Podsumowanie czerwca. W tym miesiącu praktycznie tylko zakończenie kolekcji Conan oraz nadrabianie jedynej pozostałej czyli Superbohaterów Marvela. Z racji tego, że nie potrafiłem rozsądnie poustawiać tytułów w punktach tym razem wszystko odbędzie się bezpunktowo. UWAGA!!! jak zwykle mogą wystąpić SPOILERY!!!
"Conan Barbarzyńca Kolekcja tom 75" - Roy Thomas, John Buscema i inni. Ostatni tom kolekcji w którym znajdziemy tylko dwie historie. Pierwsza to dokończenie sagi z Valerią oraz Grimą rozpoczęta kilka tomów wcześniej i na szczęście trochę rozsądniej i bardziej interesująco napisana niż poprzednie części, chociaż ostateczna konfrontacja jest nieco rozczarowująca. Druga to "Córka Raktavashi", która stanowi konwersję opowiadania pt. "Córka Erlik Chana" z innym bohaterem stworzonym przez Roberta E. Howarda czyli El Borakiem - Francisem Gordonem na świat Hyboryii (można je przeczytać w języku polskim, dawno temu było wydane u nas). Nie jestem pewien, ale głowę bym dał, że jedna taka przeróbka już się w kolekcji znalazła. Sama nowela bardzo fajna i doskonale wpisuje się w conanowe klimaty, przebiegli kapłani, damy w opałach, zdradzieccy towarzysze, bandy rabusiów oraz skarby do zdobycia doskonale się ze sobą komponują. Tom zdecydowanie lepszy niż kilka poprzednich, ale z pewnością nie dorównujący tym najlepszym w kolekcji. Ta kolekcja była naprawdę rewelacyjna a poziom niektórych komiksów zaskakująco wręcz wysoki. Pomimo to odetchnąłem trochę z ulgą po zamknięciu ostatniej strony. To jednak 75 tomów dosyć podobnych do siebie historii a spadku poziomu na sam koniec trudno było nie zauważyć. Mimo wszystko to była fantastyczna podróż przez czasy "...kiedy oceany pochłonęły Atlantydę z jej błyszczącymi miastami...a wojownik o posępnym spojrzeniu przybył...by swymi obutymi w sandały stopy deptać błyszczące klejnotami trony Ziemi." , teraz trochę odpoczynku i trzeba się będzie zapoznać z egmontowymi wypustami od Marvela i Dark Horse. Ocena (za ostatni tom) 7/10.
"SM tom 76 - Excalibur" - Chris Claremont, Alan Davis. Kolejny brytyjski wynalazek ze stajni Marvela, czyli grupa superbohaterów - mutantów, która związuje swoje losy z Wielką Brytanią. Akcja rozpoczyna się po którymś tam z kolei wielkim evencie w którym po raz kolejny zabici zostali X-Men, nie wpływa to dobrze na morale dwóch pozostałych przy życiu członków ekipy czyli Kitty Pride i Nightcrawlera a także Kapitana Brytanii, który stacza się w alkoholizm zapijając ból po utracie swojej siostry Betsy. Mniejszym lub większym przypadkiem grupka przyjaciół wśród których znajdą się również Meggan - zmiennokształtna dziewczyna Kapitana oraz Rachel Summers nowa Phoenix zetrą się z drużyną dziwacznych istot, będących podwładnymi Opal Luny Saturnyne byłej kochanki Braddocka, ścigającej Rachel z oczywistych powodów. Konfrontacja pójdzie im na tyle dobrze, że postanowią zamieszkać razem i spróbować wypełnić pustkę po martwych przyjaciołach. Czasu do nacieszenia się nowym towarzystwem nie będzie wiele, bo tropem znowuż Rachel idą dziwaczne stwory zwane Wojwilkami wysłane przez naczelnego producenta Mojoworldu aby sprowadzić z powrotem jego największą gwiazdę filmową. Dalej szybka rozprawa z Juggernautem i starcie z Arcadem i jego bandą dziwolągów w kolejnym Murderworldzie. Rysunki Davisa świetne, zawsze go ceniłem jako faceta od ołówka i tutaj nie zawodzi. Styl przywodzi na myśl nieco Johna Byrne, ale Davis ma większe tendencje i chyba nieco więcej fantazji do rysowania bardziej odjechanych rzeczy. Więcej tu zabawy kadrem, więcej dziwacznych projektów, więcej humoru. Tak czy inaczej zarówno Davis jak i Claremont starali się wyraźnie aby ich dzieło odróżniało się od stylu panującego wtedy w komisach Marvela i zdecydowanie bliżej ich produkcji do moore'owskiego Kapitana Brytanii. Komiks zaczyna się jako pełnokrwisty horror aby dosyć szybko przejść w na poły slapstickową na poły błyskotliwie absurdalną komedię połączoną z obyczajowym serialem, wypełnioną dziwacznymi przygodami i jeszcze bardziej dziwacznymi postaciami a jednocześnie nie stroniącą od wątków romansowych ze zwrotami fabularnymi godnymi Zbuntowanego Anioła. Co dosyć interesujące komiks, jest (jak na mój gust, może ktoś to odbiera inaczej) w sposób bardzo ale to bardzo delikatnie, perwersyjny (jak na Marvel). Summers prowadzana na smyczy w tym skórzanym stroju z kolcami, Nightcrawler obmacujący wróżkę Meggan, przyjaciółka Kapitana Brytanii Courtney porwana przez Arcade'a przebrana za małą Alicję z Krainy Czarów, kilka postaci znajdujących się w kadrach nago (oczywiście bez pokazania "wrażliwych" punktów), ot ten komiks pozwala sobie na nieco więcej niż to do czego się przyzwyczaiłem. Zdecydowanie jeden z ciekawszych komiksów tej kolekcji, jeden z gatunku tych o których człowiek myśli "mogliby wydać to dzisiaj w całości", oryginalny nawet po upływie tych 30 lat. Ocena 7+/10.
"SM tom 77 - Venom (Flash Thompson)" - autorzy różni. Tom dosyć niestandardowo dla kolekcji podzielony na trzy części. Pierwszy zeszyt pochodzi ze Spider-Mana i ukazuje nam historię utraty nóg przez Flasha, są podniosłe teksty, są powiewające flagi, Flash dokonujący bohaterskich czynów oczywiście cały czas czerpie wzory ze swojego największego idola. Całkiem sympatyczny zeszycik, chociaż jak ktoś jest mocno uczulony na patos to może się odbić. Drugi to początek serii Venom vol.2 który był już u nas wydany w ramach WKKM, historyjka to raczej rozwalanka jak na Marvel dosyć brutalna. Trzecia najdłuższa to kręcące się niedaleko gatunku horroru (chociaż są oczywiście komediowe momenty), historia wyciągnięta z jakiejś dalszej części tego samego runu w którym Flash rozpocznie nowe życie w Filadelfii gdzie przyjdzie mu się zmierzyć z alkoholizmem, jakimiś robo-kosmicznymi pasożytami oraz Toxinem czyli Eddie Brockiem połączonym z nowym symbiontem. Dwie pierwsze części przyzwoite, trzecia najdłuższa, sprawiająca wrażenie najbardziej kompletnej i chyba najlepsza. Flasha da się polubić, można się czasami uśmiechnąć a i kibicować mu nietrudno, to jedna z tych postaci w Marvelu która przeszła strasznie daleką drogę. Pod względem wizualnym wszystkie trzy części prezentują się również nieźle, w pierwszym zeszycie rysunki Kitsona charakteryzują się sporą dozą realizmu (realizmu "marvelowskiego" czyli wiadomo takiego nie do końca), w drugim segmencie rysunki Tony Moore'a przede wszystkim zwracają uwagę na swoją szczegółowość oraz momentami pewną karykaturalność chociaż łączącą się również z realizmem. W przeciwieństwie do trzeciego fragmentu rysowanego przez Declana Shelveya, którego to talentu jestem wielkim fanem, mocno uproszczone, nie narzucające się specjalnie z koniecznością odwzorowywania doskonałych szczegółowych anatomicznych, za to skupiające się bardziej na tym aby wyglądać fajnie z tym swoim sznytem komiksu niezależnego po prostu cieszą oko. Nie jest to może poziom Moon Knighta, ale jest naprawdę "spoko". Cóż nie jest to komiks po którego przeczytaniu nie mogłem w nocy spać, myśląc o tym że koniecznie muszę przeczytać całość. Ale jakby Egmont wydał coś takiego po taniości w miękkiej okładce po dwa, trzy tomy naraz to bym się solidnie zastanowił nad zakupem. Ocena 6+/10.
"SM tom 78 - Alpha Flight" - Chris Claremont, John Byrne. Wystarczy spojrzeć na nazwiska obydwu twórców by zgadnąć, że mamy do czynienia z dziełem genialnym. Żarcik oczywiście, duet pisał na różnym poziomie aczkolwiek ich nazwiska były z reguły gwarantem co najmniej przyzwoitej zabawy i tak jest w tym przypadku a nawet odrobinę lepiej. AF, czyli grupę kanadyjskich superbohaterów spowinowaconych z programem Weapon X poznajemy w jednym zeszytów X-Men, który z racji urwania w środku akcji jest totalnie zbędny. Dalej dostajemy kilka pierwszych zeszytów ich samodzielnej serii, która wypada naprawdę fajnie. Czuć, że autorzy próbowali nieco podkreślić różnice dzielące obydwa kraje i obydwa społeczeństwa i dla mnie jako nieobeznanego w temacie wychodzi to całkiem ok. Więcej tutaj mamy magii, jakieś indiańskie demony, starożytni bogowie śpiący pod lodem, pradawne statki kosmiczne gdzieś na śnieżnych pustkowiach, takie klimaty, nieco old-schoolowe ale i dzisiaj jak najbardziej strawne. Sama drużyna także wydaje się w porządku, śnieżna bogini z umiejętnością przekształcania w gorącą laseczkę (o lodowatych manierach) lub różnego rodzaju zwierzęta, atletyczny karzeł (tu jest nie do końca jasne, Puck jest z pewnością mutantem ale w tym komiksie twierdzą, że nie ma żadnych nadnaturalnych zdolności tylko jest atletą, no sorry ale bycie niewiarygodnie wyszkolonym a akrobatyce karłem to nie są chyba najwspanialsze predyspozycje do takiej roboty tak na zdrowy rozsądek), doktorek zamieniający się w Yeti, indiański szaman, rybo-dziewczyna rodem z Lovecrafta, rodzeństwo w którym jedna osoba jest nienormalna a łączące ich więzy wydają się momentami niestosowne. Jednym słowem ekipa jest jednocześnie i dziwna i fajna. Dosyć interesującym jest fakt, że obydwaj panowie najpierw zajęli się przedstawieniem drużyny toteż na przestrzeni tych siedmiu zeszytów raczej rzadko zobaczymy ich działających razem a każdy zeszyt skupi się na orignie lub przedstawieniu jakiejś solowej przygody (niestety zabrakło miejsca dla Sasquatcha). Za rysunki odpowiada Byrne i tyle wystarczy. Ocena 7/10.
"SM tom 79 - Miles Morales Ultimate Spider-Man" - Brian Michael Bendis, Sara Pichelli. Peter Parker Spider-Man trafia do świata Ultimate gdzie natyka się na Milesa Moralesa. Tyle o fabule mniej więcej wystarczy. Przez większość tomu szczerze mówiąc nieco się nudziłem, takie to standardowe łubu-dubu z Mysterio i jego iluzjami oraz jeszcze bardziej standardowy pojedynek pomiędzy dwoma herosami (pomysł że Miles wygrałby z Peterem pojedynek na pięści wydaje się mocno abstrakcyjny). Już byłem przekonany, że tom dołączy do tych z zakładki "Przeminęło z wiatrem", ale Bendis na zeszyt-dwa przeskakuje w tryb, który zna i lubi, czyli kontakty i więzi łączące postaci oraz soczyste dialogi. Czytanie dialogów pomiędzy Peterem, Milesem, Tony Starkiem i Nickiem Furym (żart o jego wyglądzie całkiem zabawny) to czysta przyjemność. Spider-Man pytający się przypadkowych ludzi co się stało z jego odpowiednikiem sprawia wrażenie autentycznie wystraszonego. A scena w której Peter udaje się do domu Cioci May jest doprawdy nacechowana potężnym ładunkiem emocjonalnym. Uśmiechniemy się na widok entuzjazmu Gwen, rozczulimy na widok May zszokowanej widokiem martwego przecież bratanka i zasmucimy na widok popłakującej w ukryciu MJ, znakomity fragment, Bendis potrafi grać w te gierki no i możemy w pełnej krasie ujrzeć zalety elseworldów. Niestety końcówka to znowu średniej jakości akcyjniak tym niemniej nie psuje efektu poprzednich stron. Sara Pichelli wywiązuje się ze swojej pracy przyzwoicie, zachwycać się nie ma czym, ale i odwracać wzroku z przykrością nie będziemy. Wygląd aktorów odwzorowany jest odpowiednio, no i autorce całkiem udatnie wychodzi odwzorowywanie emocji targających bohaterami, także plusik. I plusik dla całości, szkoda że większość to durnowata bijatyka, ale te nieliczne spokojniejsze fragmenty naprawdę potrafią nam to wynagrodzić. Cóż przyznam się, że od czasu do czasu przychodzi mi na myśl aby kupić tego Ultimate Spider-Mana tyle że krytycznie mała ilość miejsca na półkach oraz ilość tomów tej serii skutecznie mnie od tego powstrzymują. Ale czytanie tych próbek z kolekcji wcale, ale to wcale nie ułatwia mi trzymania się tego postanowienia. Ocena 6+/10.
"SM tom 80 - Scarlet Spider (Ben Reilly)" - autorzy różni. Pierwszy zeszyt, czyli klasyczna legenda od Conwaya i Andru w którym zginął profesor Warren a świat poznał klona Spider-Mana oraz klona Gwen Stacy. Dalej przejdziemy do głównego dania tomu. tzn. w normalnym trybie przeszlibyśmy do głównego dania, bo znajdziemy tu zajmującą większość miejsca w niniejszym albumie mini-serię Odkupienie, dziejącą się już pod koniec słynnej Sagi Klonów. Odkupienie opowiada o powrocie Kaine'a czyli nieudanego klona Spider-Mana do Nowego Jorku w celu zemsty na Benie Reillym czyli prawdziwym Spider-Manie. I tak na zdrowy rozsądek stanowi całą Sagę Klonów w pigułce, biorąc pod uwagę pierwszy ramotkowy zeszyt, jeżeli wystarczająco się skupimy nad Odkupieniem to uda nam się wyklarować całość tego eventu. A ten wprost zachwyca rozmachem głupoty, która złożyła się na budowę tej piramidalnej bzdury, która to powinno być dla wszystkich oczywiste, że nie przejdzie ale mimo wszystko jednak takim oczywistym nie było. O ile rzeczona seria jest jakby streszczeniem, to da się ją samą w sobie streścić w dwóch słowach "Wszyscy cierpią". Nie wiem ile razy słowo cierpienie pada w tym komiksie, ale bardzo dużo razy to napewno. Cierpi Kaine, cierpi Ben Reilly, cierpi Janine dziewczyna Bena która pojawia się znikąd (żeby czytelnicy nie czuli się za bardzo nieswojo również ruda jak MJ i równie ślicznotka tyle, że w bardziej dziewczęcym stylu), cierpi Flash Thompson (krótkie, ale bardzo dobre cameo) no i cierpią policjanci notorycznie okładani podczas napadów szału których dostają obydwaj pajęczy bohaterowie niewątpliwie z powodu cierpienia. Przez większość czasu jest noc i nieustannie leje deszcz niczym w Blade Runnerze, jest mroczno, straszno i ponuro. O dziwo historia kończy się czymś na kształt happy-endu, Benowi udaje się przekonać Kaine'a aby nie popełniał samobójstwa i oddał w ręce policji a Janine robi to sama (ona oczywiście też ma swoje mroczne tajemnice), na szczęście są okoliczności łagodzące. Tak czy inaczej przechodzimy do creme de la creme tomu osiemdziesiątego czyli sławetnej Nocy Goblina, jednego z najgenialniejszych w historii retconów. Marvel dokonał czegoś absolutnie fantastycznego ten komiks aż krzyczy "Co my nie damy odkręcić czegoś o czym czytaliście przez ostatnie ponad dwa lata w praktycznie we wszystkich naszych tytułach, w jednym zeszycie!!!??? No to ku...a patrzcie!!!". Czyli wielki powrót zabitego jeszcze na początku lat siedemdziesiątych Normana Osborna, który okazuje się przez ten czas ukrywał się w kiblu u Petera Parkera i jednoczesne skasowanie całej Sagi Klonów. Za rysunki w Odkupieniu odpowiada Mike Zeck i nie jest to najlepsza rzecz jaka wyszła spod jego ręki, komiks nie wygląda źle, na plus napewno słodziutka Janine oraz odrażający Kaine, Ben nie wiedzieć dlaczego na większości kadrów wcale nie jest podobny do Petera, średnio też wypadają "ujęcia" na których Zeck próbuje odwzorować McFarlane'owe wygibasy. W Nocy Goblina rysownikiem jest Romita Jr., ma on fanów, ma przeciwników ja raczej do fanów należą a tutaj John był jeszcze w wysokiej formie (chociaż może nie tak jak w Daredevilu), widok Osborna pędzącego w pełnym rynsztunku, robi wrażenie. Cóż żebyśmy się źle nie zrozumieli, nie odradzam tego komiksu. Więcej każdy fan Pająka powinien go conajmniej przeczytać o ile nie posiadać w bibliotece, jest nie tylko megaważny dla historii tej serii (Peter i MJ tracą dziecko), ale i stanowi niewiarygodnie kuriozalny eksponat. Po prostu nawet abstrahując od treści, nie jest on zbyt dobry sam w sobie, jest tam jakiś pomysł ale to jest zbyt rażąco jednostajne. Podejrzewam, że prędzej czy później (raczej później ale jednak) Saga Klonów zostanie u nas wydana i ten tom ujawnił mi tutaj kolejną swoją zaletę, tak jak uwielbiam klasyczne komiksy tak ten odpuszczę, jeszcze żeby to się zamknęło w tomie dwóch to może bym przetrwał, ale skoro ta drama na ok. 170 stronach tak mnie wymęczyła to 20 razy więcej tego samego nie przetrwam. Ocena (plusik za Normana Osborna, uwielbiam Normana Osborna) 5+/10.
"SM tom 81 Quasar - Wendell Vaughn" - Mark Gruenwald, Paul Ryan, Mike Manley. Marvel pozazdrościł DC Green Lanterna i stworzył swojego własnego. Wendell agent SHIELD, który mimo doskonałych wyników nie nadaje się na polowego agenta z powodu braku agresji wchodzi przypadkiem w posiadanie kosmicznych bransolet pozwalających mu na manipulowanie energią kwantową, latanie z kosmicznymi prędkościami, tworzenie świetlnych konstruktów i inne wiadome duperele. Bransolety są własnością jakiegoś pradawnego kosmity, który mieni sam siebie strażnikiem wszechświata i wyznacza sobie kolejnych czempionów do obrony pokoju w tymże wszechświecie, kolejnym okaże się właśnie Wendell. Znaczy się sprawa jest jasna a jak zobaczymy że tytułowy bohater ukrywa swoją superbohaterską tożsamość zaczesując włosy do tyłu i zakładając okulary będzie jasna jeszcze bardziej. Całość w sposób typowy dla lat wydania nie jest proceduralem a każdy zeszyt postawi kosmicznego policjanta przed innym zagrożeniem, niemniej spaja je jednak pewien ciąg fabularny. Eon czyli właściciel bransolet twierdzi, że na Ziemię przybędzie jakiś straszliwy kosmiczny przeciwnik aby ją zniszczyć, dlatego Wendell musi latać po naszej planecie i spotykać się wszystkimi istotami pozaziemskimi (część znana) co da mu okazje do przeżywania przeróżnych przygód. Manley jako rysownik jest u nas znany więc nie ma nad czym deliberować, styl rysunków prosto z przełomu lat 80-90 bez żadnych udziwnień i prób przełamania schematów, ale przyjemny dla oka. Cóż nie polecałbym komiksu z pewnością komuś, kto nie lubi komiksu superbohaterskiego z tamtego okresu, to całkowicie klasyczny przedstawiciel gatunku ze sporą ilością tekstów i niespiesznym prowadzeniem scenariusza, powiedziałbym nawet że z lekka zapóźniony do swoich czasów, jakbym nie znał daty powstania to bym strzelał że to mniej więcej 85-86 rok. A sam Quasar całkiem sympatyczny chociaż taki trochę lelum polelum. Ocena 6+/10.
"SM tom 82 - Thunderbolts" - Kurt Busiek, Mark Bagley i inni. Marvel znowu pozazdrościł czegoś DC, tym razem nie konkretnego bohatera a całej grupy Suicide Squad. Co dosyć interesujące, Thunderbolts na początku kariery nie działali na wzór swojego pierwowzoru, ale jako grupa faktycznych złoczyńców podszywająca się pod grupę bohaterów. Sprawę ułatwia im fakt, że ich działalność rozpoczyna się tuż po walce z istotą zwącą się Onslaught w czasie której zginęło po raz n-ty większość Avengers oraz Fantastyczna Czwórka a połowa Nowego Jorku legła w gruzach. W tymże mrocznym czasie Baron Zemo szef Mistrzów Zła wpada na w sumie niegłupi pomysł dokonania rebrandingu swojej wiecznie kopanej po tyłkach drużyny i wypełnienia luki na rynku po martwych herosach celem wkradnięcia się w łaski społeczeństwa i rządu aby uzyskać dostęp do wszelkich zasobów w postaci technologii i informacji. Wspominać chyba nie trzeba, że początkowe efekty są bardziej niż dobre Thunderbolts są świeży, fajni, dobrze wyglądają, lubią się fotografować i udzielać wywiadów z jednej strony odwołują się do patriotyzmu z drugiej mają odpowiednią ilość luzu i bezczelności a ich działalność przynosi wymierne efekty. Sytuacja zaczyna się komplikować w momencie gdy drużyna przygarnie (z powodów reklamowych oczywiście) sierotkę z supermocami nie mającą pojęcia o niecnych zamiarach swojej nowej rodziny nazywającą się Jolt a część drużyny zacznie przejawiać oznaki tego, że życie superbohatera wcale nie sprawia im szczególnej nieprzyjemności. Wodę w tym stawie zacznie na dodatek mącić zastępczyni Zemo czyli Moonstone mająca sprawować psychologiczną opiekę nad przebranymi złoczyńcami, która zacznie prowadzić swoją własną grę. Za Bagleyem nigdy nie przepadałem i ten tom raczej nie zmieni tego faktu. Chociaż nie ma się jakoś strasznie czegoś czepiać (może z wyjątkiem tego że od czasu do czasu zobaczymy niesymetryczne zwłaszcza gdy przyjdzie narysować je pod kątem twarze). No może jeszcze kretyńskich w niektórych przypadkach projektów kostiumów, ale wiadomo lata 90-te. No i tutaj przechodzimy do clou programu, jak dla mnie ten komiks jest żywym zaprzeczeniem teorii której nigdy nie byłem fanem, że komiks superbohaterski ma się niezbyt dobrze bo jest już zajechany tematycznie i brakuje w nim nowości. W Thunderbolts nie ma praktycznie nic oryginalnego (dobrze może pomysł villainów przebranych za herosów był oryginalny wtedy, ale dzisiaj nie robi już specjalnego wrażenia), za to wszystko jest wykonane na naprawdę dobrym poziomie. Bohaterowie są interesujący, dają się polubić lub wręcz odwrotnie i każdy z nich ma swoje własne motywacje, proporcje akcji oraz elementów "gadanych" dobrane są idealnie, Busiek doskonale zdaje sobie sprawę kiedy momenty w których fabuła lekko się leni przerwać kolejnym zwrotem fabularnym i dorzuca nowe wątki z odpowiednią częstotliwością. Po prostu nie każdy komiks musi odkrywać koło na nowo, czasami wystarczy aby zabrał się za niego po prostu ktoś z talentem do tego fachu. Kurcze kolejna naprawdę fajna seria którą chciałoby się w całości i na którą akurat w tym przypadku nie ma raczej żadnych szans. Ocena 7+/10.
"Deadpool tom 9 - Wszystko Co Dobre" - autorzy różni. Tom kończący przygody Deadpoola w linii czasowej obowiązującej w Marvel Now. Wade jedzie na Bliski Wschód i bierze udział w zadymie w której Roxxon to ci źli a arabscy terroryści to ci dobrzy (plus za jednego z moich ulubieńców Omega Red). Dalej będzie końcowa krwawa rozwałka organizacji Ultimatum i ich szefa (nowego) Flag Smashera. Poziom obydwu wątków zbyt wysoki nie jest (rzekłbym raczej niski) tym niemniej nie jest to coś czego się nie spodziewałem po ostatnim tomie co do którego raczej nie było wątpliwości, że pewne sprawy będą musiały się rozwiązać poprzez bezsensowną przemoc. Niemniej ostatnie dwie strony, przynajmniej dla mnie były mocno zaskakujące (chociaż gdzieś tam ktoś tam coś tam napomykał), ale cóż tak to jest jak się nie czyta flagowego tytułu wydawnictwa i raczej pomija eventy. Resztę tomu dopełnia kilka krótkich opowiadanek i z wyjątkiem tego w którym Shiklah nadrabia swoją nieznajomość XX wiecznej kultury i tej z nowym psem Preston raczej marnej jakości. Rysunki z gatunku "ujdzie" za pierwsze dwa zeszyty odpowiada Mark Brooks i ten jego kompletnie bezpłciowy styl mający trafiać do 12-latków z mocno widocznym komputerowym nakładaniem kolorów kompletnie mi nie pasuje, chociaż w porównaniu do tego co się odjaniepawlało w poprzednim tomie wygląda niemal dobrze. Dalej na szczęście jest już lepiej. Cóż, niespecjalnie porywająca lektura na szczęście w porównaniu do poprzednich tomów nieco lepszej jakości. Ocena 5+/10.
"Deadpool tom 10 - Deadpooliana" - autorzy różni. Ostatni tom Deadpoola wydany w ramach Marvel Now, dziejący się już poza główną linią fabularną zbiór opowiadań z różnych okresów życia Najemnika z Nawijką. Do połowy tomu było naprawdę fajnie, całkiem niezła historyjka w której Deadpool i jego ulubieniec (drugi) Spider-Man ścigają Kameleona, druga jeszcze fajniejsza z Deadpoolem wynajętym do zlikwidowania Brute Force czyli grupy zwierząt zamieniających się w pojazdy (poszukałem w internecie, faktycznie kiedyś ktoś w Marvelu wpadł na tak absurdalny pomysł i dostało to to własną serię), aczkolwiek ostrzegam że jest strasznie niedorzeczna. Kolejna z postarzałym wtedy Kapitanem Ameryką (to ten pierwszy) i poszukiwaniami resztek martwego Logana również zacna. I to jest połowa tomu, drugą jest najdłuższa nowela w której Wade wraz z Thanosem poszukują Śmierci i ta kompletnie nie przypadła mi do gustu, powtarzalne żarty niespecjalnej jakości, fabuła tak bardzo cierpiąca na ADHD że ciężko się na niej skupić. Wizualnie komiks wygląda po prostu nieźle a w porównaniu do ostatnich tomów fantastycznie. Cóż w sumie seria podobała mi się jako całość i na półce zostawiam, ale już chyba nie mam ochoty na więcej przygód Wade'a Wilsona, nie wiem może jak wyjdzie coś o jakichś genialnych opiniach to się skuszę. Ocena 6/10.