Podsumowanie lutego. W tym miesiącu lekka zmiana formuły, kończyłem czytać zakupione komiksy z kolekcji Transformers i nie bardzo dało się je rozrzucić po różnych podpunktach. Uwaga jak zwykle pojawia się pewne SPOILERY!!!
1. Najlepszy:
"Paper Girls tomy 1-6" - Brian K.Vaughan, Eric Cheng. Cóż mogę powiedzieć, jestem po prostu oczarowany tym komiksem. Troszeczkę oszukiwany, bo jak pamiętam początkowe recenzje mówiły o Stephenie Kingu (fakt czuć tu dosyć silnie emanacje "Stań przy Mnie", ale tylko na pewnym poziomie), czy klimacie lat 80-tych (owszem jest sporo nawiązań często na zasadzie dowcipów, ale to nie to stanowi clou programu, zresztą na szczęście). Komiks to połączenie dosyć hardkorowego s-f z Kinem Nowej Przygody (no dobra to kolejny element z lat 80-tych, może jednak nikt mnie nie oszukiwał), opowiadającego w gruncie rzeczy o dorastaniu nastoletnich dziewcząt (ktoś mógłby się nawet pokusić o stwierdzenie, że cała powieść jest dosyć metaforyczna). Akcja rozpoczyna się w roku 1988, trzy gazeciarki ratują z opałów czwartą właśnie rozpoczynającą pracę i nie zdążą nacieszyć się nową znajomością gdy wplączą się w wir wydarzeń rodem ze Strefy Mroku (na samym początku), który wyrzuci ich w podróż w czasie. Nie przedłużając przejdźmy do meritum mocna strona tej historii jest tutaj jednocześnie jej stroną słabą. Fabuła jest rozbuchana do granic przyzwoitości są klony, starsze bądź młodsze wersje bohaterek z innych czasów, potwory z innych wymiarów, wielkie roboty, małe roboty, gigantyczne roboty, dinozaury, dziwne wizje, zmutowani wojownicy ninja, latające motocykle, jaskiniowcy, gargantuiczne monstra rodem z Godzilli i wiele wiele innych rzeczy naraz i to wszystko w sumie o dziwo działa. Czyta się to bardzo płynnie i trzyma cały czas w napięciu z powodu tego, że w żaden sposób nie da się przewidzieć jakim torem pojedzie dalej fabuła (momentami miałem skojarzenia z "Garażem Heremtycznym" Moebiusa), tyle że to wszystko trochę zbyt intensywne jest. Za dużo, za szybko, czasami jest to trochę męczące, cierpią na tym trochę bohaterki które najlepiej wyglądają jak są wszystkie cztery razem i mają sposobność rozwinąć trochę relacje pomiędzy sobą a takich momentów jest naprawdę niewiele co chwila coś lub ktoś, którąś porywa i wyrzuca gdzieś indziej na linii czasu a reszta musi jej szukać jednocześnie cały czas goniąc rok 88. Chwilami łapałem się na stwierdzeniu, że najlepszym zwrotem fabularnym byłby brak jakiegokolwiek zwrotu fabularnego chociaż przez 10 stron. Jeszcze jakieś wady? Tak komiks jest lewacki do bólu, z każdej strony na którą by się na niego nie spojrzało, cokolwiek, ktokolwiek rozumie pod pojęciem lewackie prawie napewno wcześniej czy później w fabule się pojawi (tematu aborcji zdaje się nie było). A tak naprawdę żartuje, osobiście raczej tego słowa nie używam, komiks niesie treści jakie niesie, ale są one tak wdzięcznie i naturalnie przedstawione że doprawdy trudno nie kibicować. Rażą momentami truizmy połączone z tanią filozofią w stylu "Czas nie ma znaczenia" (poważnie dziecku w takiej sytuacji a nie innej?), no i jednak trochę wiek bohaterek (12 lat, wyglądają i zachowują się doroślej, biorąc pod uwagę perypetie dziewczyn powinien im Vaughan jednak coś dodać). Sporo "naukowego" mambo-jambo i pokręcona fabuła przy której w pewnym momencie przestałem się zastanawiać kto jest kto, czy nie powoduje to paradoksów i czy wogóle ma sens. Sporo osób narzeka na zakończenie, fakt jeżeli trzeba by zilustrować obrazkiem pojęcie Deus Ex Machina, można by użyć okładki szóstego tomu, ale mi szczerze mówiąc się podobało, chociaż wolałbym aby było bardziej jednoznaczne. Tak jak pod względem literackim oceniam albumy na dobrze z plusem tak pod względem graficznym daję celujący, rysunki są wprost absurdalnie fantastyczne, dawno już z tak wielką przyjemnością nie oglądałem żadnego albumu (bardziej mi się podobało niż zachwalane przeze mnie jakiś czas temu Opowieści z Czasów Kobry), nieco kreskówkowy styl z okazjonalnymi przejściami najczęściej w czasie chwilowego uspokojenia na jeszcze bardziej uproszczoną karykaturalną kreskę (kropki zamiast oczu wychodzą naprawdę pociesznie), bardzo fajne projekty właściwie wszystkiego no i przede wszystkim piękne kolory nałożone przez Matta Wilsona, zgodnie z oczekiwaniami od lat 80-tych w sporej części różowe bądź fioletowe ale w żadnym wypadku zarówiasto-neonowe a spokojnie-stonowanie-pastelowe, kojące i jednocześnie cieszące wzrok. Naprawdę nie pamiętam komiksu w którym bym tak często wracał do kadrów które widziałem już wcześniej. Do wydania NSC absolutnie się nie czepiam, ta guma czy co to tam jest bardzo przyjemna w dotyku (komiksy leżały dotychczas nieruszane w jednym miejscu więc wszystko z nimi w porządku), jakość druku więcej niż zadowalająca, teksty brzmią zupełnie naturalnie na dodatek zdaje się uniknęły cenzury, wolałbym chyba jednak jakąś zbiorówkę w powiększonym formacie. Tak podsumowując seria po rozłożeniu na czynniki pierwsze naprawdę niepozbawiona wad, ale w całości to fantastyczna, momentami brutalna a i bywa wulgarna słodko-gorzka (bardziej gorzka) opowieść o konflikcie pokoleń i dorastaniu. Mnie kupiono w zupełności i przekładając ostatnią stronę odrazu poczułem że już tęsknię za pyskatą MacKenzie, inteligentną Erin, ułożoną Tiffany i najspokojniejszą i jednocześnie najbardziej bojową KJ, gazeciarkami z przedmieść Cleveland w Ohio, które skradły mi serce. Energetycznie, świeżo a jednocześnie nostalgiczno-sentymentalnie, emocjonująco i poruszająco (mimo że często tanimi chwytami) nawet dla takiego starego cynika jak ja (naprawdę tak jak wszystkie komiksy czytam po tomie na przemian, tak tutaj łykałem naraz po dwa). A przede wszystkim zachwycająco wizualnie. Ocena 8+/10.
2. Zaskoczenie na plus:
"Ptaki Nocy - Morderstwa i Tajemnice" - Gail Simone, Ed Benes i inni. Ot taki tom wydany niby pod film (bez Harley Quinn, niby jaki fan filmów miał to kupić, a ten co nieświadomy jednak kupił mógł się nieźle wkurzyć) i który pomimo naprawdę przyzwoitych opinii w "zagranicznych internetach" przeszedł na na naszym rynku raczej bez echa, kupiony przeze mnie bardziej z ciekawości co do dosyć egzotycznego u nas tytułu niż z rzeczywistej chęci czytania i z zamiarem późniejszej sprzedaży. No i mamy kolejne pozytywne zaskoczenie, Birds of Prey to naprawdę przyzwoity tytuł. Początek serii pisanej przez Simone, rozkręca się dosyć powoli wrogiem dwójki (narazie) bohaterek czyli Barbary - Oracle i Czarnego Kanarka jest Savant wyglądający niczym model (taki bardziej z lat 80-90) obdarzony swoistym geniuszem, niedoszły superbohater, który po burze od Batmana przeszedł na stronę zła oraz jego pomagier, z wyglądu jeszcze większy troglodyta (wrażenie mylne) z którym łączą go do nie do końca jasne stosunki. Same początki nie są zachwycające, pierwszy story-arc jest ok i tylko tyle przy czytaniu nie zdziwiłem się, że jakoś nie porwało to tłumów, natomiast po jego zakończeniu robi się zdecydowanie lepiej, druga historia fabularnie ciągnie wątki z pierwszej ale jest zdecydowanie bardziej rozbudowana, dochodzą nowe postaci, nowe miejscówki, nowe odnogi fabularne, zdecydowanie seria nabiera wiatru w skrzydła. Odpowiadający za rysunki Ed Benes myślami zdecydowanie siedział jeszcze w latach 90-tych, sporo oskarżeń o nadmierną seksualizację bohaterek padło pod adresem serii (we wstępniaku są nawet słowa samej autorki, która twierdzi że to nieprawda, chociaż jednak chyba trochę kłamie), potężne biusty, napompowane wargi, dekolty do pępka, napięte do granic możliwości zadki (udało się nawet pokazać wypięty tyłek Barbary, mimo że ona wózkiem inwalidzkim się porusza przecież), można lubić ten styl można nie lubić, ja nie narzekam a przypominając sobie ten smutny obrazek wklejony tutaj na forum kompletnie pozbawionych atrybutów kobiecości Hawkeye i jej czarnej koleżanki staję się powoli jego gorącym fanem, Benes zresztą podobnie do Simone rozkręca się z zeszytu na zeszyt z pozoru dosyć proste kadry jak i styl rysunków z czasem wyraźnie nabierają szczegółów, mi się wizualnie podobało, spodoba się zapewne też fanom nieco old-schoolowego rysunku, ostrzegam jednak żeby ktoś się nie zdziwił widokiem kobiecych kroczy wwiercających się w mózg co piątą stronę. No cóż, zaskakująco fajny napisany z polotem komiks, jak ktoś ma ochotę na kryminalno-sensacyjnego akcyjniaka bez wielu superbohaterskich wtrętów (dla mnie tutaj to zaleta) ze zdroworozsądkowym podejściem do feminizmu w którym bohaterki kopią facetom dupy (seksistkami nie są innym kobietom też kopią) nie dlatego że są kobietami, tylko dlatego że są fajne i dobre w tym co robią to myślę, że nie będzie niezadowolony. Podobno Egmont miał wydać w zależności od wyników sprzedaży dalszy ciąg, ale patrząc na to, że startujący w podobnym czasie Hitman już niedługo wjedzie z czwartym tomem a po drugim Ptaków Nocy ani widu ani słychu to możemy raczej o tym zapomnieć, a wielka szkoda bo mimo, że wszystkiego nie czytam to podejrzewam, że to lepsze niż 3/4 superbohaterskich serii, które wychodzą obecnie. Tym niemniej tom to zamknięta całość, więc można bez obawy kupować bez strachu niedokończonej historii, chociażby ten jeden. Ocena 7/10.
Transformery:
Kolejny restart tytułu od nowego wydawcy czyli IDW i póki co będącego nim do dzisiaj więc zdaje się narazie ostatniego. Podobnie jak w przypadku Dreamwave, tytuł ustawia nowe uniwersum ze swoimi własnymi pomysłami i zmianami, jednocześnie korzystając z dorobku swoich poprzedników tak więc:
"tom 32 - Infiltracja" - Simon Furman, E.J. Su. Ustawienie nowego settingu możemy zapomnieć o Witwickich, jakichś Arkach miliony lat temu i tak jak lubiłem te elementy tak te nowe wcale nie są gorsze a nawet dające chyba nieco więcej możliwości. Komiks zaczyna się od poznania z Verity Carlo młodocianą złodziejką, która właśnie ukradła nieznajomemu dziwnego palmtopa i łapie stopa w postaci chłopaka o dosyć kretyńsko brzmiącym w naszym języku nazwisku Hunter Burrak poszukiwacza kosmitów i miłośnika teorii spiskowych. Dwójka nowych znajomych zostanie zaatakowana przez dziwny teleportujący się samolot uratowana przez karetkę pogotowia prowadzoną przez jeszcze dziwniejszego niż samolot kierowcę. Po dokoptowaniu kolejnego członka ekipy mechanika Jimmy Pinka przejdziemy do pościgu za karetką rzecz jasna Ratchetem, podczas którego odkryte zostaną pewne tajemnice. Otóż, wojna pomiędzy Autobotami a Decepticonami przewala się przez cały znany kosmos. Źli podbijają planety w/g z góry ustalonego programu, którego pierwszym etapem jest właśnie infiltracja, czyli wynajdywanie i przejmowanie źródeł energii przez niewielkie zakamuflowane grupki robotów (tutaj pod dowództwem Starscreama), przechodzące dalej do działań dywersyjnych. Na Ziemi odkryją one tajemniczą rudę X, która stanowi dla transformerów swoiste turbodoładowanie, natchniony nowymi możliwościami Starscream tradycyjnym zwyczajem przekona swoich podwładnych o możliwościach przejęcia władzy nad całą frakcją. Do zwalczania takich właśnie grup partyzanckich Autoboty wysyłają swoje własne grupki komandosów tutaj pod dowództwem Prowla. Jakby się nie ukrywać do świadomości mieszkańców Ziemi powoli się przebija, że coś jest nie tak (chociażby Hunter, na początku szuka "dziwnych maszyn" rodem z internetowej teorii spiskowej) a jednemu z agentów, którejś tam z licznych agencji wywiadowczych w USA udaje się odnaleźć kopalnię Decepticonów i porobić tam zdjęcia (to właśnie jego palmtop wpadnie w ręce bohaterów na początku i przez niego będą ścigani). W tym samym czasie na Ziemię leci Megatron, sprawdzić dlaczego stracił łączność z jednym ze swoich oddziałów wywiadowczo-dywersyjnych i nie trzeba dodawać, że nie będzie zachwycony tym co zobaczy. Cóż niestety niewiele dobrego mogę powiedzieć o rysunkach, styl podchodzący pod mangę ale w przypadku ludzkich twarzy wyglądający najczęściej doprawdy okropnie nieudacznie, rysunki nie powalające bogactwem szczegółów (z wyjątkiem samych Transformerów te są akurat dosyć szczegółowe w stylistyce podchodzącej pod pierwszy serial animowany), fajnie że uaktualniono "park maszynowy" z zachowaniem jednak tradycji (trójka "braci" szperaczy to Raptory, Prowl - Nissan 350Z itp.), komiks lekko przyciemnawy jakby, ale nie ma problemów z rozpoznaniem co jest co więc ujdzie w tłoku. Co więcej, podobało mi się, dobre otwarcie nowej serii młodzieżowego przygodowego-sf z interesującą i przede wszystkim sensowną fabułą. Gdyby nie słabe rysunki, oceniałbym lepiej. Ocena 6+/10.
"tom 33 - Megatron:Początek" - Eric Holmes, Alex Milne i inni. To chyba ten tom z tej kolekcji co do którego mam najbardziej mieszane uczucia. Z jednej strony czyta się naprawdę nieźle i sama koncepcja jest interesująca. Z drugiej strony jest to zrobione trochę na bazie naprawdę prostackiego pomysłu do którego trzeba było doprawdy niewiele wyobraźni, komiks stanowi w teorii punkt wyjścia dla całego uniwersum ale jest tu sporo sprzecznych w stosunku do komiksów innych autorów koncepcji, tak jakby żaden redaktor nad tym nie panował, a sama historia to po prostu jest komuna w wersji hard. Tak dobrze przeczytaliście słowo "komuna", Megatron:Początek to nie dość że Karol Marks w czystej postaci, to na dodatek jednocześnie deprecjonujący cały czas "lud pracujący miast i wsi". Z teraźniejszości przedstawionej w "Infiltracji" przeskoczymy do zamierzchłej przeszłości na Cybertron na którym jeszcze wojny nie było. I co widzimy, otóż istnieją sobie Autoboty które są właściwie ciężko powiedzieć rasą panów, kastą dominującą? Wygląda na to, że poza nimi nie istnieją żadne inne frakcje. Historia zaczyna się podczas protestów górniczych, brutalnie stłumionych przez Autoboty (tak mamy tu do czynienia ze standardową walką klas). Dalej możemy zaobserwować czym zajmują się niziny społeczne podczas gdy nie są pałowane przez robocią policję, albo nie piją sfermentowanej benzyny by zapomnieć. Otóż urządzają sobie walki gladiatorów na śmierć i życie a jednym z czempionów okazuje się młody bezrobotny górnik Megatron, więcej on na początku chyba wcale nawet nie chce zabijać dopiero w miarę odnoszonych sukcesów bezwzględnieje coraz bardziej (ktoś to kupuje? może wiele osób, dla mnie to absurd). W miarę trwania zawodów (oczywiście odbywających się w podziemiu, autobocia policja cały czas szuka przenoszonych z igrzysk na igrzyska aren) nowy ruch nad którym Megatron w końcu zdobywa całkowitę władzę ewoluuje i przyobleka się w polityczno-społeczne ambicje oraz zyskuje coraz więcej sympatyków wśród wszystkich rozczarowanych, biedoty, środowisk przestępczych, po prostu znudzonych czy wszelkiej maści dorobkiewiczów-lawirantów z wyższych sfer (skorumpowany senator Ratbat i jego osobisty asystent Soundwave). Tak czy inaczej grupa gladiatorów na czele z ich duchowym przywódcą zostaje pochwycona i osadzona w więzieniu w Jednym z największych miast Cybertronu Kaonie co stanie się gwoździem do trumny dla samego miasta. Pobyt w więzieniu był od początku zaplanowany, więźniom udaje się uwolnić samych siebie a także swoich wcześniej złapanych towarzyszy, sympatyków i zwykłych przestępców oraz rozpocząć powstanie. W ostatecznym pojedynku Megatron zabija przywódcę Autobotów Sentinel Prime'a, wojna domowa na Cybertronie staje się faktem. Do rysunków też mam trochę uwag, o ile sam styl jest jak najbardziej w porządku to tak jak z reguły chwalę sobie mocną szczegółowość tak tutaj chyba ona trochę przeszkadza, Milne był chyba zbyt mocno drobiazgowy, zwłaszcza biorąc pod uwagę sporą ilość drobnych kadrów oraz dosyć duże ilości tekstów co sprawia że sporo rysunków jest nieczytelnych, słabo też wypada kolorysta, który większość kolorów nałożył z palety "szaro-bura" co wcale czytelności nie poprawia. W kilku momentach Milne'a wspiera inny rysownik Marcelo Matere i tam wygląda to lepiej, rysunki trochę bardziej "drapieżne", kolory żywsze. Owszem fajnie się to czyta, ale ja nie kupuję tej koncepcji, nie kupuję pomysłu na tym, że to źli to szara masa robotnicza a dobrzy to (no wiadomo były lata błędów i wypaczeń) jakaś elita, nie kupuję tego że roboty posługują się pieniędzmi, bo gdzie niby te pieniądze podziały się później? Oprócz tego od tegoż właśnie tomu będą drukowane dodatkowe "Opowieści" któtkie komiksy (od kilku stron do jednego zeszytu) z których każdy przedstawia jakąś jedną postać z uniwersum, czasami są to zwykłe nowelki z przeszłości mówiące nam coś o charakterze lub historii któregoś robota, czasami dosyć ważne poboczne historie wprowadzające nowe ważne wątki do głównego uniwersum (niewątpliwie po to aby zachęcić do kupowania wszystkiego). W tym numerze Blurr (historia nawet ujdzie, ale jakoś charakterologicznie mi nie pasował ten Blurr do tego mi znanego) oraz Orion Pax (młody gliniarz, który w przyszłości zostanie bossem Autobotów, tutaj jeszcze z ustami z czego zresztą będą żarty). Ocena 6-/10.
"tom 34 - Autokracja" - Chris Metzen, Livio Ramondelli i inni. No i zupełnie niespodziewanie jeden z najlepszych tomów w kolekcji. Luźna kontynuacja "Megatrona - Początku" (teoretycznie sensownie następują po sobie, chociaż po dosyć nieokreślonym czasie i w kilku drobnych elementach sobie przeczą). Cóż jeżeli oswoimy się z faktami przedstawionymi w poprzednim tomie to ten czyta się wyśmienicie. Na Cybertronie wrze, trwa powstanie Decepticonów a reszta obywateli zaczyna się burzyć z powodu kończących się zapasów energonu i coraz większej nędzy. Oficer Orion Pax (coraz częściej zastanawiający się czy aby napewno znajduje się po właściwej stronie) robiący za łapsa wraz ze swoją grupą specjalną (Bumblebee jako bezlitosny snajper, jasne) zajmuje się chwytaniem najcięższych przestępców co w obecnej sytuacji przypomina zatykanie dziury w tamie palcem. Tymczasem w miejsce poprzedniego tragicznie "zmarłego" wodza, Autoboty mają nowego Zetę "jestem potworem, którego teraz potrzebujecie" Prime'a, który obiecuje rozwiązać wszelkie problemy za pomocą tradycyjnej i często skutecznej metody zaprowadzenia morderczego terroru wśród wszystkich którym się coś nie podoba. Pierwszym celem nad którym zacznie się pastwić będzie dzielnica biedoty w Iacon stolicy Cybertronu na którą napuści Niszczyciele Omega (kuzyni Omegi Supreme, tyle że on jest żywy, oni nie) wyposażone w broń ostatecznej zagłady. Pod względem graficznym, album wygląda świetnie, mroczne plansze wykonane w całości na komputerze doskonale pasują do klimatu zarówno tej historii jak i całej serii, fajnie wyglądają zarówno sceny akcji jak i statyczne przybliżenia czy też większe panoramy (scena Iaconu niszczonego przez mechaniczne olbrzymy niczym z nowej Godzilli Edwardsa). Skojarzenia z tytułami 2000AD mocno pasujące tutaj będą. Niestety album znowuż jest zbyt ciemny, nie ma może jakiejś strasznej tragedii jak w przypadku kilku innych tomów, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że całość odautorsko jest w ciemnej tonacji, ale porównałem z wersją elektroniczną i niestety w naszym wydaniu tracą trochę rysunki na szczegółowości. Cóż mogę powiedzieć znakomity tom, mocny, brutalny a jednocześnie niepozbawiony heroiczno-patetycznych momentów. Na dodatek głęboko sięgający w mitologię serii, np. przeszłość Hot Roda, czy wisienka na torcie pierwsze publiczne wezwanie Optimusa do walki z Decepticonami poprzez piracką rozgłośnię Blastera (była gwiazda mediów szykanowana przez poprzednie rządy Autobotów) i tłumy słuchających gdzie dajmy na to w fabryce w tłumie będzie widać Huffera i Gearsa na uniwersytecie Ratcheta i Wheeljacka a na torze wyścigowym Blurra, takie rzeczy robią klimat. Jedna dodatkowa "Opowieść" przedstawiająca "ludzką" twarz Thundercrackera, czyli nie zawsze Decepticon taki zły jak go piszą. Znakomity komiks, jak Transformers i bardzo dobry jako komiks wogóle. Ocena 8/10.
"tom 35 - Prymat" - Chris Metzen, Livio Ramondelli. Część dalsza poprzedniego tomu, tak naprawdę zawierająca dwa komiksy "Prymat" i "Monstrum" czyli pełną trylogię Metzena. Nie tak dobry komiks jak jego poprzednik, ale mimo wszystko naprawdę dobry. Megatron za swoją porażkę zostaje skazany na wygnanie czyli śmierć na Rupieciarni gdzie spotka starego znajomego (czytelnika nie swojego), poznamy historię Dino a raczej Dynobotów (niegdyś najlepszego na Cybertronie oddziału komandosów, dzisiaj ukrywających się wyrzutków obarczonych "klątwą" przemieniającego ich w rządne "krwi" bestie), będziemy świadkami epickiego boju dwóch tytanów z zamierzchłej przeszłości Metropleksa i Trypticona, oraz ostatecznej przemiany Optimusa Prime w przywódcę. Rysunki dalej świetne i jakby odrobinę jaśniejsze. Ocena 7/10.
"tom 36 - Zwiastun Burzy" - Simon Furman, Don Figueroa i inni. Od poprzedniego tomu skaczemy w przyszłość, ale ciągle nie do momentu rozpoczęcia, okazuje się że Transformery walczą w kosmosie, ponieważ Cybertron jest martwą,wypaloną i pozbawioną energii planetą. Fabuła będzie opierać się na próbach ożywienia Deathwinga przez Bludgeona. Deathwing jeden z najlepszych naukowców wśród Decepticonów, próbował niegdyś ostrzec zwaśnione strony, że ich działania doprowadzą do planetarnej katastrofy no i jak to bywa z głosem rozsądku nie został wysłuchany. Wobec czego zajął się technologią powłok pretender które miały pomóc przetrwać w trudnych warunkach i pierwszy prototyp wypróbował na samym sobie co nie było fortunną decyzją bo pancerz dał mu niemal boską moc, ale biomechaniczne sprzężenie spaliło mu mózg i zamieniło w niepowstrzymanego wariata, tak niebezpiecznego, że obydwie wrogie sobie armie musiały zawrzeć sojusz aby go powstrzymać. Teraz na tej technologii próbuje łapy położyć Bludgeon, uważający że akurat jemu się uda. Szczerze mówiąc komiks jest słaby, biegają, strzelają i to wszystko, epicka bitwa po raz kolejny już sojuszników mimo woli jest równie epicka co ostatnie mecze Legii z Lechem. Wynudziłem się setnie całościowo tom ratują opowieści, pierwsza o Shockwavie wyjaśniająca pochodzenie tajemniczej rudy na Ziemi, oraz w dosyć zabawny sposób dlaczego Dinoboty wyglądają jak dinozaury, druga z Soundwavem to wstępniak do Zwiastuna, ta o Nightbeacie to zgodnie z oczekiwaniami kryminał którego konkluzja będzie miała wpływ na główną serię oraz ostatnia o Hot Rodzie, tak samo dodająca kolejny wątek do uniwersum. Ocena 5+/10.
"tom 37 - Eskalacja" - Simon Furman, E.J.Su. W końcu po kilku tomach powrót do głównej linii. Decepticony przechodzą do kolejnego etapu podboju czyli eskalacji, polegającej na ciągle jeszcze skrytych próbach wywołania przy pomocy sterowalnych klonów lokalnych konfliktów. Na Ziemię jako nieoczekiwanie strategicznie ważny punkt przerzuca się coraz więcej robotów na czele z Optimusem. W tym czasie trójka ludzkich przyjaciół wespół z Ratchetem poszukuje porwanego Sunstreakera. Dalej fajnie się to czyta i dalej kiepskie rysunki. W opowieściach ostateczna broń Decepticonów czyli Sixshot, tak straszny że w jego obecności przerażone są nawet największe ogry z obozu tych złych oraz wprowadzenie do ważnego wątku Żniwiarzy czyli morderców całych planet, którzy chętnie Sixshota przywitali by w swoich szeregach. Druga to przypomnienie jakim Ultra-Magnus jest kozakiem i lekki wstępniak do następnych zeszytów. Ocena 6+/10.
"tom 38 - Dewastacja" - Simon Furman i inni. Kontynuacja poprzedniego tomu, Megatron doprowadzony do stanu niemalże obłąkania uprzednią porażką postanawia pominąć wszystkie etapy planów (ku niezadowoleniu reszty Decepticonów) i przejść do ostatniego czyli dewastacji wzywa w tym celu Sixshota za którym przylecą Żniwiarze. Paczka Ziemian w tym samym czasie gubi już nie tylko Sunstrakera ale i Huntera którzy odnajdą się w tajemniczej korporacji niejakiego Zaraka (wiadomo o co chodzi), na Ziemi pojawia się również Galvatron (tutaj nie jest inną wersją Megatrona, tylko posłannikiem Nemesis Prime'a i Jhiaxusa z Martwego Wszechświata - nie wiem o co chodzi). Większość rysuje E.J.Su, na szczęście są też inni rysownicy i w tych momentach, historia wygląda o wiele lepiej. W ramach "Opowieści", fajny w klimacie horroru i ze specyficznymi rysunkami Kup, Ramjet w którym tytułowy Deceptcion odbierze surową lekcję na temat tego, że chcieć nie zawsze znaczy móc, oraz w bajkowych klimatach i z bajkowymi rysunkami oraz zgoła nie bajkowym, smutnym zakończeniem Cliffjumper. Wszystkie trzy naprawdę zacne. 7/10.
"tom 39 - Serca ze Stali" - Chuck Dixon, Guido Guidi. Kolejny elseworld w świecie Transformerów, tym razem potężne roboty budzą się w wieku pary. Wśród bohaterów postacie historyczne jak Mark Twain i Juliusz Verne czy pół-legendarne jak John Henry. Komiks miał wystartować nową serię opierającą się na alternatywnych światach w których każdy mający do powiedzenia coś ciekawego o robotach mógłby się spełniać bez ograniczeń, tyle że po tej pierwszej historii seria z powodu niskiej sprzedaży padła na twarz i już się nie podniosła. I wcale się nie dziwię, bo pomimo pomysłu, komiks Dixona jest po prostu słaby, nieciekawy bez interesujących bohaterów i chyba zakończony na szybko. Równie kiepskie są rysunki Guidiego, styl jak z komiksu dziecięcego tylko praktycznie bezbarwny, z kompletnie pozbawionymi polotu projektami Transformerów zamieniających się w lokomotywy. Co dosyć ciekawe z przypisów możemy się dowiedzieć, że pierwotnie artystą miał być Ted McKeever, ale po przejrzeniu przykładowych plansz wydawca zrezygnował z jego usług. Cóż, są dwie jego plansze pokazane i każdy który zrezygnował z usług McKeevera na rzecz Guidiego musi mieć doprawdy martwe poczucie gustu, a tak naprawdę pewnie stwierdzono, że banalniejszy styl rysunków pewnie będzie łatwiejszy do zaakceptowania przez przeciętnego czytelnika, tyle że te bezbarwne rysunki w połączeniu z równie bezbarwnym scenariuszem zabiły fajny pomysł. Jako "Opowieści" Galvatron i Optimus Prime, nadgryzające nieco temat Martwego Wszechświata, oraz dosyć przewrotny (jakżeby mogło być inaczej) Mirage. Ocena 4+/10.
Dodatkowo można spokojnie czytać:
"Deadpool tom 5 - Wyzwanie Draculi" - Posehn, Duggan, Koblish, Brown. Hrabia Dracula wysyła Deadpoola z zadaniem przyprowadzenia swojej narzeczonej królowej potworów Shiklah chcąc dzięki temu mariażowi połączyć obydwa podziemne królestwa. Cóż żadna tajemnica, Deadpool złamie kodeks najemnika i zdobędzie dziewczynę. Do tego występy tak zacnych postaci jak Bob z Hydry oraz Marcus idealny żołnierz z jedną słabością. Wiadomo nie jest to dalej komiks najwyższych lotów, ale i nie taki miał być a mnie dalej bawi a połączenie standardowej (dla tej serii, nie wiem jak w innych) głupawki z komedią romantyczną to strzał w dziesiątkę, rysunki przyjemne dla oka. Jeden z najfajniejszych narazie tomów (a wszystkie w sumie były fajne) Ocena 7/10.
"Bodycount" - Kevin Eastman, Simon Bisley. Prosto z uniwersum Turtles, historia prosta jak drut (tak naprawdę nie za bardzo ona wogóle istnieje). Casey Jones i Raphael podczas knajpianej bijatyki natykają się na piękną (dobrze wiemy że nie, Bisley nie rysuje pięknych ludzi) i tajemniczą nieznajomą równie sprawnie operującą seksapilem (znaczy się niewiarygodnej wielkości balonami, bo piersiami się tego nazwać nie da) co karabinem maszynowym Midnight ściganą przez nieustępliwego hongkongskiego gangstera znanego jako Johnny Woo Woo (jakby znane), co będzie okazją do umieszczonej na tych stu iluś stronach jednej wielkiej rzezi niewiniątek i winnych pospołu. Komiks opiera się na jednej wielkiej serii jatek, pościgów, wybuchów itp. co dosyć ciekawe na końcu znajdziemy o dziwo fabularny twist. Jak można umieścić fabularny twist w komiksie w którym nie ma fabuły? Eastman udowodnił, że się da. Rysunki Bisleya jakie są każdy widzi, ciężko faceta nie kochać odejmuję od oceny za standardowy amerykański format, album który kupuje się właściwie ze względu na wygląd powinien być chyba jednak powiększony. Cóż fani Bisleya kupili, fani Żółwi Ninja pewnie byli zszokowani a jak ktoś ma ochotę na lekturę ostrej głupawki, która w dzisiejszych czasach miałaby raczej marne szanse na powstanie, może spokojnie sięgnąć. 6+/10.