Autor Wątek: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi  (Przeczytany 142509 razy)

michał81, Raveonettes (+ 1 Ukrytych) i 3 Gości przegląda ten wątek.

Kapral

  • Gość
Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #300 dnia: Cz, 03 Grudzień 2020, 22:02:47 »
Szkoda, że coś panowie Blondel i Recht dają ciała w kontekście kontynuacji znanego u nas "Elryka".

Premiera IV tomu 28 kwietnia 2021.

A co do stylistyki twórcy Hellboya także u nas, w minionej dekadzie (i w sumie nie tylko) kilku autorów ewidentnie wykazywało zależność stylistyczną wobec maniery "dojrzałego" Mignoli.

Przychodzi mi do głowy tylko Ostrowski i Ambrzykowski. Ktoś jeszcze?

Offline Nawimar III

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #301 dnia: Cz, 03 Grudzień 2020, 22:13:19 »
Skandalista - akurat w jakość uczelni artystycznych ostatnich czterech dekad to ja wierzę wiarą co najwyżej agnostyków :) Ale OK. Przyjmuję do wiadomości Twoją argumentacje swojej nie powtarzając.
 
Kapral: "Premiera IV tomu 28 kwietnia 2021"

I bardzo dobrze.

"Przychodzi mi do głowy tylko Ostrowski i Ambrzykowski. Ktoś jeszcze?"
 
Jeszcze Mariusz Zabdyr ("Alma") i wczesny Marek Oleksicki ("Odmieniec"), a po części także Grzegorz Pawlak ("Benedykt Dampc i skarb piratów"). W swoim czasie (gdzieś tak ok. 2004-2005 r.) widywałem zbliżone stylistycznie ilustracje m.in. w "Przekroju". Pech w tym, że nie jestem w stanie podać nazwisk ich autorów, bo po prostu ich nie pamiętam. Na 99 procent nie byli to jednak komiksowi twórcy, a przynajmniej mi ich nazwiska z żadną ówczesną komiksową realizacją się nie kojarzyły.

Offline misiokles

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #302 dnia: Cz, 03 Grudzień 2020, 22:38:24 »
Do Byrne'a nie ma startu,

Ale "którego Byrne'a"? Gdyż Byrne z lat 2000+ miał już dość toporną i zmęczoną kreskę, taką ćwierć wiedźmino-polchową.

Offline parsom

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #303 dnia: Śr, 09 Grudzień 2020, 10:52:32 »
Nieco inaczej jest z Dreddem. Komiksy o nim okazują być nie tylko stawianiem tępego buca w kolejnych groteskowych sytuacjach. To pewien komentarz polityczny - republikańskie rządy twardej ręki trzymające w ryzach całe społeczeństwo, w tym "płaczliwych demokratów" - niestety cyzelowany i jakiś taki na pół gwizdka. Otwiera się tu pole do popisu dla przemycania przeróżnych uwag politycznych, społecznych, kulturowych, ale twórcom albo zabrakło odwagi, albo de facto niewiele w tej materii mają do powiedzenia.

Ależ to w Dreddzie jest. W KA.

Offline bibliotekarz

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #304 dnia: Śr, 09 Grudzień 2020, 11:18:27 »
Mogę się wypowiedzieć tylko o tych, które czytałem (i wymieniłem je wszystkie). O ile zamysł jest zgrabnie wykorzystany w Ameryce, o tyle w pozostałych raczej pretekstowo (z KA 13 włącznie). Wiadomo - mamy dyktaturę sędziów, pogardę dla demokratów, ale refleksja nad tym systemem jest dosyć toporna. Ot gdzieś padnie uwaga sędziego, że szybkie i bezwzględne egzekucje na ulicach "w imię prawa" wcale nie przyczyniły się do zmniejszenia przestępczości. Odkrył Amerykę.  ???

Gdzieś tam oczywiście są wtręty całkiem z jajcem, komentarz o "płaczliwych demokratach" albo scysja sędziego z małą Ameryką i Beeny'm, ale niewiele tego.
« Ostatnia zmiana: Śr, 09 Grudzień 2020, 11:21:36 wysłana przez bibliotekarz »
Batman returns
his books to the library

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #305 dnia: Śr, 16 Grudzień 2020, 17:00:54 »
  Podsumowanie listopada, ciąg dalszy nadrabiania kolekcji, dwie z nich już prawie na finiszu. Uwaga jak zwykle pojawia się pewne SPOILERY!!!


1. Najlepszy:

  "Transformers tom 18 - Na Krawędzi Zniszczenia" - Simon Furman, Jose Delbo. Andrew Wildman, Geoff Senior. Tom zawierający, ostatnie komiksy wydane swego czasu przez TM-Semic. Sporo już tu narzekałem na jakość komiksów w kolekcji, część nie wytrzymała próby czasu, większość zwłaszcza przeplatana wyjętymi z czapki komiksami brytyjskimi zmieniała się w jeden nonsensowny bełkot a te które już niemalże ćwierć wieku temu nie zostały wydane były w dużej mierze faktycznie albo głupkowate, albo po prostu nudne. Tym razem narzekać nie zamierzam, tak jako dzieciak z wypiekami na twarzy czytałem zakończenie historii Unicrona, tak tom 18 znakomicie mi tamte uczucia przypomniał. To jest po prostu świetnie napisane, Furman nie tylko postanowił dać czytelnikom świetne zakończenie potężnej epopei, ale i dodaje kolejne wątki, które już niestety z powodu nadciągającej kasacji serii nie miały szczęścia się zbytnio rozwinąć. Cóż mogę więcej powiedzieć, zdaje się najgrubszy póki co tom kolekcji (9 zeszytów) tak mnie pochłonął, że przeczytałem go chyba najszybciej ze wszystkich. Brak tu jakiegokolwiek zbędnego pomysłu, a już ostatni zeszyt mocno kojarzący się z Gwiezdnymi Wojnami z rewelacyjnymi występami Grimlocka, Scorponocka, GB i jego Neo Knigts to wisienka na torcie. Równie dobrze prezentują się rysunki, sporą szansę dostał nowy rysownik serii Andy Wildman i przyznaję że jego dosyć szczegółowe rysunki  przypadły mi do gustu. Zastrzeżenia mam jedynie do twarzy robotów, które uległy chyba zbytniemu uczłowieczeniu, przyzwyczajony jestem jednak do bardziej geometrycznych kształtów. Całkiem przyzwoicie wygląda też zeszyt, który narysował zdaje się jednorazowo pojawiający się w serii Dwayne Turner, mocno jeszcze osadzony swoim stylem w brudzie i mroku lat 80-tych Zakończenie dostał rzecz jasna Geoff Senior. spójrzmy prawdzie w oczy, to był jedyny sensowny wybór nikt by tego tak dobrze nie narysował. Cóż mogę powiedzieć, najlepszy tom w kolekcji, ogólnie polecam cały Quest for Matrix, jeżeli ktoś się odbił od początkowych tomów i zrezygnował z kupowania, to warto chyba zadzwonić do działu z archiwaliami Hachette i się zaopatrzyć w chociaż te bodajże 3-4 tomy. Ocena 8/10.

 "Transformers tom 21 - Odrodzenie" - Simon Furman, Andrew Wildman. Cóż po tomie 18 nie spodziewałem się nic podobnego poziomem, a tu totalne zaskoczenie dostałem coś takiego w swoje ręce niemalże natychmiast. Komiks to początek serii "Regeneration One" czyli dopisanemu po około 20 latach przez oryginalnych twórców wydanemu już przez IDW zakończeniu marvelowskiej serii. Wzorem Alana Moore akcja rozpoczyna się dokładnie po tylu latach ile w rzeczywistości minęło od wydania poprzednich komiksów, czyli circa 20 lat później. Wojna Autobotów i Decepticonów została zakończona, Cybertron ciągle liże rany po spotkaniu z Unicronem, ale jak się można domyślić krótka chwila wytchnienia zmierza właśnie ku końcowi. Decepticony zaczynają się nudzić czyli burzyć i podjudzane przez ukrywającego się Soundwave'a który pokumał się ze zbierającym swoją własną prywatna armię wygnanym Bludgeonem, przygotowują zamachy terrorystyczne. Tymczasem cierpiący na weltschmerz Optimus Prime nieskory do podejmowania jakichkolwiek decyzji siedzi zamknięty w stolicy Cybertronu a jego rządy w coraz szybszym tempie tracą poparcie. Zniecierpliwiony Kup wraz z resztą Wreckerami nad którymi objął przywództwo łamie rozkazy Naczelnego Wodza, wyrusza w kosmos chcąc odkryć szczegóły knowań Decepticonów i zaczyna te poszukiwania od Ziemi. Nasza planeta okazuje się zamieniona w nuklearną pustynię przez Megatrona, który w międzyczasie zdaje się zwariował do reszty i zamienił swoich byłych podwładnych w bezmózgie robo-zombie a jej ostatnią szansą  jest ruch oporu pod przywództwem starego już G.B. Blackrocka. Pod względem wyglądu ten komiks jest rewelacyjny, Wildman przez te 20 lat przeskoczył ze dwie epoki, właściwie wszystkie modele przeszły niewielki lifting, który jednocześnie nie zmieniając ich oryginalnego charakteru sprawia że wyglądają jeszcze lepiej niż wcześniej, rysunki są jeszcze bardziej szczegółowe a Andy zadbał o dodanie detali, których możemy spodziewać się po maszynach w stylu zawiasów czy przegubów. Poprawione zostały też twarze, których czepiłem się wcześniej, owszem zachowały swój ludzki charakter ale autor skręcił nieco bardziej w kierunku wielokątów niż owali. Na dodatek uwagę zwraca soczysta paleta barw i słusznie w końcu zgodne to z konwencją gatunku, chrom i żarówiaste kolory tak na zdrowy rozum w przypadku wielkich robotów są oczywiste. Żeby jeszcze bardziej zachęcić potencjalnego czytelnika to Furman po tylu latach w końcu zorientował się, że dwóch Megatronów to o jednego za dużo i dostaliśmy to na co wszyscy czekali od pierwszego numeru czyli ostateczny pojedynek dwóch tytanów Optimusa i Megatrona i jest on pokazany (niemalże) fantastycznie. Niemalże po w którymś momencie Prime nieco bez powodu zaczyna jojczeć, ale cóż ta łyżka dziegciu nie zepsuła tej beczki miodu. Do tego scenarzysta nieco bardziej, chociaż już wcześniej grzebał przy temacie wchodzi w temat filozofii Decepticonów w której nawiązuje do przedwojennej Cesarskiej Japonii i jej "Ery Oświeconego Pokoju", naprawdę dobry pomysł w mojej opinii. Cóż nie będę wymyślał, że to komiks bez wad ale o nich wspomnę jak przeczytam dalsze części serii, nie spodziewałem się że przeczytam coś dorównującego komiksowi z Unicronem a w tym przypadku dostałem coś conajmniej tak samo dobremu jak nie lepszemu. Regeneration vol 1, to nie tylko świetny komiks o Transformerach, ale świetny komiks wogóle. Ocena 8/10.
 

2. Zaskoczenie na plus:

  "WKKDC tom 71,78 - Międzynarodowa Liga Sprawiedliwości" - J.M. DeMatteis, Keith Giffen. Restart komiksów Ligi po Kryzysie na Nieskończonych Ziemiach, skład z wyjątkiem Batmana raczej drugo- a momentami trzecioligowy. Cóż wyszło na to, że lekkie komediowe serie w komiksie superbohaterskim nie są domeną tylko drugiej dekady XXI wieku, bo ta seria prosto z lat 80-tych właśnie taka jest. Nowy skład Ligi tym razem "Międzynarodowej" składa się właściwie ze znanych obywateli USA (i Marsa) plus jednej z Czerwonych Rakiet pochodzących z jeszcze wtedy ZSRR. Mierząc się z raczej trzecioligowymi przeciwnikami, W teorii raz lub dwa ratują świat ale jakoś wielkiego zagrożenia specjalnie nie czuć, fabuła bardziej niż na pojedynkach na pięści opiera się na relacjach pomiędzy postaciami i dobrze sobie radzi w tej kwestii. Wszyscy członkowie Ligi to postacie z krwi i kości a nie tylko jak to czasem się zdarzało kwiatek u kożucha Batmana i Supermana. Każdy ma swój niepowtarzalny wkład w działanie grupy tak samo jak każdy dostaje swoje własne momenty w scenariuszu (no i każdy nie lubi Guya Gardnera), pod tym względem nie ma się czego czepić. Zresztą ogólnie nie ma się czego czepić, pod względem żartów komiksy są równie fajne, przy czym bardziej mi się spodobał tom drugi, w pierwszym skeczy jest odrobinę zbyt wiele, jakby twórcy na siłę chcieli zrobić z tego najzabawniejszy tytuł w wydawnictwie w dalszych zeszytach humor jest jakby naturalniejszy i lepiej współgra z wydarzeniami. Komiks to jednocześnie całkiem niezła wycieczka w przeszłość, historia porusza dosyć sporo problemów tamtych czasów (niektóre wcale a wcale się nie zmieniły) a teksty w stylu "towarzyszu Batmanie" potrafią dzięki swej niemalże "antyczności" robić wrażenie. Rysunki Giffena to standard dla gatunku superbohaterskiego z lat 80-tych, choć na niektórych kadrach widać naleciałości szkoły europejskiej, czepić się można braku teł na sporej ilości kadrów. Co ma więcej pisać, seria luźna, fajna i z polotem w kolekcji w dwóch dosyć cienkich tomach ukazała się jej połowa, mógłby Egmont w końcu wziąć się za takie perełki, całość spokojnie dałoby się upchnąć w jednym tomie. Marzenia, marzenia. Ocena 7/10.

  "WKKDC tom 74 - Superman i Legion Superbohaterów" - Geoff Johns, Gary Frank. Cóż zawsze pojawia mi się uśmiech na twarzy jak zobaczę na obrazkach postacie w stylu Wildfire czy Chameleon, wiąże się to z faktem że legendarny "Superman 50 Lat" Almapressu był pierwszym komiksem superbohaterskim jaki widziałem na oczy w naszym języku i co za tym idzie był pierwszym który był dla mnie zrozumiały. Z tego powodu już na starcie podszedłem do komisu z bardziej pozytywnym nastawieniem niż zwykle i na szczęście autorzy niewiele zrobili żeby mi je zepsuć. Fabuła nie jest nadmiernie skomplikowana ot na początku mamy historię przybycia na ziemię Supermana przedstawioną w krzywym zwierciadle i z zupełnie innym epilogiem, dalej Supek zostaje wciągnięty do XXXI wieku gdzie przyjdzie mu zmierzyć się nowym wcieleniem Ligi Sprawiedliwości, która jak się można łatwo domyślić sprawiedliwość ma tylko w nazwie. Dla mnie osobiście założenia początkowe to lekki rzyg ile razy można czytać o złych ksenofobicznych prostakach, zapewne rodem z USA-B i szlachetnych wielbicielach multi-kulti? Otóż póki to dobrze napisane i nie łamie swojej wewnętrznej logiki to można wiele przyjąć tego na klatę. Johns nie odkrył ognia po raz drugi, właściwie żadna strona, ani żaden fabularny twist nie będzie dla nas jakimkolwiek zaskoczeniem, ale czyta się to naprawdę dobrze. Zastrzeżenia? Dwa główne, raz cały motyw z przekłamaniem historii Supermana jest dosyć dziwny, bo rządy złej Ligi trwają zaledwie kilka lat a w komiksie wygląda jakby wszyscy padli ofiarą zbiorowej amnezji, orwellowscy teoretycy ingsocu byliby zachwyceni takimi możliwościami. Dwa znowu Supek traci moce jak spędzi godzinę nie pod "naszym" słońcem, wychodzi na to, że w nocy nie powinien działać. Rysownika znamy już z któregoś innego numeru kolekcji, jego prace mogą się podobać, czysta, elegancka i szczegółowa, zwłaszcza biorąc pod uwagę gatunek kreska. Pewne niepokojące wrażenie sprawiają twarze postaci a konkretniej ich wytrzeszczone i dosyć szeroko rozstawione oczy sprawiają, że mamy wrażenie że oglądamy lekko naćpanych psychopatów, do czarnych charakterów to pasuje, do bohaterów już niekoniecznie. Plusik za upodobnienie twarzy Supermana do Christophera Reeve, a także za projekty postaci z przyszłości i ich kostiumów jednocześnie dostosowanych do naszych czasów i zachowujących ten swój kiczowaty charakter Złotej Ery. Naprawdę dobry tom, myślę że historia zyskała by jeszcze więcej jakby była obszerniejsza, zasady działania rządzącej junty, moralne dylematy co do sposobu działania Legionu Superbohaterów w stosunku do ewentualnych kandydatów, nieco więcej polityki, z pewnością można by komiks rozszerzyć w jeszcze innych kierunkach, ale ogólnie jest naprawdę ok. 7/10.


3. Najgorszy przeczytany:

  Nic strasznie złego mnie nie spotkało na szczęście.


4. Zaskoczenie na minus:

  "WKKDC tom 75 Nastoletni Tytani - Przyszłość jest teraz" - Geoff Johns, Mike McKone. Komiks niezły, nawet lepiej niż niezły a wylądował w tym punkcie bo to był materiał na świetne historie które zmieniły się w festiwal niewykorzystanych szans. Tom podzielony na dwie mniej więcej różne części będące niemalże (niemalże wyjaśnię dalej) ciągłym wycinkiem serii Nastoletnich Tytanów. W pierwszej Tytani wracający z kolejnej podróży w czasie trafiają omyłkowo do przyszłości w której spotkają starsze wersje siebie działające już jako Liga Sprawiedliwości. Cóż w takich przypadkach możemy spokojnie założyć, że przyszłość nie jest sielska-anielska, no i nie jest. Tamtejsza wersja Ligi to w rzeczywistości grupa, która stworzyła policyjny reżim i pod płaszczem prawa terroryzuje swoją sprawiedliwością (wszelkie podobieństwa absolutnie zamierzone) większość Stanów Zjednoczonych. Znaczy się grupka superbohaterów, będzie musiała się skontaktować z miejscowym ruchem oporu i wrócić do swoich czasów, jednocześnie naprawiając historię (zmieniając przeszłość?). W drugiej części do Tytanów dołączy nowa zawodniczka nieśmiała i zakompleksiona blond Strzałeczka, protegowana Green Arrowa i od razu na starcie będzie się musiała zmierzyć się z nijakim Doktorem Lightem w przypadku którego zachodzą podejrzenia co do napisania dla niego retconu. Pod względem rysunków jest absolutnie przeciętnie, McKone to średniej klasy wyrobnik, jego rysunki nie pomagają specjalnie, ale również nie przeszkadzają, nie ma nad czym się rozwodzić i można postawić mu trójkę z plusem. Cóż mogę powiedzieć obydwie historie podobały mi się, ich problem leży w tym że obydwie są jakby nie dokończone, trudno powiedzieć czy wątki były dalej ciągnięte w ramach serii czy też nie. W pierwszej części Tytani uciekają swoim złym odpowiednikiem, wracają do teraźniejszości, postanawiają być dla siebie mili i pstryk przyszłość uratowana. W drugiej Cyborg pokonuje Dr. Lighta (dlaczego on? bez sensu) i koniec. Dowiadujemy się strasznej tajemnicy, doktorkowi dawno temu Liga Sprawiedliwości wyprała mózg, ale kto? po co? dlaczego? i jakie są tego konsekwencje chociażby moralne nie wiadomo. Dostaliśmy nawalankę na trzy zeszyty, która wygląda jak trzymający w napięciu finał bardzo dobrej historii. Drobna ciekawostka w tomie mamy zeszyty 17-19 oraz 21-23, z ciekawości sprawdziłem co się znajduje w brakującym 20. Okazuje się, że faktycznie jest on nie powiązany z pozostałymi historiami i opowiada o Robinie ścigającym Elektroegzekutora, który zamordował jego ojca najwyraźniej leżącego od czasu TM-Semic pod wpływem paraliżu spowodowanego trucizną Obeaha. Co ciekawe pomiędzy jedną historia ą a drugą, mamy jedną stronę wyrwaną z tego właśnie brakującego zeszytu użytą jako wypełniacz miejsca. Ciekawe ile takich składanek więcej zaoferowały nam kolekcje?. Ocena 6+/10.

  "WKKDC tom 73 Green Lantern - Poszukiwany:Hal Jordan" - Geoff Johns, Iven Reis, Daniel Acuna. Kolejny fragment runu Johnsa wydany w ramach kolekcji, dziejący się bezpośrednio po wydarzeniach zawartych w tomie "Zemsta Green Lanternów", tym razem Halowi przyjdzie zmierzyć się z synem Abin Sura oraz ze starą znajomą Carroll Ferris alias Gwiezdny Szafir, poobserwować będziemy mogli także tworzenie się nowego - żółtego korpusu. Komiks ma swoje momenty, historie żółtych latarników, rozbudowanie mitologii Szafirów oraz ogólnie OA, kilka ciekawych chociaż niekoniecznie trafionych pomysłów w stylu żółty pierścień trafiający do Batmana, jak również kilka niekonsekwencji (Amon Sur to raczej pożałowania godna łajza a nie żaden mistrz strachu). Cóż więcej, komiks jest przyzwoicie napisanym akcyjniakiem i tyle. Atencja do tego tytułu bierze się chyba ze sposobu w jaki Johns poszerzył mitologię Latarni bo historyjki same w sobie wcale tyłka nie urywają, taki Venditti absolutnie nie ma się czego wstydzić. Rysunkowo wygląda dobrze, obydwaj rysownicy są na naszym rynku znani, Reis bardziej typowo dla gatunku podchodzi do swojej pracy za to bardzo sprawnie technicznie, Acuna może i stylowo nieco słabszy ale za to pod względem "artystycznym" ciekawszy, ogólnie wygląd albumu na plus, ale same scenariusza to jakimiś przejawami niezwykłego geniuszu nie są. Ocena 6+/10.


5. Całkowicie darmowy dodatek

Trzeba czytać:

"Conan i Bóg Pająk tom 67" - Roy Thomas, John Buscema. Komiksowa wersja oryginalnej powieści Spraque de Campa, której mimo posiadania na półce do dzisiaj nie przeczytałem. Kiedyś to z pewnością zrobię, komiks zrobił na mnie naprawdę dobre wrażenie. Mroczny i ponury klimat w stylu Conana pisanego przez Dona Kraara, sam bohater nie tak niezwyciężony jak zwykle, kilka zazębiających się ze sobą z sensem wątków do tego niewątpliwie jedna z najładniejszych "dziewczyn Conana" świątynna tancerka Rudabeh. Nazwisko Buscema, mówi samo za siebie. Ocena 8/10.

"Transformers tom 20 - Koniec Drogi" - Zakończenie pierwszej serii US i UK. Cóż decyzje o zamknięciu tytułów przyszły nagle i to w momencie gdy Furman zaczynał kolejną historię  więc trudno się dziwić, że zakończenie wygląda jak napisane mocno na siłę. Cóż autorzy starali się jak mogli i nie wyszło to najgorzej, jest fajnie i emocjonująco, ale z oczywistych względów to nic co epickością dorównałoby Sadze o Unicronie ale koniec, końców nie jest źle. Trochę inaczej wygląda sprawa z wersją UK, tam już wcześniej zmieniono tytuł w kilkustronicowe nowelki i większość z nich jest w tym przypadku nie dość że ciekawa to jeszcze ze sporym ładunkiem humoru, wyjątkiem jest kilka ostatnich gdy ludzie odpowiedzialni za tytuł już wiedzieli o zamknięciu i całkowicie olali sprawę, ostatni story-arc jest głupi, nudny i niedokończony. Trzeba bo to koniec. Ocena 6+/10

Można czytać:

"Transformers tom 19 - I śnić może..." - Większość tomu to brytyjskie szorty, z których najlepsze jest kilka połączonych okładkowym tytułem. Do tego dwa zeszyty kontynuujące oryginalną historię dziejącą się tuż po zniszczeniu Unicrona. Trochę się czepię, ale przed chwilą zwaśnione strony umierały ramię w ramię, zresztą wcześniej już autor sygnalizował, że niektóre Decepticony nie są złe bo tak a tu taki numer. Trochę się to niewiarygodne wszystko zrobiło, zwłaszcza biorąc pod uwagę to co ten sam autor pisał kilka tygodni wcześniej. Ocena 5+/10.

Można ominąć:

  "Conan i Bogowie Gór" - Roy Thomas, James Rose, Ernie Chan, Rafael Kayanan. Podzielona na dwie nierówne "połowy". Pierwsza część Bóg Złodziei to historia oparta na schemacie, który już w niemalże identycznej formie pojawił się na łamach kolekcji, jest przyzwoicie zwłaszcza biorąc pod uwagę nieco gorzkie zakończenie. Druga większa "połowa" dosyć dobrze została przeze mnie zapamiętana, bo dawno temu czytałem "Bogów Gór" Greene'a i uznałem ją za jedną z najgorszych książek z jakimi miałem do czynienia i to nie wśród przeczytanych Conanów a przeczytanych wogóle. Pamiętam, że całość w wielu momentach nie miała żadnego sensu i zastanawiałem się czy to wina jakiegoś kulawego tłumaczenia czy pisarza-grafomana. Przyszła więc okazja zmierzyć się z tekstem w nieco innej formie, która być może rozjaśnić mogła nieco mroki mojej niekumacji. Cóż okazało się, że to jednak był pisarz-grafoman. Historia jest bezpośrednią kontynuacją "Czerwonych Ćwieków", tyle że kompletnie nie ma sensu. Autor powrzucał mnóstwo grzybów do tego barszczu i wyszły mu z tej zupy straszne pomyje. Wątków jest zbyt dużo, postacie pojawiają się i znikają bez sensu a sami Bogowie Gór, nie wiadomo kim są, nie wiadomo czym się zajmują i nie wiadomo jaką wogóle funkcję w tym utworze pełnią. Jeden wielki bełkot, bez wątpienia jeden z najgłupszych komiksów w całej kolekcji. Nowy rysownik Rafael Kaynan naprawdę daje radę, chociaż scena jak Conan z Valerią pożerają na surowo triceratopsa jest niedorzeczna. Ocena raczej tylko za rysunki 6/10.
« Ostatnia zmiana: Śr, 16 Grudzień 2020, 17:02:58 wysłana przez SkandalistaLarryFlynt »

Offline perek82

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #306 dnia: Pn, 28 Grudzień 2020, 19:05:58 »
Uff udało się przeczytać wszystkie zaległości i w nowy rok wchodzę z czystym kontem. Chwilowo nie widzę nic do kupienia, więc można przerzucić się na parę tygodni na książki. Ostatni kwartał był dość obfity i kilka ciekawych komiksów udało się przeczytać:

Berlin vol. 1-3 - 4/5 - udało mi się przebrnąć dopiero za drugim podejściem. Było warto. Trudna lektura - historie kilku osób na tle budzących się upiorów w Niemczech w latach 20/30. Tematyka jest zaskakująco (lub nie, bo historia podobno się powtarza) aktualna. Faszyzm / komunizm okazują się zaskakująco do siebie podobne. Każda z opcji wybiera wrogów i wmawia ludziom, że ich pozbycie się jest lekarstwem na wszystkie bolączki. Nikt się nie interesuje jednostkami, które giną w politycznej zawierusze.

AvP - 4/5 - zaskoczenie na plus. Czytałem przeważnie pozytywne oceny i mimo pewnych obaw, że będzie zwykła rozwałka (widziałem jeden nieszczęsny film), to dobrze się bawiłem. Jak TM-Semic się bawił w alieny, to już porzuciłem komiksy. Teraz mogę za to je odkrywać od nowa.

Aliens: Bunt vol. 1-2 - 3,5/5 - trzymający w napięciu akcyjniak. Dostałem to, czego się spodziewałem. Można przymknąć oko na pewne pomysły
Spoiler: PokażUkryj
android włączający sobie uczucia
i przeżyć przygodę, gdzie nikt nie usłyszy twojego krzyku:)

Animal Man - 4/5 - przed chwilą skończyłem. Pięknie wydany komiks. Miałem nadzieję na coś w stylu Swamp Thing czy Miracle Man Moore'a. Okazało się trochę mniej "mięsiście", ale jak zwykle u Morrisona było sporo ciekawych pomysłów, zabaw fabułą itd. Odbiór trochę popsuły mi oczekiwania - po prostu spodziewałem się innego rodzaju historii - bardziej serio, ponuro. Ale i tak jest dobrze, a nawet bardzo dobrze - szczególnie im dalej w las. No i rysunki / kolory z tamtych lat. Ech, aż się chce powiedzieć więcej takich!!

Batman: Black & White vol. 1-2 (4,5/5) - kupiłem sobie jako nagrodę po szczepieniu (na grypę hehe) w Leclercu :). Historii było mnóstwo, część lepszych, część takich sobie, ale format tego wydania jest spektakularny. Można wracać sobie i odświeżać na wyrywki. I ćwiczyć bicka. Albo klatę, jak ktoś na leżąco czyta.

Eternals Gaimana - 4/5 - kupiłem na promocji w Multiversum, bo jakoś nigdy nie miałem okazji przeczytać. Troszkę inne superhero, z ciekawym wywiadem z Gaimanem opowiadającym o Kirby'm. Ocenę troszkę naciągnąłem ze względu na Gaimana, cenę i rozmiar (deluxe).

Hellblazer Eliisa - 4,5/5 - najbardziej mi się podobał ten (krótki) run. Czytając miałem wrażenie, że Ellis chce być bardziej ennisowaty niż Ennis - obrazić więcej osób i świętości. Tom obejmuje jedną dłuższą historię i kilka jednoczęściowych. John nie ma tutaj specjalnych skrupułów (chyba mniej niż zwykle) i się nie szczypie z nikim. Aż szkoda, że krótko trwała ta przygoda Ellisa. Zeszyt, o który się poprztykał z wydawnictwem jest uwzględniony. Mocna rzecz.
BTW tak czytając Ennisa i Ellisa to bardzo wybija się negatywna ocena rządów Thatcher i ogólnie sytuacji w UK w latach 80-tych. Trochę mnie zaciekawiło i może coś poczytam na ten temat. Tzn. wiedziałem, że tacy górnicy to lekko nie mieli, ale z drugiej strony rządziła ponad 10 lat, więc takiego całkowitego bagna to chyba nie zrobiła? Ktoś na nią głosował. Ciekawe.

Joker: Zabójczy uśmiech - 4/5 - lubię Lemirre'a, więc i ten komiks mi podszedł. Zaskoczył nieco format (A4). Jedyny "minus" to to, że czyta się to w pół godziny, albo i mniej. Ale sama lektura satysfakcjonująca.

Julia vol. 1 - 3,5/5 - mroczny, brutalny kryminał w stylu noir. Tutaj też format zaskoczył (B5?). Również komiks na raz, ale nieźle napisany. Chyba kupię następną część. Chcę wierzyć, że może być lepiej.

Kajtek i Koko w kosmosie vol. 1-7 - 3,5/5 - nie było mi łatwo przebrnąć. Komiks pisany jako pasek do gazety przez kilka lat i to daje się odczuć. Z jednej przygody wpada się w następną i tak dalej i tak dalej przez kolejne tomy. Trochę zabawy daje odnajdywanie pomysłów, które były też w innych komiksach Mistrza, np. pułapki w lesie:). Nie jestem pewny, czy będę chciał do tego komiksu wrócić. Kiedyś miałem 3 tomiki wydane gdzieś na początku lat 90-tych i myślałem, że to już tak z połowa była. A tak naprawdę to było chyba  z 1,5 tomu z 7.

Lady S vol. 1-5 - 3,5/5 - znalazłem na Olx po 10 zł za tom i w zachwycie po przeczytaniu Władców Chmielu zakupiłem. Bardzo solidny komiks, skomplikowane intrygi, które nie są oczywiste ani dla bohaterów ani dla czytelnika. Szpiegowsko-filmowy klimat. Jakby ktoś miał części 6-9 do opchnięcia, to możemy ponegocjować:)

Potwór - 4/5 - jak to zwykle bywa z komiksami na które czekam latami po lekturze lekki zawód. Lekki, ale zawsze. Do połowy mniej więcej było super. Klasyka Bilala - wizja przyszłości, gdzie technika coraz bardziej zastępuje relacje między ludźmi. Niepokojący rysunek, taki brudny, jakby niestaranny. Później coraz bardziej fabuła zaczęła się "rozpadać". Taka maniera autora, co zrobisz. Trylogię Nikopola cenię bardziej.

Raffington Event - 4/5 - ok. 10 krótkich historyjek z detektywem. Zabawa formą, fabułą. Oryginalne, przystępne i bardzo przyjemne w czytaniu.

Resident Alien vol. 1 - 3,5/5 - tutaj wszystko powinno mi się podobać. Ciekawy pomysł, małomiasteczkowy klimat, odludzie. Kosmita, który nagle został wplątany w życie mieszkańców. I pierwszy zeszyt był super, ale później kosmita, który przez dłuższy czas się ukrywał nagle staje się kimś w stylu Dr. Quinn z serialu sprzed lat. Ktoś nazwał go ojcem Mateuszem. Tak trochę nie rozumiem tego. Kosmita się zwyczajnie znudził? No i pewnie sprowadzi na siebie problemy. Oby drugi tom krył w sobie jakieś zaskoczenie (a nie uciekanie przed FBI i w końcu ratunek z gwiazd). Poszukam tego serialu - zajawka mnie zaintrygowała. Aktor to chyba Mr Nobody z Doom Patrol?

Swamp Thing; The Bronze Age vol. 2 - 3,5/5 - w tomie zebrane są zeszyty 14-24 pierwszej serii (zakończonej), ze 3 występy z Batmanem lub Supermanem i jakaś strasznie nużąca historia z challengers of the unknown. W głównej serii doszło do "uleczenia" Hollanda, co później odwrócono w trakcie występów gościnnych w innych seriach. To trochę stoi w sprzeczności z runem Moore'a, gdzie Swampy nie był człowiekiem więc i uleczony nie mógł być. No ale mam słabość do tej postaci i pewnie kolejny tom też kupię. Ale Snydera sobie darowałem - wolę ramotki z tą postacią.

Władcy chmielu vol.1-2 - 4,5/5 - to chyba mój top w tym roku. Komiks trzyma poziom od początku do końca, starannie przemyślane i wykonane. Historie z 19 wieku, z czasów wojny, końcówka 20 wieku mają swój urok. Aż trudno mi powiedzieć, która część była lepsza. Fajny pomysł z ostatnim albumem, który uzupełnia wybrane wątki. Super kreska.

Yiu vol. 1-2 - 4,5/5 - niesamowita energia, rozmach. Tak powinna wyglądać apokalipsa:) Końcówka mnie zniszczyła. Chcę, żeby powstał film - coś w stylu Mad Max i Yiu jak Furiosa. Piękne wydanie.

No i tyle - odpuściłem parę rzeczy jak Zegar zagłady czy Potwór z bagien Snydera. Może kiedyś, ale też specjalnych zachwytów nie zanotowałem. A co przyniesie nowy rok, to się okaże:)
Trwa zabawa w wybieranie komiksów, które koniecznie trzeba przeczytać. Jeśli lubisz takie akcje, to zajrzyj tutaj:
https://forum.komikspec.pl/komiksowe-top-listy/100-komiksow-ktore-musisz-przeczytac-(przed-smiercia)/

Offline Nawimar III

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #307 dnia: Śr, 30 Grudzień 2020, 20:09:33 »
Grudzień
 
Zegar zagłady – tytuł, który okazał się czymś innym niż go pierwotnie anonsowano. Pozornie mamy do czynienia z formułą kontynuacji kanonicznych „Strażników”. Faktycznie jednak cała inicjatywa to kolejne tzw. wydarzenie obejmujące swoim zasięgiem główny nurt uniwersum DC z założeniem implantacji w jego ramy przynajmniej części osobowości wykreowanych przez Alana Moore’a. Dla jednych obrazoburstwo, dla innych jeszcze jeden przejaw determinacji włodarzy DC Comics by podtrzymać słabnące zainteresowanie ich produktami. W moim przekonaniu nie trzeba się obrażać, a co za tym idzie warto mimo wszystko tę realizacje rozpoznać. Choćby z tego względu, że mamy w tym przypadku do czynienia z fachowo wykonaną realizacją.
 
Śpioch t.2 – mariaż konwencji superbohaterskiej z opowieścią o aktywności tajnych służb w pierwszym tomie tej opowieści  nieco „zgrzytał” acz ogólnie owa inicjatywa okazała się jednym z najbardziej cenionych osiągnięć w dorobku duetu Ed Brubaker/Sean Phillips. Kontynuacja tej opowieści także nie zawiodła, a nawet (przynajmniej w przekonaniu piszącego te słowa) jakościowo „przebiła” odsłonę pierwszą. Krótko pisząc: mocne zwieńczenie trafnego i sprawnie zrealizowanego pomysłu.
 
Superbohaterowie Marvela: Cyclops
– zapowiadało się obiecująco, jako że wbrew pozorom introwertyczny sztywniak za jakiego zwykł uchodzić Scott Summers nie raz i nie trzy okazywał się osobowością charakterną i korzystnie odznaczającą się w opowieściach z jego m.in. udziałem. Ponadto scenarzysta tego przedsięwzięcia, pomimo tendencji do zbędnej logorei, niekiedy dał się poznać od znacznie lepszej strony („Lwy z Bagdadu”) co dobrze wróżyło na okoliczność tego przedsięwzięcia. Nie wolnych od nadziei oczekiwań dopełniał ponadto oddelegowany do współpracy z nim Mark Texaira, ale niestety wszystkie wymieniony „składniki” zawiodły. Z niemałym prawdopodobieństwem z racji realizacyjnego pośpiechu. Szkoda, bo potencjał na satysfakcjonującą fabułę z pewnością był.
 
Star Wars Komiks Kolekcja t.5
– klasycznych urokliwości ciąg dalszy, a przy okazji popis kunsztu jednego z najbardziej sprawnych nakładaczy tuszu w komiksowej branży w osobie Toma Palmera.
 
Kajtek i Koko w Kosmosie t.7
– zwieńczenie znakomitej realizacji mistrza Janusza wypada równie udanie co wszystkie jej wcześniejsze tomy. Nie da się jednak ukryć, że chciałoby się więcej, optymalnie całość przygód tytułowego duetu w wersji kolorowej.
 
Flash t.11 – podobnie jak powierzony mu bohater także Joshua Williamson nie zwalnia tempa na czym oczywiście zyskuje jego interpretacja Barry’ego Allena. Stąd bardzo cieszy okoliczność, że ta niezobowiązująco rozrywkowa seria jest u nas kontynuowana. 

Animal Man. Omnibus – w moim przekonaniu arcydzieło. Niezmiennie wciągające i w równym stopniu powalające błyskotliwością nie tak znowuż mocno przecież doświadczonego scenarzysty, którym był w momencie pracy nad tym przedsięwzięciem Grant Morrison. Krótko pisząc: kamień milowy gatunku.
 
Srebrni na szlakach Bitwy Warszawskiej 1920 r. – druga już retrospekcja dotycząca udziału rodziny Srebrnych w zmaganiach o byt niepodległego państwa polskiego. Zgodnie z tytułem tym razem przyszło im zmierzyć się z bolszewicką nawałą i wprost stwierdzić trzeba, że z podjętego zadania autorska spółka Michał Konarski/Hubert Ronek wywiązała się wręcz po kawaleryjsku. Dzieje się sporo i w zawrotnym tempie, a przy okazji nie zabrakło tak charakterystycznego dla serii macierzystej (tj. rzecz jasna „Wojennej odysei Antka Srebrnego”) humoru. Oby tak dalej.
 
Metabaron t. 5 i 6 – kontynuacja losów Bezimiennego bez tzw. Jodo „na pokładzie” może nie zawiera aż takiej skali dramatyzmu jak miało to miejsce w „Kaście…”; niemniej rozwój wszechświata kreowanego (czy może w tym akurat przypadku: wszechświatów) następuje. I co więcej ma się ochotę na… więcej co prawdopodobnie rzeczywiście będzie miało miejsce.
 
Potężna Thor t.4 – mocno, epicko i bez certolenia się acz także nie bez znamion chaosu przenikającego w materię tej opowieści. Stąd trudno opędzić się od poczucia, że pan scenarzysta trochę się pogubił. Niemniej i tak jest to lektura z kategorii przyjemnie przyswajalnych. Do tego udany dobór rysowników zaangażowanych na niebagatelną okazję 700-go numeru serii wśród których nie mogło zabraknąć m.in. Walta Simonsona, a także znakomitego Das Pastorasa.
 
PULP – zgrabnie rozpisana i równie udanie zilustrowana historyjka (jak zwykle zresztą w przypadku twórczego duetu), a przy tym na swój sposób metaforyczna. Okazuje się bowiem fabułą nieco bardziej złożoną niż sugerować może to ilustracja na okładce. Na pewno warto choćby z racji autorów tej inicjatywy.
 
DCeased: Nieumarli w świecie DC – lekko rozpisana i ogólnie nadspodziewanie udana rozrywkowa opowieść. Do tego bynajmniej podróbka „Marvel Zombies”. Ponadto niektóre za zawartych tu konstatacji („Zawsze podejrzewałem, że zniszczenie internetu będzie konieczne, aby uratować świat”) korzystnie świadczą o poczuciu humoru odpowiedzialnego za scenariusz przedsięwzięcia Toma Taylora. 

Kapitan Ameryka t.4
– album jakościowo porównywalny ze znakomitym „Zimowym Żołnierzem”. Bucky Burnes zmuszony jest odnaleźć się w nowej roli i pomimo pewnych trudności radzi on sobie nadspodziewanie nieźle. Do tego emocjonujące wykorzystanie motywu znanego z tzw. okresu Commie Smasher (tj. krótkotrwałego konfrontowania się „Capa” z komunistami). Krótko pisząc świetna lektura. 

Potwór z Bagien Scotta Snydera – uczciwie przyznać trzeba, że pomysłodawca Trybunału Sów łatwego zadania nie miał. Wszak na reinterpretowaniu losów „Aleca Hollanda” poległ m.in. w swoim czasie uznawany za topowego twórcę Brian K. Vaughan, a de facto nawet Mark Millar. Uruchomiona w ramach restaurowanego uniwersum DC Comics nowa seria z udziałem Potwora z Bagien okazała się jednak jednym z najbardziej udanych zjawisk w ówczesnej ofercie tego wydawcy. Scott Snyder znalazł swój „klucz” dla tej postaci znacząco wzbogacając jej mitologie oraz umiejętnie łącząc ją ze sferą aktywności Animal Mana. Do tego świetnie rozpisano role Abigail Arcane oraz jej opętańczego stryja. Brawa także dla rysownika Yanicka Paquette! Podsumowując jedna z najmocniejszych tegorocznych premier, której w żadnym wypadku nie warto przegapiać (o ile rzecz jasna ma się tolerancje na horrory).
 
Superman: Amerykański obcy – błyskotliwa reinterpretacja kluczowych momentów w dojrzewaniu młodego Clarka Kenta do roli najbardziej inspirującego herosa w dziejach. Co prawda zaangażowani w ten projekt plastycy nie zawsze zaprezentowali się od dobrej strony. Niemniej i tak kolejne epizody tegoż zbioru chłonie się z ogromnym zainteresowaniem, a momentami wręcz z wzruszeniem.
 
Julia. Z archiwum spraw kryminalnych: Oczy otchłani – bardzo miłe zaskoczenie. Fanem kryminałów nie jestem, a jednak ta opowieść (choć nie bez drobnych luk w jej strukturze fabularnej) mocno mnie wciągnęła. Tym bardziej, że jest na tyle dosycona, że dłużyzn w niej ani śladu. Do tego swoje robi także przekonująca warstwa plastyczna po której znać, że jej autorzy dobrze znają się na swoim fachu.
 
Raffington Event – długo oczekiwany u nas album nareszcie doczekał się swojej premiery i z miejsca przyznać trzeba, że nie zawodzi. Mamy tu bowiem do czynienia z Andreasem w fazie rozpoznawania swoistej „elastyczności” jego stylistyki, której popisowe realizacje zaprezentował on przy okazji serii „Koziorożec”. Zebrane tu krótkie formy z dużym prawdopodobieństwem nie rozczarują także wielbicieli tzw. opowieści niesamowitych.
 
Jeremiah: Karabin w wodzie – realizacja za sprawą której przynajmniej część polskich czytelników (w tym także ja) w swoim czasie zauroczyła się twórczością Hermanna Huppena. Niniejszy album uznawany jest za jedną z najbardziej udanych odsłon tegoż cyklu. Nieprzypadkowo.
 
Hellblazer Warrena Ellisa – jak przystało na Warrena Ellisa zafundował on odbiorcom najbardziej żywotnej serii Vertigo bezkompromisową, acz sensownie prowadzoną rozwałkę. Do tego stopnia, że aż żal iż planowana na dłużej aktywność tegoż scenarzysty z przyczyn innych niż merytoryczne dobiegła przedwczesnego zakończenia. Nieco lepiej mogłaby natomiast prezentować się warstwa plastyczna zbioru. Choć niektóre nowele sprawiają także i pod tym względem pozytywne wrażenie (zwłaszcza w wykonaniu znanego z okładkowych ilustracji serii „Punisher MAX” Timothy’ego Bradstreeta. Ogólnie jednak przynajmniej jak dla mnie jest to najbardziej udana odsłona perypetii Constantine’a z dotąd w Polsce wydanych.
 
Stumptown część druga – Greg Rucka najwyraźniej zamarzył sobie powołać do istnienia własną Jessice Jones choć równocześnie funkcjonującą w realiach zdecydowanie bliższych naszym (tj. bez superbohaterskiego „pokostu”). Wyszło jak wyszło czyli krótko pisząc nie wyszło. Napisane bez polotu i z udziałem papierowych osobowości. Do tego dosłownie i w przenośni. Przy czym rysownikowi tego przedsięwzięcia w osobie Matthewa Southwortha przydała by się solidna lekcja plastyki.

Podsumowując: komiksowo to był wręcz upojny rok. Dlatego oczywiście życzyłbym sobie takich więcej.

Offline Chmurny

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #308 dnia: Śr, 30 Grudzień 2020, 21:50:00 »
Dobry wieczór animatorom i sympatykom tego tematu!

Na miarę skromnych możliwości (wracam do komiksu po latach) postaram się (może nieczęsto) aktywnie uczestniczyć. Za to czytał będę regularnie. Świetna robota, dzięki!

I od razu szczerze daję znać, że moje opinie będą trochę ułomne - w tym sensie, że większą uwagę przykładam do strony plastycznej komiksów, wychodząc z założenia, że i niespecjalnie ciekawą historię da się opowiedzieć w interesujący sposób. Pewnie, że w komiksie jest ważne 'co' i 'jak' się opowiada, i to ta odpowiednio spreparowana mieszanka stanowi pożądaną esencję, ale teoria sobie, a komiksy się kupuje. W moim zdaniu podeprę się znaną anegdotą o Helenie Modrzejewskiej, która deklamując po polsku alfabet lub, jak kto woli, tabliczkę mnożenia, potrafiła doprowadzić amerykańską publikę do łez wzruszenia. Czyli, w tę stronę można.

Z ostatnich nabytków:

Modigliani Książę Bohemy /L.Seksik - F.Le Henanff, Scream Comics/
Scenariusz tego komiksu oparty jest o wyimki z niedługiego życia Amedeo Modiglianiego, jednego z tych artystów, których w pełni odkryto i doceniono dopiero po śmierci. I to scenariusz, według mnie, jest słabszym składnikiem tej pozycji - dla mnie zabrakło szerszego pokazania poszukiwań twórczych i może barwnego przedstawienia hulaszczego życia słabowitego zdrowiem Włocha, ale akceptuję wybory scenarzysty.
Prawdziwą siłą tej opowieści jest natomiast strona wizualna: wspaniałe kadry będące skończonymi plastycznymi pracami, przepiękne nastrojowe akwarele połączone z własnymi technikami rysunkowymi, wszystko w spójnej harmonii kolorystycznej ze światłem, cieniem i przestrzenią. Niekiedy ilustracje dają wrażenie kadrów filmowych. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy i na ile ilustrator pomagał sobie technikami komputerowymi, ale przykładowo tak dokładne oddanie twarzy tych samych postaci w różnych ujęciach sprawia wrażenie, jak gdyby korzystał z żywych modeli i ta właśnie 'fotograficzność' niektórych ujęć może wskazywać na użycie zdjęć (nie czynię z tego większego zarzutu, choć taka powtarzalność nie jest często spotykana nawet u doświadczonych rysowników, wymyślających postać z głowy). Wymownie przedstawione kadry wojenne sugerują, że taka z kolei tematyka może być konikiem ilustratora.
Podsumowując: komiks z może trochę za spokojnym scenariuszem, za to zilustrowany na bardzo wysokim poziomie artystycznym. Nawet jeśli nie znacie twórczości Modiglianiego albo słyszeliście o nim tylko w piosence grupy Nasza Basia Kochana, to ten komiks jest w stanie Was zainteresować życiem i twórczością malarską i rzeźbiarską artysty nazywanego ostatnim prawdziwym człowiekiem bohemy. A był to ktoś, kto za nic miał kanony i opinie, a stworzył własny, unikalny styl.

Tamara Łempicka /V.Greiner - D.Collignon, Marginesy/
Kolejna opowieść oparta o malarski życiorys, tu naszej rodaczki, która w twórczości nie była tak oryginalna jak Modigliani, za to sprawnie potrafiła się adoptować w artystycznym świecie. Trafiamy do Paryża lat 20. ubiegłego wieku i towarzyszymy bohaterce rozpoczynającej najbardziej twórczy i 'wyzwolony' okres życia. Podobnie jak w Modiglianim scenariusz był chyba tylko pretekstem do stworzenia pozycji mającej przypomnieć artystyczną, wyemancypowaną sylwetkę, za to strona plastyczna komiksu podobnie jest wysokiej próby.
Ilustratorka połączyła spójną klamrą swój syntetyczny styl ilustracji z duchem rycin lat 20. Skromna kolorystyka w tonacji starych zdjęć w odcieniach sepii. Collignon nie operuje w rysunkach światłocieniem – tylko kilkoma plamami i kreską. Tymi uproszczonymi, można rzec minimalistycznymi środkami plastycznymi, opisuje jakże trafnie fragment życia Łempickiej. Nie ma w tym komiksie klimatycznych wnętrz ani paryskich uliczek – są studia portretów bohaterów opowieści znakomicie oddane tymi skromnymi środkami wyrazu.
Całość jest w tej wizualnej formie zwyczajnie doskonała.

Obie powyższe pozycje z czystym sumieniem mogę polecić na prezent dla kogoś, kto ma do czynienia ze sztukami plastycznymi bądź po prostu ma artystyczną duszę, a sztuki komiksu nie zna bądź ma o niej nienajlepsze mniemanie. Jeśli takie dzieła kogoś nie zauroczą, to i egzorcyzmy nie pomogą.


Bajabongo /M.Turek, Kultura Gniewu/
Pozycja mająca już swoje lata, ja nabyłem ją dopiero niedawno.
W tejże opowieści bohater doświadcza i jest traktowany przypadkami z turnusu wypoczynkowego, a cała przygoda kończy się rzadko spotykanym w skończonych historiach 'open endem'. W warstwie fabularnej mamy tu sporo nawiązań historyczno-kulturowych, dla szukających głębszych interpretacji znajdzie się i coś z wolnej woli (bohater decyduje o przygodach, czy może jest nimi doświadczany?). Za zaletę scenariusza uznaję właśnie mnogość możliwych interpretacji tej złudnie nieskomplikowanej opowieści, która w pełni jednoczy się z warstwą plastyczną.
I właśnie: strona wizualna. Z twórcami operującymi bielą i czernią czasem pojawia się pewien kłopot: często zapominają o nieskończonej palecie możliwych do uzyskania szarości pomiędzy dwoma głównymi składowymi, a którą można wykorzystać do pokazania chociażby przestrzeni, światła itp., bądź uciekają w (jak to nazywam) plamart, czyli dużo napaćkanej bezpostaciowej czerni, stosowanej chyba w celu uzyskania sprawności 'mroczny klimat' u krytyków-meteorologów. A Turek nie poszedł w sztampę i dla uzyskania efektów przestrzennych bądź fakturowo-walorowych stosuje kropki, kreski i podobne zabiegi, które odpowiednio skondensowane na białym tle dają złudzenia szarości i głębi. Wypracował swój indywidualny styl graficzny, przemyślany i charakterystyczny, którym swobodnie snuje opowieść, a przedstawiony świat jest plastycznie spójny i konsekwentny. I choć przypuszczam, że w swojej kresce Turek nie zostanie szerzej doceniony, to ta estetyka mnie zwyczajnie w pełni przekonuje.
I robi to na tyle skutecznie, że nieważne w tak wykonanym przedstawieniu stają się ewentualne drobne niedociągnięcia (np.: różne proporcje postaci w różnych kadrach) czy potencjalnie za mało plastyczne sceny (jak poród, który można by ciekawiej skadrować) - paradoksalnie wydaje mi się, że poprawa tychże nie wpłynęłaby na bardzo pozytywny odbiór całości.
Mnie w takich fantasmagorycznych historiach urzeka jeszcze jedno:  dziwne skojarzenia oparte na pierwszych wrażeniach. Przy Bajabongo mam takie dwa: bombardowanie Drezna (nie mam pojęcia, skąd to się do mnie przyplątało) i to, że główny bohater kojarzy mi się z Jonem Szninkielem.
Konkluzja: Marek Turek w tej estetyce to jest to.


Idąc tropem artystycznym chciałem zdobyć komiks 'Śląski Wyspiański'; nie był dostępny, za to w ciemno kupiłem to:

Nasze Muzeum /T.Kontny - D.Gutowski, J.Babczyński, M.Turek, K.Budziejewski, A.H. Szymborska, L.Kassijan-Wicherek, M.Głowacki, A.Świętek, A.Wawryniuk, M.Laprus-Wierzejska, D.Matuszak, T.Kaczkowski, Muzeum Śląskie w Katowicach/
W tej publikacji opowieści pracowników i przyjaciół Muzeum Śląskiego zostały przekształcone na mini scenariusze i zaadoptowane w krótkie formy komiksowe. Kilkunastu rysowników podjęło się zadania i wzięło udział w projekcie.
Stronę plastyczną tej pozycji najlepiej oddaje chyba słowo: smutek. I to nie ze wzruszenia, a z powodu braku przejawów większych oznak życia w prezentowanych pracach. Przy Marku Głowackim można postawić plusik, może przy Agnieszce Świętek i Agacie Wawryniuk... Wybaczcie, na tym poprzestanę - odrobiłem lekcję i przyswoiłem, w jaki sposób się rozmawia o niespecjalnie dobrze ocenianej polskiej twórczości komiksowej, od zdaje się wielu lat. A na bezargumentowe przepychanki 'z autorytetu' mam tylko wzruszenie ramion.
« Ostatnia zmiana: Śr, 30 Grudzień 2020, 22:05:54 wysłana przez Chmurny »

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #309 dnia: Śr, 06 Styczeń 2021, 13:47:44 »
  Podsumowanie grudnia, po kilkuletnich zmaganiach w końcu zamknąłem WKKDC, żal że dalej tego nie ciągnęli. Uwaga jak zwykle pojawia się pewne SPOILERY!!!


1. Najlepszy:

  "Hellboy tom 3 - Zdobywca Czerw/Dziwne Miejsca" - Mike Mignola. Nie będę się rozpisywał bo co tu więcej do dodania, Mignola wjeżdża z kolejnym tomem i kolejną porcją w sumie tego samego, która tak czy inaczej okazuje się zbyt mała. Trochę się obawiałem akurat tej książki bo mamy tutaj odejście od formy noweli i przejście do dłuższych dłuższych powieści. W/g mnie Hellboy skrojony jest idealnie pod krótszą formę i poniekąd wydaje mi się, że mam rację, ale jeżeli nawet to spadku jakości nie stwierdziłem. W pierwszym albumie dostałem nową postać Lobstera Johnsona, kolejny pojedynek z Von Klemptem czyli głową szalonego nazisty ze swastyką na czole umieszczoną w słoiku odbywający się w rozpadającym się nazistowskim zamku, pół-mechaniczne nazistowskie goryle, nazistowski program kosmiczny, nazistowskich żołnierzy przemieniających się w żabo-ludzi rodem z wybrzeży Maine oraz nazistowską (a jakże) wnuczkę profesorka, której było mi prawie szkoda czyli wszystko to za co pokochałem dwa pierwsze tomy. Fabuła jeszcze mocniej rozwija się w stronę lovecraftowskich mitów. Album drugi to jedna historia z dwiema fabularnymi odnogami, najpierw Hellboy trafi do podwodnego królestwa gdzie spotka morską czarownicę oraz jej syrenie wnuczki (ta część nieco bardziej mi się podobała), w drugiej do kolejnego nawiedzonego zamku w którym zostanie przed nim odkryte sporo tajemnic o jego ręce (ta część za to głębiej szpera w mitologii serii). Nie będę przedłużał, kolejny sztos od Mike'a. Ocena 8+/10.

  "Deadpool - tomy 1-3" - Gerry Duggan, Brian Posehn i inni. Największe zaskoczenie zeszłego miesiąca razem z Lesterem Cockney. Lubię Deadpoola aczkolwiek nie jestem jakimś fanatykiem, pierwszy film mi się podobał, drugiego do dzisiaj nie obejrzałem mimo że stoi na półce, dwa komiksy od Hachette były całkiem fajne aczkolwiek nic wybitnego serię Classic odpuściłem. Za to po pożyczeniu od znajomego pierwszego tomu z Marvel Now, który przyznaję bardzo przypadł mi do gustu kupiłem cały pierwszy zestaw (Marvel Now 2.0 po słabych opiniach również odpuściłem). Stało sobie tak na półce i gniło od tego czasu aż w ramach programu rekultywacji miejsca pod nowe zakupy w końcu się zabrałem za serię. Historia niemalże nieśmiertelnego najemnika to akcyjniak ze sporą ilością humoru. Pierwszy tom "Martwi Prezydenci" niespecjalnie stara się nowemu czytelnikowi cokolwiek tłumaczyć i rzuca nas na głęboką wodę (aczkolwiek wystarczy obejrzeć film, ten Deadpool to ta sama postać co Ryan Reynolds). Agent SHIELD w ramach źle pojętego patriotyzmu wskrzesza wszystkich amerykańskich prezydentów, którzy zamiast pomóc mu odbudować Amerykę postanawiają ją zniszczyć i zbudować na nowo, SHIELD z racji tego, że zabijanie nawet złych demonicznych i już martwych ojców narodu przez siły rządowe lub przez superbohaterów było by niespecjalnie przyjęte przez opinię publiczną, wynajmuje pewnego pyskatego najemnika którego i tak nikt nie lubi aby rozwiązał problem. Tom drugi "Łowca Dusz" kontynuuje wątki pierwszego, Deadpool będzie musiał się zmierzyć z demonem z którym pechowy nekromanta z tomu pierwszego zawarł pakt, aby wskrzesić prezydentów. Tom trzeci "Dobry, Zły i Brzydki" jest dalszą kontynuacją historii, Deadpool który w tomie drugim poruszył lawinę wspomnień będzie musiał się zmierzyć z pomocą Kapitana Ameryki oraz Wolverine'a ze swoją przeszłością w programie Weapon. Pod względem rysunków seria póki co wygląda naprawdę bardzo dobrze, za początek odpowiada Tony Moore, którego znamy z Żywych Trupów, Venoma czy Fear Agent więc możemy być pewni jakości a także lekkich naleciałości Todda McFarlane'a, świetnie wyglądają rysunki Scotta Hoblisha, które pojawiają się w retrospekcjach i mają naśladować wygląd komiksów z lat 70-tych, pozostali rysownicy Shalvey i Hawthorne słabiej niż Moore, ale mimo wszystko to i tak powyżej marvelowskiej średniej. Ogólnie wygląd wszystkich trzech albumów jest zdecydowanie powyżej średniej, widać że Marvel kazał solidnie przysiąść nad jednym ze swoich koni pociągowych, może z wyjątkiem drugiego tomu ciężko znaleźć jakieś ilustracje na których nie ma tła. Rysunki są po prostu dopracowane i chwała artystom za to.  Pewnie niektórzy się czepią rodzaju i często słabej jakości żartów, ale nie wydaje mi się aby to miało sens. Konwencja serii jest taka a nie inna i albo się to kupuje albo nie, nikt kto się zabiera za Deadpoola nie spodziewa się raczej molierowskiej komedii a sucharów śmigających często-gęsto na poziomie gleby (aczkolwiek trochę inteligentnych żartów też się znajdzie). Autorzy kpią ze wszystkich i wszystkiego (w naszym kraju taka komedia/satyra nigdy w życiu by nie przeszła) i nie biorą jeńców, ale biorąc poprawkę na stylówę gagów spora część z nich potrafi rozbawić. Tutaj muszę pochwalić tłumacza Oskara Rogowskiego, tak jak go nie lubiłem z jego podkastów tak muszę przyznać że wykonał kawał dobrej roboty przy tym komiksie. Co dosyć ciekawe wbrew pozorom tytuł nie jest jedną wielką beczką śmiechu a posiada dosyć ciekawą fabułę. I tak oczywiście się zgadza, że tytuł to głównie gagi, strzelanina i latające flaki, ale mnie osobiście wciągnął w historię nawet najprostszy zdawałoby się bezsensowny akcyjniak jakim jest pierwszy tom. Przy drugim tomie scenariusz już zaczyna nabierać rumieńców aby w pełni rozwinąć skrzydła w najbardziej dramatycznym tomie trzecim. Cóż z pewnością nie każdemu seria podejdzie, ale mnie osobiście zadziwiła tym jak bardzo dobrze mi "wchodzi". Ocena 7+/10.


2. Zaskoczenie na plus:

  "WKKDC Batman - Dynastia Mrocznego Rycerza" - Mike Barr, Scott Hampton, Scott McDaniel, Gary Frank. Trzeba czytać to dla fanów Batmana, bo dla nie-fanów to będzie fajny komiks który przeczytać mogą ale niekoniecznie muszą. Batman elsworldowy (uwielbiam elseworldy, ale raczej te w wykonaniu DC niż Marvela) opowieść podzielona jest na trzy części dziejących się w różnych epokach i kręci się wokół rodziny Wayne'ów. W pierwszej XIII wiecznej sir Joshua z Wainwright templariusz (Zamaskowany Krzyżowiec do czegoś zobowiązuje), którego herbem rodowym jest nietoperz natknie się na zamek niewątpliwie będący dziełem szatańskiej magii będący domem dziwacznego nieśmiertelnego czarownika i jego "siostry". W drugim poznamy dopiero co szczęśliwie ożenionego Bruce Wayne'a, który Batmanem nie jest bo jego rodzice cieszą się doskonałym zdrowiem, a w trzeciej jego prapotomków żyjących w XXVI wieku Brennę i Williama Wayne'ów. Mimo tak wielkiego rozrzutu czasowego wszystkie trzy części są jedną długą zazębiającą się ze sobą historią z finałem w dalekiej przyszłości, najbardziej w sumie chociaż nie potrafię powiedzieć dlaczego podeszła mi ostatnia część, chociaż tak na zdrowy rozum wydaje się najsłabsza, chaotyczna i z niezbyt oryginalną czy wymagającą pracy futurystyczną wizją świata (za to Future Robin jest świetny). Za każdy z rozdziałów odpowiada inny rysownik, pierwszą zajmuje się Scott Hampton i jego malowana wersja świata Nietoperza podejerzewam, że powinna czytelnikom najbardziej przypaść do gustu, za drugą Gary Frank i są to dosyć typowe dla gatunku rysunki z przełomu XX i XXI wieku, niespecjalnie piękne, ale i nie przeszkadzają za bardzo. Intrygująco wygląda ostatnia część będąca wypadkową pracy Scotta McDaniela i Billa Sienkiewicza i w teorii najciekawsza (dla mnie), nie jest taka jednak z powodu nałożenia zbyt ciemnych kolorów (w techno-przyszłości będzie ciemno? Poważnie?) i te właśnie niespecjalnie wyraźne rysunki tylko pogłębiają scenariuszowy chaos. Cóż nie jest to z pewnością najlepszy komiks o Batmanie ani i najlepszy elsworld, ale ja się bawiłem całkiem nieźle. Komiks, którego jedyną w sumie poważniejszą wadą jest to, że jest zbyt mało obszerny przez co pewne wydarzenia dzieją się zbyt szybko, w dosyć fajny sposób bawi się pewnymi elementami (w sumie to cel każdego elseworldu) mitologii Gotham a konkluzja wynikająca z lektury, że Batman to nie postać ale idea może nie nadzwyczaj oryginalna jest ciągle interesująca. Ocena 7/10.

  "WKKDC Superman - Kryzys Szkarłatnego Kryptonitu" - Jerry Ordway, Roger Stern, Dan Jurgens. Klasyk z czasów TM-Semic czyli Mxyzptlk dający Luthorowi czerwony kryptonit, który pozbawia Supermana mocy. Story-arc chyba bardzo ważny dla całej postaci bo oprócz intrygi dostaniemy oświadczyny Clarka oraz "śmierć" napromieniowanego Lexa. Cóż nie będę wymyślał że to niewiadomo jakie dzieło komiksowej sztuki, historia to raczej standard dla gatunku, momentami też czuć nieco wyższy poziom kiczu niż to do czego się przyzwyczaiłem. Natomiast czyta się to dalej naprawdę fajnie i to chyba nie patrząc się na sentymenty z czasów dzieciństwa. Mając do wyboru czytany jakiś czas temu jurgensowy Action Comics, który mi się podobał a tą starą serię, biorąc pod uwagę fun z czytania wybrałbym chyba starocia. Napewno za to na sentymenty wzięło mnie na widok znanych i lubianych niegdyś postaci, Jose Delgado, profesor Hamilton, Guardian, Kelley i Turpin, do pełni szczęścia zabrakło chyba tylko Maximy, Draagi i Bibbo. Na pochwałę napewno też udane rysunki, dosyć realistyczne jak na swój gatunek oraz mały żarcik z Marvela, który przyuważyłem dopiero teraz. Może się kiedyś w końcu Egmont zabierze do komiksów DC z tamtego okresu? 7/10.


3. Najgorszy przeczytany:

  Nic strasznie złego nie czytałem chyba (o tym niżej).


4. Zaskoczenie na minus:

  "Lester Cockney tom 1" - Franz. Awanturniczo-przygodowy komiks belgijskiego autora i muszę powiedzieć, że największe zdziwienie zeszłego miesiąca, poważnie spodziewałem się czegoś lepszego. Tytułowy Lester to Irlandczyk-zawołany kawalerzysta który wskutek bardzo niefortunnej bójki z czepliwym świeżo mianowanym angielskim oficerem ląduje wbrew swej woli w czułych ramionach Matki Armii i wraz ze swoim odziałem zostaje przerzucony do Indii, gdzie zostaje członkiem eskorty lady Emmy Pebbelton gorącej ślicznotki zmierzającej do Afganistanu, która najzupłeniejszym przypadkiem okaże się siostrą zabitego przezeń oficera. Po przeżyciu a jakże kilku przygód, cała historia zakończy się szczęśliwie a bohater przez list Emmy zostanie wkręcony w ratowanie z łap złego radży jej przyjaciółki hrabiny Ilony von Horvath von coś tam również ślicznotki i po dokoptowaniu do dwuosobowej drużyny trzeciej z kolei ślicznotki młodziutkiej hinduski Taranny przez pół Afryki udadzą się do włości wzmiankowanej hrabiny znajdujących się na Węgrzech. Największą wadą komiksu jest fabularny chaos, rozumiem że to komiks przygodowy więc musi się dziać, ale tutaj chyba do przesady jest to wyeksponowane na dodatek w niezbyt udany sposób. Bohaterowie często-gęsto podejmują dziwne decyzje, pojawia się mnóstwo postaci wyskakujących niczym klauni z garbusa również zachowujących się dosyć absurdalnie. Wszystkiego jest za dużo, zbyt szybko i nie zawsze z sensem. Na dodatek przeszkadza dosyć spora niewiarygodność całości. W jaki sposób irlandzki koniokrad bez grosza przy duszy, który na pierwszej stronie sam stwierdza, że pierwszy raz na oczy widzi miasto dogaduje się z tymi wszystkimi ludźmi w różnych częściach świata? Nie wiadomo. Dlaczego będąc regularnym żołnierzem jeździ i robi co chce i wszyscy mają to gdzieś? Też nie wiadomo. Przeszkadza też trochę brak wydaje się nieodzownego w takich przypadkach wątku romansowego, z początku byłem przekonany, że z racji wspólnie przeżytych perypetii i obserwując zacieśniającą się więź między dwójką bohaterów wybranką będzie Emma, tyle że ta zastąpiona przez dwie nowe dziewczyny znika z kart komiksu po dwóch albumach. Blondynce w pewnym momencie Lester ni z gruchy ni z pietruchy wyznaje miłość, ale dopytywany o szczegóły milczy jak zaklęty, zdaje się że czarnulce wpada w oko, ale z tym też nic się nie dzieje, Lester chyba tylko konie kocha. Plusikiem w tym wypadku napewno to, że nie mamy do czynienia z typowymi damami w opałach, ale kobiecymi postaciami z krwi i kości każda z własnym charakterem, które potrafią robić za koło zamachowe następujących wydarzeń. Nie składa się jednak ta pozycja z samych wad, bardzo fajnie wpleciono w fabułę rzeczywiste wydarzenia historyczne a całość dzięki umieszczeniu w różnych realiach jest interesująca. No, ale największym atutem są bez wątpienie rysunki autora. Pięknie kolorowane, bogate w szczegóły, umieszczone w najróżniejszych scenografiach naprawdę cieszą oko. Franz świetnie sobie radził zarówno ze scenami dynamicznymi jak i statycznymi "gadającymi głowami", aczkolwiek i tu znajdzie się łyżka dziegciu. W kilku miejscach (co dziwne pod koniec komiksu a nie na początku) wychodzą mu dosyć brzydkie twarze, ale to naprawdę w kilku kadrach zaledwie. Fani Rosińskiego i Moebiusa powinni być naprawdę zadowoleni, odrobina (naprawdę odrobina) gustownej nagości też się znajdzie. Wydanie, jak to u Ongrysa tip-top, dodatków niespecjalnie dużo (dla mnie to raczej plus) kilka okładek plus kilka pięknych dwustronicowych malunków, w kilku miejscach znalazłem lekko sztucznie brzmiące teksty, ale może tak było w oryginale albo to tylko moje wrażenie. Podsumowując komiks jest fajny, ale tylko fajny. Ja osobiście odpadam od drugiego tomu Lestera, to jednak spora książka na dodatek za niemałe pieniądze, wobec naprawdę pozytywnych opinii przeskoczę na konkurencję czyli Jim Cutlass. Ocena 6+/10.

  "Transformers tomy 22,23,24" - Simon Furman, Andrew Wildman, Geoff Senior i inni. Dokończenie rozpoczętego w 21 tomie rewelacyjnego Regeneration One, i muszę powiedzieć ze smutkiem że nie aż tak rewelacyjne dokończenie jak się spodziewałem. W tomie 22 "Dobór Naturalny" powraca jeden z przywódców Decepticonów Scorponok i tutaj moim zdaniem (oczywiście rozumiem, że autorzy musieli opierać się na znanych robotach) tak jak w przypadku Soundwave'a średnio to wypaliło. Scorponok powraca bez swojej nebulońskiej głowy tylko z tą oryginalną. Otrzymał on wcześniej świetną scenę śmierci, przeszedł spory rozwój jako postać a tu cyk, aktualizacja oprogramowania i mamy znowu płaski-czarny charakter. W każdym razie za pomocą Grimlocka dalej usiłującego ocalić Dinoboty wytwarza jakiś genetyczny (?) wirus or something, który wyzwala w innych robotach ich podobno najgłębiej skrywane mroczne pragnienia (znaczy się każdy z nas ma wewnętrznego Decepticona) co oczywiście skończy się jedną wielką jatką, w tym samym czasie Hot Rod błąka się po podziemiach Cybertronu w poszukiwaniu Primusa a Optimus po spustoszonej Ziemi w poszukiwaniu chyba straconego czasu. Tom 23 "Przeznaczenie" najprostszy akcyjniak i przez to chyba najlepszy (no i przez to, że sporo miejsca dostanie jeden z moich ulubieńców Blaster) z tych trzech czyli ostateczne rozprawienie się przez Autoboty z Bludgeonem, Soundwave ich Warworldem oraz Decepticonami. Chociaż już tutaj zaczyna się to drażniące mieszanie w czasie,zapowiedź nadciągającego Jhiaxusa no i zobaczymy co się stało z Busterem i Jessie. Ostatni już tom "Ostatnia Wojna" to komiks co do którego mam najbardziej mieszane uczucia. Z jednej strony zakończenie jest po prostu piękne, całość odpowiednio epicka a sam Jhiaxus to rewelacyjna postać tyle że na to wszystko nie ma już miejsca. Na łamach pięciu zeszytów po ostatecznym zwycięstwie Autobotów w wojnie z Decepticonami dostajemy nowego wielkiego wroga, o którym chcielibyśmy się dowiedzieć o wiele więcej niż to co jest podane, ale nie zdążymy bo jeszcze musi on zostać pokonany i zrobić miejsce na finałowego bossa czyli spaczoną przez Thunderwinga Matrycę Stworzenia. Tam już będzie konkretna jatka, jakieś wizje przyszłości-przeszłości, multiwersa, śmierć Optimusa nie wiadomo kiedy, śmierć Galvatrona (tu akurat wiadomo) i mnóstwo innych wydarzeń upchanych już butem. Mnóstwo wątków pozostaje nierozwiązanych, zakończenie jak już wspomniałem jest cudowne (nie wierzę że ktoś na tym łez padole odgadł jak skończą Starscream i Shockwave), ale zostało umieszczone na całych dwóch stronach bo oczywiście miejsca już na nie zabrakło. Na deser dostaniemy "mini-opowiadanie" o Ravage'u, które miało być na początku komiksem, ale wiadomo.... Ja rozumiem, że zakończenie Marvela wyglądało jak wyglądało bo tam zamknięto serię w ciągu trzech numerów, ale tutaj? Przecież od początku wiedziano ile zeszytów będzie, fajnie że autorzy mieli kilka pomysłów dobrych ale naprawdę nie szło zrezygnować z części wątków, albo wynegocjować więcej miejsca nieco? Rysunki dalej fantastyczne. Cóż nie zmienia nic faktu, że to świetna seria jest którą gorąco polecam, tyle że pierwszy tom to kompletna historia w której absolutnie nic nie brakuje, dwa następne tomy nieco słabsze ale ciągle bardzo dobre a ostatni będący materiałem na najlepszy moment w historii serii, jest tragicznie pocięty. Ocena 7/10.


5. Całkowicie darmowy dodatek

Trzeba czytać:

"Conan Najemnik tom 70" - Roy Thomas, Esteban Maroto. Kolejna w kolekcji adaptacja powieści którą również posiadam i jeszcze nie czytałem. No i kolejna fajna adaptacja, intryga może i nie jest nadzwyczaj skomplikowana (gatunek zobowiązuje), ale ma ręce i nogi no i nie przynudza. Komiks jest kontynuacją powieści "Conan i Czarownik" tym razem barbarzyńca wynajęty przez arystokratkę Khastris i jej ochroniarza Shubala wplącze się w dworskie intrygi w stolicy Khauranu. Dwójki nowych bohaterów nie sposób nie polubić, Khastris to typowa wychowana w puchu dama z najwyższych sfer znudzona i poruszająca się z zadartym nosem wyłącznie lektykami. Natomiast nie sposób odmówić jej tego, że jest inteligentna, wesoła, odważna i lubi pokazać co ma najlepszego (posiadaczki takiego tyłeczka nie sposób nie polubić), Shubal to rycerz dzielny i prawy aczkolwiek nie pozbawiany niezbędnej dozy zdrowego rozsądku a jako kompan oddany.Jako dopełnienie albumu dostaniemy krótką historię pierwszego spotkania Conana z Ogarem Grimą oraz kontynuację nowej historii rozpoczętej w poprzednim tomie dziejącej się gdzieś w turańskich stepach. Za tytułowy komiks odpowiada kompletnie nowy rysownik i absolutnie nie ma się czego wstydzić w porównaniu do swoich wielkich poprzedników, wszystko wygląda świetnie a sam Maroto pozwala sobie na nieco większą odrobinę frywolności niż to co było widać od czasów ocenzurowania serii.  Ocena 8/10.

Można czytać:

"Conan - Rządy Thulandraa Thuu tom 69" - Roy Thomas, Ernie Chan i inni. Zbiór kilku opowiadań, tytułowe rządy dzieją się w czasie gdy Conan jest już królem Akwilonii, do tego krótka komediowa historyjka mojego ulubieńca Dona Kraara, również krótka zalatująca Lovecraftem nowelka Murraya, dosyć dziwna adaptacja opowiadania Tennesee Williamsa oraz początek nowej turańskiej sagi. Nie jest to z pewnością najlepszy tom kolekcji, ale z pewnością jest dobrze. Ocena 7/10

"WKKDC Hawkman - Wieczny Lot" - Geoff Johns, Rags Morales i inni. Ostatni tom kolekcji, który powinienem raczej umieścić w rozczarowaniach tego miesiąca po dosyć sporej ilości zachęcających opinii spodziewałem się naprawdę dobrego komiksu a otrzymałem przyzwoite super-hero. Dostajemy zatem restart serii napisany przez (przyszłą) gwiazdę DC, Geoffa Johnsa, czytanie jest momentami problematyczne bo całość jednak mocno sięga w głąb mitologii Jastrzębi, która przeciętnemu polskiemu czytelnikowi jest raczej kompletnie nieznana. Tom podzielony na dwie części, w pierwszej Hawkman i jego partnerka Hawkgirl przeniosą się do wymiaru hinduskich bóstw, druga to dosyć standardowa uliczna nawalanka na ulicach St.Roche (miasto którym się bohaterowie opiekują) w team-upie z Green Arrowem. Niestety widać, że to początek serii więc sporo wątków ie zostanie rozwiązanych na koniec. W całym komiksie najbardziej rozwalił mnie pomysł na pierwszą część. Jastrzębie udają się do Indii, aby odszukać syna (chyba nie pamiętam dokładnie) miejscowego kustosza, który wybrał się do Indii po jakiś tam legendarny diament, aby go sprzedać i ocalić muzeum przed wykupieniem przez główny czarny charakter w St.Roche czyli miejscowego Janusza Tracza. No pomysł rewelka, Amerykanie mają licencję na kradzież starożytnych skarbów z każdego miejsca na świecie, no bo przecież na co głupim Hindusom jakiś ich diament skoro można za niego uratować jakieś muzeum na amerykańskiej wsi a to przecież szczytny cel?  Rysuje głównie Morales więc wiadomo, że będzie dobrze. Ocena 6+/10.

Można ominąć:

  "WKKDC Flash - Błyskawica w Butelce" - Danny Bilson, Paul Demeo, Ken Lashey i inni. To dosyć zabawne, ale zaznaczyłem ten komiks jako najgorszy przeczytany w tym miesiącu i pamiętam że byłem przekonany że to jeden z najgorszych komiksów w kolekcji. Teraz po ponad miesiącu kompletnie nie pamiętam, jakie miałem zarzuty do niego, zresztą z wyjątkiem tego że jego wrogiem był współlokator co otrzymał moce w wypadku i chciał być bohaterem nie pamiętam nic więcej, toteż nie będę go na siłę tam wpychał a czytać po raz drugi nie mam ochoty. Oceny brak.

Offline Nawimar III

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #310 dnia: Nd, 31 Styczeń 2021, 20:45:27 »
Styczeń

Gideon Falls t.4[/b] – niniejsza seria tak bardzo przypadła mi do gustu, że de facto nie jestem już w jej ocenie obiektywny. Niemniej pozwolę sobie nadmienić, że podobnie jak miało to miejsce w przypadku poprzednich zbiorów „Gideon Falls” także tym razem sprawdza się reguła w myśl której im dalej w „gąszcz” fabularny tej inicjatywy, tym sprawy mają się coraz lepiej. Oczywiście znakomicie spisał się nie tylko szanowny pan scenarzysta, ale też wspierający go plastycy w osobach Andrei Sorentino i nie mniej istotnego nastrojowości utworu Dave’a Stewarta.     

Joker: Zabójczy uśmiech
– niby ze zbliżonym schematem fabularnym mieliśmy już do czynienia w „Strażnikach” tudzież opowieściach z udziałem Harley Quinn. A jednak Jeff Lemire zdołał zaproponować historie jakościowo bliską znakomitemu „Kryzysowi tożsamości” Petera Milligana („Batman” nr 2/1993), pełną złudnych tropów i somnambulicznej nastrojowości. Przynajmniej jak dla mnie najlepszy z dotąd opublikowanych u nas tytułów „batmanicznych” spod „szyldu” Black Label. 
 
X-Men: Era Apocalypse’a t.2 – ciąg dalszy jednej z najbardziej epickich opowieści z udziałem mutantów Marvela wypada nie mniej udanie niż tom pierwszy. Rzecz jasna można zgłaszać zastrzeżenia do użytkowania przez jej twórców zarzuconych obecnie metod narracyjnych i odmiennych standardów plastycznych. Trudno jednak mieć pretensje, że Elvis nie śpiewał jak Chris Cornell i na odwrót. Wszak popkulturowe trendy (podobnie zresztą jak oczekiwania kolejnych pokoleń ich odbiorców) ewoluują bardzo szybko i nie przeskoczymy tego. Stąd lepiej dać się porwać nostalgii i mimo wszystko docenić rozmach tej wciąż przekonującej wizji świata bez Charlesa Xaviera.
 
Snowpiercer. Przez wieczny śnieg t.2 – kontynuacja jednej z najciekawszych propozycji wydawniczych ubiegłego roku, mimo odmienionej warstwy plastycznej okazała się utworem w równym stopniu generującym nastrój przygnębienia stosowny dla nurtu postapokaliptyki. Do tego z umiejętnym podniesieniem fabularnej „temperatury” w końcowych sekwencjach albumu.
 
Batman Który się Śmieje t.2
– pytanie, czy Scott Snyder zdawał sobie sprawę z potencjału tytułowej postaci w momencie jej „kreacji” zapewne było już mu zadane. Nie znalazłem jednak na nie odpowiedzi i w gruncie rzeczy nie jest to istotne. Pewne jest natomiast, że przybysz z mrocznego multiwersum okazał się jeszcze jednym, obok Trybunału Sów, konceptem rzeczonego scenarzysty bez którego (przynajmniej na obecnym etapie) nie sposób już wyobrazić sobie mitologii Zamaskowanego Krzyżowca. Sam ów zbiór nie grzeszy co prawda przesadnym wysublimowaniem fabularnym. Niemniej jest to fachowo rozpisany „byt pośredni” pomiędzy wydarzeniem znanym jako „Batman Metal” oraz mini-serią „Batman Który się Śmieje”, a tym co dopiero przed nami. A dziać się będzie naprawdę wiele.
 
Superbohaterowie Marvela: Banshee – tytuł z udziałem pozornie nieszczególnie ciekawej postaci, a jednak interesujący z racji „uchwycenia” na jego kartach trendów z różnych momentów rozwojowych Marvela. W pierwszym (debiut Banshee) znać próbę odnalezienia przez nowego scenarzystę (w tej roli Roy Thomas) dla mniej popularnej serii nowej, odświeżającej formuły, z czasem z wielkim powodzeniem podjętej przez Lena Weina i Chrisa Claremonta (tj. „umiędzynarodowienie” X-Men). W drugim natomiast znać swoistą gonitwę na rzecz utrzymania popularności marki mutantów, która po oszałamiającym sukcesie „otwarcia” serii przybliżającej przypadki tzw. drużyny niebieskiej (vide „X-Men” nr 1/1995) stopniowo traciła czytelników. Dla odbiorców, którym nie straszna bezpretensjonalna rozrywka lektura tego tomu nie powinna być czasem straconym.
 
Batman: Sekta – tytuł szykowany pierwotnie na hit porównywalny z „Powrotem Mrocznego Rycerza” nie uzyskał co prawda tego statusu. Niemniej nastrojowość osiągnięta w tej opowieści zarówno przez scenarzystę (tj. znanego m.in. z „Rękawicy Nieskończoności” Jima Starlina) jak i eksperymentującego ze swoim stylem rysownikiem Bernim Wrightsonem zdecydowanie warta jest rozpoznania. Tym bardziej, że mamy tu do czynienia z jednym z najbardziej traumatycznych doświadczeń Bruce’a Wayne’a, porównywalnym z pamiętnym „Jadem” Dennisa O’Neilla i José Luisa Garcii-Lópeza tudzież „Upadkiem Rycerza”.
 
Smerfetka – jak w swoim czasie miał skonstatować pisarz Wiktor Żwikiewicz „(…) kobieta w życiu mężczyzny jest jak tajfun”. Niniejszy album stanowi idealne wręcz ujęcie tego jakże powszechnego zjawiska.
 
Daredevil Franka Millera t.4 – nic nie uchybiając wcześniejszym trzem zbiorom (w tym zwłaszcza poprzedniemu zawierającemu długo u nas wyczekiwaną opowieść „Miłość i wojna”) niniejszy to swoiste opus magnum szanownego klasyka w kontekście postaci Daredevila, porównywalne jedynie z jego realizacjami w kontekście Mrocznego Rycerza. Zarówno „Odrodzony” jak i „Nieustraszony” nic nie straciły na swej jakości. Emocjonujące i do głębi angażujące czytelnika fabuły.

Komiksy Star Wars Kolekcja t.49 – nadspodziewanie udany koncept ciągu dalszego realiów Gwiezdnych Wojen. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że ówczesny imperator okazuje się na tyle udaną osobowością, że trudno mu nie kibicować. Mocno ciągnie do tzw. ciągu dalszego.
 
Przygody Stasia i Złej Nogi – mała przypominajka czytanego niegdyś we fragmentach zbiorku znowuż wypadała pomyślnie. Tym mocniej, że szanowny pan autor nie zbanalizował zakończenia. Brawa także za pomysłowość w zakresie oryginalnych stylizacji plastycznych.
 
Chrononauci t.2 – jak to zwykle w przypadku kontynuacji tzw. komedii jednego pomysłu bywa nie jest już tak rozrywkowo świeżo jak przy okazji pierwszego spotkania z bohaterami tej serii. Ponadto daje się odczuć absencje zajętego solowymi projektami Seana Murphy’ego. Niemniej to nadal projekt wart rozpoznania niczym epigońskie produkcje kina Nowej Przygody.
 
Superbohaterowie Marvela: Multiple Man – udane i zachęcające otwarcie nowego rozdziału w dziejach Madroxa oraz ponownie skrzykniętej (i w zmienionym składzie) drużyny X-Factor. Co prawda mogłoby być nieco lepiej w kontekście warstwy plastycznej (jej autor zaprezentował do bólu schematyczne rzemiosło). Niemniej ogólnie chciałoby się więcej i stąd liczę, że któreś z aktywnych na naszym rynku wydawnictw pewnego niezbyt odległego dnia pokusi się na podjęcie tej inicjatywy.
 
Korfanty – uzupełnione kolorami wznowienie komiksu duetu Zajączkowski/Wyrzykowski w wymiarze wizualnym prezentuje się znakomicie. Natomiast co do interpretacji losów tytułowego bohatera scenarzysta pozwolił sobie na zbyt wiele uproszczeń. 
 
Rodzina z domku dla lalek – powrót Mike’a Careya (a przy okazji także współpracującego z nim wcześniej rysownika Petera Crossa) wypada uznać za całkiem udany. Połączył on jakość klasycznych horrorów z nowocześnie prowadzoną narracją. Dzięki temu zawodu nie powinni doznać zarówno wielbiciele takich serii jak „House of the Mystery” jak również seriali w typie „Dark”.

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #311 dnia: Nd, 31 Styczeń 2021, 21:21:25 »
No i masz a ostatnio wykluczyłem ostatecznie Zabójczy Uśmiech z listy zakupowej.

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #312 dnia: Pn, 15 Luty 2021, 15:42:32 »

  Podsumowanie stycznia, trochę poczytane zwłaszcza Transformerów. Uwaga jak zwykle pojawia się pewne SPOILERY!!!


1. Najlepszy:

  "Batman - Najlepsze Opowieści" - autorzy różni. Antologia komiksów o Batmanie powybieranych z całej historii tego tytułu, przekrój scenarzystów od Boba Kane do Marka Millara. Wbrew tytułowi nie są to z pewnością najlepsze komiksy, ale dobrane w/g pewnego klucza tj. (prawie) każda mówi nam "coś" o Batmanie. Podejrzewam, że dla większości zainteresowanych raczej nie będzie to nic nowego, ale może komuś coś się jednak przypomni że tak ongiś bywało. Książka o dziwo nie zaczyna się od pierwszego pojawienia się Batmana a od króciutkiej najstarszej w zbiorze dwustronicowej opowiastki o tym co się stało, że Batman Batmanem został (wiadomo co), aby zgodnie z kartkami kalendarza dojść do czasów niemalże współczesnych. Jak w to antologiach poziom nowelek różny, chociaż są raczej na minimum zadowalającym poziomie (aczkolwiek należy wziąć poprawkę na to, że około 1/3 tomu to kompletne starocie z lat 40-50). Tak obiektywnie starając się ocenić to najlepszą wśród nich jest "Pięciokrotna zemsta Jokera" chociaż "Noc Łowcy" i "Tak zaczynałem...i pewnie tak skończę" ustępują jej niewiele o ile wogóle. Dla zainteresowanych, wszystkie rozdziały pochodzą z czasów w/g mnie lepszych dla Batmana niż teraźniejszość, w których tytuł ten (wogóle prawie wszystkie w tym gatunku) był proceduralem, wobec czego każdy rozdział jest zupełnie autonomiczny i nie ma problemu z komiksami wyrwanymi z kontekstu. Z dodatkowych ciekawostek jednym z rysowników jest Frank Miller, najlepszym rysunkiem podług mojego gustu wykazuje się nowela narysowana przez braci Amendola (trochę tu z Totlebena trochę z Aparo, a raczej na odwrót) a jeden z rozdziałów to nie komiks tylko ilustrowane opowiadanie. Cóż jak dla mnie dla fanów Batmana taki komiks to jeden z "musisz mieć w bibliotece" niekoniecznie ze względu na fantastyczny poziom a raczej na wartość historyczną, aczkolwiek nie zachęcałbym raczej do wydawania jakichś przesadzonych sum na allegro, zwłaszcza obserwując ostatnie tendencje Egmontu do wznowień swoich wydanych dawno temu komiksów. Ocena 8/10.

  "Transformers tom 31 - Żelazna Pięść" - John Rieber, Jae Lee. Ostatni tom serii wydany przez Dreamwave i to dosyć nietypowy bo jest crossoverem z inną serią a mianowicie G.I.Joe. Właściwie rzecz biorąc on jest o wiele bardziej nietypowy niż można by wywnioskować z poprzedniego zdania. Raz, akcja dzieje się w alternatywnej rzeczywistości podczas II Wojny Światowej, którą rozpętali nie Niemcy a Cobra, dwa miniseria jest o wiele "doroślejsza" niż to czego zwykle oczekujemy po historiach opartych na linii zabawek. Fabuła rozpoczyna się w roku 1938 w momencie gdy zwiadowcy Cobry plądrują tajemniczą świątynię która okazuje się być wybudowaną na Arce i budzą Megatrona wraz z jego ferajną. Kilka stron dalej przenosimy się do w lata roku 39 do Wielkiej Brytanii, która okazuje się jedynym europejskim krajem nie zdobytym przez byłą organizację terrorystyczną i stanowi bazę dla wojsk aliantów mających zamiar wyzwolić Stary Kontynent. Naczelnemu Dowództwu Sił Alianckich udało się właśnie zdobyć co nieco informacji o tym co się w Europie dzieje (terytorium z niewyjaśnionych dla nich przyczyn jest niemalże całkowicie odcięte) wraz z mapą prowadzącą do Wyspy Cobry (sądząc po pogodzie i ogólnej kolorystyce gdzieś na Morzu Północnym). W celu wyjaśnienia wszelkich niewiadomych a być może i rozwiązania kilku problemów przy okazji postanawia utworzyć naprędce grupę komandosów, która dokona na rzeczonej wyspie agresywnego zwiadu. Nie będę ukrywał z czasów dziecięcych mam spory sentyment do Transformerów i chyba jeszcze większy do G.I.Joe i pomysł aby połączyć te dwa tytuły i zrobić to jeszcze "na poważnie" to pomysł trafiający w sam środek tarczy. Nie oszukujmy się tytuł to standardowa nawalanka, ale za to wykonana na naprawdę świetnym poziomie, stawka jest wysoka, ludzie dźgają się nożami i strzelają do siebie z karabinów, trupy padają po obydwu stronach i tego wszyscy po wojnie oczekują. Składy obydwu drużyn są dosyć przewidywalne, chociaż zespoły robotów są nieco pozmieniane i ich liczba jest nieco zmniejszona. Tytuł jest absolutnie autonomiczny i jest zamkniętą całością, spokojnie może go czytać ktoś absolutnie nie zaznajomiony z obydwoma tytułami, natomiast dobrze jest jednak znać co nieco oryginały bo jest tu sporo fanserwisu (dłuższą chwilę się zastanawiałem jak Lady Jaye odróżniła podrabianego Flinta od oryginału). Zobaczymy ostateczne rozrachunki pomiędzy Snake-Eyesem a Storm Shadowem oraz co się stało z twarzą tego pierwszego (drugi raz), będzie Zartan który za czasów Tm-Semic zdaje się zaczynał ciągnąć w stronę antybohatera tutaj jako zimny psychopatyczny zabójca, krótkie i niespecjalnie szczęśliwe love-story Scarlett i Snake-Eyesa, sojusz dwóch wiecznych kombinatorów Starscreama i Destro, Roadblocka musztrującego Grimlocka, czy Scarlett czarującą Bumblebee ("ummm...Scarlett...możesz mnie prowadzić kiedy zechcesz"), jest tego naprawdę sporo. Tym niemniej komiks nie miałby pewnie połowy swego czaru, gdyby nie genialne rysunki Jae Lee, nie ukrywam jestem wielkim fanem tego rysownika a on jest tutaj w naprawdę rewelacyjnej formie. Brudne, ciemne kolory, skalista wyspa pozbawiona praktycznie roślinności przemawiają do wyobraźni i momentami zalatują Mikiem Mignolą, chociaż nie tak bardzo jak projekty Transformerów. Te są totalnie odjechane, mieszkańcy Cybertronu są więksi niż zwykle i wyglądają jak groteskowe, pordzewiałe diesel-punkowe potwory (cudownie koszmarny Rumble ubrany w mundur piechura Cobry) transformujące się w sprzęty wojenne właściwe dla swoich czasów - taki Starscream to dajmy na to Focke Wulf, Grimlock to czołg (chociaż akurat z I WŚ) a Shockwave to nabrzeżna armata. Wracając do kolorów, niestety znowu (o tym niżej) jest zbyt ciemno i pisząc ciemno, mam na myśli naprawdę ciemno. Jasne taki był zamysł autora, że wszytko ma być skąpane w cieniach i do wydźwięku historii doskonale to pasuje, ale znalazłem w internecie zeszyt w wersji elektronicznej i tam jest widocznie jaśniej i widać więcej szczegółów chociaż tracą przez to kolory zwłaszcza nieba, które są bardziej sztuczne. Ja bym chyba przeżył jednak tę sztuczność i wolał wyraźniejsze rysunki, ciekawa czy to jakaś kwestia technologii, materiałów czy jeszcze czego innego? Jeszcze jakieś wady? Historia jest trochę zbyt krótka, kilka postaci pojawia się wyraźnie tylko po to aby odhaczyć swoją obecność, oprócz tego coś? Chyba nic, lubię elsworldy, sporo z nich naprawdę potrafi z zabawy konwencją wyciągnąć sporo nowych treści i tak jest w tym przypadku, dostajemy zaskakująco pełnokrwiste wojenne s-f, jako że fani "Dżołsów" w Polsce nie są specjalnie rozpieszczani (czytaj wcale), to koniecznie powinni przeczytać Transformers nr. 31, a nawet jak by byli to i tak bym polecał "Żelazna Pięść" to świetny komiks. 8/10.


2. Zaskoczenie na plus:

  "Kryzys Bohaterów" - Tom King, Clay Mann i inni. Strasznie mocno oberwało się temu komiksowi, tak samo zresztą jak i samemu autorowi za jego napisanie. Recenzje w internecie które przeglądałem praktycznie co do jednej były fatalne, co dosyć ciekawe zdecydowanie większy pluralizm opinii zanotowałem wśród "szarych" czytelników, wiele osób ganiło, sporo jednak też bardzo chwaliło, koniec końców średnia ocen jest jednak mocno przeciętna. Tak czy inaczej z uwagi na rozgłos i nazwisko autora postanowiłem to sprawdzić empirycznie. Cóż, zrozumiałem zarzuty przeciwników, w przeważającej większości są one niebezpodstawne, natomiast w mojej opinii całość jako całość naprawde nieźle się broni. Założenia opowieści, są raczej wszystkim zainteresowanym znane. Liga Sprawiedliwości, gdzieś tam na zadupiu środkowych Stanów Zjednoczonych buduje tzw. Sanktuarium przypominające wiejski domek z troskliwymi robotami w rolach typowej amerykańskiej rodziny z lepszych czasów, gdzie bohaterowie przy pomocy terapeuty czyli będącej dziełem kryptonijskiej technologii SI, będą mogli zaleczyć swoje traumy, będące dosyć często wynikiem stresu pola walki. W którymś momencie tuż obok domu znalezionych zostanie pięć ciał martwych herosów a podejrzanymi zostaną Booster Gold i Harley Quinn, którzy obydwoje obarczając siebie nawzajem winą umkną z miejsca morderstwa i na własną rękę zaczną poszukiwać dowodów swojej niewinności. Element psychoterapii, jest z pewnością najmocniejszym (od strony fabularnej) punktem tego albumu, scenki z sesji terapeutycznych znajdują się na 9-polowych planszach i przedstawiają postacie herosów zarówno tych najbardziej znanych jak i tych wyjętych z dna czwartej ligi spowiadające się w stronę oka kamery terapeuty czyli czytelnika, ze swoich grzechów, słabości, strachów a czasami zwykłych śmiesznych bolączek. I tak jak sam pomysł na historię jest naprawdę świetny, tak już jej wykonanie jest średnio udane. Największą bolączką w/g mnie jest oparcie fabuły na Harley, podług internetowych opinii DC wymusiło na Kingu z racji wyników sprzedażowych jej występ. Nie mam nic przeciwko tej postaci, więcej ona dostaje w komiksie naprawdę świetne momenty, ale jej występ powinien się zakończyć na drugoplanowej roli, ona po prostu w tej akurat historii na pierwszoplanową bohaterkę nie pasuje a napewno nie w roli którą odgrywa. Dokonuje szereg tak niewiarygodnych nawet jak na gatunek o latających ludziach akcji, że sam scenarzysta umieszcza w ustach Batmana komentarz na ten temat. Dalej im dalej w las tym historia staje się coraz bardziej chaotyczna. Zobaczymy dokładniejsze sceny z terapii trzech martwych od początku postaci, które są naprawdę fajnie napisane ale dlaczego akurat tych trzech a nie pozostałych dwóch? Nie wiadomo. Jaką one mają pełnić rolę w historii oprócz tego że są fajne? Nie wiem, może mają zapchać "czas antenowy"? No i trzecia sprawa zakończenie, dla mnie było ono rozczarowujące, jak już zorientowałem sie kto, to zadałem sobie pytanie "czy aby ostatnio nie nadwyrężają tego motywu?", ale nie to jest najgorsze a to jak na koniec dowiemy się dokładnie już nie kto a jak i po co, to już jest kompletnym odlotem. Sporo ludzi ma problem z tym, że morderca ma status "out-of-character", szczerze mówiąc ja się z tym nie bardzo zgodzę, zwłaszcza nie w tym komiksie poruszającym takie a nie inne zagadnienie. Natomiast fakt współudziału zdrowszego wspólnika, jest kompletnie nonsensowny. Bezapelacyjnie za to nie można się przyczepić do rysunków w komiksie. Osobiście nie jestem wielkim fanem takiego stylu czyli łączenia mitologicznych wręcz herosów Jima Lee z bardziej naturalistyczną kreską, ale w swojej kategorii ciężko byłoby znaleźć dla Kryzysu Bohaterów konkurenta. Komiks wygląda absolutnie fantastycznie, wzrok przyciągają zwłaszcza obłędne splaszpejdże, oraz naprawdę przekonujące oddanie emocji targających różnymi postaciami. Od czasu do czasu głównego rysownika wspomogą dwaj współpracownicy Kinga z serii Batman, Meeks i Gerads. Znalazłem opinie osób, które twierdzą że postacie Lois, Harley oraz Barbary Gordon są mocno "przeseksualizowane", cóż mogę na to odpowiedzieć? Trochę racji mają, ale kij tam z nimi, mogą kupić nadciągające "Muminki" Panna Migotka i Buka przeseksualizowane mocno nie są. Tak na koniec, szkoda wielka tego komiksu, bo gdzieś pod pokładami jego wad, czuć że był to materiał na naprawdę żelazny kanon komiksu superbohaterskiego. Z jednej strony widać że zbyt dużo było odgórnych ustaleń dotyczących scenariusza, z drugiej zdecydowanie zbyt mało kontroli nad całością. Istnieje chyba coś takiego w DC jak redaktor? I chyba powinien on pomagać autorom? Wskazywać miejsca gdzie fabuła zaczyna się rozjeżdżać albo całkowicie wykolejać a nie tylko przekazywać odgórnie założone ustalenia programowe? Tak czy inaczej, mnie osobiście  ten komiks wciągnął na tyle, że przeczytałem w jeden dzień, a to przy tomach tej grubości niespecjalnie często się zdarza, więc mogę polecić. A nawet jak kogoś nie zainteresuje temat, to może i warto dla samych rysunków? Ocena 7/10.

  "Transformers tomy 25,26 - Pierwsza Dyrektywa, Wojna i Pokój" - Chris Sarracini, Brad Mick, Pat Lee. Całkowicie nowe otwarcie dla tytułu, dla całkowicie nowego wydawcy. Czyli Dreamwave z jednak nie całkowicie nową a będącą na poły rebootem na poły kontynuacją historią w zdaje się alternatywnej rzeczywistości w której konflikt zamaskowanych robotów potoczył się nieco innym torem. Tutaj Optimus Prime wraz ze swoją ekipą rozbitków z Arki pokonał Megatrona tutaj na Ziemi nie mając jakiegokolwiek kontaktu z innymi Transformerami. W ostatecznym starciu pomogli mu ludzie wysyłając do boju połączone ziemskie armie, które w czasie bitwy doznały katastrofalnych strat. Nic więc dziwnego, że ludzkość chce się pozbyć wojowniczych robotów z planety, zostaje wybudowana Arka II, która ma zabrać przybyszów na ich rodzimą planetę i jednocześnie wziąć ze sobą kilku ziemskich naukowców, którzy w ramach podziękowań będą mogli się zapoznać z technologią Cybertronu. Podczas startu, Arka z nieznanych powodów eksploduje (ginie Sparkplug Witwicky) a jej wrak spada w nieznane miejsce na biegunie. Historia w której na pierwszym planie znajdzie się Spike Witwicky zaczyna się w momencie, gdy z lodów Arktyki zostają przez pewnego milionera wydobyte zamrożone roboty a skończy się nie ma się co okłamywać na wielkiej bijatyce i demolce całego miasta. Dodać należy, że ludzkość nie lubi Transformerów coraz bardziej co będzie stanowiło dosyć istotny punkt zaczepienia dla fabuły a zawiedziony Grimlock dołączy do Megatrona (który dostanie ostre wciry od Optimusa yeah!). Drugi tom jest jeszcze bardziej interesujący na Ziemię trafiają Transformery z Cybertronu i ku szokowi stałych bywalców naszej planety oznajmiają, że wojna jest dawno skończona a przywódcą został nie kto inny a Shockwave (z Ultra Magnusem w roli swojego głównego łapsa, ale jaja, ale jaja), który zlikwidował podział na Autoboty i Decepticony i wydał rozkaz, aby aresztować byłych bohaterów i złoczyńców i osądzić za zbrodnie wojenne. Cybertron teoretycznie zamieniony w pokojowy świat stał się czymś na kształt wojskowej dyktatury i mimo wszystko nie jest oazą spokoju, istnieje kilka niezależnie działających grupek dysydentów tudzież terrorystów, którzy w czystość intencji byłego głównego stratega Decepticonów nie wierzą (i słusznie, ale to pewnie żadna niespodzianka), więc ziemskim Transformerom nie pozostaje nic innego niż pokazać cwanemu jednookiemu i jednorękiemu cwaniaczkowi gdzie raki zimują i przywrócić świat do jego naturalnego stanu wiecznej wojny do czego pewnie wszyscy tęsknią. Pod względem rysunków obydwa albumy prezentują się przyzwoicie, styl mangowaty czego ja nie lubię, ale z pewnością docenić należy projekty robotów mocno nawiązujące do klasycznego serialu animowanego Sunbow. Niestety dosyć standardowo dla komiksów Dreamwave jest zbyt ciemno, pierwszy album wygląda pod tym względem w porządku, natomiast mocno doskwiera to w albumie drugim. Rażą sceny transformacji polegające na zwykłym rozmyciu w jakimś programie graficznym. Cóż więcej, może nie nadzwyczaj dobra, ale naprawdę przyzwoita seria ze wzrastającym z zeszytu na zeszyt potencjałem, który w wyniku plajty wydawcy niestety nie został wykorzystany. 6+/10.

  "Action Comics - Efekt Oza" - Dan Jurgens, Victor Bogdanovic, Ryan Sook. Jurgens kontynuuje swoje czytadło i dalej udaje mu się to robić na nadającym się do czytania bez bólu poziomie. Dosyć dziwny jest początek w którym Supermanowi przyjdzie się zmierzyć z jakimś facetem kontrolującym umysły a początkowe tropy wskazują na Lexa Luthora. Nasz heros poleci starym zwyczajem na szczyt wieży Lexcorpu gdzie starym zwyczajem zniszczy przeszklenie gabinetu i będzie się odgrażąć łysolowi. Wygląda na to, że się znowu nie lubią co było dosyć dziwne bo jeszcze dwa tomy wcześniej zostali prawie przyjaciółmi, cóż może stało się coś na łamach "Supermana" taki to urok czytania jednej z dwóch przeplatających się serii. Tak czy inaczej głównym daniem będzie tożsamość tajemniczego Pana Oza, który wydawał się głównym animatorem dotychczasowych problemów Supka, dla nikogo chyba już i tak nie jest tajemnicą, że Oz to Jor-El będący odwrotnością Supermana (ileś tam lat wstecz wylądował ranny na Ziemi i poznał głównie ból i cierpienie co pozwoliło mu wyrobić sobie osąd o tym miejscu) i który za pomocą nieznanego (akurat) zrządzenia losu przeżył zagładę Kryptona. Teraz jako wrogi mastermind planuje zniszczyć ziemię rękami jej własnych mieszkańców podsuwajac im po kryjomu powody do dokonywania różnych podłych uczynków, złamać ducha najpotężniejszego bohatera i zabrać jego i jego rodzinę gdzieś na drugi koniec kosmosu. Przyjemnie się to czyta, Jurgens kontynuuje serię w swoim nieco niedzisiejszym stylu i chwała mu za to, zobaczymy rozczulająco staromodną scenę w której tajny agent Oza poda butelkę wódki kapitanowi tankowca, który zaraz wjedzie na pełnej parze w plażę z wygrzewajacymi się na słońcu foczkami, albo innego agenta (szkoda, że żaden nie był ubrany w prochowiec i ciemne okulary) namawiającego właściciela fabryki aby obniżył pensje dzieciom pracującym na 12 godzinnych zmianach (jakby dostały podwyżkę to by pewnie było ok.) Superman z wyjątkiem wspomnianej sceny z Luthorem jest dalej superbohaterski do bólu, w klasycznym stylu strąca rakiety z nieba, ratuje afrykańskie dzieci oraz ekonomicznych imigrantów, znajduje czas na rzucanie dobrych rad w stylu "niech głodni zjedzą bezrobotnych" itp. Jednym słowem komiks zaangażowany w ten pozytywny chociaż mocno naiwny sposób, który jednak pasuje do bohatera jakim jest Superman. Pod względem rysunków to solidna, rzemieślnicza robota nic co by wychodziło ponad poziom, ale i nic rażącego nieudolnością. Szczerze mówiąc trochę się dziwię, że akurat tych rysowników zatrudniono, dobrze by się sprawdzili w regularnej serii ale do komiksu, który wpływał jednak na los całej linii wydawniczej powinno się nająć chyba jednak artystę z większą "parą w łapie", który w bardziej przekonujący sposób odciśnie swoje piętno. Cóż sporo ludzi było rozczarowanych (mało powiedziane) tożsamością Oza, spekulowano że będzie to Ozymandiasz który napewno dobrze by wypadł w roli władcy marionetek, ale w takiej konfiguracji musiałby chyba grać z Jonem Ostermanem do jednej bramki, na co sądząc po zakończeniu Watchmen ten drugi mógłby nie mieć ochoty. Problemem jest to, że w zakończeniu komiks mocno traci na "ważności" Jor-El jest zatruty kryptonitem i kontrolowany przez jakąś laskę więc tak naprawdę jego postać nie ma jakiegoś wielkiego znaczenia a my się domyślamy, że to nie jest ten "prawdziwy" Jor-El tym bardziej, że na koniec Batman ostrzega Supermana że ktoś miesza w kontinuum czasowym. Tak ogólnie to szczerze mówiąc po tej lekturze jeszcze bardziej nabrałem ochoty na przeczytanie crossoveru DC z Watchmenami, może to nie jest jednak taki głupi pomysł? I tak nie uznaję żadnych sequeli czy prequeli Strażników, więc co mi szkodzi? Ocena 6+/10.


3. Najgorszy przeczytany:

  "Nemezis" - Mark Millar, Steve McNiven. Kolejna z nazwanych tak przeze mnie "chińskich zupek" Millara czyli komiksów, które można pochłonąć w kilka minut i jak ktoś nie ma uczulenia na chemiczne wtręty to może mu to nawet smakować tyle że nie ma specjalnie żadnych wartości odżywczych. Tytułowy "bohater" to wypisz-wymaluj zły brat bliźniak Batmana. Piekielnie inteligentny, nadludzko sprawny ubrany w biały kostium spadkobierca fortuny, który z powodu śmierci rodziców (ojciec powiesił się w momencie próby aresztowania, matkę przewieziono do piekła na krześle elektrycznym) poprzysiągł całemu społeczeństwu w ramach zemsty śmierć, chaos i pożogę. Historia zaczyna się w momencie gdy Nemezis zabija ostatniego obranego za swój cel znanego ze skuteczności i nieprzekupności policyjnego inspektora w Azji i przenosi się do Ameryki, aby upolować tamtejszego  bohatera całego kraju, nieprzekupnego szefa waszyngtońskiej policji Blake'a Morrowa. Nie da się ukryć, że komiks ten to pastisz w/w Batmana oraz całego gatunku bohaterskiego (Nemezis jeździ Audi R8 identycznym jak Tony Stark, jedna z najbardziej paradnych scen) i jako ten właśnie pastisz komiks napewno działa. Nieraz przyjdzie nam się zaśmiać widząc zupełnie niewiarygodne rzeczy których dokonuje tytułowy superłotr, gdy zdamy sobie sprawę, że podobne może odrobinę mniej wyolbrzymione bzdury czytamy na co dzień (o ile czytamy co dzień) w regularnych seriach. Natomiast nie działa ten komiks zupełnie jako autonomiczna historia. Nie przedłużając, jest krótko, głupio i przewidywalnie. Po pierwszych spotkaniach z twórczością Millara stałem się jego wielkim fanem, owszem facet miał jeden dosyć prosty pomysł, brał na warsztat jakiś ograny patent funkcjonujący w komiksie, przekształcał go na bardziej "dorosłą" formę (czyt. dorzucał brutalność i przekleństwa), do tego dopisywał powieść którą świetnie się czytało i voila. Od jakiegoś czasu mam wrażenie, że zupełnie pomija etap drugi, wpada na jakiś fajny patent, dopisuje na kolanie jakiś szkielet historii do tego i czeka aż jakaś wytwórnia kupi prawa do ekranizacji i zrobi resztę roboty za niego (dajmy na to taki Kingsman, film jest conajmniej dwa razy lepszy niż oryginał). Gdyby nie wymagające jednak nieco czasu rysunki McNivena to byłbym przekonany, że cały komiks powstał w czasie jednej popijawy w garażu w którym spotkało się dwóch autorów oraz skrzynka piwa i dwie pizze. Historia jest tu doprawdy pretekstowa, akcja niby pędzi na łeb na szyję ale sam komiks ma zaledwie kilka kluczowych wydarzeń, za to pełny jest banalnych i totalnie przewidywalnych zwrotów akcji (no dobra ostatniej wolty się nie spodziewałem, więcej była całkiem fajna). Do tego obydwie główne postacie, są tak bardzo pozbawione jakichkolwiek własnych cech, że nawet nie wiemy komu tu kibicujemy bohaterowi czy złoczyńcy. Wracając do rysunku, samo nazwisko artysty wskazuje nam to, że będzie conajmniej dobrze. No i osiągnięto pułap "conajmniej" i dalej się nie posunięto. Prace McNivena wyglądają bardzo dobrze, ale tylko w przypadku scen statycznych, sceny akcji a tych jest całkiem sporo, jakoś tak nie mają w sobie żadnej dynamiki przez co bardzo brutalne momenty rzezi, których dokonuje Nemezis i z których komiks słynie wypadają jak dla mnie nieco blado. Uwagę zwracają świetnie co do jednej wykonane ilustracje zajmujące całą stronę. Cóż nie jest to jakiś strasznie zły komiks, ale jednak najsłabszy w zeszłym miesiącu. Sam pomysł, naprawdę fajny ale do stworzenia dobrego komiksu trzeba o wiele więcej pracy niż sam pomysł, który można opracować podczas posiedzenia w wucecie. Ocena 5/10.


4. Zaskoczenie na minus:

  "Transformers tomy 29, 30 - Wojna Domowa, Wojna Domowa:Epoka Mroku" - Simon Furman, Don Figueroa, Andrew Wildman. Sama nazwa wiele mówi, komiksy cofną nas do czasów początku wojny na Cybertronie, niestety nie do samego wybuchu, ale czasów już późniejszych chociaż w kilku retrospekcjach cofniemy się jeszcze do czasów pokoju. Fabuła pierwszego tomu nie jest jakoś nadzwyczajnie ambitna, Decetpticony prowadzą wydawałoby się chaotyczną podjazdową wojnę z Autobotami, ale Megatron ma własne plany, odkrył on że Cybertron posiada silniki i prawdopodobnie nie jest martwą planetą, więc postanawia je uruchomić i zamienić macierzysty glob w Świat Wojny. W tym czasie Optimus Prime planuje haniebną ucieczkę (słabo) wraz ze wszystkimi Autobotami (oczywiście sporo z nich się sprzeciwia), bo jak twierdzi ich świat nie jest wart tylu zabitych. Na szczęście w czasie potyczki z Megatronem dostaną obydwaj wizji przyszłości [znowu słabo] w której biją się już na Ziemi i postanawia jednak zostać i walczyć. Podczas fabularnych wycieczek wstecz, zobaczymy wydarzenia prowadzące do powstania frakcji tych złych. Otóż Decepticony wywodzą się z kręgu wojowników walczących w nielegalnych walkach na śmierć i życie, gdzie mistrzem areny jest oczywiście sam Megs. Pomysł na gladiatorów jest naprawdę ok i bez problemu pasuje, tylko z tego komiksu wychodzi na to, że Decepticony rozpoczęły wojnę bo lubią się bić i im się nudziło. Nie rozumiem Furmana stworzył wcześniej bardzo dobre podłoże filozoficzne dla tej frakcji a tutaj spłycił to do minimum, ja rozumiem że to inne uniwersum ale mógł tamten element bezpośrednio przenieść do tej serii i wszystko by ze sobą współgrało. Fajny pomysł, że koło areny kręcił się również Grimlock uważany tam za jednego z najlepszych wojowników i prawdopodobnie jedynego, który mógłby pokonać Megatrona a jednocześnie zbyt mało bezwzględnego żeby dostać się do najściślejszego kręgu wokół wodza, to by tłumaczyło jego ciągoty do ciemnej strony w czasie wcześniejszych występów. Drugie co fajne to podmiana charakterów Megatrona i Starscreama, teraz ten pierwszy jest kombinującym na zimno strategiem a ten drugi psychotycznym maniakiem. Słabo wypadł za to Optimus, jest on tutaj archiwistą co samo w sobie jest w sumie fajne, bo to pasuje do jego wiecznych prób rozwiązywania problemów bez przemocy, ale zostaje on obdarzony funkcją Prime bo "Matryca go wskazała". Bez żartów, do dzisiaj pamiętam numer jeden od Tm-Semica i kadr na którym pojawił się po raz pierwszy wraz z tekstem "W Iacon stolicy Cybertonu pojawił się przywódca, Optimus Prime i w najczarniejszej godzinie dał Autobotom nadzieję" (coś w ten deseń), takie rzeczy robią na dzieciakach wrażenie i do dzisiaj Optimus jest dla mnie postacią typu "battleborn", przywódcą który wykuł sam siebie w ogniu walki. A tutaj zaserwowano nam gryzipiórka, który nie wiadomo czy wie że się wojna toczy i zostaje wybrańcem bo tak, chyba po to żeby przywrócić równowagę mocy. Rysunki Figueroy wypadają tak sobie, do samego stylu rysowania zastrzeżeń nie mam bo z tym jest w porządku, w komiksie nałożone są dosyć jasne barwy więc tym razem wszystko widać bez problemu (a może to kwestia lepszej jakości materiałów otrzymanych od wydawcy). Natomiast kompletnie nietrafione są same projekty robotów, one są zbyt potężne, w "barkach" zbyt zmasowane. Ratchet wygląda jak Pudzian a ci bardziej bojowi to momentami jak jakieś karykatury, nie ma nic w nich kojarzącego się z siłą i szybkością. Jeżeli ktoś był zawiedziony, w sumie prościutką treścią tomu pierwszego to "Epoką Mroku" będzie zawiedziony jeszcze bardziej, bo ten tom właściwie już żadnej fabuły nie posiada. Na Cybertronie pojawia jakiś Upadły, nie wiadomo kim jest, nie wiadomo czego chce,wogóle nic o nim nie wiadomo i nic się nie dowiemy. Dwóch przywódców w tym tomie nie będzie, toteż komiks skupi się na innych postaciach, a właściwie na rozwałce. Cały tom to jedno wielkie mordobicie, akcja dzieje się gdzieś w początkowych etapach wojny, więc tak naprawdę nie są jeszcze wykrystalizowane dwie strony konfliktu a frakcji i stronnictw jest dużo więcej (chociaż wszyscy w przyszłości dołączą do jednych lub drugich). Tak czy inaczej po trwającej sto ileś tam stron bitce i tak wszyscy będą musieli się pogodzić, żeby dokopać Upadłemu, odprawiającemu jakieś czary (?). Czy było coś dobrego w tym tomie? Tak, scena ze Skywarpem i Bludgeonem, wygląd Ratbata i żart z marvelowskiego Hulka. Za rysunki odpowiada bardzo lubiany przeze mnie Wildman, ale tym razem szału nie robi, unormował on na szczęście nieco sylwetki robotów, ale znowu jest zbyt ciemno (chociaż nie tak jak w najgorzej wyglądających albumach) a sceny transformacji dalej nędzne. Ogólnie zawód, był materiał na fajny komiks ale tak doświadczonemu w temacie Furmanowi trochę chyba pomysłu a może i chęci zabrakło. 5+/10.

  "Action Comics tom 5 Booster Gold" - Dan Jurgens, Brett Booth, Will Conrad. Kontynuuacja "Efektu Oza" (chociaż obydwa komiksy na początku odsyłają do siebie nawzajem co może być konfudujące) i z przykrością stwierdzam, że najsłabszy póki co tom w cyklu i zdaje się ostatni w wykonaniu Jurgensa. Supek na końcu poprzedniego albumu wskoczył na bieżnię Flasha aby przenieść się do momentu eksplozji Kryptona i potwierdzić tożsamość Pana Oza (co jest pierwszym nonsensownym pomysłem, bo w jaki niby sposób on chciał tę eksplozję przeżyć?), za nim w pościg rusza swoim wehikułem strażnik czasu w osobie Booster Golda. Na miejscu trafia na Krypton, który nie eksplodował i którym rządzi rodzina El, chce czegoś tam szukać tylko nie wiadomo czego, później skaczą na Ziemię i trafiają do przyszłości którą rządzi generał Zod, gdzie muszą się bić ze wszystkimi co się nawiną pod rękę. Superman szaleje gada, że zależy mu tylko na wymierzaniu sprawiedliwości (zbyt często się chyba widuje z Batmanem) i ciągle chce latać po Kryptonie w momencie zniszczenia nieważne czy to rozwali multiwersum czy nie. Biedny Booster ma z nim kupę roboty i musi myśleć za nich dwóch a myślicielem wielkim to on nigdy nie był, w międzyczasie Lois Lane będzie ratować swojego ojca z opresji w Afryce. Po wszystkich akcjach nastąpi wielkie rodzinne pojednanie w familii Kentów a Superman dostanie wyrzutów sumienia i wydobędzie Hanka Henshawa ze Strefy Widmo, po to aby umieścić go w normalnej celi i zaopatrzyć w kryształy holograficzne pozwalające aby ten spędził czas w towarzystwie swojej byłej rodziny (myślałem że mu jeszcze da strzykawkę z heroiną, ale nie). Na koniec dostaniemy dosyć banalną historyjkę z Lexem Luthorem (a nawet dwoma). Mocną stroną komiksu są z pewnością rysunki. Jurgens postarał się wyraźnie mocniej niż ostatnio (podobała mi się plansza z "pierwszą rodziną Kryptona") a zdaje się wcześniej mi nieznani Booth i Conrad prezentują się też naprawdę fajnie, dosyć przyjemnie wyglądają żywe kolory nałożone przez osobę o ksywie Hi-Fi (pojawiła się ona w kilku kupionych przeze mnie ostatnio komiksach, będę musiał sprawdzić kto zacz). Jednym słowem osoby lubujące się w takim stylu rysowania powinny być zadowolone. Cóż dało się to przeczytać bez strasznego bólu dobrze że było sporo Boostera, który rzadko się u nas pokazuje a jest fajną postacią, ale drażniło mnie że Supek zachowuje się dziwnie a fabuła z zeszytu na zeszyt robiła się coraz bardziej miałka. Jurgens zaczynał być już chyba zmęczony tytułem, nie dziwota że wymienili go na Bendisa (czy to dobrze, nie wiem jeszcze). Ocena 5+/10.


5. Całkowicie darmowy dodatek

Trzeba czytać:

  "Potter's Field - Cmentarz Bezimiennych" - Mark Waid, Paul Azaceta. Bardzo przyjemne zaskoczenie, neo-noir pełną gębą. Założenia scenariusza proste aczkolwiek dosyć oryginalne, Potter's Field to nowojorski cmentarz na którym grzebie się m.in. niezidentyfikowane zwłoki czyli wszystkich Johnów i Jane Doe tego zakątka USA. Główny bohater przejmuje właśnie po nich pseudonim czyli John Doe i zajmuje się rozwiązywaniem spraw niewyjaśnionych morderstw za każdym razem przywracając jednej z ofiar jej imię i nazwisko wykuwając je na nagrobku. Cóż w tym leży największa siła i jednocześnie słabość tego komiksu nie wiadomo kim John jest i nie wiadomo po co to robi, więcej niczego takiego się nie dowiemy, aczkolwiek na sam koniec odstaniemy jeden nikły, nieprowadzący donikąd trop. Drugą wadą jest to, że jest zbyt krótki, główna historia to zaledwie 3 zeszyty do czego dostaniemy jeszcze jeden spinoffowy zeszyt absolutnie niezwiązany z pozostałymi. Osobiście wolałbym chyba standardowo napisaną serię z rozbudowaną intrygą na końcu której bohater odsłoniłby swoją tożsamość, ale nawet przyjmując, że jesteśmy gotowi na historię bez jakiegokolwiek wyjaśnienia o co chodzi spory żal, że jednak Waid nie rozszerzył swojej miniserii o chociażby dwa zeszyty żeby spowolnić nieco akcję, wydaje się momentami, że Johnowi wszystko zbyt szybko się udaje a i sam główny wątek zdecydowanie zbyt szybko się rozwija. Fenomenalnie w połączeniu z taką fabułą wypadają rysunki Azacety, brudne, ponure i mroczne, stylowo stojące w rozkroku pomiędzy pracami Seana Phillipsa a tym co widziałem w Gotham Central. Cóż mogę powiedzieć, ma ktoś ochotę na niezwykle klimatyczny sensacyjny kryminał? Śmiało może za niewielkie pieniądze coś takiego kupić od Muchy, mnie tak wciągnęło, że przeczytałem cały komiks za pierwszym podejściem a zdarza mi się to naprawdę bardzo, bardzo rzadko. Ocena 7+/10.

Można czytać:

  "Deadpool tom 4 - Deadpool kontra Shield" - Gerry Duggan, Brian Posehn, Scott Hawtorne. Pierwszy zeszyt to przerywnik o którym należałoby zapomnieć, pozostałe cztery to dokończenie story-arcu z agentką Preston uwięzioną w głowie Deadpoola, rozpoczętego w tomie pierwszym. Dalej się to czyta dobrze. Ocena 7/10.

  "Huck - Prawdziwy Amerykanin" - Mark Millar, Rafael Albuquerque. Kolejna pretekstowa fabułka od Millara, lepsza jednak niż wcześniejszy Nemesis. Tym razem szkocki scenarzysta bierze na warsztat mit Supermana. Huck to prostolinijny pracownik stacji benzynowej w typowym amerykańskim małym miasteczku, prostolinijny w takim stopniu, że niektórzy mogą podejrzewać u niego lekki stopień upośledzenia. No a oprócz tego, nie jest to zwykły nalewacz benzyny, Huck jest superbohaterem. Superbohaterem na małomiasteczkową skalę oczywiście, czyli żadnych potyczek z kosmitami i zamaskowanymi superłotrami, za to wyrwanie niepotrzebnych pni na polu sąsiada gołymi rękami jak najbardziej. Huck za swój punkt honoru obrał to, że co najmniej jeden dobry uczynek dla któregoś ze swoich sąsiadów zrobić musi, a że w takim miasteczku o dziwo roboty jest zawsze sporo to i dobrych uczynków już wiele sprawił (aczkolwiek potrafi pomóc czasami w poważniejszej sprawie na drugim końcu świata, chociaż trochę czasu mu to zajmuje bo w przeciwieństwie do swojego pierwowzoru nie potrafi latać, za to może odnajdować przedmioty i osoby). Cała miejscowość wie oczywiście o drugiej profesji Hucka, ale trzyma ją w tajemnicy aby nie sprowadzić na samego zainteresowanego kłopotów. I cały ten układ działa doskonale, dopóki pewna nowa mieszkanka nie sprzeda jego historii do gazety, co spowoduje zwrócenie uwagi całego świata na wcześniej nikomu nie znane miejsce oraz potężną lawinę wydarzeń która doprowadzi nas do poznania rodziny Hucka i wyjaśniania kim on wogóle jest i skąd się wziął tam gdzie znajduje się obecnie. Rysunki brazylijskiego rysownika jak to u niego w zwyczaju nie zawodzą, przyjemne dla oka kadry w lekko kreskówkowym stylu, aczkolwiek niespecjalnie bogate w szczegóły, stonowana kolorystyka i momentami spora ilość tuszu dają miły i uspokajający dla oka efekt. Cóż tak jak w przypadku Nemesis Millarowi udało się umiejętnie przerobić mitologię Batmana, tak tutaj udało mu się to samo zrobić z Supermanem, tyle że w tym przypadku Millar poradził sobie z o wiele lepiej w wciśnięciem tego we w sumie wciagającą aczkolwiek niespecjalnie inteligentną fabułę (może z racji większej objętości?). Jeżeli ktoś ma ochotę na naprawdę pozytywny (aczkolwiek nie pozbawiony mroczniejszych momentów) komiks w którym Forrest Gump z supermocami mierzy się z podłym światem, to spokojnie może sięgnąć po ten tytuł. 6+/10.

  "Transformers tomy 27, 28 - Zderzenie Światów część 1,2" - Simon Furman, Guido Guidi. Kolejna seria od Dreamwave dziejąca się w alternatywnej rzeczywistości, tym razem w świecie kreskówki pt. Armada. Samego serialu nie widziałem, a w kolekcji historia zaczyna się od zeszytu nr. 8 czyli mniej więcej od drugiego tomu zbiorczego. Samej fabule to nie przeszkadza, założenia są dosyć jasne, na Cybertronie mieszkają nie dwie a trzy frakcje - Autoboty, Decepticony oraz nowość Minicony, jak sama nazwa roboty niewielkich rozmiarów, które potrafią przyłączyć się do większych pobratymców jako źródła energii lub broń i znacząco zwiększyć ich możliwości bojowe. Nic dziwnego zatem, że Megatron chciałby "zebrać je wszystkie" a i Optimus nie ukrywa, że mali kuzyni byliby bardzo przydatni i również chciałby ich wykorzystać. Same Minicony, nie chcąc być wykorzystywane jako bezmyślne narzędzia w nie swojej wojnie uciekają z Cybertronu i znajdują schronienie na ziemskim księżycu, gdzie ich przywódca z zapędami dyktatorskimi wybuduje sobie małe prywatne królestwo. Większość Miniconów jest politycznej orientacji nieokreślonej część wspiera Autoboty, część Decepticony więc wiadomo że tak czy inaczej skończy się to wszystko mordobiciem, sporą rolę w historii odegra paczka ziemskich dzieciaków zaprzyjaźnionych z dobrymi Miniconami. W tomie drugim poskaczemy trochę po innych wymiarach i spotkamy Galvatrona z jego ferajną stanowiących forpocztę nadciągającego zjadacza światów - Unicrona. Bitwa z tym ostatnim, będzie kopią tego co zaproponował Furman pod koniec marvelowskich Transformerów. Rysunkowo seria nie wygląda źle, lekko mangowa stylistyka za którą nie przepadam ale która jako tako tutaj wygląda, średnio trafione projekty niektórych robotów, naprzykład Megatron jest kompletnie niepodobny do samego siebie, w w jednym czy dwóch zeszytach występuje dziwna "ziarnistość" kolorów, które dosyć standardowo są nieco zbyt ciemne (tragedii nie ma, bywało gorzej). Największym plusem jest z pewnością dodanie do drugiego albumu encyklopedii "More than meets the eye" obciętej o biosy Transformerów. Można się dowiedzieć ciekawych rzeczy, jak ktoś zainteresowany, aczkolwiek sporo materiału to zwykłe pierdalamento z racji tego, że da się większość tych wymysłów logicznie wytłumaczyć. Taki dajmy na to proces powstawania nowych robotów, jest jakiś taki mocno niejasny. Ocena 6/10.



  Kilka słów na zakończenie. Cóż całkiem przyjemnie zostałem zaskoczony poziomem Transformerów od Dreamwave, nie są to może jakieś szczególnie fascynujące komiksy (z wyjątkiem świetnego crossu z GI Joe), ale przyzwoite komiksy ze świeżym nieco spójniejszym spojrzeniem na markę. Wadą trochę rozłożenie historii na trzy różne uniwersa no i niedokończenie z powodu upadku wydawcy głównej linii. Bardzo fajnie, że więcej miejsca  ze świetnymi występami dostały Dinoboty (najlepszy Slag chodzący z głową Decepticona który miał pecha wejść mu w drogę w rękach "bo się zapomniał") i trójka moich ulubionych Decepticonów czyli Starscream, Skywarp i Thundercracker (nie wiem dlaczego to ulubieńcy, może dlatego że samoloty, albo że fajnie się nazywają, albo wyglądają jak bracia) o ile Starscream dostał nieco występów w Marvelu (nie tak dużo jak się spodziewałem) to pozostałej dwójki praktycznie nie było, co jest nieco dziwne biorąc pod uwagę, że taki Skywarp na zdrowy rozum powinien być jednym z najgroźniejszych kozaków w teamie tych złych. Ba dostali nawet wraz z Thrustem, Astrotrainem i Blitzwingiem wspólne miano Szperaczy - elitarnej uderzeniowej eskadry Decepticonów (w/g More Than Meets the Eye to Decepticony pierwsze opanowały zdolność latania i rzeczywiście latajacych Autobotów jest niedużo no i wcześniej wspomniana trójka to faktycznie są "bracia"). Z ciekawości sprawdziłem zagadnienie kobiet wśród Transformerów encyklopedia podawała, że istnieją. I mnóstwo przeczących sobie odpowiedzi znalazłem, z początku Budiansky twierdził, że wszyscy to faceci, później było że płci wogóle nie mają. Dalej, że w niektórych uniwersach jest ten podział w innych nie, czasami jest to naturalne a czasami że wynikiem eksperymentów. Ogólnie pomieszanie z poplątaniem, ale na chwilę obecną chyba należałoby przyjąć, że roboty są dwóch płci (niedługo pewnie będzie więcej). Co dosyć zabawne, całkiem sporo osób sugeruje, że Starscream jest kobietą (akurat ten? seksizm?), ale oficjalnie przyjęło się, że to mężczyzna (ciekawostka, nie we Francji, tam podobno jest to ona).

Offline Piterrini

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #313 dnia: Pn, 15 Luty 2021, 18:52:10 »
Odnośnie "Batman: Najlepsze opowieści", mnie się najbardziej podobała historia "Noc łowcy" pamiętam :)

@SkandalistaLarryFlynt gdybyś miał chwilę i rzucił okiem do komiksu, bo jedna rzecz mnie od dawna "nurtuje":
Strona 113 - afroamerykanin w schronisku dla bezdomnych zdobywa informację potrzebną Batmanowi, w następstwie na pierwszym kadrze strony 114 Batman zdejmuje "uliczne" ciuchy (takie jakie miał na sobie ww. afroamerykanin). Żeby się nie rozpisywać - czy Bruce Wayne przebrał się tam za afroamerykanina?
[ctrl-c ctrl-v, bo już kiedyś zadawałem to pytanie gdzie indziej, ale nikt nie pomógł w "interpretacji"...]

To nie jest tytuł z rodzaju tych "do wznowienia" (niestety?), więc jak komuś zależy to raczej rynek wtórny, ale zgadzam się co do tego, że żaden z tego "musiszmieć".

"Kryzys Bohaterów" - nie czytałem, ale graficznie z grubsza podzielam opinię, w polskim wydaniu w dodatkach jest skupienie na jednym splashu odnośnie doboru kolorów do "napisu w kwiatach", ciekawa rzecz. Ogólnie udane są prace Geradsa (chociaż w Batmanie Kinga najbardziej lubię Janina, dalej Mann, a Gerads trzeci) :)
Edit: akurat ww. splash to Clay Mann, myślałem że Gerads.
« Ostatnia zmiana: Pn, 15 Luty 2021, 20:27:55 wysłana przez Piterrini »

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #314 dnia: Pn, 15 Luty 2021, 20:43:41 »
 Taaaaa, to on, szuka tego Świętego Mikołaja. Perfidny blackface i jeszcze czek na 1000 dolarów, jakby splunął w twarz bezdomnym.
  A właściwie co z tymi kolorami?