Autor Wątek: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi  (Przeczytany 147845 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline gashu

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #495 dnia: Śr, 28 Wrzesień 2022, 12:43:05 »
5 Mermaid project [...] w momencie w którym wprowadza kobietę z przeszczepioną połową delfina w miejsce nóg wiedziałem już że komiks pójdzie na sprzedaż od razu po skończeniu lektury.

To już trzeciego właściciela będzie miał ten egzemplarz ;)

Offline sad_drone

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #496 dnia: Śr, 28 Wrzesień 2022, 13:18:05 »
@gashu juz sprzedac zdażyłem, chyba nawet z małym przebiciem :p. Może trzeci własciciel doceni.
If I Had More Time, I Would Have Written a Shorter Letter.

Online perek82

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #497 dnia: Pt, 30 Wrzesień 2022, 15:26:09 »
Wakacyjny kwartał minął i małe podsumowanie. Zakupy już mocno ograniczone przez ceny, ale szperałem w bibliotece, żeby nadrobić, co mi kiedyś umknęło.

1. Znakomite

Comanche tomy 1-5 - w starym wydaniu. Jak przez całe życie nie przepadałem za westernami, to od jakiegoś czasu trudno mi się od nich uwolnić. I każdy kolejny jest dobry lub znakomity. Ten z tych drugich. Wielki format, świetne rysunki, akcja, klimat stepów, pustyń, miasteczek i zadymionych saloonów. Może trochę zbyt cukierkowe momentami - nic się złego główny bohaterom nie dzieje i dobro zwycięża, ale wchodzi to jak single malt neat bez popity. Kolejne 5 tomów leży i czeka.

Monsters - prawdziwa mieszanka gatunków (od horroru w stylu lat 70-tych, przez dramat obyczajowy po BBPO i nazistów). Duży format, dużo czytania. I wciąga mocno. Bardzo ciężkie klimaty. Czytałem w oryginale i czyta się to wybornie - przemyślane dialogi, właściwie nie ma jakiś sztucznych zapełniaczy, mimo że są (dosłownie) ściany tekstu. Czasem trudno rozczytać pamiętnik, ale to też pewnie taki zabieg stylistyczny. Ogólnie widzę pozytywne reakcje i zakładam, że w top10 tego roku się pojawi. Może nawet w samym czubie.

Toppi tom 2 - klasa sama w sobie, nieważne jaki gatunek wzięty na tapet. Tym razem historie z dzikiego zachodu. Wiadomo, niektóre bardziej podejdą, inne mniej, ale każda jest warta zobaczenia (przede wszystkim) i przeczytania (również). Krótka forma, jak jest zrobiona z pomysłem, jest równie znakomita jak opasły tom i wymaga dokładnego zaplanowania. Wstyd przyznać, ale ta kolekcja to dla mnie największe pozytywne zaskoczenie tego roku - zupełnie nie znałem tych komiksów.

Halloween Blues - wciągnięte niemal za jednym razem. Pięknie narysowane i pokolorowane. Świetne historie dziejące się na amerykańskiej prowincji w połowie XX wieku. Wzięte z biblioteki, ale na liście do kupienia.

Łasuch tomy 1-3 - kiedyś zupełnie odpuściłem. Popatrzyłem na okładkę, jakiś dzieciak z rogami - to nie dla mnie. Nie lubię fantasy, nie lubię komiksów o dzieciach. Ale wziąłem na urlop. Pierwszego dnia padało cały dzień i przeczytałem za jednym posiedzeniem. Klasyk Vertigo - jest tajemnica, jest brutalna rzeczywistość, są cliffhangery, są zwroty akcji i jest zbliżający się dużymi krokami finał. Tytuł skojarzył mi się trochę z Y, z tym że tutaj historia nie została przeciągnięta na siłę i nie wywoływała u mnie ziewania lub niezamierzonego rozbawienia.

Skalp tomy 1-5 - Odpuszczone kiedyś z braku miejsca. Kolejny klasyk Vertigo. Jest krwawo, jest brutalnie, jest bardzo złożona historia z wieloma retrospekcjami, które powoli odkrywają kolejne wątki i zakręty w tych wątkach. Duży plus za umiejscowienie akcji w rezerwatach Indian. Nie ma dla mnie znaczenia, czy realia zostały oddane wiernie, czy też po łebkach (w końcu to nie reportaż ani podręcznik historii), ale ten element powiedzmy egzotyki zostaje w głowie długo po tym, jak sama fabuła zacznie się w pamięci zacierać. Super rysunki, które uzupełniają fabułę i nadają jej filmowy charakter.

2. Dobre

Hernan Cortes i podbój Meksyku - lubię czytać polskie komiksy lat 80-tych. Mam to mniejsze wydanie, ale i ono jest bardzo dobre.

Judasz - taki mini traktat filozoficzny z głównym pytaniem, czy naprawdę mamy wolną wolę, czy jednak wszystko jest już dawno ustalone i przeznaczenia nie da się zmienić? Ciekawy tytuł, niebanalny, ale też nienachalnie przedstawiający interpretację biblijnej postaci. Rysunki Rebelki - świetne, z klimatem.

Ludzie północy tomy 1-3 - Lubię krwawe, średniowieczne historie. I tutaj jest tego pod korek. Trochę może poszczególne historie są nierówne. Niektóre się czyta niemal jednym tchem, niektóre nieco wolniej. Też sam charakter jest różny - od skromniejszych historii po niemal epicki rozmach w innych.

Podróż siódma - na samą myśl o tym tytule gęba mi się śmieje. Świetnie narysowane, poprowadzone z humorem. Kapitalna rozrywka po ciężkim dniu.

Rok 1984 - książkę czytałem kiedyś w ogólniaku i zakładam, że komiks jest wierną adaptacją (nic przynajmniej mnie specjalnie nie zdziwiło). Chodziło więc głównie o to, czy rysunki będą podobne do tego, co kiedyś sobie wyobrażałem czytając o ekranach w mieszkaniach, seansach nienawiści i życiu w świecie pełnym schizofrenii i kłamstwa. No i tak też się stało. A samo przesłanie książki (i komiksu) jest nadal niepokojąco aktualne.

Śmierć - wziąłem pod wpływem serialu i się nie zawiodłem. Zgrabny, ciekawy zbiorek kilku opowieści.

Żyd Fagin - Will Eisner potrafił w komiksy. Trochę inna historia niż z jego najbardziej znanych grubasów. Do tego ciekawe dodatki o literackim pierwowzorze postaci.

3. Niezłe / można przeczytać

Świat mitów Edyp - komiks do przeczytania na raz, dłużej schodzi z posłowiem. Ale to ważny element tej serii. Rysunki i samo wykonanie komiksu zbliżone do poprzednich części.

Wiedźmin Parowskiego i Polcha - pierwszy mój kontakt z Wiedźminem (nie czytałem książek, filmów czy seriali nie widziałem). Nie jest to mój ulubiony gatunek (wolę historie bez nadnaturalnych elementów), ale przeczytane bez zgrzytania zębami, z zainteresowaniem. A czy rysunki są brzydkie i niestaranne? Nie umiem ocenić. Może założenie było takie, że tak mają wyglądać? Tak czy siak nie kłują w oczy. Przynajmniej laika.

Indiańskie lato - miałem trochę większe oczekiwania. Źle oczywiście nie było, historia niezła lub nawet dobra, ale ostatecznie jakoś nie weszło tak jak się spodziewałem. Nie jestem fanem Manary i już. Lekki zawód, ale też może za jakiś czas wrócę i odkryję coś nowego.

S. - jak wyżej. Próbuję Gipiego co jakiś czas, żeby zobaczyć, czy chwyci. No ale jeszcze nie.

4. Nie podeszło lub wręcz wymęczyło

Globalne pasmo - Tak z lekkim rozbawieniem czytałem kolejne historie, a chyba nie takie było zamierzenie autora. No cóż, tak jak nie lubię nowych filmów akcji, tak i podobny gatunek w komiksie mi nie podchodzi.

Martha Washington tom 1 - Drugi tom sobie darowałem. Krzykliwy komiks, kolorowy, ale ostatecznie nie bardzo wiem o czym. Aluzje do wydarzeń / postaci historycznych itd., to jak najbardziej cenię. Nawet wizję świata w przyszłości również, ale ostatecznie ten mix tego wszystkiego mnie nie przekonał. Jak ktoś będzie kiedyś wznawiał, to się nie skuszę.

Żywa stal - stopień odjechania tego komiksu mnie przerósł. Wolę jednak bardziej przyziemnie historie. O ludziach i ich problemach. Ale rysunki zjawiskowe.

Niczym aksamitna rękawica - nie zrozumiałem tego komiksu. Oddałem do biblioteki w ramach przeprosin za zniszczenie jednego z tomów Skalpa.

No i tyle. W kolejnym kwartale głównie kończenie serii, które mam rozgrzebane (Tom Strong, Yans, Bernard Prince, Luc Orient, Hellblazer Delano). Niektóre pozycje spadły z listy zakupów przez ceny (Blast, Lester Cockney, Niewidzialni, kolejny Hellblazer). Inne czekają na jakąś promocję (Mroczne miasta, Nestor Burma), a eksperymenty zupełnie już odpuściłem.
Trwa zabawa w wybieranie komiksów, które koniecznie trzeba przeczytać. Jeśli lubisz takie akcje, to zajrzyj tutaj:
https://forum.komikspec.pl/komiksowe-top-listy/100-komiksow-ktore-musisz-przeczytac-(przed-smiercia)/

ukaszm84

  • Gość
Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #498 dnia: Pt, 30 Wrzesień 2022, 15:52:08 »
Żywa stal - stopień odjechania tego komiksu mnie przerósł. Wolę jednak bardziej przyziemnie historie. O ludziach i ich problemach. Ale rysunki zjawiskowe.

Niczym aksamitna rękawica - nie zrozumiałem tego komiksu. Oddałem do biblioteki w ramach przeprosin za zniszczenie jednego z tomów Skalpa.

Szanuję opinię, ale aż tak odmiennej to już dawno nie miałem ;) Zarówno Żywa Stal jak i Rękawica to mój top 20 ever na pewno (a może i top 10).

Online perek82

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #499 dnia: Pt, 30 Wrzesień 2022, 16:12:56 »
Żywa stal to raczej różnica gustów niż opinii. Nie każdy gatunek mi pasuje, chociaż czasami próbuję wybrać się poza swoje rejony.
A co do aksamitnej rękawicy to byś napisał parę słów, dlaczego tak cenisz ten komiks? Czuję że coś mi umknęło przy czytaniu i wyszło jak wyszło.
Trwa zabawa w wybieranie komiksów, które koniecznie trzeba przeczytać. Jeśli lubisz takie akcje, to zajrzyj tutaj:
https://forum.komikspec.pl/komiksowe-top-listy/100-komiksow-ktore-musisz-przeczytac-(przed-smiercia)/

ukaszm84

  • Gość
Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #500 dnia: Pt, 30 Wrzesień 2022, 16:34:52 »
Żywa stal to raczej różnica gustów niż opinii. Nie każdy gatunek mi pasuje, chociaż czasami próbuję wybrać się poza swoje rejony.
A co do aksamitnej rękawicy to byś napisał parę słów, dlaczego tak cenisz ten komiks? Czuję że coś mi umknęło przy czytaniu i wyszło jak wyszło.

Wiesz co, nawet jak ostatnio powtórzyłem lekturę w nowym wydaniu to miałem chęć uporządkować swoje myśli i napisać analizę. Ale wyszłoby to bardzo długie i sprawiłoby mi dużo wysiłku oraz zabrało dużo czasu, którego w końcu nie znalazłem. Szczególnie, że nie jestem człowiekiem który ma specjalną potrzebę dzielenia się swoimi spostrzeżeniami ze światem :P

Ten komiks generalnie należy do takich wytworów kultury, które najpierw trzeba poczuć zanim odnajdzie się przyjemność w analizowaniu ich. Często jest nazywany komiksowym Lynchem i jest to bardzo trafne, choć totalnie oczywiste. No więc zanim ktoś będzie miał chęć analizować Eraserhead, że to jest strach przed założeniem rodziny, narodzinami dziecka itd., najpierw musi ten film zwyczajnie poczuć, bo w przeciwnym wypadku nawet czytając analizę zareaguje w stylu "takie tam dopisywanie ideologii do pierdolenia o niczym" albo "no dobra, ale po co to było tak udziwniać". I z tym komiksem jest tak samo, z tym że jego analiza byłaby dużo bardziej złożona w mojej opinii niż analiza Eraserhead, bardziej by pasowała do trzeciego Twin Peaks, o którym naprodukowano tysiące tekstów. A i tak wielu ludzi kwituje te analizy tak, że to jest dopisywanie do dzieła czegoś, czego w nim nie ma i Lynch po prostu odleciał na starość. No już tak generalnie odpowiadając o czym według mnie jest Rękawica to jest ona o lęku przed życiem / światem (co jest oczywiście skandalicznym wręcz uproszczeniem).

Offline volker

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #501 dnia: Pt, 30 Wrzesień 2022, 20:40:47 »
Dla mnie Niczym aksamitna rękawica odlana z żelaza to jedna z najlepszych rzeczy ostatnio przeczytanych/oglądanych, aż się trząsłem z ekscytacji po zamknięciu tylnej okładki. Kocham takie Lynchowskie zakręcone klimaty, to są takie komiksy do których się cały czas wraca i wciąż coś odkrywa na nowo co za pierwszym razem umknęło. Komiks, który długo pozostaje w głowie. Clowes to mistrz.

Gratulacje dla biblioteki za taką zdobycz !!!

Online perek82

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #502 dnia: Pt, 30 Wrzesień 2022, 21:29:02 »
Może kiedyś wypożyczę do powtórnej lektury. Btw właśnie przyszło mi potwierdzenie że parę tytułów, które zaproponowałem zostało zakupione do biblioteki: Buddy Longway, Alvar Mayor, Resident alien i któreś z mrocznych miast. Cieszy to.
Trwa zabawa w wybieranie komiksów, które koniecznie trzeba przeczytać. Jeśli lubisz takie akcje, to zajrzyj tutaj:
https://forum.komikspec.pl/komiksowe-top-listy/100-komiksow-ktore-musisz-przeczytac-(przed-smiercia)/

Offline tuco

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #503 dnia: So, 01 Październik 2022, 09:33:20 »
kiedyś o takich tworach jak Eraserhead mówiło się, że "mają klimat", a treść jest w zasadzie nieważna. nie bardzo się z tym zgadzam, ale z drugiej strony trudno wyjaśnić, dlaczego niektórym tak "dobrze wchodzą" i zostają w nas na długo. Nie jestem (brońboże) specjalistą od psychologii, natomiast obiło mi się o uszy, że istnieją koncepcje, że nasza jaźń czy świadomość (czy jak to inaczej zwał...) nie jest położona wyłącznie w naszym mózgu, że odbieramy i interpretujemy świat bardziej kompleksowo, a nie jedynie poprzez rozumową analizę (przepraszam za bełkot, ale naprawdę się na tym nie znam). Myślę, że twory takie jak Eraserhead czy właśnie Rękawica są na to bardzo dobrym przykładem. my ich nie rozkminiamy w głowach, a raczej wchłaniamy całym sobą, dlatego tak trudno przy pomocy rozumu "wyjaśnić" co w nich widzimy - komuś, kto nie jest akurat chwilowo nastrojony na ich fale. dlatego też większość analiz trąci naciągactwem lub nudą. A tym, którzy odbili się od Rękawicy "bez zrozumienia" chciałem tylko powiedzieć, żeby się nadto nie przejmowali i nie próbowali na siłę "zrozumieć", bo to zepsuje całą przyjemność z obcowania z takim komiksem/filmem.

ukaszm84

  • Gość
Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #504 dnia: So, 01 Październik 2022, 09:37:08 »
Podobnie to odbieram, choć bez wychodzenia poza odbiór przy pomocy mózgu. Emocje też są w mózgu a takie rzeczy jak Eraserhead czy Rękawica mi się po prostu w nim wyryły. Nawet gdybym nie oglądał / czytał tego po raz kolejny to prawie każdą scenę miałbym odbitą do końca życia. I dlatego mam chęć analizować, ale jak ktoś tego nie czuje to i analiza mu niewiele da.

Offline Nawimar III

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #505 dnia: So, 01 Październik 2022, 11:23:36 »
Wrzesień
 
Armageddon: Inferno nr 1 - wydarzenia znane jako "Armageddon 2001" (a po części także kontynuująca jeden z wątków tej opowieści mini-seria "Armageddon: The Alien Agenda") okazało się najbardziej docenioną realizacją DC Comics w 1991 r. Nie ma zatem zaskoczenia, że włodarze tego wydawnictwa zdecydowali się dalej "grzać" temat; choć w nieco odmienionej formule. Tym razem Waverider (dlaczego ten gość nie doczekał się nigdy chociaż solowej mini-serii?!!!) zmuszony jest sformować kilka zespołów złożonych ze starannie wyselekcjonowanych metaludzi w zamiarze powstrzymania machinacji przybyłego z równoległego wymiaru demona Abraxisa. Sytuacja jest tym bardziej szczególna, że każdy z tych zespołów zmuszony będzie stawić mu czoła w odmiennych punktach czasoprzestrzeni. Nawet jeśli nie brzmi to zbyt oryginalnie to przynajmniej na etapie epizodu inicjującego tę mini-serie szykuje się nielicha zabawa w "klimacie" przełomu lat 80. i 90. który mi akurat bardzo odpowiada. A ponadto na pokładzie Tom Mandrake do którego prac zawsze miałem sporą słabość.
 
Jeremiah t.25 - kolejna lokalizacja i kolejne potwierdzenie, że w postapokaliptycznej rzeczywistości, zdecydowanie nie ma lekko. Zwłaszcza, gdy problematyczni okazują się nie tylko ludzie, ale też znękana nie tak znowuż odległym w czasie konfliktem tytułowa ziemia. Krótko pisząc mistrz Hermann tradycyjnie dlań w doskonałej formie.
 
Kapitan Żbik: Skoda TW6163
- co prawda brak tu swoistego rozmachu afery zapoczątkowanej „Zapalniczki z pozytywką”; niemniej w przypadku tego epizodu mamy do czynienia (a przynajmniej w moim przekonaniu) z najdojrzalszą plastycznie realizacją w wykonaniu Grzegorza Rosińskiego na etapie jego aktywności przy niniejszej serii.
 
Marvel Classics Comics nr 15: Treasure Island
- podobnie jak przy okazji "Ostatniego Mohikanina" także tym razem trudno opędzić się od skojarzeń z opublikowaną również u nas adaptacją długowiecznego utworu pióra Roberta Louisa Stevensona (notaebene rozrysowanej przez Marka Szyszke). Nie tylko na jej tle, ale nawet bez tego kontekstu niniejsza wypada wręcz miernie. Co więcej przeładowane tekstem kadry nie mierżą w aż takim stopniu jak nieporadność warsztatowa odpowiedzialnego za warstwę plastyczną tej odsłony serii Dino Castrillo. Stwierdzić, że temuż rysownikowi brakło choćby śladowego polotu to jak nic nie stwierdzić.   

Batman Biały Rycerz przedstawia: Harley Quinn
– kolejne poszerzenie alternatywnej wobec głównego nurtu reinterpretacji Obrońcy Gotham nie przekonuje. A to z tego względu, że niegdysiejsza pomagierka Jokera jest tutaj niemiłosiernie i aż po granice „womitowania” idealizowana. Do tego stopnia, że po dawnej psychopatycznej morderczyni nie zostało już nawet śladu. Miast tego otrzymaliśmy słodko-pierdzącą imitacje tej postaci, przyjaciółkę dzieci i zwierząt, empatyczną i ponoć błyskotliwą (choć nie bardzo wiadomo w którym miejscu) „psychiatrkę” (sic!). Ta okoliczność sprawia, że lektura niniejszego albumu okazała się procesem nużącym. Plastycznie dużo lepiej, choć szkoda, że zilustrowania całości nie podjął się jednak Sean Murphy. A to właśnie jego rysunki były głównym walorem poprzednich dwóch zbiorów.
 
Bohaterowie i Złoczyńcy: Legendy - klasyka, która dawno już powinna doczekać się swojej polskiej edycji.  John Byrne w swojej najlepszej twórczej formie, a i scenarzysta tego projektu w osobie Johna Ostrandera nie szczędził swojego talentu. Wyszło zatem prekursorsko i przełomowo.
 
Armageddon: Inferno nr 2 - ciąg dalszy wysiłków Waveridera w zamiarze powstrzymania demona Abraxisa znowuż upływa na formowaniu kolejnej drużyny złożonej z wybranych superbohaterów. Dzieje się sporo choć bez znamion fabularnej złożoności. Do tego znać znaczny spadek plastycznej jakości tej mini-serii z racji pożegnania z jej ,,pokładu" Toma Mandrake'a.

Marvel Classics Comics nr 16: Ivanhoe
- w swoim czasie jedna z najbardziej poczytnych i najmocniej oddziałujących na kolejne pokolenia Anglików lektura powielająca paradygmaty brytyjskiej doktryny imperialnej. Stad obrywa się oczywiście Templariuszom, a sławieni są przedstawiciele żydowskich konsorcjów finansowych, Rysiu Lwie Serce oraz leśna bandyterka rabująca domniemanie bogatych i obdarowujących samych siebie jako deklaratywnie biednych. Mimo wszystko wartkość fabuły sprawia, że także tę adaptację  pochlania się z niemałą przyjemnością. Oczywiście pod warunkiem, że przejawia się tolerancje wobec tego typu klasyki, zilustrowanej według standardów wypracowanych przez celujących w stylistyce realistycznej ilustratorów przełomu XIX i XX w.
 
Piraci z Wysp Szczęśliwych: Podstęp Czarnego Egona
– powrót znanego z serii o Kapitanie Szpicu duetu twórczego w osobach Daniela Koziarskiego i Artura Ruduchy był nieunikniony. Mnóstwo w nich bowiem kreatywnego zapału oraz artystycznej fachowości. Tym razem jednak miast parodystycznej emanacji „Supermana z MO” pozwolili oni sobie zaproponować zupełnie nowe przedsięwzięcie, do tego w anturażu nieprzypadkowo wzbudzającym skojarzenia z okresem prosperity morskich rabusiów aktywnych m.in. na Morzu Karaibskim. I co najważniejsze raz jeszcze udowodnili, że są godnymi następcami celujących w humorystycznych produkcjach klasyków rodzimego komiksu. 
 
Z archiwum Jerzego Wróblewskiego t.18
– jeszcze jedna opowieść z dorobku autora zaistniałego w trakcie jego owocnej współpracy z „Dziennikiem Wieczornym”. Podobnie jak w przypadku bliższego nam chronologicznie Binio Billa także w tej opowieści (tj. „Szabli w dżungli”) protagonistami uczynił on polskich emigrantów, których los cisnął do Stanów Zjednoczonych. Poznajemy ich jednak już po opuszczeniu tego kraju w którym mieli oni okazje wziąć udział w wojnie secesyjnej po stronie Unii. Stąd zawarta tu opowieść przybliża ich przypadki przy okazji podróży powrotnej rzeczonych w rodzinne strony. Zanim będzie im to dane przed nimi jeszcze wyzwanie na miarę szczególnie krewkich zabijaków. Jeśli komuś przypadły do gustu inne przedsięwzięcia zrealizowane przez Wróblewskiego we współpracy z Andrzejem Białoszyckim to z niemałym prawdopodobieństwem także tym razem nie doznają oni zawodu.
 
Armageddon: Inferno nr 3 – wciąż daje o sobie znać absencja Toma Mandrake’a, a co za tym idzie znacznie mniej udana niż w pierwszym epizodzie tej mini-serii warstwa plastyczna. Za to znać faktyczny cel zaistnienia tego przedsięwzięcia: zasygnalizowany już w wydarzeniu znanym jako „War of the Gods” zamiar przywrócenia do przysłowiowej sławy i chwały Amerykańskiego Stowarzyszenia Sprawiedliwości. Zapowiada się zatem emocjonująca konkluzja.

Z archiwum Jerzego Wróblewskiego t.18
– tym razem pozycja w sposób szczególny skierowana do fanów krótkich form humorystycznych. Zbiór bowiem zawiera rysunkowe humoreski w swoim czasie publikowane na łamach „Gazety Robotniczej”. Humor w nich zawarty nie może się co prawda równać z niezmiennie rozbrajającymi „papciochmielizmami” oraz purenonsensownymi eksplozywizmami Tadeusza Baranowskiego. Nie zmienia to okoliczności, że Jerzy Wróblewski z powodzeniem odnalazł się także w roli satyryka.
 
Sztuczna inteligencja
– zagadnienie transhumanizmu ewidentnie pociąga Jeffa Lemire’a (vide „Descender” i „Ascender”), a ta realizacja to widomy tego dowód. Co szczególnie cieszy z powodzeniem podejmująca wątki klasycznej science fiction właśnie w kontekście tytułowego zjawiska. Odrobina nastrojowości znanej z „Władcy much” Williama Goldinga również wnosi do tego utworu wiele dobrego. Podobnie jak dobór autora warstwy plastycznej w osobie znanego z kart docenionego „Visiona” Gabriela Walty.
 
Marvel Classics Comics nr 17: The Count of Monte Christo – jeszcze jedna adaptacja bestselera w wykonaniu Aleksandra Dumasa Starszego wypada zdecydowanie lepiej niż „Trzej Muszkieterowie” (nr 12). Do tego zarówno w wymiarze plastycznym jak i fabularnym. Oczywiście nie obyło się bez skurtyzowania części wątków, ale przy ograniczeniach co do rozpiętości poszczególnych epizodów tej serii było to nieuniknione. Niemniej miło było w tej formule „odświeżyć” sobie tę kanoniczną opowieść, a przy okazji porównać niniejszą adaptacje z wykonaną przez przedwcześnie zmarłego Andrzeja Chyżego (zob. album „Samotnik i inne opowieści”).

Smerfy i śnieżyca – pomimo (na ogół) pogodnego usposobienia niebieskie skrzaty nigdy nie miały lekkiego życia. Postarał się o to zarówno dobrze wszystkim znany czarownik Gargamel jak i co bardziej skłonni do eksperymentów społecznych mieszkańcy wesołej wioseczki (vide „Smerf naczelnik”). Jak zapewne nietrudno się domyślić już tylko na podstawie tytułu niniejszego albumiku tym razem dała im się we znaki intensyfikacja zimowej aury. Ta odsłona przygód Smerfów może nie zawiera bajkowej przenikliwości tak jak miało to miejsce w najbardziej udanych epizodach. Niemniej jako urokliwie zilustrowana przygodówka sprawdza się w całej swojej rozciągłości. 

Thor t.3 – preludium do konkluzji jednego z najważniejszych i jakościowo najbardziej udanych okresów w dziejach zarówno tytułowego bohatera jak i aktywności scenarzysty (tj. oczywiście Jasona Aarona), któremu tę postać powierzono. Po zmasowanej nawalance w toku „Wojny światów” czytelnikom należało się odrobinę wyciszenia i tak się sprawy faktycznie w przypadku tego zbioru mają. Chociaż finał tej opowieści zwiastuje znaczne przyspieszenie tempa akcji.
 
W Imieniu Polski Walczącej: Akcja „Góral” 12 sierpnia 1943
– co tu owijać w tzw. bawełnę: ekstraklasa współczesnego polskiego komiksu. Kolejny epizod zmagań przedstawicieli Podziemia Niepodległościowego z niemieckim okupantem wypada równie udanie co wszystkie poprzednie. I oby tak dalej. 

Król Thor – finał dokonań Jasona Aarona w kontekście dziejów Asgardczyków co prawda z nóg nie zwala, a niektóre rozwiązania fabularne jawią się wręcz jako dyskusyjne. Niemniej przynajmniej jak dla mnie, osobnika śledzącego poczynania tego scenarzysty od momentu powierzania mu Gromowładnego, trudno było opędzić się od swoistej melancholii. Oto bowiem jeden z najbardziej owocnych staży w dotychczasowej historii tej marki dobiegł końca. I co więcej znać, że kontynuatorzy dokonań tegoż autora łatwego zadania mieć nie będą.
 
Armageddon: Inferno nr 4 - stało się, uwiezione w Limbo Amerykańskie Stowarzyszenie Sprawiedliwości zdołało przedostać się przez bariery oddzielające tę drużynę od jedynego ocalałego z Kryzysu na Nieskończonych Ziemiach wszechświata i tym samym ponownie zasilić szeregi ziemskich herosów. I to by było na tyle jeśli chodzi o tę mini-serie, która tym sposobem spełniła swoje zasadnicze zadanie. Nie da się jednak ukryć, że w tym pomyśle tkwił znacznie bardziej pojemny fabularnie potencjał; zwłaszcza na tle poprzednich opowieści z walnym w nich udziałem Waveridera.
 
Księżycówka t.5 - finał tej serii niczym w soczewce ujmuje jej blaski i cienie. Stąd nie wszystkie sekwencje oraz fabularne rozwiązania jawią się w kategorii przekonujących; trafiają się jednak także momenty bez cienia wątpliwości emocjonujące. Jedno jest w przypadku tej inicjatywy niezmienne: znakomita forma twórcza autora jej warstwy plastycznej w osobie Eduardo Risso. Być może trudno w to uwierzyć, ale ów artysta wręcz przechodzi samego siebie.

Marvel Classics Comics nr 18: Odyssey
- już drugi raz w tym roku miałem sposobność by zapoznać się z adaptacją ponadczasowego eposu Homera. Pierwszą z nich była pozycja opublikowana u nas przez Egmont w ramach serii "Mity świata". Siłą rzeczy kusi ich zestawienie (a co za tym idzie: także porównanie). Formalnie są to jednak tak odmienne realizacje, że nie ma to najmniejszego sensu. Pewne jest natomiast, że adaptacja sygnowana logo Domu Pomysłów nie rozczarowuje choćby z racji maniery ilustracyjnej wzbudzającej skojarzenia z dokonaniami takich twórców jak Esteban Maroto czy przedstawiciele tzw. szkoły filipińskiej. Fabularnie także rzecz jawi się jako projekt udany, zgrabnie ujmujący złożoność literackiego pierwowzoru.
 
Star Trek: Rok piąty t.2 - kontynuacja losów oryginalnej załogi USS Enterprise ponownie upchano ,,na gęsto", z mnogością odniesień do serialu telewizyjnego z lat 60. i tym samym wypełniającego lukę pomiędzy wspomnianą produkcją, a pełnometrażowym filmem ze schyłku kolejnej dekady. Mnóstwo czytania i mnóstwo przygód, które z dużym prawdopodobieństwem urzekną zarówno zadeklarowanych trekkies jak i po prostu wielbicieli komiksowej fantastyki.
 
Pierwotny - Jeff Lemire nie zaprzestaje ,,drążyć" zagadnienia transhumanizmu (wcześniej miał ku temu okazję m.in. w serii ,,Descender" i albumie ,,Sztuczna inteligencja") i wychodzi mu to całkiem zgrabnie. Tym bardziej, że przy tej akurat realizacji towarzyszył mu sprawdzony we wspólnych, twórczych ,,bojach" Andrea Sorrentino, plastyk zdecydowanie i w każdym calu zjawiskowy. Opowieść o wczesnej fazie zarówno amerykańskiego jak i sowieckiego programu kosmicznego okazała się m.in. interesującą próbą ujęcia wyobrażeń o wielowymiarowym postrzeganiu rzeczywistości z zupełnie odmiennej sfery egzystencji niż nasza. Efekt tego zamierzenia zdecydowania wart jest rozpoznania.

Offline sad_drone

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #506 dnia: Nd, 02 Październik 2022, 01:30:13 »
Lektury ostatniego tygodnia :

1 Eternals - Całkiem udane zaadaptowanie głupotek stworzonych przez Kirbiego do współczesnego marvela. Gaimanowi udało się z absurdalnych założeń stworzyć w miarę angażującą fabułę, w której jest miejsce na tajemnice i parę zwrotów akcji. Podobał mi się szczególnie twist związany z prawdziwym celem stworzenia rasy dewiantów przez celestiali, ten wątek dodał dodatkowej niejednoznaczności dla całego konfliktu. Jedyne do czego mogę się przyczepić to bardzo otwarte zakończenie, ale taki chyba był cel komiksu, tzn umożliwienie innym autorom pociągnięcie wątków eternalsów. Komiks rysuje romita jr. którego rysunków zazwyczaj nie trawię, ale tu sprawdził się zaskakująco dobrze i szczególnie rozkładówki z olbrzymimi “robotami” mogą się podobać.

2 King city - Tytuł ten kupiłem skuszony nazwiskiem autora od bardzo dobrego propheta (image comics), i o ile widzę punkty wspólne między tymi dwiema seriami to king city okazał się dla mnie niestety zawodem. W prophecie najbardziej podobała mi się nieskrępowana kreatywność i worldbuilding tak oryginalny że nie byłem w stanie znaleźć w nim za dużo punktów wspólnych z żadnym innym sci-fi które czytałem. W king city też nie brakuje oryginalnych pomysłów, np główny bohater to “mistrz kota” który używa swojego futrzastego kompana w charakterze broni, wstrzykując mu różne substancje które zapewniają niesamowite umiejętności. Samo tytułowe miasto to eklektyczny miks cyberpunku, stylistyki skaterskiej, ninja, potwórów lovecrafta i wielu innych szalonych elementów. O ile więc na brak oryginalności w fabule nie można narzekać, problem jest w tym że za pomysłami nie idzie żadna spójna historia. Przez 12 zeszytów nie ma właściwie głównego wątku który pchałby fabułę do przodu, ten komiks to praktycznie obyczajówka w której bohaterowie więcej czasu spędzają na rozmawianie o głupotach niż wykonują jakieś zadania. Taka formuła mogłaby być okej, ale postaci w king city są niestety wybitnie płaskie i nieinteresujące, wobec tego mimo interesujących koncepcji bardzo męczyłem się w trakcie lektury. Samego worldbuildingu też niestety nie jest za wiele, brakuje koncepcji które spajały by wszystkie pomysły autora, to bardziej misz-masz bez żadnego porządku niż przemyślana wizja. Raczej nie polecam, chociaż przez oryginalność paru motywów w komiksie nie mogę powiedzieć że ta lektura to w pełni strata czasu.

3 Ether - Kolejny bardzo duży zawód, matt kindt to autor znany mi z nieszablonowych, oryginalnych fabuł (mind mgmt, pistolwhip, revolver), spodziewałem się więc że w ether również wielokrotnie zaskoczy mnie w trakcie lektury. Tymczasem to seria okropnie zachowawcza, tytułowy magiczny świat jest okropnie płaski i pozbawiony oryginalności i mimo w założeniu bycia odbiciem zbiorowej podświadomości ludzi kompletnie nie eksploruje bogactwa mitu i legend z historii ludzkości. Najwięcej na co stać autora to wróżki, piramidy i golemy. O postaciach w komiksie również nie mogę powiedzieć za wiele dobrego, główny bohater to jedynie platforma do wbicia do głowy czytelnikowi bardzo prostego morału bez bardziej skomplikowanego charakteru niż “jestem racjonalny bo boję się emocji”. Postacie poboczne również można opisać jednym zdaniem, najbardziej zawiedziony byłem głównym złym który nie dość że od początku jest zidentyfikowany jako postać negatywna to jego motywacja sprowadza się do “chce rządzić światem”. Jedynym interesującym elementem komiksu jest relacja bohatera z jego rodziną, która przez inaczej płynący czas w etherze starzeje się od niego znacznie szybciej. Moim zdaniem Kindt kompletnie nie wykorzystał tego wątku praktycznie porzucając go w połowie serii. Był to dla mnie największy zawód ponieważ tutaj było pole do naprawdę mocnego dramatu i rozważań na temat destrukcyjnej siły ambicji i kosztów jakie inni ludzie przez nie ponoszą. Autor pod tym kątem niestety poszedł na łatwiznę i zamiast moralnej niejednoznaczności zafundował czytelnikowi tanie zakończenie z morałem rodem z bajki disneya. Mimo bardzo ładnej strony graficznej niestety nie mogę polecić tego tytułu.

4 powrót do edenu - Kolejny po domie bardzo mocny tytuł tego scenarzysty. Przyznam że czuję że brakuje mi erudycji do opisania komiksów tego autora, ma on niesamowity dar do pisania prostych historii które jednocześnie mają w sobie wielką głębię emocjonalną i całkowicie wciągają czytelnika w subtelne relacje między bohaterami. Ten komiks to dla mnie przede wszystkim przejmujące poczucie smutku związanego ze zmarnowanymi życiami ludzi którzy żyjąc w trudnych warunkach krzywdzą się wzajemnie jeszcze bardziej wylewając na siebie swoje frustracje. Obraz bardzo depresyjny, pokazujący cierpienie które kryje się za fasadą “porządnej” rodziny i jak zamknięci są jej członkowie w niefunkcjonalnych schematach, które nie pozwalają im na znalezienie szczęścia. Bardzo duże wrażenie zrobił na mnie szczególnie wątek głównego zdjęcia który okazuje się za tęsknotą do świata który nigdy nie istniał i stanowi tylko ucieczkę wobec nieidealnej rzeczywistości. Jeden z lepszych komiksów które czytałem w tym roku.

5 Patria - W kontraście do powrotu do edenu który porusza bardzo podobne tematy Patria z kolei nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Historia w centrum komiksu o zamachu na życie przedsiębiorcy przez organizacje terrorystyczną, i jak to wydarzenie wpływa na dwie związane z nią rodziny ma duży ładunek emocjonalny, i jest tutaj potencjał na dobrą opowieść. Problemem dla mnie jest w tym komiksie zbyt duża ilość dygresji i odjeżdżanie w wątki które z głównym tematem związane są marginalnie. W komiksie zdecydowanie za dużo jest retrospekcji i żmudnych eksplorowań historii każdej osoby związanej z centralnym wydarzeniem, postaci dzieci którym autor poświęca bardzo dużo miejsca są w większości nieinteresujące i w małym stopniu widać po nich żeby zostali ukształtowani przez doświadczenie traumy. O ile Paco Roca w edenie bardzo oszczędnie operuje tekstem i doskonale czuje reguły scenariusza komiksowego, tak w Patrii od razu widać że oryginalnie była to książka która umiarkowanie nadaje się na przełożenie w ramy komiksu. Możliwe że tytuł zrobiłby na mnie większe wrażenie gdybym znał realia historyczne w których jest osadzony, niestety zagadnienie krajów basków i ich walki o niepodległość jest mi kompletnie obce, a lektura nie zachęciła mnie specjalnie do dalszego eksplorowania tematu.
« Ostatnia zmiana: Nd, 02 Październik 2022, 01:33:24 wysłana przez sad_drone »
If I Had More Time, I Would Have Written a Shorter Letter.

Offline Toranga

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #507 dnia: Pn, 03 Październik 2022, 08:14:41 »
Na pewnej grupce fb zacząłem jakiś czas temu pisać minii opinie o przeczytanych komiksach, tutaj z ostatnich dwóch tygodni :

Ciekawe co to za grupka?? 🤔🙃

Offline Kadet

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #508 dnia: So, 22 Październik 2022, 21:29:14 »
Marvel Classics Comics nr 16: Ivanhoe[/b] - w swoim czasie jedna z najbardziej poczytnych i najmocniej oddziałujących na kolejne pokolenia Anglików lektura powielająca paradygmaty brytyjskiej doktryny imperialnej. Stad obrywa się oczywiście Templariuszom, a sławieni są przedstawiciele żydowskich konsorcjów finansowych, Rysiu Lwie Serce oraz leśna bandyterka rabująca domniemanie bogatych i obdarowujących samych siebie jako deklaratywnie biednych. Mimo wszystko wartkość fabuły sprawia, że także tę adaptację  pochlania się z niemałą przyjemnością. Oczywiście pod warunkiem, że przejawia się tolerancje wobec tego typu klasyki, zilustrowanej według standardów wypracowanych przez celujących w stylistyce realistycznej ilustratorów przełomu XIX i XX w.

Nie wiem, jak tam jest w tej adaptacji, ale z tego, co pamiętam z samego "Ivanhoe", to Izaak, żydowski kupiec (raczej niż przedstawiciel jakiegoś "konsorcjum finansowego") przedstawiony jest w miarę współczująco (w sensie: jest w grupie pozytywnych bohaterów raczej niż negatywnych), ale jednocześnie z mocnym antysemickim stereotypem, tak że czasem aż przewracałem oczyma. Niemal przy każdej okazji Scott podkreślał, jak on bardzo kocha pieniądze i jak trudno mu się z nimi rozstawać. No dajcież spokój  :P

Rzecz jasna, da się tam też wyczuć niezbyt przychylne podejście do zakonów jako takich i hierarchii katolickiej w ogóle, stanowiące zresztą ogólne odbicie nastrojów w Anglii od czasów Henryka VIII i trwające w niektórych wymiarach aż chyba do pierwszej połowy XX w.
Proszę o wsparcie i/lub udostępnienie zbiórki dla dziewczynki z guzem mózgu: https://www.siepomaga.pl/lenka-wojnar - PILNE!

Dzięki!

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #509 dnia: Nd, 23 Październik 2022, 11:25:08 »
  Wrzesień tradycyjnie miesiącem komiksu polskiego, bądź ewentualnie z powodu braku takiego do przeczytania "polskawego" czyli takiego w którego tworzeniu brał udział jakiś nasz rodak. Uwaga jak (prawie) zawsze pewne SPOILERY!!!


  "Kajko i Kokosz:Szranki i Konkury" - Janusz Christa. Czytane ciężko powiedzieć, ale bardzo bardzo dawno temu, no i czy ja muszę coś dodawać więcej? Komiks z gatunku "nie zestarzeje się", ciągle fajny, ciągle zabawny, ciągle ciekawy. Seria wyraźnie się rozwija i jest lepiej w stosunku do "Złotego Pucharu" zarówno pod względem rysunków jak i fabuły czy dowcipów. Mirmiłowo zaczyna nabierać znanych kształtów i mieszkańców, ale Christa ciągle jeszcze poszukuje swoich Zbójcerzy. Całość dla czytelnika od lat 5 do 105 jak się komuś wydawało, że to Shrek potrafił jako pierwszy sprzedawać humor różnym grupom wiekowym naraz to mu się tylko wydawało. Chociaż ogólnie rzecz biorąc całkiem sporo tu żartów, które raczej trafią do dorosłych. Jednym słowem czytać koniecznie. Ocena 8/10.

  "Tytus, Romek i A'Tomek - Księgi 5-10" - Papcio Chmiel. Kolejna klasyczna seria, która wyraźnie się rozkręca w stosunku do pierwszych tomów. O ile początki były raczej dziecinne z tych tomów dorosły człowiek może już spokojnie czerpać satysfakcję, więcej humoru opartego na absurdalnych skojarzeniach, kryminalno-przestępcze klimaty i więcej nawiązań do realnego świata (w tym do jego nieprzyjemnych stron), więcej także żartów poukrywanych na rysunkach. No i dwie moje ukochane od zawsze książeczki 'Tytus Astronomem" i "Tytus na Dzikim Zachodzie", niestety nieoficjalnych tytułów z wyjątkiem książeczki nr. 1 dalej brak. W księdze nr. 10 "Ochrona Przyrody" jest zakończenie inne niż zapamiętałem więc pewnie jest to oryginalne a ja widziałem wcześniej to poprawione. W pierwszym zeszycie tego wydania Prószyńskiego umieszczono obydwa zakończenia, tutaj widocznie już się nie zmieściło a szkoda. Mimo wszystko ocena 8/10.

  "Kłamca:Viva L'arte" - Jakub Ćwiek, Dawid Pochopień. Kupione w jednej z księgarń internetowych za bodajże 8 złotych tylko i wyłącznie w celu dobicia do darmowej wysyłki, bo najtańsza wynosiła złotych 11. Nazwisko pana Ćwieka znam i wiem że zajmuje się pisaniem m.in. fantastyki, ale z żadną z jego książek nie miałem nigdy do czynienia więc tytuł absolutnie nic mi nie powiedział. Z opisów umieszczonych wewnątrz i na tylnej okładce wynika, że jest to komiks na podstawie jakoby dobrze przyjętego cyklu fantasy Kłamca, składającego się z opowiadań o poruszającym się w naszych czasach i realiach Lokim i o ile dobrze zrozumiałem nie jest adaptacją któregoś z tych opowiadań, ale całkowicie nową historią przygotowaną specjalnie na potrzeby graficznego medium. No w każdym razie lekturę rozpoczniemy od obrazów jednego ze znanych zdarzeń mitologii nordyckiej mające upewnić nawet niezaznajomionego z literackim pierwowzorem, że Loki z "Kłamcy" to TEN Loki, po czym przeniesiemy się do rezydencji jakiegoś korpulentnego wyposażonego w uśmiech dobrotliwego pedofila biskupa by później trafić do Nowego Jorku gdzie bohater dostanie zlecenie od Archanioła Gabriela na odszukanie niedoszłego niebiańskiego proroka, który aktualnie okazuje się zaginionym kloszardem. Przy okazji dowiemy się, że ta wersja Lokiego to typowy cyniczny cwaniaczek połączony z twardzielem starającym się mocno ukryć fakt iż ma w gruncie przyzwoite serce i własne, nieco specyficzne poczucie sprawiedliwości czym doskonale wpisuje się w pejzaż złożony z wielu podróbek Geralta z Rivii w stylu Inkwizytora, Villona, Sztejera, Koniasza i dziesięciu innych o których nie słyszałem. Słowo o szacie graficznej, we wstępniaku autor twierdzi, że rysunki Dawida Pochopnia są "jego zdaniem zbliżone do Simona Bisleya" to jednocześnie prawda i nieprawda. Niektóre ilustracje (zwłaszcza te na której widzimy sceny gore prosto z komiksów o Lobo) są jakby żywcem skopiowane z portfolio brytyjskiego artysty, ale tam gdzie rysownik przeskakuje na coś co nazwę ostrożnie "własnym stylem" bywa różnie, przeważnie jest na swój raczej groteskowy lekko zalatujący próbami podrabiania Steve Dillona sposób, czasami nieporadnie w stylu "Zygmunt Similak" (którego w sumie też lubię, żeby nie było). Mieszane uczucia mam nieco do projektów postaci, sam Loki (na roboczo) w sumie ok w stylu motocyklista skrzyżowany ze szwedzkim miłośnikiem black metalu czyli niby pasuje, tyle że o ile się dobrze orientuję to dobry kłamca powinien raczej wzbudzać zaufanie czego o wyglądzie naszego bohatera powiedzieć nie można (chyba żeby chodziło o obalenie butelki Danielsa, albo wizytę w jakimś najpodlejszym burdelu), za to napewno można pochwalić wygląd Gabriela mającego twarz Oscara Wilde. Kwiatek w dłoni i lekko damski fioletowy płaszczyk wspólnie z rysami twarzy nadają mu specyficznego hermafrodytycznego uroku. Można też zwrócić uwagę na przyzwoite wyniki pracy utrzymanej w raczej ponurych ciemnych z rzadka rozświetlanych jakąś jaskrawszą barwą kolorysty Grzegorza Nity. Ogólnie rzecz biorąc mimo jednego rysownika widoczna jest pewna niespójność stylowa i to na zaledwie 68 stronach, ale ja oceniam wygląd całości na "pozytywnie". Będę szczery po komiksie który nie wyprzedał się przez te siedem czy tam osiem lat, posiadającego kiepską okładkę (tutaj akurat Pochopień wyraźnie nie był w formie) i który można kupić za 8 złotych (chociaż już rzadko gdzie) nie spodziewałem się kompletnie nic. A dostałem...hmmm zadziwiająco przyzwoite czytadło. Naprawdę to zdecydowanie największe zaskoczenie na plus w tym miesiącu, historia jest w sumie króciutka ale raz interesująca, dwa sensowna z postaciami po poznaniu których motywacji nie musimy się klepać ręką w czoło. Trochę makabry, trochę czarnego humoru, plus jeden czy dwa interesujące pomysły dobrane we właściwych proporcjach. Wady? Widzę dwie. Pierwsza dosyć ważna na dobrą sprawę nie ma tutaj nic oryginalnego (no dobra pomysł że w nowojorskich kanałach żyje gang Indian którzy chcą sprowadzić Pierzastego Węża i nie lubią być nazywani Meksykanami jest nieźle pojechany) ot taki miks w/w Wiedźmina ze Spawnem i kilkoma innymi dziełami (lub "dziełami") o których już nie chce mi się wspominać. Dwa, widać że obydwaj panowie mają nikłą (raczej żadną) praktykę w komiksowym medium w niektórych momentach widać, że historia została źle przycięta w stosunku do kadrów i można się chwilowo pogubić. Wydanie porządne, duży format, technicznych wpadek nie stwierdziłem, w dodatkach galeria całkiem fajnych grafik plus króciutki komiks z cameo twórców w założeniu żartobliwy tyle że mnie jakoś nie rozbawił. Cóż, szkoda że pomysł się nie sprzedał, ja bym z chęcią następne tomy przeczytał w sumie, ale za to chyba mimo że fantastykę od bardzo dawna czytam od wielkiego dzwonu chyba "zainwestuję" w pierwszy tom książkowego "Kłamcy" bo to co tutaj dostałem to na swój rzemieślniczo solidny sposób całkiem niezła rozrywka. Ocena 6+/10.

  "Skarga Utraconych Ziem - cykl Sioban" - Jean Dufaux, Grzegorz Rosiński. Klasyczna seria fantasy wydana w tomie zbiorczym zawierającym cztery pierwsze tomy autorstwa dwóch legendarnych (jednego o wiele bardziej) w naszym kraju twórców, wydawany już kilkukrotnie a więc przypuszczać można iż cieszący się niesłabnącą specjalnie popularnością. Dostajemy więc tajemniczą pokrytą mgłami wyspę Eruin Dulea solidnie wzorującą się na klimatach wysp brytyjskich oraz żyjącą na niej młodziutką księżniczkę Sioban córkę nieżyjącego już powszechnie kochanego władcy wysp Białego Wilka. Która żyje wraz z przedwcześnie owdowiałą ciągle piękną matką do której smali cholewki Lord Blackmore jeden ze sługusów (raczej podejrzewanych o to niż jawnych) złowrogiego maga Bedlama, pragnącego podbić całe wyspy i będącego tym który zabił ojca Sioban. Dodawać nie trzeba, że spiski złoli zostaną przejrzane i ujawnione a oni sami pokonani w klasyczny dla gatunku sposób a mianowicie na polu bitwy. Tyle dwie pierwsze księgi, w kolejnych dwóch Sioban pozna kawalera, ostatniego potomka klanu który okrył się hańbą Kyle'a z Klanachów, znowuż nie trzeba dodawać, że młodzi szybko przypadną sobie do gustu tyle że na ich drodze do szczęścia stanie głowa jednej z wyspiarskich rodzin Pani Garfaut wraz ze swoim zboczonym synem pod której zaklęcia wpływem Sioban przejdzie na "stronę zła" i zostanie żoną wyżej wzmiankowanego synalka. No ale w końcu prawdziwa miłość zawsze zwycięży (przynajmniej w bajkach) więc nie mamy się czym martwić. Fani twórczości Grzegorza Rosińskiego z pewnością będą zadowoleni, natomiast nie wydaje mi się aby byli specjalnie zachwyceni. Stylistycznie "Skarga" może się mocno kojarzyć z "Thorgalem" chociaż ciężko ukryć że wydaje się nieco mniej staranna-bardziej niechlujna. Na artystyczne doznania z hrabiego Skarbka czy pieczołowitość Szninkla nie mamy na co liczyć. Pochwalę za to projekty właściwie wszystkiego (postacie, uzbrojenie, budynki itp), które naprawdę udanie wprowadzają nas w klimaty magicznego wyspiarskiego królestwa, na minus niektóre twarze które są dosłownymi kopiami innych bohaterów z innych komiksów Rosińskiego a Uki, magiczny zwierzak-maskotka Sioban jest raczej paskudny z wyglądu. Bardzo pochwalę kolory nałożone przez panią Kasprzak, lekko wyblakłe i z rzadka tylko rzucające się w oczy ładnie malują pejzaże zimnej, mokrej i mrocznej wyspy. Dla koneserów będzie nieco nienachalnej nagości co w sumie też pasuje do charakteru Średniowiecza. Jak już wspominałem mamy do czynienia z klasycznym fantasy i to klasycznym w samym sednie znaczenia tego słowa tyle że jest to zarówno zaleta jak i wada. Z jednej strony dobrze jest czasami poczytać coś bez odniesień do rzeczywistego świata, z prostolinijnymi bohaterami pozbawionych odcieni szarości,  bez urealniania na siłę czy miksu gatunkowego. Z drugiej historia jest prosta jak trzonek od łopaty ci dobrzy są piękni co do jednego, źli mają zło wypisane na swoich paskudnych gębach a konflikt moralny w tym świecie nie istnieje. I w sumie te wady mogłyby być również zaletami gdyby była to dobrze napisana historia, tyle że ona dobrze napisana nie jest. Na początku zdaje się dostajemy przypisy o ile się nie mylę nieco odsłaniające to co się dzieje w kolejnych cyklach, co raczej nie rozjaśnia sytuacji plus kilka zdań wstępu mającego wprowadzić nas w świat Eruin Dulea co również się nie udaje. Jak już wspominałem historia jest prosta, tyle że napisana w jakiś taki dziwnie nieporadny bełkotliwy sposób. Scenarzysta ma wyraźne problemy z nakreśleniem związków przyczynowo-skutkowych przeskakując w chaotyczny sposób pomiędzy scenami. Niektóre postaci (Seamus, Uki) dostają zbyt wiele czasu nie pełniąc praktycznie żadnych funkcji w fabule a informacji na temat większości przeszłych wydarzeń które mają wielki wpływ na wydarzenia dziejące się w komiksowej teraźniejszości otrzymujemy zdecydowanie zbyt mało. O zakończeniu pierwszej opowieści sprowadzającej się do "jestem synem, wujka twojego sąsiada" i konfrontacji rozrysowanej na dwa obrazki na krzyż trochę żal wspominać. Nieco lepiej ma się sprawa z drugą połową tomu, może przez to iż historia jest nieco bardziej kameralna i zdecydowanie bliżej jej do Thorgala, tym niemniej zarzuty mam podobne to się czyta jakby wyrwano kilka losowych kartek. W tych przypadkach widać jak wiele Dufaux brakuje do Van Hamme'a, który na 48 stronach potrafił doskonale poprowadzić fabułę z punktu A do punktu Z podczas gdy temu pierwszemu wyraźnie nie udaje się zmieścić w 2x48 stronach z wcale nie bardziej skomplikowanymi historiami. Nie to żeby nie było zalet, bo te są i to całkiem spore. Zacznijmy od klimatu, a ten jest świetny taki miks celtyckich legend, silnie podlany sosem arturiańskich mitów i wczesnochrześcijańskich motywów przy odkrywaniu którego dosłownie idzie poczuć morską bryzę czy wiatr hulający po wrzosowiskach. Jak kto lubi świat Thorgala to i ten polubi, chociaż jest tu nieco mroczniej i posępniej (w sumie zaleta). Napewno da się polubić Sioban, która świetnie się wpisuje w schemat ostatnich disneyowskich krnąbrnych, ale uroczych i mających czyste intencje księżniczek , tak samo zresztą jak i resztę postaci (tych dobrych oczywiście). Jednowymiarowość tychże postaci ma też zresztą swój staroszkolny urok i Dufaux potrafi pisać całkiem fajne dialogi. Natomiast, dla mnie całość jako całość to po prostu rozczarowanie, napewno widać tu spory potencjał, ale to nie ta klasa scenarzysty zdecydowanie, chaos i rwąca się fabuła po jakimś czasie potrafią naprawdę drażnić. Wydane tak jak reszta kolekcji Rosińskiego czyli w swojej kategorii cenowej 9/10, galeria dodatków tym razem średnio ciekawa. Aha i w dokładnie takiej formie oczekuję wydań zbiorczych przygód dzielnego Wikinga z kosmosu i nie akceptuję żadnych wykrętów w stylu "na rynku jest dostępne wydanie zbiorcze". Ocena 6/10.

  "Wartości Rodzinne" - Michał Śledziński. Wydanie zbiorcze serii napisanej przez jedną ze zdaje się można to powiedzieć gwiazd naszego rynku komiksowego, która jakby się tak zastanowić i odliczyć shorty pisane do różnego rodzaju czasopism to wcale tak dużo tych komiksów nie stworzyła i w/g mnie jest chyba raczej lekkim zawodem. Zawodem czy wręcz przeciwnie dostajemy ukazaną na łamach czterech zeszytów "typową" polską rodzinę o nazwisku Król w składzie ojca Edgara poczciwego i szczerze mówiąc niespecjalnie rozgarniętego cywilnego pracownika armii wykonującego bliżej nieokreśloną "ważną i tajną pracę", jego żonę Elżbietę znudzoną brakiem zajęć byłą kurę domową mającą tendencje do zaglądania do kieliszka, syna Tobiasza przygłupawego szkolnego osiłka, najmłodszej Tary emo-gotki która zgodnie ze schematem zdaje się mieć najwięcej oleju w głowie oraz ich lokatora Jezusa najprawdopodobniej we własnej osobie. Z której strony więc by nie patrzeć mamy do czynienia z polską wersją "Simpsonów" autor wkłada co prawda to tu, to tam szpile poszczególnym członkom rodziny, ale trudno ukryć, że zgodnie z tytułem dosyć czułym okiem spogląda na podstawową komórkę społeczną, więc dla wielbicieli prorodzinnych klimatów będzie to komiks pasujący jak ulał. Całość jest raczej ciągiem gagów, ale też i ciężko byłoby powiedzieć że pozbawiona jest fabuły (aczkolwiek nieco symbolicznej), która to będzie się kręciła wokół tajnego projektu polskiego zmutowanego superżołnierza oraz gwiazd telewizyjnego programu "Tucholski Patrol". Rysunki jak to u Śledzia ja bardzo lubię jego styl, więc to co widziałem oceniam na bardzo dobrze. A to, że to jego styl, rozpoznajemy na pierwszy rzut oka aczkolwiek rysunki są dosyć mocno "kreskówkowe" i zdecydowanie bliższe temu co można było zobaczyć w "Świecie Gier Komputerowych" niż temu co było w "Osiedlu Swoboda". Kolorki radośnie żarówiaste ale to dobrze pasuje do raczej radosnego klimatu całości. Całości, która jest fajna jakby nie patrzeć bo oprócz sympatycznych członków rodziny komiks zdecydowanie stoi również postaciami drugo- i trzecio-planowymi (prym wiodą Edgar - sąsiad, emerytowany esbek oraz generał Grot - idealne wcielenie durnego trepa). Idzie się czasami zaśmiać, aczkolwiek część dowcipów jest już nieco zwietrzała (sporo polega na easter-eggach czy tam innych nawiązaniach do rzeczy, wydarzeń bądź elementów kultury których ja sam już nie bardzo pamiętam, więc myślę że młody człowiek może niespecjalnie wiele z tej lektury wyciągnąć), mamy kilka ciekawych obserwacji społecznych, tyle że całość jest taka trochę letnia. Komiks raczej dla wszystkich więc wiadomo, że autor nie pozwoli sobie na ostrzejsze wstawki a mocno rozrywkowy charakter wyklucza raczej poruszenie poważniejszych tematów. Ot jest fajnie i tylko fajnie. Ocena 6/10.

  "Nie Przebaczaj" - Kuba Ryszkiewicz, Marianna Strychowska. Kupione podczas wakacji w namiocie z tanią książką. Tytuł nic mi nie mówił tak samo jak i autorzy i niespecjalna okładka. Jak z tyłu przeczytałem że inspiracją były Gwiezdne Wojny, Bez Przebaczenia i Quentin Tarantino to chciałem odłożyć z powrotem, ale zniżka była spora a jak się okazało że to dwudziestolecie międzywojenne i w środku rysunki w miarę przyzwoite to zaniosłem jednak do kasy. Rzecz rozpoczyna się po I WŚ, familia Eustachego zubożałego szlachcica z nadwątlonym zdrowiem po wojennych perypetiach wraca w rodzinne strony (zdaje się gdzieś na Białorusi) gdzie zostanie nawiedzona przez bandę niejakiego Lazara (Rosjanina bądź też Ukraińca - tak mówi polskim mieszanym z nie wiem jakim nie orientuję się w tych wschodnich językach) zajmującą się podobno rekwizycją pańskich majątków na rzecz Komsomołu. Eustachy zostanie zamordowana a jego syn Tadeusz wraz z ciężarną matką przepędzeni z posiadłości do jakiegoś burdelu gdzieś na wsi (?). Po jakimś czasie bajzel zostanie odwiedzony znowuż przez Lazara i jego bandę, którzy tym razem zamordują matkę głównego bohatera a jego samego zostawią półmartwego po to, aby uratowała go jakaś wiedźma z lasu która już wcześniej się opiekowała całą rodziną (ponownie ?). Która go ratuje po to, aby go uczyć umiejętności walki bronią palną oraz nożem i wręcz (???), oczywiście po to aby mógł pomścić bliskich. Po zakończeniu okresu terminarzu, Tadeusz wyruszy w ślad za morderczą hołotą i nie będzie to raczej żaden spoiler jeśli powiem że każdemu jedynemu wymierzy krótką aczkolwiek bolesną sprawiedliwość. Rysunki pani/panny Marianny oceniam na dobrze, podczas lektury zorientowałem się, że jednak już coś takiego widziałem i po sprawdzeniu okazało się, że rysowała już w darkhorse'owym Wiedźminie, tam jej prace raczej nie przypadły mi do gustu, ale w tym przypadku z racji większej "chropowatości" oraz braku koloru sprawdzają się naprawdę nieźle mimo że z okazjonalnymi wpadkami. Dyskusyjny może być "design" głównego bohatera, ja wiem że istniały już wtedy skórzane krótkie kurtki oraz jeansy, ale jakoś nie bardzo mi się chce wierzyć że jakiś chłopak włóczący się po lasach Polesia w latach trzydziestych może wyglądać jakby się wybierał właśnie na koncert Buddy Holly'ego. Historia o zemście prosta jak drut, aczkolwiek znajdzie się kilka momentów w których można się podrapać po głowie. Jest tu całkiem niemało wad. Mimo, że nie jest to komiks quasi-historyczny (akcję można by umieścić wszędzie tam gdzie nie sięga prawo, miejsce i czas nie mają w sumie specjalnego znaczenia) to autorzy mogli się jednak pokusić chyba o solidniejsze osadzenie w realiach. Jest kilka absurdalnych lub nie wiadomo co znaczących scen (pląsający do skrzypiec goły brodacz), czy jakichś dziwnych zabiegów fabularnych (cała postać Wiedźmy a przede wszystkim zakończenie jej historii). Pewne "rwanie się" opowieści, przeskoki czasowe nieco z sufitu, brak nakreślonych motywacji wszystkich postaci z wyjątkiem Tadeusza tak samo jak i widmo sztampy krążące nad całością. Jednakże pomimo tego, że takich historii to przeczytaliśmy czy obejrzeliśmy już na kopy to w polskim komiksie wydaje się, że to nieczęsto spotykana tematyka. Mamy tu ostrą sensację połączoną z westernem w historycznych (pół)realiach przedwojennej Polski. Jest klimat bezprawia i zdziczenia toczącego Kresy, autorzy nie boją się brutalności, wulgarności i nagości. Fajny zabieg z tym, że bandyci gadają w tym swoim dialekcie w którym jest na tyle wiele obcych słów aby móc sobie wyobrazić, że mówią w języku innym niż polski a na tyle mało, aby bez problemu to zrozumieć. O ile główny bohater jest postacią raczej niewyraźną tak napewno zwraca na siebie uwagę może nie nadzwyczajnie oryginalna ale za to brylująca na tle innych kreacja głównego czarnego charakteru Krwawego Lazara w typie kompletnie zdeprawowanego i amoralnego intelektualisty. Nie będę nikomu wmawiał że to jakiś nadzwyczaj dobry komiks jest, ale jak ktoś będzie miał okazję kupić z dobrym rabatem i ma ochotę na historię z cyklu "jest zbrodnia to musi być kara" w przyzwoitej oprawie graficznej to może spróbować. Ocena -6/10.

  "Narko" - Dana Łukasińska, Krzysztof Ostrowski. Wydany przez Krytykę Polityczną przy pomocy pieniędzy z jakichś fundacji (być może i publicznych) komikso-podręcznik ostrzegający przez uzależnieniami od wszelkiego rodzaju narkotyków. Tomik składający się z kilku nowelek opowiadających o młodych ludziach którzy tracą kontrolę nad życiem (czasem i rozumem) z powodu spożywania tego lub owego z których pierwsza, najdłuższa pt "Kryspin" wydaje się z racji dosyć sensownego i realnego sposobu ukazania drogi prosto w dół najlepsza. Na plus z pewnością rysunki, brzydkie, rozedrgane, niechlujne, wykrzywione czasem aż do granicy obrzydliwości z pewnością pasują do tematu i z równą pewnością można stwierdzić że mają ten oryginalny "autorski sznyt". Największą chyba słabością jest dosyć natrętnie moralizatorski ton komiksu rodem z materiałów rozdawanych po szkołach jakieś dwie-trzy dekady temu. Ja ogólnie jestem raczej zwolennikiem edukacji o rzeczywistych skutkach i konsekwencjach zażywania środków psychodelicznych bądź stymulujących a nie straszenia tym, że jak zapalisz skręta to skończysz na ulicy ze strzykawką w żyle. Przeszkadzają też raczej nieco odklejone od rzeczywistości motywy pojawiające się tu i ówdzie. Niektóre postacie mają jakieś kompletne odjazdy jakby łączyli pejotl z meskaliną i kwasem a nie zażyli jedną tabletkę (gdzie taki towar można kupić?), klasowy prymus chcący spróbować po raz pierwszy narkotyków wstrzykujący sobie amfetaminę (zna ktoś taką osobę?), czy dziewczyna biegająca w szkolnych zawodach też zresztą na amfetaminie. Ergo takie pół na pół, raczej ciekawostka niż pełnoprawny komiks z pewnością dałoby się podejść do tematu w sposób ciekawszy, uczciwszy i bardziej działający na wyobraźnię młodzieży. Jeżeli już sięgać to raczej ze względu na dosyć oryginalną oprawę graficzną przygotowaną przez naczelnego jednego z największych wydawnictw komiksowych na rynku i byłą gwiazdę punk-rocka. Ocena 5+/10.

  "Vreckless Vrestlers" - Łukasz Kowalczuk. Ciężko mi coś sensownego powiedzieć w tym temacie. Komiks na dobrą sprawę pozbawiony fabuły i praktycznie rzecz biorąc dialogów raczej też. Jakieś tam miasto przyszłości, właściciel największej kosmicznej federacji wrestlingu porywa z różnych miejsc wszechświata i różnych czasów najtęższych zabijaków i wystawia ich w walkach jeden na jednego transmitowanych na całą galaktykę. Przeglądając książeczkę obejrzymy kilka takich brutalnie przerysowanych walk po czym zobaczymy zakończenie tej historii bez historii i tyle. Szata graficzna nie przypadła mi do gustu szczerze mówiąc, ogólnie rzecz biorąc lubię rysunki Kowalczuka, ale tutaj mazane grubymi liniami i pokolorowane flamastrem (bądź czymś co ma symulować jego efekt) na zielono przez swoją toporność dosyć często na czytelności, zresztą wystarczy spojrzeć na wewnętrzną stronę okładki, czarno-biały narysowany cieńszą linią rysunek wygląda o wiele lepiej niż sam komiks. I cóż więcej, no widać że autor jest miłośnikiem pulpy wszelkiego rodzaju, wrestlingu i piłki nożnej i tyle chyba. Sam jestem (raczej byłem) fanem "wolnej amerykanki" w czasach kiedy triumfy święciły takie postacie jak Sting, Bret Hart czy wcześniej Ric Flair, ale jakoś do mnie ta książeczka nie trafiła. Kilka zabawnych dowcipów, niespecjalnie czytelny finał w nie najprzejrzystrzej oprawie ot i wszystko. O wiele lepiej prezentuje się całkiem bogata galeria pomysłowych zresztą dodatków, okładki, figurki, przeróżne gry i zabawy. Całkiem fajnie to pomyślane widać, że autor podszedł do tematu kompleksowo i całkiem na (nie)poważnie. Cóż więcej mogę rzec, widać że twórca doskonale się bawił podczas procesu tworzenia, tylko pytanie czy ja jako odbiorca bawiłem się równie dobrze. I cóż w/g mnie raczej nie. Nie jestem napewno docelowym odbiorcą takiej formy sztuki (zwał jak zwał) więc nie oceniam, ale i również z pewnością nie polecam, chyba że zatwardziałym miłośnikom kompletnego komiksowego undergroundu.