Wrzesień tradycyjnie miesiącem komiksu polskiego, bądź ewentualnie z powodu braku takiego do przeczytania "polskawego" czyli takiego w którego tworzeniu brał udział jakiś nasz rodak. Uwaga jak (prawie) zawsze pewne SPOILERY!!!
"Kajko i Kokosz:Szranki i Konkury" - Janusz Christa. Czytane ciężko powiedzieć, ale bardzo bardzo dawno temu, no i czy ja muszę coś dodawać więcej? Komiks z gatunku "nie zestarzeje się", ciągle fajny, ciągle zabawny, ciągle ciekawy. Seria wyraźnie się rozwija i jest lepiej w stosunku do "Złotego Pucharu" zarówno pod względem rysunków jak i fabuły czy dowcipów. Mirmiłowo zaczyna nabierać znanych kształtów i mieszkańców, ale Christa ciągle jeszcze poszukuje swoich Zbójcerzy. Całość dla czytelnika od lat 5 do 105 jak się komuś wydawało, że to Shrek potrafił jako pierwszy sprzedawać humor różnym grupom wiekowym naraz to mu się tylko wydawało. Chociaż ogólnie rzecz biorąc całkiem sporo tu żartów, które raczej trafią do dorosłych. Jednym słowem czytać koniecznie. Ocena 8/10.
"Tytus, Romek i A'Tomek - Księgi 5-10" - Papcio Chmiel. Kolejna klasyczna seria, która wyraźnie się rozkręca w stosunku do pierwszych tomów. O ile początki były raczej dziecinne z tych tomów dorosły człowiek może już spokojnie czerpać satysfakcję, więcej humoru opartego na absurdalnych skojarzeniach, kryminalno-przestępcze klimaty i więcej nawiązań do realnego świata (w tym do jego nieprzyjemnych stron), więcej także żartów poukrywanych na rysunkach. No i dwie moje ukochane od zawsze książeczki 'Tytus Astronomem" i "Tytus na Dzikim Zachodzie", niestety nieoficjalnych tytułów z wyjątkiem książeczki nr. 1 dalej brak. W księdze nr. 10 "Ochrona Przyrody" jest zakończenie inne niż zapamiętałem więc pewnie jest to oryginalne a ja widziałem wcześniej to poprawione. W pierwszym zeszycie tego wydania Prószyńskiego umieszczono obydwa zakończenia, tutaj widocznie już się nie zmieściło a szkoda. Mimo wszystko ocena 8/10.
"Kłamca:Viva L'arte" - Jakub Ćwiek, Dawid Pochopień. Kupione w jednej z księgarń internetowych za bodajże 8 złotych tylko i wyłącznie w celu dobicia do darmowej wysyłki, bo najtańsza wynosiła złotych 11. Nazwisko pana Ćwieka znam i wiem że zajmuje się pisaniem m.in. fantastyki, ale z żadną z jego książek nie miałem nigdy do czynienia więc tytuł absolutnie nic mi nie powiedział. Z opisów umieszczonych wewnątrz i na tylnej okładce wynika, że jest to komiks na podstawie jakoby dobrze przyjętego cyklu fantasy Kłamca, składającego się z opowiadań o poruszającym się w naszych czasach i realiach Lokim i o ile dobrze zrozumiałem nie jest adaptacją któregoś z tych opowiadań, ale całkowicie nową historią przygotowaną specjalnie na potrzeby graficznego medium. No w każdym razie lekturę rozpoczniemy od obrazów jednego ze znanych zdarzeń mitologii nordyckiej mające upewnić nawet niezaznajomionego z literackim pierwowzorem, że Loki z "Kłamcy" to TEN Loki, po czym przeniesiemy się do rezydencji jakiegoś korpulentnego wyposażonego w uśmiech dobrotliwego pedofila biskupa by później trafić do Nowego Jorku gdzie bohater dostanie zlecenie od Archanioła Gabriela na odszukanie niedoszłego niebiańskiego proroka, który aktualnie okazuje się zaginionym kloszardem. Przy okazji dowiemy się, że ta wersja Lokiego to typowy cyniczny cwaniaczek połączony z twardzielem starającym się mocno ukryć fakt iż ma w gruncie przyzwoite serce i własne, nieco specyficzne poczucie sprawiedliwości czym doskonale wpisuje się w pejzaż złożony z wielu podróbek Geralta z Rivii w stylu Inkwizytora, Villona, Sztejera, Koniasza i dziesięciu innych o których nie słyszałem. Słowo o szacie graficznej, we wstępniaku autor twierdzi, że rysunki Dawida Pochopnia są "jego zdaniem zbliżone do Simona Bisleya" to jednocześnie prawda i nieprawda. Niektóre ilustracje (zwłaszcza te na której widzimy sceny gore prosto z komiksów o Lobo) są jakby żywcem skopiowane z portfolio brytyjskiego artysty, ale tam gdzie rysownik przeskakuje na coś co nazwę ostrożnie "własnym stylem" bywa różnie, przeważnie jest na swój raczej groteskowy lekko zalatujący próbami podrabiania Steve Dillona sposób, czasami nieporadnie w stylu "Zygmunt Similak" (którego w sumie też lubię, żeby nie było). Mieszane uczucia mam nieco do projektów postaci, sam Loki (na roboczo) w sumie ok w stylu motocyklista skrzyżowany ze szwedzkim miłośnikiem black metalu czyli niby pasuje, tyle że o ile się dobrze orientuję to dobry kłamca powinien raczej wzbudzać zaufanie czego o wyglądzie naszego bohatera powiedzieć nie można (chyba żeby chodziło o obalenie butelki Danielsa, albo wizytę w jakimś najpodlejszym burdelu), za to napewno można pochwalić wygląd Gabriela mającego twarz Oscara Wilde. Kwiatek w dłoni i lekko damski fioletowy płaszczyk wspólnie z rysami twarzy nadają mu specyficznego hermafrodytycznego uroku. Można też zwrócić uwagę na przyzwoite wyniki pracy utrzymanej w raczej ponurych ciemnych z rzadka rozświetlanych jakąś jaskrawszą barwą kolorysty Grzegorza Nity. Ogólnie rzecz biorąc mimo jednego rysownika widoczna jest pewna niespójność stylowa i to na zaledwie 68 stronach, ale ja oceniam wygląd całości na "pozytywnie". Będę szczery po komiksie który nie wyprzedał się przez te siedem czy tam osiem lat, posiadającego kiepską okładkę (tutaj akurat Pochopień wyraźnie nie był w formie) i który można kupić za 8 złotych (chociaż już rzadko gdzie) nie spodziewałem się kompletnie nic. A dostałem...hmmm zadziwiająco przyzwoite czytadło. Naprawdę to zdecydowanie największe zaskoczenie na plus w tym miesiącu, historia jest w sumie króciutka ale raz interesująca, dwa sensowna z postaciami po poznaniu których motywacji nie musimy się klepać ręką w czoło. Trochę makabry, trochę czarnego humoru, plus jeden czy dwa interesujące pomysły dobrane we właściwych proporcjach. Wady? Widzę dwie. Pierwsza dosyć ważna na dobrą sprawę nie ma tutaj nic oryginalnego (no dobra pomysł że w nowojorskich kanałach żyje gang Indian którzy chcą sprowadzić Pierzastego Węża i nie lubią być nazywani Meksykanami jest nieźle pojechany) ot taki miks w/w Wiedźmina ze Spawnem i kilkoma innymi dziełami (lub "dziełami") o których już nie chce mi się wspominać. Dwa, widać że obydwaj panowie mają nikłą (raczej żadną) praktykę w komiksowym medium w niektórych momentach widać, że historia została źle przycięta w stosunku do kadrów i można się chwilowo pogubić. Wydanie porządne, duży format, technicznych wpadek nie stwierdziłem, w dodatkach galeria całkiem fajnych grafik plus króciutki komiks z cameo twórców w założeniu żartobliwy tyle że mnie jakoś nie rozbawił. Cóż, szkoda że pomysł się nie sprzedał, ja bym z chęcią następne tomy przeczytał w sumie, ale za to chyba mimo że fantastykę od bardzo dawna czytam od wielkiego dzwonu chyba "zainwestuję" w pierwszy tom książkowego "Kłamcy" bo to co tutaj dostałem to na swój rzemieślniczo solidny sposób całkiem niezła rozrywka. Ocena 6+/10.
"Skarga Utraconych Ziem - cykl Sioban" - Jean Dufaux, Grzegorz Rosiński. Klasyczna seria fantasy wydana w tomie zbiorczym zawierającym cztery pierwsze tomy autorstwa dwóch legendarnych (jednego o wiele bardziej) w naszym kraju twórców, wydawany już kilkukrotnie a więc przypuszczać można iż cieszący się niesłabnącą specjalnie popularnością. Dostajemy więc tajemniczą pokrytą mgłami wyspę Eruin Dulea solidnie wzorującą się na klimatach wysp brytyjskich oraz żyjącą na niej młodziutką księżniczkę Sioban córkę nieżyjącego już powszechnie kochanego władcy wysp Białego Wilka. Która żyje wraz z przedwcześnie owdowiałą ciągle piękną matką do której smali cholewki Lord Blackmore jeden ze sługusów (raczej podejrzewanych o to niż jawnych) złowrogiego maga Bedlama, pragnącego podbić całe wyspy i będącego tym który zabił ojca Sioban. Dodawać nie trzeba, że spiski złoli zostaną przejrzane i ujawnione a oni sami pokonani w klasyczny dla gatunku sposób a mianowicie na polu bitwy. Tyle dwie pierwsze księgi, w kolejnych dwóch Sioban pozna kawalera, ostatniego potomka klanu który okrył się hańbą Kyle'a z Klanachów, znowuż nie trzeba dodawać, że młodzi szybko przypadną sobie do gustu tyle że na ich drodze do szczęścia stanie głowa jednej z wyspiarskich rodzin Pani Garfaut wraz ze swoim zboczonym synem pod której zaklęcia wpływem Sioban przejdzie na "stronę zła" i zostanie żoną wyżej wzmiankowanego synalka. No ale w końcu prawdziwa miłość zawsze zwycięży (przynajmniej w bajkach) więc nie mamy się czym martwić. Fani twórczości Grzegorza Rosińskiego z pewnością będą zadowoleni, natomiast nie wydaje mi się aby byli specjalnie zachwyceni. Stylistycznie "Skarga" może się mocno kojarzyć z "Thorgalem" chociaż ciężko ukryć że wydaje się nieco mniej staranna-bardziej niechlujna. Na artystyczne doznania z hrabiego Skarbka czy pieczołowitość Szninkla nie mamy na co liczyć. Pochwalę za to projekty właściwie wszystkiego (postacie, uzbrojenie, budynki itp), które naprawdę udanie wprowadzają nas w klimaty magicznego wyspiarskiego królestwa, na minus niektóre twarze które są dosłownymi kopiami innych bohaterów z innych komiksów Rosińskiego a Uki, magiczny zwierzak-maskotka Sioban jest raczej paskudny z wyglądu. Bardzo pochwalę kolory nałożone przez panią Kasprzak, lekko wyblakłe i z rzadka tylko rzucające się w oczy ładnie malują pejzaże zimnej, mokrej i mrocznej wyspy. Dla koneserów będzie nieco nienachalnej nagości co w sumie też pasuje do charakteru Średniowiecza. Jak już wspominałem mamy do czynienia z klasycznym fantasy i to klasycznym w samym sednie znaczenia tego słowa tyle że jest to zarówno zaleta jak i wada. Z jednej strony dobrze jest czasami poczytać coś bez odniesień do rzeczywistego świata, z prostolinijnymi bohaterami pozbawionych odcieni szarości, bez urealniania na siłę czy miksu gatunkowego. Z drugiej historia jest prosta jak trzonek od łopaty ci dobrzy są piękni co do jednego, źli mają zło wypisane na swoich paskudnych gębach a konflikt moralny w tym świecie nie istnieje. I w sumie te wady mogłyby być również zaletami gdyby była to dobrze napisana historia, tyle że ona dobrze napisana nie jest. Na początku zdaje się dostajemy przypisy o ile się nie mylę nieco odsłaniające to co się dzieje w kolejnych cyklach, co raczej nie rozjaśnia sytuacji plus kilka zdań wstępu mającego wprowadzić nas w świat Eruin Dulea co również się nie udaje. Jak już wspominałem historia jest prosta, tyle że napisana w jakiś taki dziwnie nieporadny bełkotliwy sposób. Scenarzysta ma wyraźne problemy z nakreśleniem związków przyczynowo-skutkowych przeskakując w chaotyczny sposób pomiędzy scenami. Niektóre postaci (Seamus, Uki) dostają zbyt wiele czasu nie pełniąc praktycznie żadnych funkcji w fabule a informacji na temat większości przeszłych wydarzeń które mają wielki wpływ na wydarzenia dziejące się w komiksowej teraźniejszości otrzymujemy zdecydowanie zbyt mało. O zakończeniu pierwszej opowieści sprowadzającej się do "jestem synem, wujka twojego sąsiada" i konfrontacji rozrysowanej na dwa obrazki na krzyż trochę żal wspominać. Nieco lepiej ma się sprawa z drugą połową tomu, może przez to iż historia jest nieco bardziej kameralna i zdecydowanie bliżej jej do Thorgala, tym niemniej zarzuty mam podobne to się czyta jakby wyrwano kilka losowych kartek. W tych przypadkach widać jak wiele Dufaux brakuje do Van Hamme'a, który na 48 stronach potrafił doskonale poprowadzić fabułę z punktu A do punktu Z podczas gdy temu pierwszemu wyraźnie nie udaje się zmieścić w 2x48 stronach z wcale nie bardziej skomplikowanymi historiami. Nie to żeby nie było zalet, bo te są i to całkiem spore. Zacznijmy od klimatu, a ten jest świetny taki miks celtyckich legend, silnie podlany sosem arturiańskich mitów i wczesnochrześcijańskich motywów przy odkrywaniu którego dosłownie idzie poczuć morską bryzę czy wiatr hulający po wrzosowiskach. Jak kto lubi świat Thorgala to i ten polubi, chociaż jest tu nieco mroczniej i posępniej (w sumie zaleta). Napewno da się polubić Sioban, która świetnie się wpisuje w schemat ostatnich disneyowskich krnąbrnych, ale uroczych i mających czyste intencje księżniczek , tak samo zresztą jak i resztę postaci (tych dobrych oczywiście). Jednowymiarowość tychże postaci ma też zresztą swój staroszkolny urok i Dufaux potrafi pisać całkiem fajne dialogi. Natomiast, dla mnie całość jako całość to po prostu rozczarowanie, napewno widać tu spory potencjał, ale to nie ta klasa scenarzysty zdecydowanie, chaos i rwąca się fabuła po jakimś czasie potrafią naprawdę drażnić. Wydane tak jak reszta kolekcji Rosińskiego czyli w swojej kategorii cenowej 9/10, galeria dodatków tym razem średnio ciekawa. Aha i w dokładnie takiej formie oczekuję wydań zbiorczych przygód dzielnego Wikinga z kosmosu i nie akceptuję żadnych wykrętów w stylu "na rynku jest dostępne wydanie zbiorcze". Ocena 6/10.
"Wartości Rodzinne" - Michał Śledziński. Wydanie zbiorcze serii napisanej przez jedną ze zdaje się można to powiedzieć gwiazd naszego rynku komiksowego, która jakby się tak zastanowić i odliczyć shorty pisane do różnego rodzaju czasopism to wcale tak dużo tych komiksów nie stworzyła i w/g mnie jest chyba raczej lekkim zawodem. Zawodem czy wręcz przeciwnie dostajemy ukazaną na łamach czterech zeszytów "typową" polską rodzinę o nazwisku Król w składzie ojca Edgara poczciwego i szczerze mówiąc niespecjalnie rozgarniętego cywilnego pracownika armii wykonującego bliżej nieokreśloną "ważną i tajną pracę", jego żonę Elżbietę znudzoną brakiem zajęć byłą kurę domową mającą tendencje do zaglądania do kieliszka, syna Tobiasza przygłupawego szkolnego osiłka, najmłodszej Tary emo-gotki która zgodnie ze schematem zdaje się mieć najwięcej oleju w głowie oraz ich lokatora Jezusa najprawdopodobniej we własnej osobie. Z której strony więc by nie patrzeć mamy do czynienia z polską wersją "Simpsonów" autor wkłada co prawda to tu, to tam szpile poszczególnym członkom rodziny, ale trudno ukryć, że zgodnie z tytułem dosyć czułym okiem spogląda na podstawową komórkę społeczną, więc dla wielbicieli prorodzinnych klimatów będzie to komiks pasujący jak ulał. Całość jest raczej ciągiem gagów, ale też i ciężko byłoby powiedzieć że pozbawiona jest fabuły (aczkolwiek nieco symbolicznej), która to będzie się kręciła wokół tajnego projektu polskiego zmutowanego superżołnierza oraz gwiazd telewizyjnego programu "Tucholski Patrol". Rysunki jak to u Śledzia ja bardzo lubię jego styl, więc to co widziałem oceniam na bardzo dobrze. A to, że to jego styl, rozpoznajemy na pierwszy rzut oka aczkolwiek rysunki są dosyć mocno "kreskówkowe" i zdecydowanie bliższe temu co można było zobaczyć w "Świecie Gier Komputerowych" niż temu co było w "Osiedlu Swoboda". Kolorki radośnie żarówiaste ale to dobrze pasuje do raczej radosnego klimatu całości. Całości, która jest fajna jakby nie patrzeć bo oprócz sympatycznych członków rodziny komiks zdecydowanie stoi również postaciami drugo- i trzecio-planowymi (prym wiodą Edgar - sąsiad, emerytowany esbek oraz generał Grot - idealne wcielenie durnego trepa). Idzie się czasami zaśmiać, aczkolwiek część dowcipów jest już nieco zwietrzała (sporo polega na easter-eggach czy tam innych nawiązaniach do rzeczy, wydarzeń bądź elementów kultury których ja sam już nie bardzo pamiętam, więc myślę że młody człowiek może niespecjalnie wiele z tej lektury wyciągnąć), mamy kilka ciekawych obserwacji społecznych, tyle że całość jest taka trochę letnia. Komiks raczej dla wszystkich więc wiadomo, że autor nie pozwoli sobie na ostrzejsze wstawki a mocno rozrywkowy charakter wyklucza raczej poruszenie poważniejszych tematów. Ot jest fajnie i tylko fajnie. Ocena 6/10.
"Nie Przebaczaj" - Kuba Ryszkiewicz, Marianna Strychowska. Kupione podczas wakacji w namiocie z tanią książką. Tytuł nic mi nie mówił tak samo jak i autorzy i niespecjalna okładka. Jak z tyłu przeczytałem że inspiracją były Gwiezdne Wojny, Bez Przebaczenia i Quentin Tarantino to chciałem odłożyć z powrotem, ale zniżka była spora a jak się okazało że to dwudziestolecie międzywojenne i w środku rysunki w miarę przyzwoite to zaniosłem jednak do kasy. Rzecz rozpoczyna się po I WŚ, familia Eustachego zubożałego szlachcica z nadwątlonym zdrowiem po wojennych perypetiach wraca w rodzinne strony (zdaje się gdzieś na Białorusi) gdzie zostanie nawiedzona przez bandę niejakiego Lazara (Rosjanina bądź też Ukraińca - tak mówi polskim mieszanym z nie wiem jakim nie orientuję się w tych wschodnich językach) zajmującą się podobno rekwizycją pańskich majątków na rzecz Komsomołu. Eustachy zostanie zamordowana a jego syn Tadeusz wraz z ciężarną matką przepędzeni z posiadłości do jakiegoś burdelu gdzieś na wsi (?). Po jakimś czasie bajzel zostanie odwiedzony znowuż przez Lazara i jego bandę, którzy tym razem zamordują matkę głównego bohatera a jego samego zostawią półmartwego po to, aby uratowała go jakaś wiedźma z lasu która już wcześniej się opiekowała całą rodziną (ponownie ?). Która go ratuje po to, aby go uczyć umiejętności walki bronią palną oraz nożem i wręcz (
), oczywiście po to aby mógł pomścić bliskich. Po zakończeniu okresu terminarzu, Tadeusz wyruszy w ślad za morderczą hołotą i nie będzie to raczej żaden spoiler jeśli powiem że każdemu jedynemu wymierzy krótką aczkolwiek bolesną sprawiedliwość. Rysunki pani/panny Marianny oceniam na dobrze, podczas lektury zorientowałem się, że jednak już coś takiego widziałem i po sprawdzeniu okazało się, że rysowała już w darkhorse'owym Wiedźminie, tam jej prace raczej nie przypadły mi do gustu, ale w tym przypadku z racji większej "chropowatości" oraz braku koloru sprawdzają się naprawdę nieźle mimo że z okazjonalnymi wpadkami. Dyskusyjny może być "design" głównego bohatera, ja wiem że istniały już wtedy skórzane krótkie kurtki oraz jeansy, ale jakoś nie bardzo mi się chce wierzyć że jakiś chłopak włóczący się po lasach Polesia w latach trzydziestych może wyglądać jakby się wybierał właśnie na koncert Buddy Holly'ego. Historia o zemście prosta jak drut, aczkolwiek znajdzie się kilka momentów w których można się podrapać po głowie. Jest tu całkiem niemało wad. Mimo, że nie jest to komiks quasi-historyczny (akcję można by umieścić wszędzie tam gdzie nie sięga prawo, miejsce i czas nie mają w sumie specjalnego znaczenia) to autorzy mogli się jednak pokusić chyba o solidniejsze osadzenie w realiach. Jest kilka absurdalnych lub nie wiadomo co znaczących scen (pląsający do skrzypiec goły brodacz), czy jakichś dziwnych zabiegów fabularnych (cała postać Wiedźmy a przede wszystkim zakończenie jej historii). Pewne "rwanie się" opowieści, przeskoki czasowe nieco z sufitu, brak nakreślonych motywacji wszystkich postaci z wyjątkiem Tadeusza tak samo jak i widmo sztampy krążące nad całością. Jednakże pomimo tego, że takich historii to przeczytaliśmy czy obejrzeliśmy już na kopy to w polskim komiksie wydaje się, że to nieczęsto spotykana tematyka. Mamy tu ostrą sensację połączoną z westernem w historycznych (pół)realiach przedwojennej Polski. Jest klimat bezprawia i zdziczenia toczącego Kresy, autorzy nie boją się brutalności, wulgarności i nagości. Fajny zabieg z tym, że bandyci gadają w tym swoim dialekcie w którym jest na tyle wiele obcych słów aby móc sobie wyobrazić, że mówią w języku innym niż polski a na tyle mało, aby bez problemu to zrozumieć. O ile główny bohater jest postacią raczej niewyraźną tak napewno zwraca na siebie uwagę może nie nadzwyczajnie oryginalna ale za to brylująca na tle innych kreacja głównego czarnego charakteru Krwawego Lazara w typie kompletnie zdeprawowanego i amoralnego intelektualisty. Nie będę nikomu wmawiał że to jakiś nadzwyczaj dobry komiks jest, ale jak ktoś będzie miał okazję kupić z dobrym rabatem i ma ochotę na historię z cyklu "jest zbrodnia to musi być kara" w przyzwoitej oprawie graficznej to może spróbować. Ocena -6/10.
"Narko" - Dana Łukasińska, Krzysztof Ostrowski. Wydany przez Krytykę Polityczną przy pomocy pieniędzy z jakichś fundacji (być może i publicznych) komikso-podręcznik ostrzegający przez uzależnieniami od wszelkiego rodzaju narkotyków. Tomik składający się z kilku nowelek opowiadających o młodych ludziach którzy tracą kontrolę nad życiem (czasem i rozumem) z powodu spożywania tego lub owego z których pierwsza, najdłuższa pt "Kryspin" wydaje się z racji dosyć sensownego i realnego sposobu ukazania drogi prosto w dół najlepsza. Na plus z pewnością rysunki, brzydkie, rozedrgane, niechlujne, wykrzywione czasem aż do granicy obrzydliwości z pewnością pasują do tematu i z równą pewnością można stwierdzić że mają ten oryginalny "autorski sznyt". Największą chyba słabością jest dosyć natrętnie moralizatorski ton komiksu rodem z materiałów rozdawanych po szkołach jakieś dwie-trzy dekady temu. Ja ogólnie jestem raczej zwolennikiem edukacji o rzeczywistych skutkach i konsekwencjach zażywania środków psychodelicznych bądź stymulujących a nie straszenia tym, że jak zapalisz skręta to skończysz na ulicy ze strzykawką w żyle. Przeszkadzają też raczej nieco odklejone od rzeczywistości motywy pojawiające się tu i ówdzie. Niektóre postacie mają jakieś kompletne odjazdy jakby łączyli pejotl z meskaliną i kwasem a nie zażyli jedną tabletkę (gdzie taki towar można kupić?), klasowy prymus chcący spróbować po raz pierwszy narkotyków wstrzykujący sobie amfetaminę (zna ktoś taką osobę?), czy dziewczyna biegająca w szkolnych zawodach też zresztą na amfetaminie. Ergo takie pół na pół, raczej ciekawostka niż pełnoprawny komiks z pewnością dałoby się podejść do tematu w sposób ciekawszy, uczciwszy i bardziej działający na wyobraźnię młodzieży. Jeżeli już sięgać to raczej ze względu na dosyć oryginalną oprawę graficzną przygotowaną przez naczelnego jednego z największych wydawnictw komiksowych na rynku i byłą gwiazdę punk-rocka. Ocena 5+/10.
"Vreckless Vrestlers" - Łukasz Kowalczuk. Ciężko mi coś sensownego powiedzieć w tym temacie. Komiks na dobrą sprawę pozbawiony fabuły i praktycznie rzecz biorąc dialogów raczej też. Jakieś tam miasto przyszłości, właściciel największej kosmicznej federacji wrestlingu porywa z różnych miejsc wszechświata i różnych czasów najtęższych zabijaków i wystawia ich w walkach jeden na jednego transmitowanych na całą galaktykę. Przeglądając książeczkę obejrzymy kilka takich brutalnie przerysowanych walk po czym zobaczymy zakończenie tej historii bez historii i tyle. Szata graficzna nie przypadła mi do gustu szczerze mówiąc, ogólnie rzecz biorąc lubię rysunki Kowalczuka, ale tutaj mazane grubymi liniami i pokolorowane flamastrem (bądź czymś co ma symulować jego efekt) na zielono przez swoją toporność dosyć często na czytelności, zresztą wystarczy spojrzeć na wewnętrzną stronę okładki, czarno-biały narysowany cieńszą linią rysunek wygląda o wiele lepiej niż sam komiks. I cóż więcej, no widać że autor jest miłośnikiem pulpy wszelkiego rodzaju, wrestlingu i piłki nożnej i tyle chyba. Sam jestem (raczej byłem) fanem "wolnej amerykanki" w czasach kiedy triumfy święciły takie postacie jak Sting, Bret Hart czy wcześniej Ric Flair, ale jakoś do mnie ta książeczka nie trafiła. Kilka zabawnych dowcipów, niespecjalnie czytelny finał w nie najprzejrzystrzej oprawie ot i wszystko. O wiele lepiej prezentuje się całkiem bogata galeria pomysłowych zresztą dodatków, okładki, figurki, przeróżne gry i zabawy. Całkiem fajnie to pomyślane widać, że autor podszedł do tematu kompleksowo i całkiem na (nie)poważnie. Cóż więcej mogę rzec, widać że twórca doskonale się bawił podczas procesu tworzenia, tylko pytanie czy ja jako odbiorca bawiłem się równie dobrze. I cóż w/g mnie raczej nie. Nie jestem napewno docelowym odbiorcą takiej formy sztuki (zwał jak zwał) więc nie oceniam, ale i również z pewnością nie polecam, chyba że zatwardziałym miłośnikom kompletnego komiksowego undergroundu.