Autor Wątek: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi  (Przeczytany 142568 razy)

perek82 i 3 Gości przegląda ten wątek.

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #465 dnia: Pt, 12 Sierpień 2022, 19:08:21 »
 No z pewnością nie jest lepsza niż Powrót no i to nie superhero szczerze mówiąc. Takie czasy kiedyś poprawnie było być niepoprawnym, dzisiaj poprawnie jest śpiewać w chórze.

Offline laf

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #466 dnia: Wt, 16 Sierpień 2022, 09:27:46 »
"Gideon Falls tomy 1-6"
Gideon Falls (oczywiście w wydaniu zbiorczym) jest nadal w kręgu moich zainteresowań, ale niestety mam podobnie jak Ty - Lemire nie jest tym autorem, którego bezwzględnie muszę mieć na swojej półce. Wprawdzie w jego wydaniu czytałem tylko superhero, dlatego w końcu chciałbym przeczytać coś, gdzie z pewnością miał szersze pole do pokazania swoich scenariuszowych fajerwerków. A dodatkowo sekunduje mu wspaniały Sorentino ... Szkoda, że Twoja opinia nie była zbyt pochlebna, ale ja chyba jeszcze (kiedyś tam) dam tej serii szansę.

ukaszm84

  • Gość
Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #467 dnia: Wt, 16 Sierpień 2022, 09:33:18 »
W zasadzie to Gideon Falls to takie słabsze (fabularnie) i lepsze (wizualnie) Dark, więc jak ktoś oglądał to ma jakiś tam punkt odniesienia pod swój gust. Dla mnie Dark był przeciętny (bo to są puzzle, a nie fabuła) i Gideon jest przeciętny, ale ze względu na Sorrentino nie żałuję.

Offline sad_drone

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #468 dnia: Pn, 29 Sierpień 2022, 19:23:36 »
Na pewnej grupce fb zacząłem jakiś czas temu pisać minii opinie o przeczytanych komiksach, tutaj z ostatnich dwóch tygodni :

Lektury chorobowe ostatnich paru dni :

1 Niebieskie pigułki - Spodziewałem się nudnej obyczajówki ale do zakupu skusiły mnie wysokie oceny komiksu i po lekturze jestem całkiem zadowolony. Zarówno autor jak i jego dziewczyna opisywana w komiksie byli dla mnie interesujący i wzbudzający sympatie, a opis ich zmagania z chorobą na tyle szczery i kompleksowy że przeczytałem komiks za jednym podejściem mimo że to nie są do końca moje klimaty. Bardzo dobrze wypada warstwa "edukacyjna" komiksu o życiu z hiv, spodobały mi się też dopisane po latach epilogi w formie wywiadów z dziećmi opisywanej pary. Polecam miłośnikom obyczajówek i komiksów zaangażowanych, komiks czyta się szybko i mimo ciężkiego tematu jest napisany w taki sposób że po lekturze nie kończy się zdołowanym.

2 Historie prawdopodobne. - Bardzo mocny zbiór szortów gaimana, tym razem skupiających się głównie w okolicach horroru. Bardzo podobała mi sie tytułowa historia grająca mocno na niedopowiedzeniach i lęku przed nienazwanym, następne historie nawiazujące do mitologii lovecrafta również mocno przypadły mi do gustu, szczególnie trzecia w kolejności która w fantastyczny sposób łaczy motywy z sherlocka holmesa i mitologii cthullu. Dla fanów stylu gaimana i horrorów (w szczególności takich z mackami) pozycja obowiązkowa.

3 Szkło śnieg i jabłka - Trochę słabszy zbiór od historii prawdopodobnych, ale ciągle moim zdaniem warty uwagi. Tym razem Gaiman idzie w kierunku baśniowych klimatów, chociaż historie dalej mają swój ciężar i są zdecydowanie kierowane do dorosłego czytelnika. Do gustu przypadła mi szczególnie trzecia historia będąca retellingiem królewny śnieżki z zaskakującej perspektywy, pozostałe dwie historie również miały sporo do zaoferowania ale ciężko o nich pisać bez wchodzenia mocno w spoilery. Komu mało gaimana ten się przy tym tomiku będzie dobrze bawił, reszta czytelników musi lubić baśniowo/oniryczne klimaty żeby ten tom przypadł im do gustu.

4 Who killed jimmy olsen - Tutaj niestety lektura nietrafiona, mogłem przerwać po pierwszym zeszycie bo wiedziałem że to nie dla mnie. Doceniam erudycje autora i million nawiązań do popkultury i historii komiksów superhero, ale ponieważ fundamentalnie nie śmieszy mnie taka "komedia pomyłek" z durnym głównym bohaterem nie znalazłem nic dla siebie w tym komiksie. Tytułowa tajemnica służy tylko jako narzędzie do wrzucania bohatera w kolejne "śmieszne" sytuacje, sama intryga jest całkowicie nieangażująca i jej rozwiązanie kompletnie mnie nie obeszło. Komiks też moim zdaniem cierpi na znaczny nadmiar tekstu chociaż domyślam się że jest to homage do stylu w jakim kiedyś pisało się superhero. Pod wieloma względami jest to tytuł podobny do lepszych wrogów spider mana (którzy również mi się w ogóle nie podobali) także czytelnicy którym podobało się superior foes i przy jimmym olsenie powinni się nieźle bawić.
 
 
Lektury chorobowe part 2, zacząłem czytać tytułu które od paru lat zalegają mi na półce:

1 Peter panzerfaust - Całkiem oryginalna wariacja na temat piotrusia pana umieszczona w okupowanej francji w trakcie II wojny światowej. Autor ma interesujące pomysły na przełożenie kluczowych elementów baśni w historyczne realia, historia napisana jest sprawnie i narracja w formie wywiadów dziennikarza z uczestnikami wydarzeń może się podobać. Dla mnie niestety miks lżejszego baśniowego tonu z bardzo ciężkim tematem wojny kompletnie nie zagrał, niby pokazane są tu drastyczne wydarzenia i niektóre postaci nie dożywają do końca historii, ale generalnie czuć że większości bohaterów nie stanie się nic złego i przeżywają oni raczej przygodę życia niz walczą o przetrwanie. Dodatkowo seria jest okropnie przewidywalna (również po części przez "adaptacje" piotrusia pana) i ciężko powiedzieć żeby cokolwiek w trakcie lektury mnie zaskoczyło. Dla fanów klasycznej baśni i/lub miłosników opowieści wojennych w lżejszym tonie może to być satysfakcjonująca lektura, ja wolę jednak czytając o wojnach być przygnieciony ciężarem opisywanych wydarzeń .

2 Rising Stars - Fantastyczna seria, to jest dokładnie to czego szukam w komiksach superhero. Przemyślana od początku do końca historia rozgrywająca się na przestrzeni wielu lat, pełna zaskakujących zwrotów akcji, wielkich koncepcji, i trudnych pytań dotyczących przyszłości rasy ludzkiej. Autor podchodzi do wątku superbohaterskiego na poważnie, i zamiast pustej nawalanki idzie raczej w tony sci fi starając się odpowiedzieć na pytanie czego mogłaby dokonać grupa osób o wyjątkowych zdolnościach, jednocześnie biorąc pod uwagę ich ludzkie słabości. Uwielbiam wszystkie komiksy Straczyńskiego które czytałem, ale ta seria podoba mi się chyba najbardziej z jego twórczości. Dla niektórych minusem może być duża ilość ekspozycji w dymkach i generalnie lekkie przeładowanie tekstem, ale jak się piszę komiks o takich grand concepts to nie da się raczej tego uniknąć . Dla fanów mixu superhero z sci fi, albo generalnie superhero na powaznie w stylu hickmana albo ellisa pozycja obowiązkowa.
W compendium zawarte są jeszcze spin offy głównej serii ale niespecjalnie mi się podobały i jako że nie wnoszą za wiele do głównej fabuły nie warto o nich pisać.

3 Do adolfów - Zbierałem się długo do tej mangi bo obawiałem się wysokiego stężenia ramotkowości i szkolno-edukacyjnego podejścia do tematu drugiej wojny światowej. Na szczęście pozytywnie się zaskoczyłem, serii chwile zajmuje zanim się rozkręci, ale kiedy już się do niej przekonałem to między krajowa intryga z mnogością postaci wciągnęła mnie całkowicie. Autor nie boi się pokazywania bardzo trudnych tematów i dramatycznych wydarzeń, w opowieści brak też jakiegokolwiek edukowania na temat moralności działań bohaterów, każdy sam może wyciągać sobie wnioski po ich historii. Generalnie cała opowieść skupia się raczej na losach poszczególnych ludzi bardziej niż na wielkich wydarzeniach historycznych, i autor kładzie duży nacisk na to aby jego bohaterowie byli wiarygodni psychologicznie. Podoba mi się niejednoznaczność postaci, nawet naziści w tej mandze mają pewne momenty w których da się dostrzec ich ludzkość, co dodaje głębi opowieści. Byłem pod wrażeniem również sposobu w jaki autor rozlicza się z przeszłością swojego kraju pokazując Japończyków zarówno w kontekście oprawców jak i ofiar nie bojąc się opisywać okropności jakich ten naród w trakcie wojny się dopuścił. Bardzo mnie ta lektura momentami poruszyła emocjonalnie i tego właśnie oczekuje od opowieści wojennych, tzn zmagań zwykłych ludzi w obliczu niemożliwego do pojęcia światowego dramatu, i jakich wyborów dokonują oni w sytuacjach praktycznie bez wyjścia. Jedyny mały przytyk jaki mam do fabuły to fakt że od początku wiadomo że kluczowe dla fabuły dokumenty nigdy nie zostaną ujawnione (przez kontekst historyczny), w związku z tym czytelnik od razu wie że próby zdobycia ich przez różne frakcje nie zakończą się powodzeniem. Mimo to autorowi udało się nawet ten zdawałoby się przewidywalny wątek zakończyć oryginalnie stawiając ciekawą puentę do większości wydarzeń w komiksie. Polecam wszystkim fanom gatunku wojennego, myślę że manga jest napisana na tyle uniwersalnie i pozbawiona japońskich "dziwactw" że nawet osoby czytające tylko komiksy zachodnie powinny być zadowolone z lektury.
If I Had More Time, I Would Have Written a Shorter Letter.

ukaszm84

  • Gość
Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #469 dnia: Pn, 29 Sierpień 2022, 19:32:05 »
2 Historie prawdopodobne. - Bardzo mocny zbiór szortów gaimana, tym razem skupiających się głównie w okolicach horroru. Bardzo podobała mi sie tytułowa historia grająca mocno na niedopowiedzeniach i lęku przed nienazwanym, następne historie nawiazujące do mitologii lovecrafta również mocno przypadły mi do gustu, szczególnie trzecia w kolejności która w fantastyczny sposób łaczy motywy z sherlocka holmesa i mitologii cthullu. Dla fanów stylu gaimana i horrorów (w szczególności takich z mackami) pozycja obowiązkowa.

Dla mnie najlepsza była historia o tej modelce ze zdjęć. Ale cały zbiór odebrałem jako zaskakująco bardzo dobry.

Offline sad_drone

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #470 dnia: Śr, 31 Sierpień 2022, 00:16:42 »
Lektury chorobowe część 3 (ostatnie 3 dni) :

1 pomniejsze tpb z mignolaverse które nie zostały zebrane w większych hckach :

a Bprd being human - zbiór krótszych fabuł o początkach johanna, rogera i liz sherman. Każda historia jest na poziomie nieodbiegającym od standardów uniwersum, i chociaż nie dodają one jakiś bardzo istotnych informacji to dają dodatkowy wgląd w charakter i motywacje opisywanych postaci. Non essential

b Bprd vampire - Jedna dłuższa historia stanowiąca kontynuacje wątku z bprd 1948 (który oczywiście juz dawno zdążyłem zapomnieć 😉). Fabularnie jest poprawnie, agent biura z mrocznym sekretem poluje na wampira z którym ma osobiste porachunki. Na ten moment ten konkretnie wątek nie jest dokończony, zakończenie sugeruje jego kontynuacje ale póki co od 2013 nie ukazał się sequel. Non essential

c Frankenstein underground - Tpb bardzo istotny z perspektywy głównego wątku mignolaverse, bo wyjaśnia czym jest podziemna kraina która odgrywa dużą rolę w zakończeniu bbpo. Btw to właśnie podoba mi sie w mignolaverse, że nawet bardzo poboczna postać frankeinsteina która oryginalnie pojawiła sie jako humorystyczny wtręt może ostatecznie dostać solową serię i brac udział w ważnych wydarzeniach dla overarching plot. Essential

d Rise of the black flame - Tpb pokazujący genezę czarnego płomienia który później występuje w głównej serii. Dobrze napisany miks przygodówki i horroru w orientalnych klimatach, w tym tpb pojawia się też parę pobocznych postaci które mają rolę w późniejszych i wcześniejszych historiach. essential.

2 Hellboy universe the secret histories - Zbiór innych pobocznych historii z mignolaverse, można tu poczytać o początkach kariery bruttenholma ("ojciec" hellboya), pierwszych dwóch misjach zbroi sledgehammer (która pojawia się później w głównym bbpo), a na koniec czytelnik dostaje fabułę przybliżająca postać obcego który pojawia się przez parę stron na kartach hellboya. Każda historia była dla mnie angażująca, podobało mi się również że w każdej z nich zawarte w miarę istotne informacje rozszerzające lore mignolaverse. Dla fanów bbpo pozycja praktycznie obowiązkowa.

3 Raptor Ed Mckean - Zazwyczaj omijam solowe projekty artystów znanych głównie z ich prac graficznych, ponieważ z moich doświadczeń gdy zajmują się oni również pisaniem scenariuszy wykładają się na tym całkowicie. Mckean jest jednak dla mnie jednym z wyjątków, ponieważ oprócz fantastycznych grafik (np okładki sandmana), "klatki" z jego autorskim scenariuszem również bardzo przypadły mi do gustu. Niestety Raptor nie sprostał moim oczekiwaniom, w klatkach autor udanie balansował na krawędzi oniryzmu i opowiadania spójnej historii zrozumiałej dla czytelnika, a w jego najnowszym komiksie mam wrażenie że treść ustąpiła miejsca formie i jakimś rozbudowanym metaforom zawartym w fabule. Niewiele z tego komiksu zrozumiałem, jeżeli był tutaj ukryty jakiś większy meaning to kompletnie go nie wyłapałem i z lektury odszedłem wyłącznie z zawodem. Od strony graficznej komiks jest na wysokim poziomie jak przystało na tego artystę, ale dla mnie to za mało żeby być zadowolonym z lektury.

4 Luther strode the complete series - Naczytałem się przed lekturą że ta seria to durna rąbanka z pretekstową fabuła i kiepskimi dialogami. W sumie to wszystko to prawda (może oprócz dialogów których nie oceniam aż tak surowo), ale i tak bawiłem się wyśmienicie. Bardzo doceniam że autor przez większość komiksu nie stara się stwarzać pozorów że pisze tytuł ambitny, to jest komiks klasy b który skupiony jest na dostarczeniu widzowi dużej dawki ultrzaprzemocy, i z tego zadania wywiązuje się na 5. Komiks zbudowany jest na fantastycznie absurdalnej koncepcji, według której każdy ma potencjał do absolutnej kontroli swojego ciała i stania się nieśmiertelnym, a drogą do tego potencjału są morderstwa i przemoc (jako metoda do osiągnięcia oświecenia). Nie będę tutaj spoilerował mitologii komiksu która jest zaskakująco rozbudowana i kreatywna, dość powiedzieć że w trakcie lektury pojawiają się takie postaci jak kuba rozpruwacz czy biblijny samson. Serie czyta się błyskawicznie w czym pomagają fantastyczne rysunki, wydaje mi się że nie widziałem w żadnym innym komiksie lepiej pokazanych scen walki wręcz, które są zarówno czytelne jak i pełne bardzo graficznej przemocy. Od strony fabularnej jest pretekstowo ale nie czułem w trakcie lektury że moja inteligencja jest obrażana, autor wie jaki rodzaj fabuły pisze i w jej ramach zapewnia odpowiednie podstawy do kolejnych nawalanek. Polecam wszystkim koneserom bardzo brutalnej rozrywki

Mam zapisane jeszcze 18 stron takich wcześniejszych opinii z ostatniego roku, wrzucić to wszystko tutaj ?
If I Had More Time, I Would Have Written a Shorter Letter.

Offline chch

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #471 dnia: Śr, 31 Sierpień 2022, 06:25:03 »
@sad_drone
Dawaj, chętnie przeczytam.

Offline Nawimar III

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #472 dnia: Śr, 31 Sierpień 2022, 22:14:47 »
Sierpień
 
El Puritano - interpretacja kolejnej po Conanie osobowości wykreowanej przez Roberta E. Howarda (tj. Solomona Kane’a) fabularnie intryguje w równym stopniu co „Sangre Barbara”; ustępuje jej natomiast wizualnie. I chociaż realia epoki jawią się jako odtworzone bez zarzutu to jednak znać, że autor warstwy plastycznej będzie musiał nad swoim warsztatem jeszcze sporo popracować. Aczkolwiek część pomysłów na kompozycje zaskakują pomysłowością i nadspodziewaną dojrzałością koncepcyjną. Sam Solomon Kane, acz posunięty już w latach, w zmaganiach ze złem tego (i nie tylko tego) świata radzi sobie niezgorzej niż w czasach gdy wpierał hugenotów obleganych w La Rochelle tudzież przemierzał południowe kresy Egiptu napotykając reliktową społeczność asyryjską. Czytelników rozeznanych w oryginalnych opowiadaniach z udziałem rzeczonego czeka jednak co najmniej kilka niespodzianek. 

Marvel Classics Comics nr 11: Mysterious Island – interesujący zapis XIX-wiecznej wiary w zaradność człowieka i jego misje „czynienia sobie ziemi poddanej”. Ponadto osadzony w tym samym „uniwersum” co „20 000 mil podmorskiej żeglugi” (notabene przybliżonej w numerze czwartym tej serii). Formuła prezentacji identyczna jak przy poprzednich odsłonach tej inicjatywy, a zatem utrzymana w stylizacji retro.
 
Firestorm The Nuclear Man nr 4
– tym razem więcej miejsca poświęcono obu „składnikom” „Nuklearnego Człowieka” czyli zarówno studentowi Ronnie’emu Raymondowi jak i profesowi Martinowi Steinowi. Choć oczywiście nie zabrakło okazji do wykazania się nowego herosa w konfrontacjach zarówno z przedstawicielami przestępczego półświatka jak i bardziej niecodziennymi adwersarzami. Lekki spadek formy Ala Milgroma (rysownika serii) nie zaburza jej ogólnie dobrego odbioru.

Niewidzialni t.1 – interesująca interpretacja tzw. koncepcji spiskowych z uwzględnieniem lewicowych zabobonów. Rzecz ogólnie cieszy, ale mimo wszystko trudno jednak opędzić się od poczucia, że Grant Morrison zdecydowanie lepiej sprawdza się jako reinterpretator zasobów superbohaterskiej konwencji niż twórca autorskich konceptów
 
Marvel Classics Comics nr 12: Three Musketeers
- bardzo sprawnie wykonane dzieło propagandowe szkalujące jednego z najwybitniejszych polityków w dziejach Francji (tj. oczywiście kardynała Armanda Richelieu) po prostu musiało się w tej serii znaleźć. Jednak zarówno pod względem formuły adaptacji jak i jakości jej warstwy plastycznej rzecz jawi się co najwyżej przeciętnie.
 
Firestorm the Nuclear Man nr 5 - seria ewidentnie rozwija się w dobrych kierunkach choć z zamieszczonych na stronach klubowych listów czytelników znać, że mają oni swoje ,,ale". Wymiar rozrywkowy tej produkcji jest jednak znaczny, a tok akcji mknie w tempie atrakcyjnym także z punktu widzenia współczesnego czytelnika.
 
Conan Barbarzyńca: Tygiel – dwie, całkiem sprawnie opowiedziane historie (przy czym druga będzie kontynuowana w kolejnym zbiorze) przybliżające włóczęgę Conana po dalekim wschodzie hyboryjskiego kontynentu. Jak zwykle w przypadku jego perypetii nie zabrakło okazji do wykazania się przezeń biegłością w operowaniu orężem, reliktów zmierzchłych cywilizacji oraz standardowo namolnych wyznawców plugawych „bóstw”. Wielbiciele zarówno heroic fantasy jak i tytułowego bohatera zawodu raczej nie doznają.
 
Wielkie Pojedynki: Spider-Man kontra Mysterio - z każdym kolejnym tomem coraz bardziej przekonuje się do formuły tego typu ,,przekrojówki". W tym akurat przypadku ewolucja produkcji Marvela jest tym bardziej dostrzegalna, że w niniejszym tomie zawarto opowieści niemal z początku, środka i współczesności Domu Pomysłów. A i Mysterio jawi się w nich jako adwersarz nie tak groteskowy jak zwykło się go niekiedy przedstawiać.
 
Marvel Classics Comics nr 13: The Last of the Mohicans - utwór dobrze polskim odbiorcom znany, choć zapewne przede wszystkim za sprawą znakomitej adaptacji filmowej niż literackiego pierwowzoru. No i część z nas miała także sposobność zapoznać się z komiksową adaptacją w wykonaniu autorów węgierskich. Na tle tej właśnie realizacji niniejsza prezentuje się jako jej ustępująca. Mimo to i tak dobrze zapoznać się z ,,przerobieniem" tego tematu w manierze typowej dla Marvela schyłku lat 70.XX w.
 
Reckless t.1 - początek kolejnej inicjatywy jednego z najlepszych współczesnych duetów komiksowych. Mimo że przynajmniej na tym etapie pozostaje ona w tyle wobec innych ich przedsięwzięć to jednak w przypadku tej pozycji i tak mamy do czynienia z popisem twórczej wprawy i umiejętnie generowanych emocji.
 
Diuna: Ród Atrydów t.3 – po śmierci swego ojca Leto zostaje ciśnięty na przysłowiową głęboką wodę. Tym głębszą, że na dobra reprezentowanego przezeń rodu czyhają nie tylko jego zadeklarowani przeciwnicy Harkonnenowie, i Tleilaxlanie, ale też oczekujący koronacji padyszach imperator Szaddam IV. W owej mozaice zmagań o wpływy dziedzic włości na Kaladanie nie jest jednak pozbawiony istotnych argumentów. Konkluzja tej opowieści z pewnością z nóg nie ścina; ma jednak co najmniej jedną korzyść: zdecydowanie lepiej poświęcić czas na krótszą w lekturze komiksową adaptacje niż na co najwyżej umiarkowanie udany pierwowzór literacki. 

"Firestorm the Nuclear Man nr 6"
- tym razem tytuł ujęty w cudzysłów, jako że niniejsza odsłona tej serii nigdy nie ujrzała światła dziennego. Stało się tak za sprawą szczególnie dotkliwej zimy przełomu 1977 i 1978 r., kiedy to system dystrybucji w Stanach Zjednoczonych (nie tylko zresztą komiksów) uległ tymczasowemu załamaniu. Do tego doszły innego typu problemy stanowiące pochodną kryzysu energetycznego zapoczątkowanego u schyłku 1973 r. "Ofiarą" tego stanu rzeczy padło także DC Comics, które akurat wówczas planowało wzmożenie swojej aktywności oraz znaczące poszerzenie oferty. Tym samym tzw. Eksplozja DC okazała się Implozją tego wydawnictwa. "Firestorm the Nuclear Man" znalazł się wówczas wśród tytułów, których publikacji zaniechano i tym samym byt tego przedsięwzięcia zakończył się wraz z epizodem piątym. Zachowały się jednak oryginalne plansze kolejnego odcinka, na podstawie których znać, że autorska spółka (tj. Gerry Conway i Al Milgrom) mieli w zanadrzu jeszcze niejeden epicki pomysł. Fortunnie Firestorm całkowicie nie przepadł znajdując dla siebie przystań w szeregach Ligi Sprawiedliwości. Z czasem zaś (choć już w toku lat 80.) doczekał się kolejnego solowego tytułu ("The Fury of Firestorm"), który funkcjonował na rynku aż sto miesięcy. Nie ma innej opcji jak tylko ta, że w niezbyt odległej przyszłości wezmę się także za ten tytuł.
 
Smerfy: Kosmosmerf - Wioska Smerfów to nie tylko siedziba nad wyraz pracowitej społeczności niebieskich skrzatów, ale też miejsce generowania nierzadko uskrzydlających marzeń i wielkich idei. Jedną z nich, porównywalną z kosmicznymi tęsknotami Juliusza Verne'a, przybliżono właśnie w niniejszym albumie. A co najważniejsze z dużym powodzeniem. Do tego niezgorzej prezentuje się także druga z zamieszczonych tu opowieści, również wykazująca nieprzeciętną zmyślność tytułowych bohaterów tej serii.

Marvel Classics Comics nr 14: War of the Worlds - jako zadeklarowany wielbiciel twórczości Wellsa wprost nie mogłem się już doczekać lektury tej odsłony niniejszej serii. Co prawda równocześnie czuję się "skażony" komiksową adaptacją tego utworu w wykonaniu Waldemara Andrzejewskiego, która z mojej perspektywy jawi się jako optymalna. Niemniej także ta nie jest pozbawiona co najmniej kilku walorów. Sprawnie prowadzona kreska, aura pogłębiającej się grozy oraz na swój sposób oryginalne projekty marsjańskiej technologii to tylko niektóre z nich.

Liga Sprawiedliwości: Wieczna Zima – jeszcze jedno z rozbuchanych wydarzeń po których, wbrew pompatycznym zapowiedziom, wszystko pozostaje po staremu. A jednak w zestawieniu z „metalicznymi” sagami serwowanymi przez DC Comics przez kilka lat z rzędu znać w tej opowieści klarowność i dobrze pojmowany „posmak” Srebrnej Ery. Całkiem udanie wypadają również takie osobowości jak Hipolita i Potwór z Bagien. Stąd bezpretensjonalnej rozrywki z udziałem licznej obsady jest tu co niemiara. Tym bardziej cieszącej, że sprawnie i zgrabnie rozrysowanej.
 
Kapitan Żbik: Pięć błękitnych goździków
– jak to się swego czasu mawiało: pierwsze koty za płoty. Tak właśnie wypada ocenić debiut „Supermana z MO”, „powitego” w swoistych „bólach porodowych” kompletnej nieznajomości prawideł komiksowego medium, plastycznej siermięgi i  komunistycznych uwarunkowań propagandowych. Mimo wszystko skusiłem się na ubarwioną wersje tego na swój sposób przełomowego przedsięwzięcia do czego zachęciła mnie także bardzo udana ilustracja okładkowa w wykonaniu Macieja Mazura. 

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #473 dnia: Nd, 04 Wrzesień 2022, 14:13:45 »
  Tradycyjnie w miesiącach wakacyjnych robię lekki odpoczynek od komiksów, także lektur przez lipiec/sierpień niespecjalnie wiele. Uwaga jak zawsze mogą wystąpić pewne SPOILERY!!!


  "Dni, Których Nie Znamy" - Timothe Le Boucher. Zakup pod wpływem doskonałych opinii z forum, ani tytuł ani nazwisko autora nic mi absolutnie wcześniej nie mówiły. Dosyć mocno mnie ten komiks zaskoczył muszę przyznać a nieczęsto się to zdarza. Sam pomysł wyjściowy wziął swój początek z pewne głośnej swego czasu m.in. z powodu dosyć głośnego skandalu japońskiej animacji (notabene doskonałej) i nikt mnie nie przekona, że było inaczej, ale dosyć szybko obydwa twory rozchodzą się swoimi własnymi drogami. Mamy więc Lubina Marechela młodego lekkoducha marzącego o karierze akrobaty któremu czas zajmują treningi z grupą przyjaciół, spotkania z dziewczyną, granie w gierki video oraz dorywcza praca w sklepiku. W pewnym momencie chłopak w czasie akrobacji uderza się w głowę i niedługo później orientuje się, że zaczynają mu znikać dni. Po szybkim śledztwie okazuje się, że nasz bohater wcale tych dni nie przesypia czy nie traci pamięci, ale podmienia go jakaś inna osoba w jego własnym ciele. Z drugim Lubinem, Lubin nr. 1 nawiąże kontakt za pomocą technologii i razem spróbują jakoś uczciwie podzielić się jednym ciałem. Z początku współpraca będzie szła całkiem dobrze, ale dosyć szybko dojdą do głosu różnice pomiędzy obydwoma osobami. Lubin nr.2 w przeciwieństwie do oryginalnego mieszkańca ciała jest osobą całkowicie pragmatyczną, pracowitą i przedsiębiorczą którą zaczyna drażnić styl życia Lubina nr.1 (ten z racji swojego schorzenia zostaje zwolniony ze sklepu a biorąc pod uwagę, że jego alter ego zarabia coraz lepiej przestaje się zajmować czymkolwiek z wyjątkiem rozrywki). Nie jest również trudno się domyślić, że taka sytuacja będzie miała olbrzymi wpływ na życie osobiste bohatera, porzuci go jego ukochana nie mogąca wytrzymać tej jakby nie patrzeć arcy-dziwnej sytuacji, pozna on za to rudowłosą Tamarę dziewczynę poderwaną przez jego alter-ego, na dodatek Lubin nr.2 ani nie bardzo lubi, ani nie bardzo ma czas na ćwiczenia więc i kariera akrobaty stanie pod znakiem zapytania, oczywiście nie bez wpływu będzie to także na jego stosunki z reszta przyjaciół czy rodziną. Na dodatek okaże się, że alternatywna osobowość bohatera jest silniejsza i agresywniejsza i przejmować będzie coraz to dłuższą kontrolę nad ciałem. Pod względem wyglądu, żadnych fajerwerków nie uświadczymy, kreska jest prosta by momentami nie rzec prymitywna. Kojarzy się trochę z kreskówką studia nie dysponującego nadzwyczajnym budżetem tudzież z zalatującymi nieco mangą pracami ucznia liceum plastycznego. Tła oszczędne a momentami żadne, kolory spokojne. Widać, że Le Boucher raczej nie skupiał się specjalnie nad szlifowaniem tego elementu przygotowując się do zawodu twórcy komiksów, więc z początku określiłem to co narysowane mianem "ale słabizna", ale jakoś tak w miarę lektury przyzwyczaiłem się do tego stylu, tym bardziej że jest jakby nie patrzeć bardzo czytelny i pozwala się skupić na fabule, więc tragedii w sumie nie ma. Zgodnie z oczekiwaniami ze względu na kraj pochodzenia nieco frywolnej erotyki oraz atrakcji w stylu "baba z brodą" nie zabraknie. Za jedno można autora pochwalić, ma naprawdę niezły zmysł do "filmowego" planowania kadrów i z pewnością dobrze to wpływa na płynność czytania co nie jest bez znaczenia. No więc wróćmy do tego zaskoczenia, cóż spodziewałem się szczerz mówiąc raczej jakiegoś science-fiction tudzież urban fantasy (uff na szczęście nie) i owszem sama historia ma pewne elementy sf, ale w rzeczywistości to pełnokrwisty dramat psychologiczny. Ba nie dość, że dramat psychologiczny i trochę obyczajowy to sam w sobie tyczący się oprócz tego całkiem szerokiego wachlarza zagadnień. Wydaje się, że komiks bardziej trafi do nieco starszego czytelnika, takiego który zdaje sobie już sprawę z szybkości upływu czasu, bo przecież jest to jednym z leit-motywów tej opowieści, nikt nie zna liczby "dni, których nie znamy". Bardzo dobrze, bardzo naturalnie Le Boucherowi udało się przedstawić związki bohatera z innymi ludźmi, świat jest zaludniony, kolorowymi i wyrazistymi pomimo a może właśnie dlatego że skonstruowanymi za pomocą pewnych schematów postaciami i myślę że właśnie dzięki temu dostajemy klucz do zrozumienia utworu. Bo owszem możemy przyjąć historię taką jaka jest czyli mamy komiks o kolesiu, którego chce wymazać zły (a może dobry?) brat bliźniak i zastanawiać się czy to faktycznie kwestia osobowości wielorakiej, szaleństwa, jakiejś cudownej interwencji czy czegokolwiek innego, ale jak na moje myślenie możemy "Dni..." właśnie dzięki nieco dziwnym reakcjom drugo i trzecioplanowych bohaterów interpretować jako zwyczajną historię o dojrzewaniu i podejmowaniu pewnych czasem bolesnych decyzji. Naprawdę dobry komiks, bardzo ludzki, rzekłbym humanistyczny, nieco filozofujący (jakby nie patrzeć Francja w dziedzinie egzystencjalizmu ma długą historię) i nie lubię tego słowa bo kojarzy się ono z tv-tasiemcami "życiowy" bo taki właśnie jest. Nie jest może to jakieś niewiarygodnie genialne dzieło  jak słychać było czasem głosy, ale polecam każdemu kto uznaje coś więcej niż superhero. Zresztą i takim osobom polecam, bo tematyka jest tak bliska każdemu z nas, w końcu każdy kiedyś dorósł lub dopiero go to czeka no i (prawie) każdy zajmuje jakieś miejsce w społeczeństwie, no i nie zapominajmy że to NSC czyli porządnie wydane i w niskiej cenie. Miło wiedzieć, że europejska scena komiksowa ma się jeszcze całkiem nieźle, ach no i szacunek dla Le Bouchera, bo to dla niego praktycznie debiut, facet zaczął z wysokiego C trzeba przyznać. Ocena 7+/10.


  "Superman:Czerwony Syn" - Mark Millar i inni. Klasyczny elseworld od DC bez żadnego pieprzenia o jakichś multiwersach czyli to co tygrysy lubią (a przynajmniej powinny lubić) najbardziej. Założenia raczej wszystkim znane, zresztą nawet jak nie to podpowiada je sam tytuł ot Ostatni Syn Kryptona nie ląduje na lądzie, który błogosławi Bóg (taaaaaa), tylko jakby po drugiej stronie na tym o którym Bóg już raczej dawno zapomniał. Album składa się z trzech tomów w pierwszym zatytułowanym "Początki" poznamy największego ziemskiego superbohatera tym razem z sierpem i młotem na klacie będącego pupilkiem, chlubą i najpotężniejszą bronią samego Józefa Wissarionowicza (akcja rozpoczyna się gdzieś około połowy lat 50-tych), młodą dziennikarkę Lois oraz jej męża również młodego, ambitnego (i szalonego) geniusza Lexa Luthora, który otrzymał od rządu USA zadanie skonstruowania broni mogącej pobić sowieckiego Super Człowieka, Hipolitę i Dianę dwie ambasadorki Temiskiry na Kremlu oraz poprzez opowieść dręczonego wyrzutami sumienia Piotra odrzuconego syna Stalina, pewnego chłopca którego rodziców-dysydentów zastrzelił tenże Piotr pracujący w KGB a który to chłopiec po tym zajściu wskoczył gdzieś do rzeki, albo kanału albo jakiejś jaskini i nikt więcej o nim nie słyszał (:D). Ten rozdział kończy się śmiercią Stalina na pogrzebie którego Superman, który wcześniej ani chciał słyszeć o jakimkolwiek przywództwie po spotkaniu starej przyjaciółki z rodzimej wsi Lany (tutaj udane nawiązanie do rzeczywistej historii) podejmuje decyzję o zaprowadzeniu pokoju i ogólnej szczęśliwości w Kraju Rad i wszędzie indziej tam gdzie ludzie zapragną się dołączyć. W tomie drugim "Dominacja" w którym akcja przesunie się conajmniej kilkanaście lat do przodu dowiemy się, że komunizm w wersji super ogarnął niemalże cały świat z wyjątkiem Wielkiej Brytanii, kilku krajów w Ameryce Południowej oraz USA, które pod rządami prezydenta Kennedy'ego wstrząsane kolejną wojną secesyjną oraz katastrofalnymi warunkami życiowymi stoi na krawędzi zagłady. Lex Luthor dalej kombinuje jak by tu obalić rządy przybysza z obcej planety nasyłając na niego swoje coraz to dziwniejsze wynalazki (sporo klasycznych villainów plus Brainiac którego Supek przeprogramuje na komputer ułatwiający mu rządzenie światem) a z podziemi wypełznie nowy bohater kontr-rewolucji zamaskowany czapką-uszatką Batman. Końcówka albumu przyniesie nam spore zmiany status-quo, Superman zacznie pokazywać swoje drapieżne oblicze i straci miłość i szacunek Diany, po śmierci radzieckiego Człowieka Nietoperza w największych miastach komunistycznej utopii zaczną się pojawiać jego zamaskowani naśladowcy a w USA Lex dowie się o największym rządowym sekrecie czyli statku kosmicznym wraz z ciałem pilota przetrzymywanych w Strefie 51 (fajne nawiązanie do Dnia Niepodległości). Akcja albumu nr.3 czyli "Zmierzchu" ponownie rzuca nas nieokreśloną liczbę lat w przyszłość Lex został prezydentem i dzięki swym zdolnościom w krótkim czasie scalił na nowo i przywrócił do potęgi (a nawet bardziej) całe Stany które znowuż stanowią realną przeciwwagę dla ogólnoświatowego ZSRR na dodatek udało mu się w końcu stworzyć upragnioną broń czyli Korpus Piechoty Morskiej Zielonych Latarni pod dowództwem młodego, rzutkiego dysponującego wielką wyobraźnią i nie znającego strachu pułkownika Hala Jordana, oraz znaleźć nowych sojuszników wśród byłych przyjaciół Czerwonego (bardziej czarnego) Cara, co będzie oznaczało ostateczną próbę sił z nowym Imperium Zła. W tymże momencie, Kal-El który na swoim terytorium rozpoczął masową elektroniczną lobotomię nieposłusznych, wyda rozkaz ataku atomowego na terytorium USA a odpowiedź na to czy planeta przetrwa dzień zagłady i czy zdeprawowanego byłego superbohatera stać na jeszcze jeden choćby akt bohaterstwa można wyczytać sobie w książce. Za rysunki odpowiada głównie Dave Johnson wspomagany przez Killiana Plunketta, zdaje się nie znam człowieka, ale jego prace sprawiły na mnie naprawdę dobre wrażenie. Lekko toporna kreskówka stylistyka łagodzona wielkimi oczami (raczej u pań) i przywodząca na mysl naprawdę klasyczne superbohaterskie komiksy to dokładnie to czego potrzeba, aby wczuć się w klimat opowieści było nie było opartej mocno na przeszłości. Napewno do klimatów retro nawiązują również jaskrawe chociaż nie do przesady bo naprawdę przyjemne dla oka kolory nałożone przez Dave Mounta. Nie będę ukrywał moje pierwsze zetknięcie z komiksem przyprawiło mnie o raczej negatywne odczucia. Problem w tym, że Millar użył tutaj Supermana kropka w kropkę identycznego z tym którego znamy. Więc jak pogodzić postać latającego harcerza ściągającego kotki z drzew i pomagającego nawet kapitalistycznym szubrawcom zrzucającym stonkę z morderczym systemem ZSRR? W jaki sposób facet słyszący szpilkę upadającą na drugiej półkuli nie słyszy odgłosów dochodzących z Łubianki lub Kołymy? Drażniło mnie przedstawienie postaci Stalina jako dobrego Wujaszka Joe, tak samo jak i panującego wtedy sowieckiego terroru jako takiego w sumie trochę gorszego kapitalizmu, co to nieco zmniejsza wolność osobistą i wszyscy mówią do siebie towarzyszu a poza tym jest dosyć podobnie. Jeszcze byłbym w stanie zrozumieć jakby pisał to Amerykanin niespecjalnie interesujący się historią, ale przecież Millar to Szkot więc powinien być trochę bardziej kumaty w tej dziedzinie. Na szczęście po zakończeniu drugiego rozdziału, gdzie fabuła opuszcza tory historyczne, aby wskoczyć na te fantazyjne robi się naprawdę dużo, dużo lepiej. I żeby ktoś źle nie zrozumiał, wbrew temu co twierdzą niektóre głosy w internecie ten komiks nie jest wybitny...no chyba że wybitnie rozrywkowy, bo taki po prostu jest. Historia jest naprawdę fajna i będę szczery niewiele razy ostatnimi czasy śledziłem perypetie bohaterów z równym zainteresowaniem. Co najważniejsze Millar rewelacyjnie bawi się motywami wyjętymi z podstawowego świata DC adaptując, obracając bądź parodiując je co jest podstawą do napisania dobrego elseworldu. Cały komiks nie tyle (lub raczej nie tylko) jest opowieścią o czerwonym Supermanie, ale o Lexie Luthorze i to wokół szachowego pojedynku tych dwóch osobowości snuć się będą losy wszystkich innych postaci. A obydwaj co zresztą wspomniałem chwilę temu pomimo całkowicie innego otoczenia, są dokładnie tymi samymi charakterami które znamy tylko, że gdy będziemy obserwować powolną drogę w dół jednego to jednocześnie obejrzymy powolną wspinaczkę w górę drugiego. I o ile w przypadku Supka wszyscy wiedzą iż "dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane" tak w przypadku Lexa chyba tylko od interpretacji czytelnika zależy czy rola wybawiciela ludzkości jest efektem jego wewnętrznej przemiany czy tylko kolejną zgrywą egocentrycznego maniaka pragnącego do samego końca udowodnić, że jest lepszy niż przybysz z kosmosu. Mamy świetnie ukazane pokrewieństwo dusz Lois Luthor i Kal-Ela, którzy spotkali się raz czy dwa w całym życiu a mimo to zostawiło to ślady w nich aż po kres, on nigdy nie związany z nikim na poważnie wyraźnie tracący rezon na samo wspomnienie kobiety, ona tkwiąca w zimnym, nieszczęśliwym małżeństwie wspominająca przy każdej okazji postawnego bruneta niewątpliwie marzy, że gdzieś tam w innym świecie są razem. Jest rewelacyjny Batman z jednej strony bardzo podobny do Bruce'a Wayne z drugiej stanowiący jego zupełne przeciwieństwo uśmiechnięty, jowialny i pragnący swoją terrorystyczną działalnością przypominającą poczynania V z Vendetty nie zastraszać złoczyńców tylko zainspirować i dodać odwagi szaraczkom. Jest klasyczna Wonder Woman, na początku gąska oczarowana zewnętrznym światem a później złamana stara kobieta, która mimo wszystko pokaże że najlepsze córy Amazonek nie poddadzą się do końca nigdy. Aczkolwiek i w tym przypadku autor nie uniknął pułapek w które z reguły wpadają ludzi piszący alternatywne światy, którzy tego nie potrafią zrobić. Co możemy zaobserwować chociażby na przykładzie Jimmy Olsena czy Olivera Queena, którzy robią tam za sztukę dla sztuki ani nie przypominają oryginałów ani niespecjalnie do nich nawiązują na zasadzie kontrastów. Co bym jeszcze zaliczył do wad to chyba trochę zbyt mała objętość, przydało by się z pewnością rozszerzenie przedstawionego świata, komunistyczna "utopia" z przyszłości jest właściwie opisana jednym suchym zdaniem, chciałoby się pokazać więcej bohaterów a napewno więcej miejsca powinien dostać Batman czy zupełnie zmarginalizowany Lantern. Mimo wszystkich wad a te są niemałe, naprawdę polecam "Czerwonego Syna", jest błyskotliwy, jest zabawny, jest interesujący. Zawarto nim w prawdy może nie jakieś nadzwyczajnie głębokie, ale to ciągle prawdy w tym, że za każdą ideą stoją ludzie z krwi i kości a pytaniem jest tylko to, czy to ludzie wypaczają idee czy idee wypaczają ludzi. Będzie trochę o polityce, trochę o moralności ludzkiej i trochę nawalanki bo przecież gatunek zobowiązuje. Naprawdę niegłupi komiks, chociaż z przymrużeniem oka. A co najlepsze, pomimo odwróconych ról i odmiennych scenografii to naprawdę klasyczna historia o Supermanie chociaż wciśnięta w nowe ramy. Ach jeszcze brawa z końcowy fabularny twist, trzeba przyznać że pomysł jest naprawdę uroczy, myślę że Mark Millar musi mieć więcej połączeń neuronowych niż przeciętny człowiek, żeby wpaść na takie skojarzenie, szkoda tylko że nie zakończono tego dwie strony wcześniej i zamknięto pętlę, bez tego byłoby jeszcze zabawniej. Ocena 7+/10.


  "Bomb Road" - Michel Koeniguer. Kolejny lotniczy komiks Screamu na tapecie, poprzednie dwa szczerze mówiąc nie do końca mnie zachwyciły, ale jakoś tak patrząc się na okładkę tego albumu miałem nie wiedzieć dlaczego jakieś lepsze przeczucia. No i tym razem mój "żeński pierwiastek" nie zawiódł, chociaż w tym wypadku z pewnością tematyka pomogła. Wojna Wietnamska, to z wyjątkiem I i II WŚ XX wieczny konflikt, który najmocniej wpłynął na wyobraźnię i umościł się w świadomości przeciętnego mieszkańca tej planety. No a ile komiksów o Wietnamie wydano dotychczas na naszym rynku, bo mi z wyjątkiem przedpotopowego "Good Morning Vietnam" Pierzgalskiego jakoś nic nie przychodzi do głowy. No w każdym razie, komiks zaczyna się dosyć klasycznie stary dziadyga zwący się pułkownikiem Townsendem, zaczyna opowiadać młodemu pilotowi swoje wojenne historie. Historie są trzy, tak jak umieszczone w tym wydaniu zbiorczym trzy albumy "Da Nang", "Chu Lai" oraz "Yankee Station" opisujące trzy tury które jako ochotnik-pilot odbył w Wietnamie nasz dzielny pułkownik (wtedy porucznik). Wszystkie trzy historie dzieją w pewnych odstępach czasu od siebie i są do pewnego stopnia autonomiczne chociażby ze względu na przydziały mobilizacyjne głównego bohatera (patrz tytuły albumów), aczkolwiek łączą je pewne wspólne wątki. Pod względem rysunków album prezentuje się naprawdę dobrze, aczkolwiek nie obędzie się bez pewnych zastrzeżeń. Odwzorowanie wszelkich maszyn, urządzeń i innego sprzętu to rewelacja a jest tego naprawdę dużo. Obejrzymy tutaj o wiele więcej typów wszelkiego rodzaju latadeł jak i pojazdów naziemnych niż w "konkurencyjnych" wydanych również przez Scream tytułach rysowanych przez Romaina Hougaulta (porównań będzie więcej, ale trudno ich uniknąć) czyli wielki plus, tła nad którym autor poświęcił wyraźnie sporo pracy nie pozwalając sobie na pozostawianie plam jakiegoś koloru co jest oczywistością (niestety nie dla wszystkich) w komiksie historycznym za co stawiam kolejny plus, o wiele mniej agresywne niż u w poprzednich lotniczych komiksach z serii jednak nieco widoczne komputerowe kolorowanie czyli powiedzmy mały plusik. Nieco mieszone uczucia budzą we mnie ludzkie twarze w wykonaniu Koeniguera, z jednej strony są napewno przyjemniejsze w oglądaniu, bardziej realistyczne i po prostu techniczne lepiej zrobione niż przez Hougaulta z drugiej wyglądają raczej jak prace typowego marvelowskiego wyrobnika a nie europejskiego artysty przez co nie ukrywajmy traci ten komiks nieco na indywidualnym charakterze, nie wspominając o tym że wszyscy są do siebie raczej podobni i możemy rozróżniać postacie raczej po jakichś charakterystycznych elementach wyglądu niż po rysach. Jednakże mimo tej niedogodności a biorąc pod uwagę całą resztę trudno ocenić wizualia inaczej niż "świetnie". Także więc co mi się podobało? Przede wszystkim to, że komiks francuskiego artysty w przeciwieństwie do historii rysowanych przez jego również francuskiego kolegę jest najnormalniejszym pod słońcem komiksem wojennym bez tych dziwacznych teatralno-operowych zwrotów akcji, no dobrze może na sam koniec mamy zupełnie niepotrzebne sceny rodem z pewnego znanego filmu z Chuckiem Norrisem, ale da się na to przymknąć oko. Jest pilot latający Phantomem F-4 z jednej strony to zimny wujek z drugiej trochę narwaniec mający czasami kłopoty z dyscypliną, ale potrafiący wzbudzić sympatię. Facet lata na misje, które wykonywały setki pilotów myśliwców szturmowych w rodzaju lotów patrolowych, konwojowych czy wsparcia sił naziemnych i na szczęście obyło się bez cygańskich klątw i tym podobnych dupereli, znajdzie się oczywiście i dziewczyna, ale wątek to mocno poboczny i niezbyt nachalny a takich historii pewnie zdarzyły się dziesiątki więc pod tym względem w porządku. Autor zadbał, aby komiks "o Wietnamie" naprawdę się kojarzył z Wietnamem więc zobaczymy nie tylko lotnicze popisy, ale i walkę w dżungli prowadzoną przez Marines, ARVN czy też odziały SOGu co tak po prawdzie jest średnio sensowne bo nie zapominajmy cały czas, że to opowieść pilota, ale przynajmniej fajnie wygląda. Wykorzystał również sporo kodów kulturowych wyrytych obrazowo bezpośrednio w świadomości ludzi, są obrazy przemarszy drogami zagubionymi gdzieś pomiędzy ryżowiskami z najbardziej znanych fotografii z okresu czy chociażby filmu "Pluton", jest scena ataku na wioskę rodem z "Czasu Apokalipsy" czy "misohony" dziewczyny z "Full Metal Jacket", no i przede wszystkim dużo, dużo sprzętu na czele z oczywiście ikonicznymi Hueyami. Co fajne jeszcze? To, że akcja dzieje się w trzech okresach w których możemy podglądnąć trzy różne podejścia żołnierzy do tego konfliktu. No i zakończenie w którym pułkownik w krótkich, żołnierskich słowach przekazuje to co myśli o tej i wszystkich innych wojnach, ale w którym autorowi udało się uniknąć tego świętojebliwego oburzenia do jakiego mają tendencje francuscy komiksowi twórcy lubujący się w wytykaniu USA imperialnej polityki, ale sami nie wspominający narodów które poczuły (i czasami czują dalej) miłosierną dłoń Francji na swoich karkach. Wydanie Screamu porządne, duże, ładny papier w bodajże dwóch miejscach natknąłem się na jakoś bełkotliwie napisane zdania, ale tragedii nie ma. Dla laików sporo przypisów, tłumaczących różnorakie skróty. Dobry, porządny wojenny komiks dla kogoś kto lubi takie tematy to koniecznie, jak kto pali to zapalić Lucky Strike'a (o ile można je kupić), zapuścić na głośnikach "Fortunate Son" lub inne "All Along the Watchtower" czy "Nowhere to Run" i czytać ten póki co w/g mnie najlepszy z wojennych komiksów Screamu. Kurde właśnie sprawdziłem czy Koeniguer aby napewno jest Francuzem i się okazało, że zmarł w zeszłym roku nie ukończywszy 50 lat. Cholera. Ocena 7/10.

 
 "Czarna Wdowa" - Mark Waid, Chris Samnee. Lubię Waida, to naprawdę utalentowany gość, piszący na równym dobrym poziomie, któremu od czasu do czasu zdarzy się napisać naprawdę zajebisty komiks ot taki Geoff Johns tyle że lepszy, naprawdę zawiodłem się na jego pracach nie więcej niż raz czy dwa a tak po za tym w najgorszym razie było przyzwoicie. Do tego lubię postacie które na naszym rynku nie mają jakiejś szczególnej reprezentacji, lubię "szpiegowskie" (naprawdę szpiegowskie również) klimaty, jeszcze bardziej lubię rysunki Chrisa Samnee a najbardziej lubię rudzielce, więc wybór kupić czy nie kupić wydawał się oczywisty i nawet nie zniechęciły mnie raczej przeciętne opinie na temat w/w komiksu. W każdym razie niezrażony zasiadłem do lektury i cóż dosyć szybko się zorientowałem że nie najgorętsze przyjęcie tego tytułu ma swoje całkiem racjonalne podstawy, ale o tym później. W każdym razie zaczynamy z grubej rury Natasza ucieka z transkoptera SHIELD oczywiście po drodze przywłaszczając sobie "coś". "Cosiem" okazują się oczywiście jakieś tajne informacje, które Wdowa kradnie pod wpływem szantażu debiutującego czarnego charakteru czyli rosyjsko-języcznego zamaskowanego draba znanego pod pseudonimem "Płaczący Lew". Oczywiście nie muszę wspominać, że jakiś lamus, który sam siebie nazywał płaczący, nie byłby w stanie wyrolować najsłynniejszej "szpieżki" (brzmi jak oksymoron) uniwersum Marvela? No oczywiście, że nie muszę nasza bohaterka tylko udaje przekabacaną na drugą stronę, aby odkryć co tak naprawdę w trawie piszczy a jej śledztwo zaprowadzi ją prosto do Czerwonej Komnaty. Nie oszukujmy się, największą zaletą tego komiksu jest oprawa graficzna a ta jest iście wybuchowa. Uwielbiam rysunki Chrisa Samnee należące do gatunku w prostocie siła, tam gdzie można sobie pozwolić styl jest kreskówkowo uproszczony, tam gdzie trzeba nieco realniejszy z czytelną aż do przesady mimiką twarzy co w sumie się przydaje w komiksie było nie było akcji, której sekwencje wyrysowywane są naprawdę sprawnie. Całość ogólnie przypomina nieco urealnione prace Darwyna Cooke'a (łacznie z graficznymi nawiązaniami do kinowego noir). Na pochwały z pewnością zasługuje też praca kolorysty Matthew Wilsona, operującego raczej przygaszoną paletą barw, którą w odpowiednich momentach potrafi błyskawicznie "rozpalić". Co ja mogę powiedzieć o samym komiksie ma on tak naprawdę jedną sporą zaletę i jedną wielką wadę (plus kilka mniejszych). Zacznę od pozytywów, przede wszystkim nie nudzi, naprawdę płynnie się go czyta  (głównie za sprawą "kinowej" oprawy) i spędziłem w sumie miło czas przy lekturze z na tyle umiejętnie podtrzymanym zainteresowaniem, że te 300 ileś stron cały czas chciało mi się odwracać na następną. Natomiast co na minus? Fabuła jest dramatycznie wprost głupia. Głupia i absurdalna, Płaczący Lew to kompletnie groteskowa postać z równie niedorzecznym originem, wogóle ilość czarnych charakterów w tym komiksie przekracza granice przyzwoitości. Banał goni tu banał a kolejny średnio zaskakujący zwrot akcji wyprzedza następny wciśnięty na siłę wątek. Ogólnie Waid miał jakieś dziwne problemy z zaprezentowaniem czytelnikowi związków przyczynowo-skutkowych dzięki czemu Natasza stoi sobie raz tutaj raz 1000 km dalej a raz 384000 km dalej i w połowie przypadków nie potrafiłem się domyślić dlaczego. Napewno też nie przysłużyło się dobrze całej historii na siłę łączenie jej z uniwersum Marvela. Powiem szczerze kompletnie nie rozumiem po co to nadmierne i przede wszystkim głupie komplikowanie tej w gruncie rzeczy banalnej historyjki, nie dało się napisać czegoś klasycznego w stylu Bonda czy też Bourne'a (o "Człowieku, który przyszedł z Zimnej Strefy nawet nie marzyłem, nie ten gatunek)? W dodatkach garść świetnych okładek. Jeden z najsłabszych komiksów Marka Waida jakie czytałem, tym niemniej w miarę przyzwoity a napewno warto dla świetnej oprawy graficznej i tylko za nią...Ocena 6/10. 


  "Instytut Bombowych Teorii" - Tom Gauld. Zbiorek humorystycznych komiksów tematycznie kręcących się wokół szeroko pojętej nauki a tak naprawdę najczęściej wokół ludzi z ich zaletami i wadami pisanych i rysowanych przez Gaulda dla czasopisma New Scientist. Każdy mieści się na jednej stronie zawierającej od jednego kadru do kilku. Poziom dowcipów najzupełniej różny od całkiem śmiesznych po w/g mnie słabe, niektóre naprawdę inteligentne a niektóre banalne, zdarzą się takie co będą zrozumiałe i dla dziecka, niektóre pokonały mnie nawiązując do dziedzin wiedzy mi osobiście nieznajomych. Mimo wszystko poziom większości żartów jednak nieco wymagający oparty na absurdzie i grach słownych. Rysunki jak to u Gaulda, aczkolwiek nieco mniej skomplikowane niż te w jego komiksach, chociaż to z wiadomych powodów. Cóż problemem tego zbiorku jest to samo co i wszystkich zbiorków jemu podobnych czyli to co działa pojedynczo, relaksuje po zmaganiach z poważniejszymi treściami to niekoniecznie sprawdza się masowo i w oderwaniu od wszystkiego innego. Tomik posiada w sumie nie wiem ile, ale z pewnością grubo powyżej 100 stron, więc mamy do czynienia z grubo powyżej stoma żartami puszczonymi jednym ciurkiem. Wydanie ładne i z pewnością warto zwrócić uwagę na tłumaczenie bo niewątpliwie nie było łatwe. Tomik przyjemny, ale nic więcej do mnie jakoś mocno nie trafił, może za głupi jestem, może po prostu nie do końca moje poczucie humoru, a może to dziełko nie jest jakoś szczególnie wybitne. Czekam na kolejnego Mooncopa. Ocena 6/10.


  "Jessica Jones - dwa tomy " - Kelly Thompson, Mattia de Iulis. Kolejna seria przygód znanej pani detektyw a właściwie serie dwie, bo traktowane są oddzielnie mimo tych samych twórców. Obydwa tomy o ile dobrze pamiętam na forum były, że się tak eufemistycznie wyrażę nie najcielpej przyjęte, tak samo zresztą jak i Hawkeye tej samej autorki, toteż nie nastawiałem się specjalnie na jakiś hit. No w każdym razie rozpocząłem lekturę pierwszego tomu, czyli "Martwego Punktu" i zacząłem się zastanawiać o co tym ludziom chodzi? Początek okazał się całkiem przyzwoity, jest trup, jest zagadka, Jones znowuż jest sarkastyczna. Ogólnie odniosłem wrażenie, że Thompson stara się nieco skopiować komiksy Bendisa, chociaż klimacik nieco lżejszy i zaczynają się pojawiać te czerstwe żarciki obecne ostatnio w 9 na 10 tytułach Marvela. No, ale start jak wspomniałem był całkiem przyzwoity. Dziwnie zaczęło się robić po pojawieniu się Elsy Bloodstone dosyć karykaturalnej postaci z którą powiązana historia jest karykaturalna jeszcze bardziej i w zamyśle autorki miała stanowić eeee...właściwie sam nie wiem co. Rozładować napięcie głównej historii? No nie była raczej aż tak mocna, może zapchać zeszyt i zamaskować brak pomysłu? No w każdym razie cały ten blok nie jest i tak w połowie tak dziwny jak dziwne okaże się rozwiązanie zagadki, żywcem wyjęte ze "Strefy Mroku" a rzekłbym nawet jakiejś "Gęsiej Skórki", ciężko mi powiedzieć co skłoniło Thompson do przeskoczenia z klimatów kryminalnych na jakieś opowieści z krypty dla dzieci, tak samo jak i do napisania ostatniego zeszytu o urodzinach jej córeczki, który wydaje się przeznaczony dla czytelnika w wieku 8-9 lat. Nic to pomyślałem może tom drugi "Fioletowa Córka" będzie lepszy...nieprawda wcale tak nie pomyślałem, jak tylko zobaczyłem cliffhanger w pierwszym tomie to odrazu zrobiło mi się słabo na myśl o dalszym klepaniu Purple Mana, który jakoby spalił się w słońcu poprzednio. No to niespodzianka, wcale się w słońcu nie spalił, facet żyje i ma się dobrze (no może nie do końca) a w tym tomie to nie on będzie głównym czarnym charakterem, chociaż cała historia będzie się kręciła wokół niego i jego potomstwa. Historia jest pogmatwana i szczerze mówiąc niespecjalnie interesująca, nie pomagają też strasznie na siłę wciśnięte występy marvelowskich bohaterów typu Strange czy Emma Frost, którzy pełnią w sumie sporo miejsca w fabule tylko nie wiadomo po co. No cóż i w tym tomie jakiegoś szału nie było, no to może w takim razie szata graficzna podciągnie całość? No niestety muszę rozczarować, większość czytających wie mniej więcej jak wyglądają te jakby klonowane rysunki całej gromady utalentowanych inaczej rysowników, których Marvel zatrudnia już od dłuższego czasu na umowę-zlecenie i pięć dolców od strony? No to De Iulis stoi wśród nich dumnie w drugim szeregu, prosta kreska, ohydnie sztuczne komputerowe kolory, umiejętność odwzorowania emocji mniej więcej na poziomie sklepowej kukły, kłopoty z narysowaniem twarzy pod kątem, marny drugi plan to znak rozpoznawczy jego i jego koleżanek/kolegów, jest niestety słabiej niż przeciętnie. Cóż, mimo wszystko nie jest to kompletnie tragiczny komiks. Ma Thompson kilka dobrych pomysłów, momentami jest to ciekawe, czasem udaje jej się coś dopowiedzieć o samej Jessice, czasem udaje jej się napisać jakiś ironiczny żart, czy śmieszny tekst (nawet u Elsy), tylko, że...Tylko, że ona tak naprawdę nie miała chyba pomysłu na tą serię. Chociaż tak naprawdę łatwego zadania wcale nie miała, ja tak osobiście zaczynam sądzić, że Jessica Jones to taki casus Elektry, którą kiedyś tam Miller napisał niedługo później uśmiercił później dorzucił jakiś prequel i od tego czasu tak naprawdę nikt nie ma pojęcia co z nią zrobić. Spójrzmy prawdzie w oczy, całe te vol.1 wydawało się doskonale funkcjonującą samodzielną opowieścią, która na dobrą sprawę nie potrzebowała jakiejkolwiek kontynuacji, zwłaszcza biorąc pod uwagę iż Jessica musiała przejść przemianę i nie będzie już tą samą postacią. Więc może trzeba było ją odstawić na bok i ewentualnie puszczać w innych tytułach jako postać drugo- trzecioplanową (zresztą moje przemyślenia lekko podpiera fakt, że na ten moment tytuł jest zdaje się martwy)? No, ale wiadomo jest popularność więc trzeba ostatniego centa wycisnąć, przy pisaniu tych "ciągów dalszych" poległ w mojej opinii i sam Bendis więc dlaczego miała sobie poradzić stosunkowo młoda i nienadzwyczajnie utalentowana pisarka/rysowniczka? Tym niemniej nie wieszałbym na niej specjalnie psów, czytałem w tym roku już gorsze rzeczy, jak ktoś musi przeczytać kolejny komiks z Jessicą Jones to proszę bardzo. Pytanie tylko po co? Ocena 5/10.

Offline laf

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #474 dnia: Pn, 05 Wrzesień 2022, 08:23:25 »
"Dni, Których Nie Znamy" - Timothe Le Boucher.
Zbieram się do zakupu tego komiksu i zebrać się nie mogę. Mam nadzieję, że przy następnej promocji NSC w końcu go kupię.

"Superman:Czerwony Syn" - Mark Millar i inni. (...) Ocena 7+/10.
Pełna zgoda  :D

"Bomb Road" - Michel Koeniguer. (...) Kurde właśnie sprawdziłem czy Koeniguer aby napewno jest Francuzem i się okazało, że zmarł w zeszłym roku nie ukończywszy 50 lat. Cholera.
:o Jakoś totalnie mi to umknęło  :'(. A mam egzemplarz tego komiksu z pięknym wrysem. Może w końcu zbiorę się do jego przeczytania.

"Jessica Jones - dwa tomy " - Kelly Thompson, Mattia de Iulis.
Parę dni temu zamówiłem ostatni tom JJ, co oznacza, że będę miał skompletowaną całość  :D. Lektura ... za jakieś 3 lata  8)

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #475 dnia: Pn, 05 Wrzesień 2022, 22:42:42 »
  Kup przy następnej promocji, powinien Ci się spodobać chyba że oczekujesz jakichś transcendentalnych uniesień. Będę szczery mogłeś się zatrzymać na Alias, cała reszta moim zdaniem średnio potrzebna i w żadnym wypadku tak dobra.

Offline sad_drone

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #476 dnia: Wt, 06 Wrzesień 2022, 19:55:12 »
Lektury ostatniego tygodnia :

1 chainsawman - Seria o nastolatku zamieniającym się w potwora z piłą mechaniczną zamiast głowy i rąk, który poluje na demony starając się jednocześnie poderwać swoją przełożoną. Brzmi całkowicie absurdalnie ale autor ku mojemu zaskoczeniu potrafi balansować na krawędzi szaleństwa dbając aby świat który przedstawia był wewnętrznie spójny i każdy jego szalony pomysł miał uzasadnienie logiczne. Autor na każdym kroku zaskakuje ciekawym rozwiązaniem fabularnym, i mimo że większość serii to (bardzo brutalne) walki z demonami jest w niej też dużo miejsca na budowę lore świata i eksplorowanie motywacji głównych bohaterów. Seria ma sporo japońskich dziwactw, wielu ludzi może odstraszyć szczególnie duża ilość sprośnych żartów głównego bohatera i jego fiksacja na punkcie seksu, ale nawet ten wątek okazuje się mieć drugie dno i nie jest jedynie wymówką autora dla wrzucania do mangi prostackiego humoru. Generalnie mimo pierwszego wrażenia głupawej historyjki dla nastolatków seria jest definitywnie przeznaczona dla dorosłego czytelnika i nie boi się zapuszczać w bardzo "ciężkie" rejony. Dla wielu osób może to zabrzmieć jak herezja, ale moim zdaniem chainsawman pod względem budowy świata i jakości scen walki jest bardzo zbliżony do kultowego berserka, ja bawiłem się przy nim fantastycznie i będę teraz polował na drugą mangę od tego autora.

2 Niesamowita dokręcana głowa i inne kurioza - Dałem za ten tomik 20zł i wydaje mi się że jest to cena adekwatna do jego zawartości. W moim odczuciu ten zbiór szortów broni się jedynie warstwą graficzną mignolii, same historie są pretekstowe i pozbawione większego sensu, autor sam przyznaje że jego głównym celem przy ich pisaniu było umożliwienie sobie narysowania jak największej ilości jego ulubionych rzeczy (stare technologie, zombie, itp). Tom zostanie u mnie na półce bo jestem wielkim fanem twórczości tego autora, ale to bardziej ciekawostka niż pełnoprawna lektura.

3 Pijak - Komiks pół biograficzny, stosujący ciekawy zabieg adaptacji książki niemieckiego pisarza przy jednoczesnym połączeniu jej fabuły z biografią jej twórcy. Autor komiksu "miksuje" de facto dwie opowieści o osobach uzależnionych tworząc z niej jedną postać i zacierając granicę między rzeczywistym życiem pisarza a wymyślonym przez niego bohaterem. O ile doceniam nieszablonowy pomysł na fabułę tak komiks był dla mnie bardzo ciężki do przeczytania, ukazany w nim upadek człowieka jest bardzo dołujący i ciężko empatyzować z pozbawionym pozytywnych cech głównym bohaterem. Podobne wrażenia miałem przy oglądaniu "pod mocnym aniołem" Smarzowskiego, zarówno ten film jak i komiks w realistyczny sposób oddają życie osoby walczącej z nałogiem, ale nie jest to widok przyjemny i taki do którego miałbym ochotę wracać.

4 Giants - O tym komiksie nie mam za wiele powiedzenia oprócz tego że jest "poprawny". W trakcie lektury nic mnie w nim nie porwało, ani bardzo powierzchowna budowa upadłego świata z wielkimi potworami, ani lekko pretensjonalno/ckliwa historyjka o wartości przyjaźni i wybaczenia, ani umiarkowanie oryginalna sort of mangowa warstwa graficzna. Można przeczytać, ale już teraz wiem że za tydzień ten komiks całkowicie wyleci mi z głowy.
If I Had More Time, I Would Have Written a Shorter Letter.

Offline sad_drone

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #477 dnia: Nd, 11 Wrzesień 2022, 03:18:36 »
Lektury ostatniego tygodnia :

1 Reszta świata - Brutalna, naturalistyczna wizja katastrofy naturalnej i zmagań się niedobitków ludzi z jej konsekwencjami. Pierwsze dwa tomy czytałem jakiś czas temu i był to jeden z niewielu komiksów w którym jedna scena tak mną poruszyła że przez długi czas nie mogłem jej wyrzucić z głowy (zasadzka na autostradzie). To bardzo okrutna historia o budzeniu się w ludziach najgorszych instynktów w obliczu upadku cywilizacji, przez poruszane tematy czytało mi się ją z trudnością ale jednocześnie stale byłem zainteresowany w jakim kierunku potoczą się losy głównych bohaterów. Spotkałem się gdzieś w internecie z ciekawym porównaniem że reszta świata to takie walking dead bez nieumarłych, i jest w nim sporo prawdy bo obie serie skupiają się na realistycznym oddaniu zachowań ludzi w obliczu stałego zagrożenia życia, z tym że komiks francuskiego autora nie ma oczywiście elementów paranormalno/fantastycznych. Dodatkową przewagą reszty świata nad walking dead są też fantastyczne rysunki, plansze są bardzo szczegółówe i kompleksowo oddają wielki wymiar kataklizmu, a niektóre strony można traktować jako makabryczne "gdzie jest wally" z odkrywaniem kolejnych makabrycznych szczegółów przedstawionej tragedii. Na minus niestety muszę uznać zakończenie komiksu, które nie zamyka żadnych wątków i otwiera kolejny etap w podróży bohaterów. Jestem w stanie przeżyć jeżeli seria nie będzie kontynuowana ale dla osób które lubią mieć figurę zamkniętą może to być problem. Polecam miłośnikom post apo i generalnie dołujących komiksów.

2 Porcelana - Eklektyczny miks klasycznej baśni i steampunku ciężarem fabuły celujący w dojrzałego czytelnika. Seria porwała mnie od pierwszych stron, autor w fantastyczny sposób łączy magiczny baśniowy klimat z mechaniczno/okultystycznym lore świata, a fabuła mimo klasycznego zawiązania akcji ma po drodze wiele niespodzianek które zrywają ze standardową formułą opowieści. Bardzo podobała mi się decyzja o dużych skokach czasowych pomiędzy tomami, czytelnik ma w ten sposób możliwość obserwowanie dorastania i przemian głównej bohaterki, a wraz z utratą jej niewinności każdy kolejny tom jest mroczniejszy i bardziej przygnębiający od poprzedniego. Jedyne czego mi w tej serii zabrakło to trochę większej eksploracji natury magii stojącej za porcelanowymi mechanizmami a także większej ilości informacji o wojnie która napędza dużą część wydarzeń w pierwszych dwóch albumach. Rozumiem jednak że autor wolał położyć większy nacisk na oddanie skomplikowanych charakterów swoich bohaterów, i jest to moim zdaniem decyzja słuszna bo w komiksie praktycznie nie ma jednowymiarowych postaci, a główna bohaterka jest fantastycznie niejednoznaczna moralnie w podejmowanych przez siebie decyzjach. Serie polecam w sumie wszystkim z zastrzeżeniem że jest w niej spora dawka brutalności i nie nadaje się ona dla młodszego czytelnika.

3 Flash by morrison/millar - Krótki run dwóch znanych szkockich autorów po brzegi wypakowany oryginalnymi koncepcjami na granicy sci-fi i superbohaterskiego mambo jambo. Czuć tutaj rękę Morrisona, jego pomysły balansują na granicy absurdu (np wyścig w środku czarnej dziury), i mimo że jestem pod wrażeniem jego kreatywności to absurdalnie wysokie stawki o jakie toczą się konflikty w tym runie nie pozwalają brać na poważnie tego co jest prezentowane przed czytelnikiem. Nie jest to zła seria, podoba mi się pomysł przedstawienia flasha jako superbohatera który wygrywa z przeciwnikami intelektem i niekonwencjonalnym myśleniem, budowana mitologia mocy prędkości też może się podobać, ale zabrakło mi w tym runie jakiegoś "uziemienia" które pozwoliłoby mi zaangażować się emocjalnie w to co czytam. Nie żałuje lektury i komiks zostanie u mnie na półce, ale nie jest to poziom najlepszych komiksów od obu autorów.

4 Superman for all seasons - Nie jestem specjalnym fanem supermana i koncepcji za nim stojącej, tzn nieskazitelnej postaci która ma inspirować i pokazywać jak zachowuje się idealny człowiek, muszę jednak przyznać że superman loeba mimo swojej świętoszkowatości ma bardzo dużo uroku i da się go lubić. Autor skupia się na pokazaniu bohatera w okresie jego przemian i poszukiwania własnej tożsamości a jego wątpliwości dotyczące tego jak powinien wykorzystać własną moc i wewnętrzny konflikt związany z opuszczeniem rodzinnego miasta wypadają bardzo autentycznie. Historia opowiadana przez loeba ma bardzo ludzki wymiar i pokazuje supermana od strony zagubionego człowieka który dopiero stanie się inspirującym bohaterem, i mimo uderzania w ckliwe tony była dla mnie na tyle autentyczna emocjonalnie że czytałem ją z przyjemnością. Jest w tym komiksie też miejsce na klasyczny konflikt superbohaterski z luthorem, chociaż nie gra on głównej roli i stanowi tylko tło dla kształtowania się charakteru głównego bohatera. Polecam miłośników ciepłych, uplifting historii, skoro nawet takiemu cynikowi jak ja się podobało to ten komiks rzeczywiście musi mieć w sobie coś wyjątkowego 😛.

5 Logikomiks - Komiksowa biografia matematyka Bertranda Russella w założeniu mająca zajmować się zagadnieniem poszukiwania absolutnej prawdy i podstaw logicznych rzeczywistości. Ta lektura była dla mnie kompletnym zawodem, może to być związane z faktem że nigdy specjalnie nie interesowała mnie matematyka, ale odebrałem tę opowieść jako relacje z życia neurotycznych zalęknionych ludzi którzy lęk przed niejednoznacznością rzeczywistości próbują kompensować uciekając w jałowe szukania abstrakcyjnych uniwersalnych wzorów które sprawią że wszystko stanie się zrozumiałe. Korelacja szaleństwa z poszukiwaniami logiki nad którą autorzy komiksu rozwodzą się przez wiele stron była dla mnie od razu oczywista i nie widzę w niej nic ekscytującego, nie mogę też powiedzieć żebym dowiedział się czegoś interesującego o zagadnieniu logiki matematycznej. Nie widzę w tej opowieści żadnej życiowej mądrości do przełożenia na codzienne funkcjonowanie, mimo że autorzy zdają się upierać przy stanowisku jakoby pokazywali czytelnikowi objawione prawdy. Centralny dla opowieści wykład russela nawiązujący do 2 wojny światowej również wydaje mi się płytki a korelacja jego poszukiwań matematycznych z nauką o podejmowaniu decyzji raczej pozorna. Dla mnie ten komiks to kompletny zawód, ale przyjmuje że moje nastawienie może wynikać z ignorancji i awersji do królowej nauk 😉.

Ps mam naprawdę nadzieję że ktoś te opinie czyta i są mu przydatne bo nad dzisiejszym blokiem tekstu spędziłem prawie półtorej godziny 😛.
If I Had More Time, I Would Have Written a Shorter Letter.

Offline kosmoski

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #478 dnia: Nd, 11 Wrzesień 2022, 23:47:38 »
czyta ;) dałeś mi zagwozdkę z Resztą Świata, wylądowało na liście "do zastanowienia"

Offline laf

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #479 dnia: Pn, 12 Wrzesień 2022, 08:29:00 »
Reszta świata leży u mnie dumnie na kupce wstydu  :D. Porównanie do Żywych trupów jest na tyle intrygujące, że ta seria powoli przesuwa się w górę tej kupki  :)