania bez bólu poziomie. Dosyć dziwny jest początek w którym Supermanowi przyjdzie się zmierzyć z jakimś facetem kontrolującym umysły a początkowe tropy wskazują na Lexa Luthora. Nasz heros poleci starym zwyczajem na szczyt wieży Lexcorpu gdzie starym zwyczajem zniszczy przeszklenie gabinetu i będzie się odgrażąć łysolowi. Wygląda na to, że się znowu nie lubią co było dosyć dziwne bo jeszcze dwa tomy wcześniej zostali prawie przyjaciółmi, cóż może stało się coś na łamach "Supermana" taki to urok czytania jednej z dwóch przeplatających się serii. Tak czy inaczej głównym daniem będzie tożsamość tajemniczego Pana Oza, który wydawał się głównym animatorem dotychczasowych problemów Supka, dla nikogo chyba już i tak nie jest tajemnicą, że Oz to Jor-El będący odwrotnością Supermana (ileś tam lat wstecz wylądował ranny na Ziemi i poznał głównie ból i cierpienie co pozwoliło mu wyrobić sobie osąd o tym miejscu) i który za pomocą nieznanego (akurat) zrządzenia losu przeżył zagładę Kryptona. Teraz jako wrogi mastermind planuje zniszczyć ziemię rękami jej własnych mieszkańców podsuwajac im po kryjomu powody do dokonywania różnych podłych uczynków, złamać ducha najpotężniejszego bohatera i zabrać jego i jego rodzinę gdzieś na drugi koniec kosmosu. Przyjemnie się to czyta, Jurgens kontynuuje serię w swoim nieco niedzisiejszym stylu i chwała mu za to, zobaczymy rozczulająco staromodną scenę w której tajny agent Oza poda butelkę wódki kapitanowi tankowca, który zaraz wjedzie na pełnej parze w plażę z wygrzewajacymi się na słońcu foczkami, albo innego agenta (szkoda, że żaden nie był ubrany w prochowiec i ciemne okulary) namawiającego właściciela fabryki aby obniżył pensje dzieciom pracującym na 12 godzinnych zmianach (jakby dostały podwyżkę to by pewnie było ok.) Superman z wyjątkiem wspomnianej sceny z Luthorem jest dalej superbohaterski do bólu, w klasycznym stylu strąca rakiety z nieba, ratuje afrykańskie dzieci oraz ekonomicznych imigrantów, znajduje czas na rzucanie dobrych rad w stylu "niech głodni zjedzą bezrobotnych" itp. Jednym słowem komiks zaangażowany w ten pozytywny chociaż mocno naiwny sposób, który jednak pasuje do bohatera jakim jest Superman. Pod względem rysunków to solidna, rzemieślnicza robota nic co by wychodziło ponad poziom, ale i nic rażącego nieudolnością. Szczerze mówiąc trochę się dziwię, że akurat tych rysowników zatrudniono, dobrze by się sprawdzili w regularnej serii ale do komiksu, który wpływał jednak na los całej linii wydawniczej powinno się nająć chyba jednak artystę z większą "parą w łapie", który w bardziej przekonujący sposób odciśnie swoje piętno. Cóż sporo ludzi było rozczarowanych (mało powiedziane) tożsamością Oza, spekulowano że będzie to Ozymandiasz który napewno dobrze by wypadł w roli władcy marionetek, ale w takiej konfiguracji musiałby chyba grać z Jonem Ostermanem do jednej bramki, na co sądząc po zakończeniu Watchmen ten drugi mógłby nie mieć ochoty. Problemem jest to, że w zakończeniu komiks mocno traci na "ważności" Jor-El jest zatruty kryptonitem i kontrolowany przez jakąś laskę więc tak naprawdę jego postać nie ma jakiegoś wielkiego znaczenia a my się domyślamy, że to nie jest ten "prawdziwy" Jor-El tym bardziej, że na koniec Batman ostrzega Supermana że ktoś miesza w kontinuum czasowym. Tak ogólnie to szczerze mówiąc po tej lekturze jeszcze bardziej nabrałem ochoty na przeczytanie crossoveru DC z Watchmenami, może to nie jest jednak taki głupi pomysł? I tak nie uznaję żadnych sequeli czy prequeli Strażników, więc co mi szkodzi? Ocena 6+/10.
3. Najgorszy przeczytany:
"Nemezis" - Mark Millar, Steve McNiven. Kolejna z nazwanych tak przeze mnie "chińskich zupek" Millara czyli komiksów, które można pochłonąć w kilka minut i jak ktoś nie ma uczulenia na chemiczne wtręty to może mu to nawet smakować tyle że nie ma specjalnie żadnych wartości odżywczych. Tytułowy "bohater" to wypisz-wymaluj zły brat bliźniak Batmana. Piekielnie inteligentny, nadludzko sprawny ubrany w biały kostium spadkobierca fortuny, który z powodu śmierci rodziców (ojciec powiesił się w momencie próby aresztowania, matkę przewieziono do piekła na krześle elektrycznym) poprzysiągł całemu społeczeństwu w ramach zemsty śmierć, chaos i pożogę. Historia zaczyna się w momencie gdy Nemezis zabija ostatniego obranego za swój cel znanego ze skuteczności i nieprzekupności policyjnego inspektora w Azji i przenosi się do Ameryki, aby upolować tamtejszego bohatera całego kraju, nieprzekupnego szefa waszyngtońskiej policji Blake'a Morrowa. Nie da się ukryć, że komiks ten to pastisz w/w Batmana oraz całego gatunku bohaterskiego (Nemezis jeździ Audi R8 identycznym jak Tony Stark, jedna z najbardziej paradnych scen) i jako ten właśnie pastisz komiks napewno działa. Nieraz przyjdzie nam się zaśmiać widząc zupełnie niewiarygodne rzeczy których dokonuje tytułowy superłotr, gdy zdamy sobie sprawę, że podobne może odrobinę mniej wyolbrzymione bzdury czytamy na co dzień (o ile czytamy co dzień) w regularnych seriach. Natomiast nie działa ten komiks zupełnie jako autonomiczna historia. Nie przedłużając, jest krótko, głupio i przewidywalnie. Po pierwszych spotkaniach z twórczością Millara stałem się jego wielkim fanem, owszem facet miał jeden dosyć prosty pomysł, brał na warsztat jakiś ograny patent funkcjonujący w komiksie, przekształcał go na bardziej "dorosłą" formę (czyt. dorzucał brutalność i przekleństwa), do tego dopisywał powieść którą świetnie się czytało i voila. Od jakiegoś czasu mam wrażenie, że zupełnie pomija etap drugi, wpada na jakiś fajny patent, dopisuje na kolanie jakiś szkielet historii do tego i czeka aż jakaś wytwórnia kupi prawa do ekranizacji i zrobi resztę roboty za niego (dajmy na to taki Kingsman, film jest conajmniej dwa razy lepszy niż oryginał). Gdyby nie wymagające jednak nieco czasu rysunki McNivena to byłbym przekonany, że cały komiks powstał w czasie jednej popijawy w garażu w którym spotkało się dwóch autorów oraz skrzynka piwa i dwie pizze. Historia jest tu doprawdy pretekstowa, akcja niby pędzi na łeb na szyję ale sam komiks ma zaledwie kilka kluczowych wydarzeń, za to pełny jest banalnych i totalnie przewidywalnych zwrotów akcji (no dobra ostatniej wolty się nie spodziewałem, więcej była całkiem fajna). Do tego obydwie główne postacie, są tak bardzo pozbawione jakichkolwiek własnych cech, że nawet nie wiemy komu tu kibicujemy bohaterowi czy złoczyńcy. Wracając do rysunku, samo nazwisko artysty wskazuje nam to, że będzie conajmniej dobrze. No i osiągnięto pułap "conajmniej" i dalej się nie posunięto. Prace McNivena wyglądają bardzo dobrze, ale tylko w przypadku scen statycznych, sceny akcji a tych jest całkiem sporo, jakoś tak nie mają w sobie żadnej dynamiki przez co bardzo brutalne momenty rzezi, których dokonuje Nemezis i z których komiks słynie wypadają jak dla mnie nieco blado. Uwagę zwracają świetnie co do jednej wykonane ilustracje zajmujące całą stronę. Cóż nie jest to jakiś strasznie zły komiks, ale jednak najsłabszy w zeszłym miesiącu. Sam pomysł, naprawdę fajny ale do stworzenia dobrego komiksu trzeba o wiele więcej pracy niż sam pomysł, który można opracować podczas posiedzenia w wucecie. Ocena 5/10.
4. Zaskoczenie na minus:
"Transformers tomy 29, 30 - Wojna Domowa, Wojna Domowa:Epoka Mroku" - Simon Furman, Don Figueroa, Andrew Wildman. Sama nazwa wiele mówi, komiksy cofną nas do czasów początku wojny na Cybertronie, niestety nie do samego wybuchu, ale czasów już późniejszych chociaż w kilku retrospekcjach cofniemy się jeszcze do czasów pokoju. Fabuła pierwszego tomu nie jest jakoś nadzwyczajnie ambitna, Decetpticony prowadzą wydawałoby się chaotyczną podjazdową wojnę z Autobotami, ale Megatron ma własne plany, odkrył on że Cybertron posiada silniki i prawdopodobnie nie jest martwą planetą, więc postanawia je uruchomić i zamienić macierzysty glob w Świat Wojny. W tym czasie Optimus Prime planuje haniebną ucieczkę (słabo) wraz ze wszystkimi Autobotami (oczywiście sporo z nich się sprzeciwia), bo jak twierdzi ich świat nie jest wart tylu zabitych. Na szczęście w czasie potyczki z Megatronem dostaną obydwaj wizji przyszłości [znowu słabo] w której biją się już na Ziemi i postanawia jednak zostać i walczyć. Podczas fabularnych wycieczek wstecz, zobaczymy wydarzenia prowadzące do powstania frakcji tych złych. Otóż Decepticony wywodzą się z kręgu wojowników walczących w nielegalnych walkach na śmierć i życie, gdzie mistrzem areny jest oczywiście sam Megs. Pomysł na gladiatorów jest naprawdę ok i bez problemu pasuje, tylko z tego komiksu wychodzi na to, że Decepticony rozpoczęły wojnę bo lubią się bić i im się nudziło. Nie rozumiem Furmana stworzył wcześniej bardzo dobre podłoże filozoficzne dla tej frakcji a tutaj spłycił to do minimum, ja rozumiem że to inne uniwersum ale mógł tamten element bezpośrednio przenieść do tej serii i wszystko by ze sobą współgrało. Fajny pomysł, że koło areny kręcił się również Grimlock uważany tam za jednego z najlepszych wojowników i prawdopodobnie jedynego, który mógłby pokonać Megatrona a jednocześnie zbyt mało bezwzględnego żeby dostać się do najściślejszego kręgu wokół wodza, to by tłumaczyło jego ciągoty do ciemnej strony w czasie wcześniejszych występów. Drugie co fajne to podmiana charakterów Megatrona i Starscreama, teraz ten pierwszy jest kombinującym na zimno strategiem a ten drugi psychotycznym maniakiem. Słabo wypadł za to Optimus, jest on tutaj archiwistą co samo w sobie jest w sumie fajne, bo to pasuje do jego wiecznych prób rozwiązywania problemów bez przemocy, ale zostaje on obdarzony funkcją Prime bo "Matryca go wskazała". Bez żartów, do dzisiaj pamiętam numer jeden od Tm-Semica i kadr na którym pojawił się po raz pierwszy wraz z tekstem "W Iacon stolicy Cybertonu pojawił się przywódca, Optimus Prime i w najczarniejszej godzinie dał Autobotom nadzieję" (coś w ten deseń), takie rzeczy robią na dzieciakach wrażenie i do dzisiaj Optimus jest dla mnie postacią typu "battleborn", przywódcą który wykuł sam siebie w ogniu walki. A tutaj zaserwowano nam gryzipiórka, który nie wiadomo czy wie że się wojna toczy i zostaje wybrańcem bo tak, chyba po to żeby przywrócić równowagę mocy. Rysunki Figueroy wypadają tak sobie, do samego stylu rysowania zastrzeżeń nie mam bo z tym jest w porządku, w komiksie nałożone są dosyć jasne barwy więc tym razem wszystko widać bez problemu (a może to kwestia lepszej jakości materiałów otrzymanych od wydawcy). Natomiast kompletnie nietrafione są same projekty robotów, one są zbyt potężne, w "barkach" zbyt zmasowane. Ratchet wygląda jak Pudzian a ci bardziej bojowi to momentami jak jakieś karykatury, nie ma nic w nich kojarzącego się z siłą i szybkością. Jeżeli ktoś był zawiedziony, w sumie prościutką treścią tomu pierwszego to "Epoką Mroku" będzie zawiedziony jeszcze bardziej, bo ten tom właściwie już żadnej fabuły nie posiada. Na Cybertronie pojawia jakiś Upadły, nie wiadomo kim jest, nie wiadomo czego chce,wogóle nic o nim nie wiadomo i nic się nie dowiemy. Dwóch przywódców w tym tomie nie będzie, toteż komiks skupi się na innych postaciach, a właściwie na rozwałce. Cały tom to jedno wielkie mordobicie, akcja dzieje się gdzieś w początkowych etapach wojny, więc tak naprawdę nie są jeszcze wykrystalizowane dwie strony konfliktu a frakcji i stronnictw jest dużo więcej (chociaż wszyscy w przyszłości dołączą do jednych lub drugich). Tak czy inaczej po trwającej sto ileś tam stron bitce i tak wszyscy będą musieli się pogodzić, żeby dokopać Upadłemu, odprawiającemu jakieś czary (?). Czy było coś dobrego w tym tomie? Tak, scena ze Skywarpem i Bludgeonem, wygląd Ratbata i żart z marvelowskiego Hulka. Za rysunki odpowiada bardzo lubiany przeze mnie Wildman, ale tym razem szału nie robi, unormował on na szczęście nieco sylwetki robotów, ale znowu jest zbyt ciemno (chociaż nie tak jak w najgorzej wyglądających albumach) a sceny transformacji dalej nędzne. Ogólnie zawód, był materiał na fajny komiks ale tak doświadczonemu w temacie Furmanowi trochę chyba pomysłu a może i chęci zabrakło. 5+/10.
"Action Comics tom 5 Booster Gold" - Dan Jurgens, Brett Booth, Will Conrad. Kontynuuacja "Efektu Oza" (chociaż obydwa komiksy na początku odsyłają do siebie nawzajem co może być konfudujące) i z przykrością stwierdzam, że najsłabszy póki co tom w cyklu i zdaje się ostatni w wykonaniu Jurgensa. Supek na końcu poprzedniego albumu wskoczył na bieżnię Flasha aby przenieść się do momentu eksplozji Kryptona i potwierdzić tożsamość Pana Oza (co jest pierwszym nonsensownym pomysłem, bo w jaki niby sposób on chciał tę eksplozję przeżyć?), za nim w pościg rusza swoim wehikułem strażnik czasu w osobie Booster Golda. Na miejscu trafia na Krypton, który nie eksplodował i którym rządzi rodzina El, chce czegoś tam szukać tylko nie wiadomo czego, później skaczą na Ziemię i trafiają do przyszłości którą rządzi generał Zod, gdzie muszą się bić ze wszystkimi co się nawiną pod rękę. Superman szaleje gada, że zależy mu tylko na wymierzaniu sprawiedliwości (zbyt często się chyba widuje z Batmanem) i ciągle chce latać po Kryptonie w momencie zniszczenia nieważne czy to rozwali multiwersum czy nie. Biedny Booster ma z nim kupę roboty i musi myśleć za nich dwóch a myślicielem wielkim to on nigdy nie był, w międzyczasie Lois Lane będzie ratować swojego ojca z opresji w Afryce. Po wszystkich akcjach nastąpi wielkie rodzinne pojednanie w familii Kentów a Superman dostanie wyrzutów sumienia i wydobędzie Hanka Henshawa ze Strefy Widmo, po to aby umieścić go w normalnej celi i zaopatrzyć w kryształy holograficzne pozwalające aby ten spędził czas w towarzystwie swojej byłej rodziny (myślałem że mu jeszcze da strzykawkę z heroiną, ale nie). Na koniec dostaniemy dosyć banalną historyjkę z Lexem Luthorem (a nawet dwoma). Mocną stroną komiksu są z pewnością rysunki. Jurgens postarał się wyraźnie mocniej niż ostatnio (podobała mi się plansza z "pierwszą rodziną Kryptona") a zdaje się wcześniej mi nieznani Booth i Conrad prezentują się też naprawdę fajnie, dosyć przyjemnie wyglądają żywe kolory nałożone przez osobę o ksywie Hi-Fi (pojawiła się ona w kilku kupionych przeze mnie ostatnio komiksach, będę musiał sprawdzić kto zacz). Jednym słowem osoby lubujące się w takim stylu rysowania powinny być zadowolone. Cóż dało się to przeczytać bez strasznego bólu dobrze że było sporo Boostera, który rzadko się u nas pokazuje a jest fajną postacią, ale drażniło mnie że Supek zachowuje się dziwnie a fabuła z zeszytu na zeszyt robiła się coraz bardziej miałka. Jurgens zaczynał być już chyba zmęczony tytułem, nie dziwota że wymienili go na Bendisa (czy to dobrze, nie wiem jeszcze). Ocena 5+/10.
5. Całkowicie darmowy dodatek
Trzeba czytać:
"Potter's Field - Cmentarz Bezimiennych" - Mark Waid, Paul Azaceta. Bardzo przyjemne zaskoczenie, neo-noir pełną gębą. Założenia scenariusza proste aczkolwiek dosyć oryginalne, Potter's Field to nowojorski cmentarz na którym grzebie się m.in. niezidentyfikowane zwłoki czyli wszystkich Johnów i Jane Doe tego zakątka USA. Główny bohater przejmuje właśnie po nich pseudonim czyli John Doe i zajmuje się rozwiązywaniem spraw niewyjaśnionych morderstw za każdym razem przywracając jednej z ofiar jej imię i nazwisko wykuwając je na nagrobku. Cóż w tym leży największa siła i jednocześnie słabość tego komiksu nie wiadomo kim John jest i nie wiadomo po co to robi, więcej niczego takiego się nie dowiemy, aczkolwiek na sam koniec odstaniemy jeden nikły, nieprowadzący donikąd trop. Drugą wadą jest to, że jest zbyt krótki, główna historia to zaledwie 3 zeszyty do czego dostaniemy jeszcze jeden spinoffowy zeszyt absolutnie niezwiązany z pozostałymi. Osobiście wolałbym chyba standardowo napisaną serię z rozbudowaną intrygą na końcu której bohater odsłoniłby swoją tożsamość, ale nawet przyjmując, że jesteśmy gotowi na historię bez jakiegokolwiek wyjaśnienia o co chodzi spory żal, że jednak Waid nie rozszerzył swojej miniserii o chociażby dwa zeszyty żeby spowolnić nieco akcję, wydaje się momentami, że Johnowi wszystko zbyt szybko się udaje a i sam główny wątek zdecydowanie zbyt szybko się rozwija. Fenomenalnie w połączeniu z taką fabułą wypadają rysunki Azacety, brudne, ponure i mroczne, stylowo stojące w rozkroku pomiędzy pracami Seana Phillipsa a tym co widziałem w Gotham Central. Cóż mogę powiedzieć, ma ktoś ochotę na niezwykle klimatyczny sensacyjny kryminał? Śmiało może za niewielkie pieniądze coś takiego kupić od Muchy, mnie tak wciągnęło, że przeczytałem cały komiks za pierwszym podejściem a zdarza mi się to naprawdę bardzo, bardzo rzadko. Ocena 7+/10.
Można czytać:
"Deadpool tom 4 - Deadpool kontra Shield" - Gerry Duggan, Brian Posehn, Scott Hawtorne. Pierwszy zeszyt to przerywnik o którym należałoby zapomnieć, pozostałe cztery to dokończenie story-arcu z agentką Preston uwięzioną w głowie Deadpoola, rozpoczętego w tomie pierwszym. Dalej się to czyta dobrze. Ocena 7/10.
"Huck - Prawdziwy Amerykanin" - Mark Millar, Rafael Albuquerque. Kolejna pretekstowa fabułka od Millara, lepsza jednak niż wcześniejszy Nemesis. Tym razem szkocki scenarzysta bierze na warsztat mit Supermana. Huck to prostolinijny pracownik stacji benzynowej w typowym amerykańskim małym miasteczku, prostolinijny w takim stopniu, że niektórzy mogą podejrzewać u niego lekki stopień upośledzenia. No a oprócz tego, nie jest to zwykły nalewacz benzyny, Huck jest superbohaterem. Superbohaterem na małomiasteczkową skalę oczywiście, czyli żadnych potyczek z kosmitami i zamaskowanymi superłotrami, za to wyrwanie niepotrzebnych pni na polu sąsiada gołymi rękami jak najbardziej. Huck za swój punkt honoru obrał to, że co najmniej jeden dobry uczynek dla któregoś ze swoich sąsiadów zrobić musi, a że w takim miasteczku o dziwo roboty jest zawsze sporo to i dobrych uczynków już wiele sprawił (aczkolwiek potrafi pomóc czasami w poważniejszej sprawie na drugim końcu świata, chociaż trochę czasu mu to zajmuje bo w przeciwieństwie do swojego pierwowzoru nie potrafi latać, za to może odnajdować przedmioty i osoby). Cała miejscowość wie oczywiście o drugiej profesji Hucka, ale trzyma ją w tajemnicy aby nie sprowadzić na samego zainteresowanego kłopotów. I cały ten układ działa doskonale, dopóki pewna nowa mieszkanka nie sprzeda jego historii do gazety, co spowoduje zwrócenie uwagi całego świata na wcześniej nikomu nie znane miejsce oraz potężną lawinę wydarzeń która doprowadzi nas do poznania rodziny Hucka i wyjaśniania kim on wogóle jest i skąd się wziął tam gdzie znajduje się obecnie. Rysunki brazylijskiego rysownika jak to u niego w zwyczaju nie zawodzą, przyjemne dla oka kadry w lekko kreskówkowym stylu, aczkolwiek niespecjalnie bogate w szczegóły, stonowana kolorystyka i momentami spora ilość tuszu dają miły i uspokajający dla oka efekt. Cóż tak jak w przypadku Nemesis Millarowi udało się umiejętnie przerobić mitologię Batmana, tak tutaj udało mu się to samo zrobić z Supermanem, tyle że w tym przypadku Millar poradził sobie z o wiele lepiej w wciśnięciem tego we w sumie wciagającą aczkolwiek niespecjalnie inteligentną fabułę (może z racji większej objętości?). Jeżeli ktoś ma ochotę na naprawdę pozytywny (aczkolwiek nie pozbawiony mroczniejszych momentów) komiks w którym Forrest Gump z supermocami mierzy się z podłym światem, to spokojnie może sięgnąć po ten tytuł. 6+/10.
"Transformers tomy 27, 28 - Zderzenie Światów część 1,2" - Simon Furman, Guido Guidi. Kolejna seria od Dreamwave dziejąca się w alternatywnej rzeczywistości, tym razem w świecie kreskówki pt. Armada. Samego serialu nie widziałem, a w kolekcji historia zaczyna się od zeszytu nr. 8 czyli mniej więcej od drugiego tomu zbiorczego. Samej fabule to nie przeszkadza, założenia są dosyć jasne, na Cybertronie mieszkają nie dwie a trzy frakcje - Autoboty, Decepticony oraz nowość Minicony, jak sama nazwa roboty niewielkich rozmiarów, które potrafią przyłączyć się do większych pobratymców jako źródła energii lub broń i znacząco zwiększyć ich możliwości bojowe. Nic dziwnego zatem, że Megatron chciałby "zebrać je wszystkie" a i Optimus nie ukrywa, że mali kuzyni byliby bardzo przydatni i również chciałby ich wykorzystać. Same Minicony, nie chcąc być wykorzystywane jako bezmyślne narzędzia w nie swojej wojnie uciekają z Cybertronu i znajdują schronienie na ziemskim księżycu, gdzie ich przywódca z zapędami dyktatorskimi wybuduje sobie małe prywatne królestwo. Większość Miniconów jest politycznej orientacji nieokreślonej część wspiera Autoboty, część Decepticony więc wiadomo że tak czy inaczej skończy się to wszystko mordobiciem, sporą rolę w historii odegra paczka ziemskich dzieciaków zaprzyjaźnionych z dobrymi Miniconami. W tomie drugim poskaczemy trochę po innych wymiarach i spotkamy Galvatrona z jego ferajną stanowiących forpocztę nadciągającego zjadacza światów - Unicrona. Bitwa z tym ostatnim, będzie kopią tego co zaproponował Furman pod koniec marvelowskich Transformerów. Rysunkowo seria nie wygląda źle, lekko mangowa stylistyka za którą nie przepadam ale która jako tako tutaj wygląda, średnio trafione projekty niektórych robotów, naprzykład Megatron jest kompletnie niepodobny do samego siebie, w w jednym czy dwóch zeszytach występuje dziwna "ziarnistość" kolorów, które dosyć standardowo są nieco zbyt ciemne (tragedii nie ma, bywało gorzej). Największym plusem jest z pewnością dodanie do drugiego albumu encyklopedii "More than meets the eye" obciętej o biosy Transformerów. Można się dowiedzieć ciekawych rzeczy, jak ktoś zainteresowany, aczkolwiek sporo materiału to zwykłe pierdalamento z racji tego, że da się większość tych wymysłów logicznie wytłumaczyć. Taki dajmy na to proces powstawania nowych robotów, jest jakiś taki mocno niejasny. Ocena 6/10.
Kilka słów na zakończenie. Cóż całkiem przyjemnie zostałem zaskoczony poziomem Transformerów od Dreamwave, nie są to może jakieś szczególnie fascynujące komiksy (z wyjątkiem świetnego crossu z GI Joe), ale przyzwoite komiksy ze świeżym nieco spójniejszym spojrzeniem na markę. Wadą trochę rozłożenie historii na trzy różne uniwersa no i niedokończenie z powodu upadku wydawcy głównej linii. Bardzo fajnie, że więcej miejsca ze świetnymi występami dostały Dinoboty (najlepszy Slag chodzący z głową Decepticona który miał pecha wejść mu w drogę w rękach "bo się zapomniał") i trójka moich ulubionych Decepticonów czyli Starscream, Skywarp i Thundercracker (nie wiem dlaczego to ulubieńcy, może dlatego że samoloty, albo że fajnie się nazywają, albo wyglądają jak bracia) o ile Starscream dostał nieco występów w Marvelu (nie tak dużo jak się spodziewałem) to pozostałej dwójki praktycznie nie było, co jest nieco dziwne biorąc pod uwagę, że taki Skywarp na zdrowy rozum powinien być jednym z najgroźniejszych kozaków w teamie tych złych. Ba dostali nawet wraz z Thrustem, Astrotrainem i Blitzwingiem wspólne miano Szperaczy - elitarnej uderzeniowej eskadry Decepticonów (w/g More Than Meets the Eye to Decepticony pierwsze opanowały zdolność latania i rzeczywiście latajacych Autobotów jest niedużo no i wcześniej wspomniana trójka to faktycznie są "bracia"). Z ciekawości sprawdziłem zagadnienie kobiet wśród Transformerów encyklopedia podawała, że istnieją. I mnóstwo przeczących sobie odpowiedzi znalazłem, z początku Budiansky twierdził, że wszyscy to faceci, później było że płci wogóle nie mają. Dalej, że w niektórych uniwersach jest ten podział w innych nie, czasami jest to naturalne a czasami że wynikiem eksperymentów. Ogólnie pomieszanie z poplątaniem, ale na chwilę obecną chyba należałoby przyjąć, że roboty są dwóch płci (niedługo pewnie będzie więcej). Co dosyć zabawne, całkiem sporo osób sugeruje, że Starscream jest kobietą (akurat ten? seksizm?), ale oficjalnie przyjęło się, że to mężczyzna (ciekawostka, nie we Francji, tam podobno jest to ona).