Autor Wątek: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi  (Przeczytany 142287 razy)

0 użytkowników i 4 Gości przegląda ten wątek.

Offline Nawimar III

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #225 dnia: Pt, 05 Czerwiec 2020, 15:51:45 »
Skandalisto, dlaczego jeszcze żaden portal nie zrekrutował Cię w swoje szeregi? Chyba, że coś przegapiłem...

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #226 dnia: Pt, 05 Czerwiec 2020, 16:00:57 »
A bo za taki szczerozłoty talent, trzeba by zapłacić niemałe pieniądze.

Offline Arion Flux

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #227 dnia: Pt, 05 Czerwiec 2020, 16:03:39 »
Znam pierwowzór tyle że należało tutaj dokonać pewnych korekt, nie da się napisać przygodowej serii w której głównej bohaterki nie da się opisać ani jednym pozytywnym przymiotnikiem. Tzn. da się, ten gówniany komiks jest tego przykładem.
Jak najbardziej sie da - lubimy antybohaterow wlasnie dlatego, ze sa taki skqrwysynami, że "nie da ich sie polubic". Źle jest wtedy, gdy (anty)bohater jest nijaki, nie wzbudza w nas zadnych emocji, no moze poza rozdraznieniem. I tak jest pewnie wlasnie przypadku przedmiotowego komiksu, i poniekad u Howarda też. 

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #228 dnia: Pt, 05 Czerwiec 2020, 16:12:17 »
Wymień chociaż jednego takiego.

Offline Nawimar III

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #229 dnia: Śr, 01 Lipiec 2020, 23:20:30 »
Czerwiec
 
Criminal t.3 – rzecz co prawda nie aż tak udana jak tom poprzedni; niemniej zachowuje pełnię charakterystycznej stylistyki sprawdzonego zespołu twórczego. 
 
Borka i Sambor t.4 – kontynuacja jednej z najciekawszych komiksowych serii tworzonych obecnie z myślą o młodym czytelniku. Legendarne dzieje wczesnopiastowskie „podrasowane” odrobiną dyskretnie przemyconej magii okazały się bardzo udanym „mariażem”. Do tego wdzięcznie zilustrowanym.
 
Superbohaterowie Marvela: Killraven – gratka dla fanów zarówno talentu Alana Davisa jak i wielbicieli retro-fantastyki w stylu „Wojny Światów” H.G. Wellsa (a przy okazji także jej oficjalnej kontynuacji pt. „Masakra ludzkości” S. Baxtera) oraz cyklu Barsoom (czy jak kto woli: marsjańskiego) E. R. Burroughsa. Im dalej tym lepiej i aż żal, że niniejsza opowieść nie przeobraziła się w pełnowymiarową serię. Tym bardziej, że potencjał ku temu był, a z każdym kolejnym rozdziałem świat kreowany stawał się pełniejszy i coraz bardziej przekonujący.
 
Bernard Prince t.3 – jeszcze jeden popis możliwości frankofońskich klasyków ze Złotego Okresu tamtejszej prasy komiksowej. Mimo dyskretnego posmaku retro tego typu komiksy niezmiennie czyta się jednym tchem, a ich walor stricte rozrywkowy zachowuje większość ze swej pierwotnej siły „rażenia”. Do tego jest okazja by przejrzeć się stylistycznej i warsztatowej ewolucji jednego z najwybitniejszych twórców europejskiego (a w gruncie rzeczy nie tylko europejskiego) komiksu.
 
Jessica Jones: Martwy punkt – z miejsca trzeba się nastawić, że mamy do czynienia z utworem gruntownie odmiennym od tego z czym mieliśmy do czynienia w przypadku wspólnych dokonań Bendisa i Gaydosa (uzupełnionych przez Bagleya). Niemniej cieszy okoliczność, że tytułowa bohaterka przynajmniej na ten moment nie podzieliła losu licznych osobowości, które utknęły w komiksowym Limbo. Niniejsza realizacja jest tego przejawem i oby tak dalej.
 
Binio Bill i Szalony Heronimo
-  ostatni ukończony album mistrza Jerzego (do tego uzupełniony o kolory, których nie zdążył już nałożyć) wypada nie mniej udanie niż poprzednie opowieści. Humor, przygoda i posmak Dzikiego Zachodu w autentycznie udanym stylu.
 
Potężna Thor: Wojna Asgardu z Shi’ar – zespół zaangażowanych w ten projekt twórców niezmiennie utrzymuje wysoki poziom. Razi co prawda nieco trywialna (i pretensjonalna zarazem) wizja społeczności bóstw sformatowana według standardów mentalnych osoby „wydestylowanej” z choćby śladowych potrzeb religijnych. Niemniej scenarzysta nadrabia tę okoliczność dosyceniem fabuły w emocjonujące sekwencje zmagań tytułowych, skonfliktowanych stron oraz umiejętnie prowadzonym rozwojem powierzonych mu postaci – w tym zwłaszcza (jakżeby inaczej) aktualnej dysponentki Mjolnira.
 
Papieże w Historii: Jan Paweł II – sprawnie zrealizowany przegląd dokonań jednej z najważniejszych osobowości XX w. Tymczasem nie było to zadanie wcale łatwe; choćby z racji ogromu zachowanych źródeł dotyczących tej postaci oraz wieloaspektowości dokonań Jana Pawła II. Udanie prezentuje się także ujęta lekką kreską warstwa plastyczna. Dobre otwarcie interesująco zapowiadającej się serii.

Awantura w wiosce Smerfów
– jeszcze jedno potwierdzenie fabularnej mocy bajek jako nośnika istotnych treści. Tym razem Papa Smerf zmuszony będzie podjąć się arcyryzykownego planu by zaniechać tytułowych swarów wśród swoich podopiecznych. I co więcej niniejsza opowieść zrealizowana została z fachowością zasłużonych klasyków.
 
Kick-Ass: Nowa – z pozoru po tym tytule spodziewać się można tzw. odgrzanego pulpeta w celu wygenerowania kolejnych zysków. Coś w tym jest; jednak rzecz „zaserwowano” w na tyle umiejętny sposób, że nawet politpoprawne wstawki (zresztą nie tak znowuż częste) nie rażą aż tak bardzo. Krótko pisząc: zacna sieka.

Papieże w Historii: Leon I Wielki – w ofercie polskich wydawców odnajdujemy już jeden tytuł przybliżający kulisy spotkania najsłynniejszego wodza Hunów i Leona Wielkiego („Attyla i papież Leon” Jacka Widora). Zagadnienie jest na tyle jednak istotne, że nic dziwnego iż twórcy inicjatywy „Papieże w Historii” także zdecydowali się na prezentacje tego epizodu. Uczyniono to profesjonalnie i bez coraz częściej występującego w kulturze popularnej antykatolickiego „najeżenia”. A nie da się ukryć, że ta okoliczność nie tylko sprzyja obiektywnemu spojrzeniu na ów moment dziejowy, ale też najzwyczajniej cieszy.

Superman: Rok pierwszy – autorski tandem w swoim czasie wzbudzający zachwyty przybliżonymi przez nich początkami Matta „Daredevila” Murdocka (czyli rzecz jasna Frank Miller i John Romita Młodszy) tym razem podjął się tego zadania w kontekście Człowieka ze Stali. Uczciwie trzeba przyznać, że z racji licznych wcześniejszych interpretacji genezy pierwszego w dziejach herosa (a przy okazji także początków jego aktywności), łatwego zadania nie mieli. I chociaż owo przedsięwzięcie, w odróżnieniu od „Człowieka Nieznającego Strachu” czy „Powrotu Mrocznego Rycerza” raczej nie zasili ścisłego kanonu komiksu superbohaterskiego to jednak okazało się nadspodziewanie świeżym (a co za tym idzie: udanym) spojrzeniem na początki Supermana.
 
Superbohaterowie Marvela: Cable – pomimo obaw rozczarowania (solowe opowieści z „Kablem” w roli głównej na ogół nie ścinały mnie swoją jakością z nóg) lekturę tego tomu zaliczam do satysfakcjonujących. Okazał się bowiem całkiem zgrabnie „skrojoną” postapokaliptyką z udziałem w swoim czasie wzbudzających we mnie sporo sympatii postaci (Bishop, tytułowy bohater). Dobry przyczynek do poszerzenia swojego oglądu na „krajobraz” uniwersum Marvela tuż po wydarzeniach przybliżonych w historii „Ród M”.

New X-Men: Piekło na Ziemi – Grant Morrison mocnym wejściem z poprzedniego tomu wykazał, że w temacie mutantów ma on bardzo wiele do zaoferowania. Kontynuacja „Z jak Zagłada” to jeszcze mocniejsze potwierdzenie tej okoliczności, a przy okazji żywiołowego talentu szkockiego scenarzysty. Można wręcz śmiało rzec, że to właśnie za sprawą jego stażu opowieści o wychowankach Charlesa Xaviera nabrały nowej dynamiki, a echa dokonań Morrisona znalazły swoje odbicie w późniejszych cenionych realizacjach takich jak „Astonishing X-Men vol.1” i „Uncanny X-Force”.
 
Akt # 24 – fani TM-Semic z całą pewnością nie doznają rozczarowania, bo niniejsza odsłona tegoż magazynu to pod tym względem autentyczna gratka. Ponadto kontynuacje przygód dobrze znanych czytelnikom „AKT-u” osobowości pokroju m.in. Grabarza Józefa i Willa Billa.

Doom Patrol t.3 – dopełnienie twórczego stażu Granta Morrisona w kontekście z całą pewnością osobliwych perypetii tytułowego zespołu wypada równie udanie co poprzednie zbiory. Być może tym razem nieco więcej poczucia schyłkowości oraz depresyjnych konstatacji. To jednak dodaje tej opowieści dodatkowych walorów. Aż szkoda, że to już koniec tego jak dotąd najbardziej udanego etapu w dziejach „Bohaterskich Dziwolągów”.

Offline rekinn

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #230 dnia: Pt, 03 Lipiec 2020, 11:59:40 »
Czerwiec

Wonder Woman New 52 Azzarello run- wreszcie przeczytałem. Odkładałem to i odkładałem, a całkiem niepotrzebnie. Super historia, każdemu polecam. Bawiłem się lepiej niż przy większości Batmanów jakie czytałem. Chyba nawet nie większości, a wszystkich. Podoba mi się w tym komiksie wszystko! Podoba mi się, że WW jest bohaterką do szpiku, że scenarzysta i rysownik jej nie seksualizowali, że nie ma tu dla niej wątku romantycznego, natomiast potraktowali postać jak na to zasługuje, z szacunkiem. Jest przygoda i akcja i ciekawa historia. Jakby ktoś chciał dać komiks córce, to strzał w dziesiątkę. Jedynie zakończenie na minus, bo nie wiem jak mozna zrobić finisz w stylu, dobra koniec, dziękuję do widzenia, na trzech stronach. Poza tym wszystko cacy.

Zna ktoś jeszcze jakieś dobre runy z WW? Zacząłem przeglądać run z Odrodzenia, ale tam już bohaterka wszędzie świeci dupą. Nie zrozumcie mnie źle, jak chcę oglądać dupę to oglądam, np. w Druunie, czy Manarze, czy w czymś podobnym, ale jak czytam WW/ Batgirl/ Supergirl czy coś w tym stylu, to mi się to potwornie gryzie, takie zabiegi. Oczekuję, że postać nie jest jedynie zabawką w rękach twórcy. Z Batmanem w końcu nie mogą robić co im się żywnie podoba, nie?

Offline perek82

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #231 dnia: Pt, 03 Lipiec 2020, 14:00:09 »
Takie małe podsumowanie czasu kwarantanny (nie żeby się zaraza skończyła, ale wakacje, chwila odpoczynku od siedzenia na kanapie, odrabiania lekcji i udawania, że się ciężko dla korporacji pracuje):

ABC Warriors: Wojna Volgańska (3/5) - skusiłem się na jakąś promocję bo chciałem przeczytać choć jeden komiks z robotami. Nie podeszło mi za bardzo. Może jakby była cała historia, to coś więcej bym z lektury wyciągnął. Dużo hałasu, chaosu. Oprawa graficzna budzi zaciekawienie. Chyba nie dla mnie ta seria.

Stickleback (3/5) - więcej sobie obiecywałem po tym tytule i w sumie może źle nie jest, ale ten styl rysunków męczy mnie. Często nie mogłem się dopatrzeć, co się właściwie w kadrach dzieje. Nie wiem, może mam jakąś taką wadę. Zazwyczaj czytam tekst a rysunki przelatują mi przed oczami jak film. Specjalnie się na nich nie skupiam (no chyba, że coś naprawdę wymiata). A tutaj musiałem wytężać wzrok, żeby coś zobaczyć.

Berlin (3 tomy Lutesa) - w trakcie czytania jeszcze. Ciągle mi coś przeszkadza, ale też lektura do łatwych nie należy. Tytuł daje trochę do przemyślenia, co się może dziać gdy ideologie zaczynają kierować ludźmi (nie komentuję kampanii wyborczej, tylko takie ogólne stwierdzenie).

Bruno Brazil (4/5) - świetnie się czyta, dużo humoru (nie wiem czy zamierzonego, czy wynikającego z 50 lat, które minęło od czasu stworzenia komiksu). Wartka akcja, świetne rysunki, kadrowanie. Klasyk gatunku.

Criminal vol. 3 (4/5) - seria cały czas trzyma poziom, a ten tom chyba nawet najbardziej mi podszedł bo czytałem do oporu po nocy, co mi się raczej nie zdarza. Przyszła mi nawet taka myśl, że to godny następca Sin City w swoim gatunku.

Czarny Młot '45 (3,5/5) - kolejny spinoff głównej serii, co już zaczyna trochę męczyć. Do przeczytania, chociażby dla nieco innej stylistyki. Ale spinoff to nie to samo co główna seria.

Daredevil Millera (4/5) - z każdym tomem jest coraz lepiej. Nawet teraz się to świetnie czyta. Nie dziwię się, że to była trampolina do wielkiej kariery dla twórcy. Dla mnie najlepsze jednak przed nami, bo jak rozumiem Born again i man without fear będą w następnym tomie. To mam w oryginale i pewną zagwozdkę, czy kupić po polsku. Nie lubię dubli:)

Fatale (3,5/5) - super pomysł na serię, przemyślany scenariusz, napięcie. Wszystko niby jest. A jednak do satysfakcji trochę zabrakło. Można było więcej wycisnąć i zakończenie też takie sobie. Ale nie żałuję - znalazłem na allegro w niezłej cenie, bo ominąłem przy premierze.

Hellblazer Ennisa (4/5) - właściwie każdy tom mi podchodzi. Wydawanie wybranych runów sprawia, że nie przeszkadza mi, że charakter bohatera się zmienia co jakiś czas. Traktuję to jako osobne historie. No i czekam na kolejne tomy.

Szoki przyszłości (3,5/5) - taki zapychacz trochę, ale jakoś mam słabość do takich składaków krótkich historyjek. Trzeba docenić autorów że na kilku stronach potrafią sprzedać jakąś opowieść. Jak ktoś to robi z humorem, to już całkiem fajnie wychodzi.

Mroczne miasta gorączka urbikandyjska (4/5) - przepięknie narysowane. Historia trochę abstrakcyjna, niby niewiele się dzieje, a jednak człowiek nie może się oderwać. Duży plus za oryginalność.

Providence (4,5/5) - tak się złożyło, że akurat czytałem 2 duże zbiory opowiadań Lovecrafta i będą w kimacie wciągnąłem i komiks. Można powiedzieć, że mało się dzieje, akcja wolno się rozwija, ale to właśnie mi się spodobało. Plus niezliczona liczba odniesień do rzeczy, które jeszcze miałem w pamięci.

Silver Surfer Przypowieści (4/5) - gdyby zostawić w tym tomie 2 historie (Przypowieść i Requiem), to by na tym nie ucierpiał. Jak czytałem to miałem dość duży zgryz ze sposobem przedstawiania kobiet w jednej z historii - dużo podtekstów seksualnych jak na zwykłe superhero. Chyba, że to taki okres, w którym tak to się robiło.

Trzeci testament Juliusz (4,5/5) - z pewną obawą kupiłem ale okazało się, że komiks jest znakomity. Wciąga jak najlepszy film przygodowy. Mnóstwo się dzieje, ciągle jest następna góra, następna pustynia do przebycia. Z rozmachem wszystko zrobione i dobrze przemyślanymi postaciami. Czekam na oryginał, ale nie wiem czy sprosta moim oczekiwaniom.

Twardziel (4/5) - Kolejny klasyk od Lemire'a. Drobny minus za pewną wtórność (Essex i Podwodny spawacz mają wiele wspólnych elementów).

Wiek Evy (4,5/5) - myślę, że nie każdemu podejdzie ten komiks - dużo eksperymentowania z formą i rysunkiem. Ja byłem oczarowany, chociaż nie od początku. Chwilę musiałem się przyzwyczaić i zobaczyć o co właściwie chodzi. A poza tym pięknie wydane.

Zaćmienie (4,5/5) - dlaczego to ja opuściłem przy premierze to nie wiem, ale na szczęście jakaś dobra dusza sprzedawała na allegro. Dla mnie to jest komiks, do którego odnoszę wszystkie inne z tego gatunku. Perfekcja w każdym calu. Majstersztyk. Super dodatki w formie ciekawych historii z tamtej epoki.

Ziemia swoich synów (3,5/5) - komiks wypychający czytelnika ze strefy komfortu. Ukazany świat w wielu aspektach wygląda gorzej niż w koszmarach. Minus za zakończenie, które jakoś mam wrażenie niedopracowane i zupełnie bez zaskoczenia.

Argentyna (3/5) - nie przemówił do mnie ten komiks. Po prostu. Nie poczułem się wciągnięty w historię. Może nie przyłożyłem się do lektury tak jak powinno się przy Andreasie.

Jim Cutlass (3,5/5) - zaryzykowałem, chociaż fanem westernów nie jestem (poza Bluberrym). Trochę głupawy bohater i te jego przygody mi się wydały. Odpuszczam tę serię. Spróbuję z Cartlandem. Ciągle szukam komiksu, który by mnie tak zastrzelił jak filmowy Bez przebaczenia Eastwooda.

Niesamowita dokręca głowa ... (3/5) - kilka krótkich historyjek "ze świata Hellboya" czy też raczej w podobnym klimacie. Łyknąłem między zupą a drugim daniem. Nie przemówił ten komiks do mnie. Nie jestem zadeklarowanym fanem Mignoli (chociaż Hellboye zajmują półkę).

Superman rok pierwszy (2,5/5) OMG, nie wiem na co liczyłem biorąc się za to - że to będzie kolejny fajny origin Supermana (po Man of Steel i For All Seasons, filmach)? Twórcy mnie skusili, ale nawet to nie pomogło. Chcę wyrzucić to z pamięci i nie mogę - Superman w (nie wiem jak ukryć spojler, więc nie wpiszę, gdzie w tym komiksie trafił i co robił).

Chyba wszystko.
Trwa zabawa w wybieranie komiksów, które koniecznie trzeba przeczytać. Jeśli lubisz takie akcje, to zajrzyj tutaj:
https://forum.komikspec.pl/komiksowe-top-listy/100-komiksow-ktore-musisz-przeczytac-(przed-smiercia)/

Offline eferce

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #232 dnia: Pt, 03 Lipiec 2020, 14:20:44 »
A gdybyś został zmuszony wobec nieprzewidzianych okoliczności, jednemu dać 5/5 to któremu?
Kto byłby królem kwarantanny?

Offline perek82

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #233 dnia: Pt, 03 Lipiec 2020, 14:33:32 »
5/5 to jest top of the top.
U mnie to mają: Maus, Sandman, Prosto z piekła i Potwór z bagien Moore'a
Królem kwarantanny jest chyba Zaćmienie. Juliusz obok.
Trwa zabawa w wybieranie komiksów, które koniecznie trzeba przeczytać. Jeśli lubisz takie akcje, to zajrzyj tutaj:
https://forum.komikspec.pl/komiksowe-top-listy/100-komiksow-ktore-musisz-przeczytac-(przed-smiercia)/

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #234 dnia: Pt, 10 Lipiec 2020, 14:38:55 »
  Podsumowanie czerwca. W tym miesiącu sporo czytania, i po raz kolejny głównie nadrabianie kolekcji. Powoli zbliżam się do końca WKKDC oraz rozpocząłem w końcu transformery. UWAGA UWAGA mogą pojawić się SPOILERY!!!


1. Najlepszy:

  "WKKDC - Potwór z Bagien tom 1,2" - Alan Moore, Stephen Bissette, John Totleben. Wejście "z buta" gwiazdy rynku brytyjskiego na poletko DC no i cóż można więcej powiedzieć o tym, że w tym wypadku nie tylko drzwi wyleciały razem z futryną ale i cała ściana w której były zamontowane się obaliła. Cóż zapewne niektórzy mogliby ten komiks nazwać typowo moore'owską dekonstrukcją ja bym raczej określił go mianem redefinicji postaci. W sumie dla polskiego czytelnika nie ma to większego znaczenia bo z wyjątkiem dwóch filmów jeszcze z ery vhs oraz ostatnio serialu tv postać raczej nie była szerzej znana w naszym kraju, zresztą jest to na tyle jasno napisane, że nie ma problemu zorientować czymś się różni nowy Potwór od starego. Znając autora byłem na dużo przygotowany ale mimo wszystko nie na to co od niego dostałem. Moore nie starał się zmienić horrorowatej natury oryginału, ale przekształcił ją na swoją modłę i wycisnął z tematu wszelkie soki. Scenariusz składa się z kolejnych sekwencji budujących ciągnącą się jednym ciągiem historię, natomiast każdy taki blok "zbudowany" jest w innym stylu. Zaczyna się od body-horroru czegoś czego zresztą spodziewać się można po tym tytule, ale dalej dostaniemy i horror okultystyczny i klasyczną powieść gotycką i rozdział silnie inspirujący się prozą Stephena Kinga i psychologiczny dreszczowiec, ba nawet znajdzie się i miejsce na historię z wyglądającymi i zachowującymi się jak postacie z kreskówek kosmitami i podróże zaczerpnięte prosto z mitologii...i w sumie wkładamy rękę do torebki i nie mamy pojęcia jaki cukierek z niej wyciągniemy. Przy tym wszystkim Moore absolutnie nie wstydzi się superbohaterskich korzeni (celnie!!!)serii serwując nam naprzykład Ligę Sprawiedliwości (będą i inne postacie ze świata DC) i właściwie już na początku pojedynek na pięści w którym stawkę będzie życie całej planety a to wszystko podlane nienatrętną ekologią. Co najlepsze wszystko to jest strasznie naturalne, nie czuć tutaj tej pewnej dozy pretensjonalności która jest obecna u autorów czasami porównywanych do "Czarownika z Northampton" a którzy w mojej opinii nie mogą w żadnym wypadku się z nim równać. Komiks czyta się jakby Moore siadł gdzieś na słońcu, zjadł odpowiedni specyfik i po prostu zaczął opowiadać, ciężko ukryć lektura to jeden, wielki, psychodeliczny lot który kulminację znajdzie na końcu drugiego tomu w opowiadaniu sięgającym głęboko do filozofii erotyki rodem z Ery Wodnika. Nie będę zgadywał co Alan Moore przy pisaniu spożywał, ale jestem przekonany że podzielił się tym uczciwie z Bisettem i Totlebenem. Pod względem graficznym ten komiks to arcydzieło, prace obydwu panów wyglądają jak dzieło życia szalonych naukowców co zresztą idealnie pasuje do fabuły. Ciężko nie zauważyć nawiązań do stylu Bernie Wrightsona, wielu czytelnikom mogą się wydać archaiczne i zbyt dziwaczne (i dobrze się skojarzą dzisiaj nigdzie może z wyjątkiem niszowych zinów się tak nie rysuje), wiele razy niechlujne i być może w wielu przypadkach po prostu brzydkie. Ale mimo, że do pewnego stopnia zgodzę się z tym wszystkim to osobiście jestem tym groteskowo-makabrycznym stylem zachwycony, naprawdę wiele razy zatrzymywałem się przy obracaniu stron aby podziwać te niepokojąco odrealnione kadry. Strach i szaleństwo wyzierające z rysunków to znak firmowy. Byłem ostrzeżony że to zajebisty komiks, sam siebie przekonałem że to zajebisty komiks ale nie spodziewałem się że aż tak zajebisty, to zdecydowanie najlepsza pozycja z jaką miałem do czynienia w tym roku i jedna z najlepszych wogóle. Czy ma jakieś wady? A pewnie kto ich nie ma? Ciężko mimo wszystko nie zauważyć, że Saga jest jednak bezpośrednią kontynuacją komiksu innego autora i momentami żałowałem, że nie zapoznałem się z pracami poprzednika, ponadto Moore w podejrzanie wygodny sposób pozbywa się męża Abbey robiącego za zawalidrogę w czym zresztą zdaje się orientuje po czasie i w dosyć sprytny sposób go przywraca. Pewnie i coś by się jeszcze znalazło, ale ja nie bardzo miałem ochotę szukać.  To głęboko egzystencjalna powieść grozy korzystająca z rekwizytów...właściwie z każdego rekwizytu jaki przyjdzie autorowi do głowy, tajemnicą nie jest że Alan Moore to zawodowy erudyta a jego komiksy to pod względem czysto literackim zawsze niezwykle wysoki poziom. W tle nieustannie panującego strachu czy to metafizycznego czy czysto cielesnego, znajdziemy opowiadania o całkowicie przyziemnych lękach i niepokojach toczących każdego codziennie każdego z nas. Nie boję się tego przyznać to wielka literatura czasami obrazoburcza a czasami i odrażająca i po tylu lat ciągle świeższa niż to co pisze się w dzisiejszych czasach. Cóż "Czarownik" po raz kolejny rzucił swój urok, ten facet chyba podpisał kontrakt z diabłem. Ocena 9+/10.


  "Catwoman - Rzymskie Wakacje" - Jeph Loeb, Tim Sale. Przeleżało to na półce, przeleżało aż w końcu "nadejszla wiekopomna chwila". Dodatek do "dyptyku" dwójki autorów składającego się z "Długiego Halloween" i "Mrocznego Zwycięstwa", których znajomość do lektury nie jest właściwie potrzebna. Selina Kyle vel Catwoman postanawia odpocząć od coraz bardziej nieprzyjemnej atmosfery Gotham i przenieść się na chwilę do Europy aby nie spędzać jednak czasu całkowicie bezproduktywnie spróbuje dowiedzieć się co nieco na temat swojej przeszłości i sprawdzić co łączy ją z mafijną rodziną Falcone. Do towarzystwa dobierze sobie dosyć nieoczekiwanie i na dobrą sprawę nie do końca wiadomo dlaczego Eddiego Nygmę czyli Riddlera. Dla dręczonej dziwacznymi snami Seliny misja nie rozpocznie się najszczęśliwiej bo oto jeden z mafijnych bossów jej informator od razu na starcie rozmowy zejdzie z tego padołu w sposób nie do końca naturalny co zrzuci podejrzenia o jego zamordowanie na bohaterkę i uczyni z niej tarczę strzelniczą dla całej "familii". Z pomocą przyjdzie jej mafijny cyngiel Blondas oraz jako betonowe koło ratunkowe, Eddie który w tym komiksie otrzymał wyjątkowo komediową rolę. Rysownikiem jest Sale więc rysunków jego nie muszę reklamować...stop, wróć właśnie że muszę. To najlepiej narysowany komiks Tima Sale jaki widziałem, autor znany ze zdolności operowania cieniem niemalże na poziomie Mignoli oraz genialnego wyczucia momentu przejścia z niewielkiego kadru do pełnej planszy wspina się tu na wyżyny umiejętności, czemu z pewnością pomaga Dave Stewart, który zajął się nałożeniem koloru. Barw jest sporo więcej niż w Halloween chociaż są one zgodnie z duchem powieści mocno stonowane, kolorysta stosuje też o wiele płynniejsze przejścia pomiędzy nimi co często podkreśla miejsca w których Sale użył ołówka i co "rozmiękcza" nieco kanciastość zwykle kojarzoną z rysownikiem. Zapewne zgodnie ze stereotypem panującym w USA, że w Europie ludzie niczym innym się nie zajmują tylko seksem cały album jest dosyć mocno (jak na komiks DC oczywiście) rozerotyzowany, Sale nie szczędzi nam kadrów z coraz bardziej pozbawioną odzienia i znajdującą się w coraz bardziej wyuzdanych pozach Seliną (ba nawet udało mu się przymycić jej nagi tyłeczek, byłem mocno zdziwiony szczerze mówiąc). Na minus momentami zbytnio upodobnienie Catwoman do Elektry, za to absurdalnie cudowna całostronicowa plansza ze zdziwioną Seliną narysowaną w stylu pin-up girl wynagradza wszelkie niedociągnięcia, zresztą tam jest więcej kadrów w stylu powiększyć-oprawić w ramę-powiesić na ścianie. Nie będę nikogo przekonywał, że to najlepszy komiks świata. W/g mnie Loeb często o wiele lepiej radzi sobie z dialogami i ogólnym klimatem niż z sensownością całości lub logicznością pewnych wydarzeń i to samo tyczy się tego komiksu. Historyjka nie jest specjalnie skomplikowana, część postaci (co u tego autora dosyć częste) wydaje się wyciągnięta z kapelusza a sceny na jachcie kompletnie bezsensowne. Natomiast całość jako całość broni się naprawdę fajnie, komiks jest wyraźnie lżejszy niż jego dwaj poprzednicy i ma taki  luźny wakacyjny klimat, sporo humoru ale i świetne gorzkie zakończenie rodem z powieści noir-hardboiled które niewątpliwie stanowiły wzór dla autorów. Na dodatek świetne występy Batmana z pewnym niedopowiedzeniem czy to rzeczywiste wspomnienia Seliny czy jej erotyczne fantazje. Muszę przyznać, że Loeb znakomicie wychwycił pewną perwersję w kontaktach i ogólnie w samych postaciach Kotki i Nietoperza. Żaden kamień milowy, ale polecam. Ocena końcowa 8/10.
 

2. Zaskoczenie na plus:

  "WKKDC Superman/Shazam - Pierwszy Grom" - Judd Winnick, Joshua Middleton. Miniseria kompletnie nieznanych mi autorów opowiadająca o pierwszym spotkaniu Supermana oraz Kapitana Marvela, akcja dzieje się nie długo po rozpoczęciu ujawniania się drugiego rzutu bohaterów DC. W Metropolis ktoś dokonuje serii nadnaturalnych napadów na muzea kradnąc nieznanego przeznaczenia artefakty, trop prowadzi do Fawcett City gdzie właśnie ujawnił się nadnaturalny obrońca tego miasta Shazam. Fabuła nie jest jakoś nadmiernie skomplikowana, chociaż też nie można powiedzieć aby sprowadzała się wyłącznie do lania po mordach. Co mi najbardziej przypadło do gustu to to, że ten komiks to jeden wielki list miłosny do superbohaterszczyzny z czasów silver age, nie znajdziemy tu krwawiących bohaterów czy nie zobaczymy jak biegają pobici w podartych kostiumach tylko zawsze wyprasowanych i wypranych z kwadratowymi szczękami czyli tak jak powinni wyglądać, nikt też nie będzie molestował ich psychiki ani sprowadzał siedmiu egipskich plag. Będą za to wielkie roboty oraz najzupełniej klasyczny pakiet przeciwników czyli retro pełną gębą, tyle że w nowoczesnej formie. Żadnych nieporozumień tutaj nie wprowadzają też rysunki, kreska prosta, czysta, o dosyć cartoonowym zacięciu wyraźnie nawiązująca do klimatów klasycznego superhero co można zauważyć zwłaszcza w scenach akcji. Mi osobiście się podoba chociaż mam dwa zastrzeżenia twarz Billy Batsona często-gęsto wygląda dosyć koszmarnie co jest o tyle dziwne, że wszystkie pozostałe twarze wyglądają normalnie, do tego rysownik mógłby chyba poprosić o pomoc zewnętrznego kolorystę, momentami komiks wygląda jakby był złożony z kadrów jakiejś niespecjalnie dopracowanej animacji. Co mogę więcej powiedzieć, ten komiks jest po prostu czarujący, obydwaj superbohaterowie zachowują się jak harcerze, nie ma żadnego umraczniania czy też wprowadzania realizmu na siłę, świetnie nakreślono powstawanie więzi działającej na zasadzie starszego i młodszego brata łączącej tytułową dwójkę. To po prostu taki megasympatyczny komiks z pozytywnymi wibracjami w sam raz na lato i na odtrucie się po tych wszystkich Daredevilach, Visionach czy Watchmenach. Ocena 7+/10

  "WKKDC JSA - Złoty Wiek" - James Robinson, Paul Smith. Nie miałem żadnego problemu, aby określić czym ten komiks jest, w moim mniemaniu najodpowiedniejszym słowem jakiego miałbym użyć w tym przypadku jest "Bieda-Watchmen". Mamy do czynienia tutaj z dosyć bezczelną podróbką najbardziej znanego tworu Alana Moore umieszczonego w chyba kolejnym alternatywnym wszechświecie DC (chyba, ja już się dawno pogubiłem w tych wszystkich uniwersach i chyba wolę się nie odnajdywać). Akcja komiksu rozpoczyna się tuż po zakończeniu II WŚ, Ameryka zaczyna na pozór wracać do normalności ale tuż za rogiem czai się kolejne niebezpieczeństwo, senator McCarthy wraz ze swoją komisją czai się aby pogrążyć "Land of the Free" w ciemności tudzież ciemnocie. Większość superbohaterów wraz z członkami All-Star Squadron oraz Amerykańskiego Stowarzyszenia Sprawiedliwości (w nieco innym składzie niż te mi znane) zniknęła z życia publicznego toteż największy amerykański wojenny bohater Tex Thomspon - Americommando pupilek wszystkich Amerykanów na czele z prezydentem Trumanem postanawia podarować społeczeństwu nową generację utworzonych dzięki rządowemu naukowemu programowi strażników sprawiedliwości. Cóż wystarczy już na pierwszym kadrze spojrzeć na jego mundur mimo że przyozdobiony amerykańską flagą to jednoznacznie kojarzący się z SS oraz wąsik a la Clark Gable żeby się domyślić że będzie on złoczyńcą. W tym samym czasie emerytowani bohaterowie zajmują się robieniem pieniędzy, pisaniem artykułów uderzających w opresyjne rządy konserwatystów, chlaniem, ćpaniem oraz biciem żon czyli wszystkim tym, czego możemy się spodziewać od mniej więcej połowy lat 80-tych od bezrobotnych superbohaterów. W kwestii rysunków szczerze mówiąc też przypomina kopię "Watchmen" nieco podobna kolorystyka, bardzo podobny układ kadrów a i sama kreska też się kojarzy z dziełem Dave'a Gibbonsa, chociaż ma momentami chwilowe ciągoty w stronę stylu rysowania z lat 60-70 co dosyć przyjemnie koreluje ze scenariuszem. Zaznaczyć muszę, że same w sobie rysunki charakteryzują się dosyć sporym wahaniem poziomu, naprawdę świetny rysunek potrafi sąsiadować z naprawdę okropnym, Smith ma wyraźne problemy w rysowaniu twarzy odwracających się "od czytelnika". Owszem można zarzucić komiksowi brak oryginalności, można stwierdzić że powód zniknięcia superbohaterów nie ma sensu, można zarzucić autorowi że jego porównania i przenośnie są pisane z gracją bijących się Andrzeja Gołoty i Johna Ruiza, że ogólnie jego polityczne przekonania na których oparty jest scenariusz są grubymi nićmi szyte (mi to aż tak mocno nie przeszkadza, za każdym razem jak czytam coś autorstwa człowieka z Zachodu o życiu w opresyjnym systemie to się uśmiecham). Ja osobiście uważam za dosyć oburzające to jak potraktowano na koniec Josepha McCarthy niezależnie od błędów jakie on popełnił tudzież niepopełnił i dziwię się, że włodarze DC puścili coś takiego niezależnie od sympatii. Natomiast sama historia jest naprawdę niezła, postacie prowadzone ciekawie a ostatni zwrot fabuły muszę przyznać że mnie mocno zaskoczył, nigdy bym na coś tak dziwacznie głupiego nie wpadł. No i spójrzmy prawdzie w oczy, wbrew pozorom na naszym rynku nie mamy zbyt wielu komiksów podobnych tematycznie do Watchmen. Żebym nie zapomniał, Robinson żeby go nie posądzić o całkowity plagiat to ostatni rozdział zerżnął raczej z "Miraclemana". Przymykamy oko na minusy i otrzymujemy naprawdę wciągającą historię. Ocena 7/10.


3. Najgorszy przeczytany:

   "WKKDC Green Lantern - Zemsta Green Lanternów" - Geoff Johns, Carlos Pacheco, Ivan Reis, Ethan Van Sciver. Na początku wyjaśnię to nie jest wcale jakoś strasznie zły komiks, można go spokojnie przeczytać tyle że kompletnie nie rozumiem powodów umieszczenia go w kolekcji. Głównym bohaterem jest Hal Jordan, który właśnie dochodzi do siebie po zmartwychwstaniu i przebojach ze swoją inkarnacją jako Parallax, komiks podzielono na trzy rozdziały, dwa pierwsze nieco krótsze dzieją się na Ziemi i przybliżą nam nieco próbę przywrócenia stosunków z byłymi przyjaciółmi z Ligi Sprawiedliwości do normalności. Najpierw Hal wspólnie ze swoim najstarszym kumplem Ollie Queenem zmierzą się z synem Mongula i biorąc pod uwagę, że chwilę wcześniej dostaliśmy w kolekcji Supermana Alana Moore w którym jest historia z identycznym patentem spowoduje to, że za wielkiego wrażenia to ona nie robi (ok rodzinne zakończenie było całkiem sympatyczne). Później Latarnia wraz z Batmanem zmierzą się z jakimś 3-ligowym łotrem i gdyby nie to, że będzie scena w której Nietoperz nałoży pierścień (nie wnikam czy to ma sens czy nie) byłaby do zapomnienia jeszcze szybciej niż ta pierwsza. Trzecia najdłuższa i zdaje się tytułowa przenosi nas na planetę OA, gdzie Hal dowie się, że kilkoro z Green Lanternów których jakoby zabił po tym jak zwariował tak naprawdę żyje i jest przetrzymywana w zakazanym sektorze opanowanym przez zbuntowane roboty, które były poprzednikami korpusu Latarni. Ktoś inny mógł by pomóc w odbiciu byłych przyjaciół w strefie do której Strażnicy zabronili zaglądać jak niezawodny Guy Gardner? Być może, ale Guy jest pod ręką akurat i jak zawsze ma ochotę kogoś zlać na dodatek mimo że głęboko stara się to ukryć jest w gruncie rzeczy porządnym facetem więc obydwaj łamią wszelkie przepisy Korpusu i lecą gdzie trzeba, gdzie na miejscu dowiedzą się, że złymi robotami dowodzi Hank Henshaw czyli Cyborg Superman. Dlaczego Hank miałby na najgorszym zadupiu kosmosu knuć plan zniszczenia wszechświata za pomocą masy zwariowanych robotów? Nie mam nomen omen zielonego pojęcia, w każdym razie dostanie po swojej paskudnej facjacie a Hal przy okazji odzyska swoją byłą dziewczynę blond latarenkę z elfimi uszami i wielkim biustem. Wszyscy trzej rysownicy są dosyć znani nawet na naszym rynku więc nie ma tutaj co wymyślać. Jak ktoś szuka w rysunkach artystycznych doznań, to nie ma tu czego szukać, jak ktoś lubi typowe dla gatunku obrazki to nie będzie rozczarowany. Jak już wcześniej wspomniałem, da się to czytać ale ten komiks jest straszliwie wyrwany z kontekstu. Widać, że początek jest kontynuacją jakichś wcześniejszych wydarzeń a w historiach wprowadzane jest mnóstwo wątków, które znajdą rozwiązanie lub wogóle nabiorą sensu gdzieś dalej. To taki dosyć częsty przypadek w każdej serii, kiedy autor jest dopiero na etapie projektowania historii i kiedy zaczyna rozstawiać dopiero pionki na szachownicy a że musi przecież coś pisać to pisze takie łubudubu w którym niby wszystko szybko się dzieje, ale tak naprawdę jest tego niewiele. Taki typowy zapychacz, którym ten komiks jest, a którego musi być kilka numerów aby autor był gotowy przejść do sedna. Aha kompletnie nie mogę zrozumieć o co chodzi w tytule tomu, jacy Green Lanterni, za co się mścili i w którym momencie to nastąpiło? Nie mam pojęcia, tak samo jak nie mam pojęcia po co zajęto jedno miejsce w kolekcji akurat tym komiksem. Ocena 5+/10.


4. Zaskoczenie na minus:

  "WKKDC Batman - Czarna Rękawica" - Grant Morrison, JH Williams III, Tony S. Daniel. Za każdym razem jak pisze o komiksach Granta Morrisona to przynudzam, że nie jestem jego fanem bo niektóre jego komiksy mi podchodzą a niektóre wręcz odwrotnie. Ostatnimi jednak czasy podeszło mi naprawdę kilka komiksów tego autora pod rząd tak że zacząłem myśleć, że jeżeli nie wielkim fanem to zostanę może chociaż takim malutkim ale tym razem zostało mi wylane na głowę może nie kubeł, ale pół szklanki wody. Tom podzielony jest na dwie części. Pierwsza to dosyć klasyczny kryminał w którym Batman wraz Robinem udają się na samotną wyspę leżącą gdzieś w Europie na coroczne spotkanie Międzynarodowego Klubu Bohaterów czyli grupy herosów z różnych stron świata wzorujących się na Batmanie, którzy w latach 50-tych (czasu rzeczywistego nie tego w komiksie) współpracowali z nim w zwalczaniu zbrodni. Dosyć szybko bohaterowie zostaną odcięci od świata zewnętrznego oraz padnie pierwszy trup, no ale w końcu skoro tylu detektywów zgromadziło się w jednym miejscu odkrycie sprawcy zbrodni nie powinno być zbyt trudne. Trzeba przyznać, że historyjka jest wciągająca ma fajny klimat kryminałów Agaty Christie połączony z bieganiem po nawiedzonej rezydencji w stylu Scooby-Doo, natomiast co jest normalną przypadłością wśród autorów próbujących stworzyć tego typu historię, ale nie zajmujących się tym zawodowo nie daje niestety czytelnikowi szansy na rozwiązanie zagadki samemu, od początku do końca jesteśmy skazani na inwencję autora. Z pewnością warto też zwrócić uwagę przy lekturze na pracę rysownika, Williams znakomicie operuje całym wachlarzem styli zmieniając je zależnie od potrzeb scenariusza. Przy ukazywaniu całych postaci w świetle z racji na dosyć absurdalne klasyczne stroje bohaterów przeskakuje na lekko uproszczoną kreskę, w zbliżeniach na twarz lub scenach dziejących się w ciemnościach (rewelacyjna operacja cieniem) rysunki stają się realistyczniejsze, w scenach retrospekcji z przygód bohaterów prosto ze Srebrnej Ery rysunki przybierają wygląd klasycznych komiksów z lat 50-tych, gdzie potrzeba dostaniemy bardziej surrealistyczne kadry będzie też kilka w czerni i bieli. Z pewnością jest czym nacieszyć oko. Druga część to zakończenie historii duchów rozpoczęty o ile dobrze pamiętam w tomie "Batman i Syn" i to takie typowo morrisonowe wizje i mieszanie w głowie i Batmana i czytelnika, sama konkluzja opowieści jakiegoś specjalnego sensu też nie ma, za to na plusik występ niepokojąco wyglądającego Bat-Mite. Za stronę wizualną odpowiada Tony Daniel, który ciężko ukryć jest o wiele lepszym rysownikiem niż scenarzystą więc nie ma na co pod tym względem narzekać. Dochodzi do tego jeszcze ostatni zeszyt z jakimś absurdalnym czarnym charakterem, który wypadł chyba z notatnika z niewykorzystanymi postaciami z Doom Patrolu oraz odkryciem sekretnej tożsamości Bruce'a przez jego aktualną kochankę. Zauważyłem to już wcześniej a ten komiks jest tego kolejnym potwierdzeniem Grant Morrison bardzo chciałby być Alanem Moore tyle, że to nie ten kaliber autora, dostaliśmy już dwa tomy jego serii i to jest chyba wystarczającej wielkości próba aby się na ten temat wypowiedzieć i więcej się szczerze mówiąc spodziewałem po tym tytule. Natomiast cały czas jest to lepsze niż aktualna seria. No i wbrew temu co można by sądzić po tytule nie dowiemy się za wiele na temat tajemniczej Czarnej Rękawicy, sądząc po nazwie to jakaś organizacja. Jest Ras Al-Ghul, jest jakiś doktor Hurt więc może to oni? Ocena 6+/10.

  "Transformers Kolekcja G1" - tomy 1-9, autorzy różni. Powrót znanej i lubianej serii do naszego kraju, tym razem w dwóch idących równolegle postaciach, czyli serii amerykańskiej i brytyjskiej. W założeniu zdaje się amerykańska seria jest tą podstawową a brytyjska ma do niej nawiązywać bez wprowadzania jakichś ważnych wątków i oczywiście bez zaprzeczania tej pierwszej, tyle że jest to nieco problematyczne. Historie są ustawione niby chronologicznie, ale ja osobiście zastanawiam się czy nie wolałbym oddzielnie czytać wersji US i UK bo to jak one są ułożone w tomach czyni lekturę strasznie szarpaną, Brytyjczycy czasami nawiązują do serii amerykańskiej kontynuujac jej wątki, ale zazwyczaj tego nie robią a później zaczynają się bawić skokami w czasie i robi się jeszcze mniej przejrzyście czasami pomagają odredakcyjne teksty umieszczane w każdym tomie, które starają się wyjaśnić fabularne zawiłości. Czasami też nawet one nie pomagają. Kolekcja zaczyna się od pierwszej miniserii wydanej i u nas przez Tm-Semic pisanej przez znanego z Marvela Boba Mantlo a kończone przez Jima Salicrupa. Nie da się ukryć że historia nieco dzisiaj trąci myszką no i z racji tego, że ma w gruncie rzeczy stanowić katalog reklamowy dla zabawek może nieco drażnić manierą powtarzania co chwila imion robotów. Natomiast dla mnie osobiście historyjka trzyma się całkiem nieźle, dobrze wprowadza nas w świat robotów a sama jest sensowna na tyle, że jako czytelnik nie musiałem się krzywić. Rysownicy zmieniają się co zeszyt i sami do końca nie wiedzą jak mają wyglądać niektóre roboty. Od drugiego tomu funkcję scenarzysty przejmuje dotychczasowy redaktor Bob Budiansky i w historiach również znanych z Tm-Semic zaczyna budować transformerową "mitologię" czyli wjeżdżają anonsowane już wcześniej Dinoboty pojawia się Shockwave, koncepcja matrycy, Josie Beller aka Circuit Breaker czy G.B. Blackrock. Rysownicy dalej się zmieniają co chwila i będzie to jeszcze trochę trwało do momentu przyjścia Dona Perlina (żałuję, że stałym rysownikiem nie został William Johnson, ten który rysował pojedynek Ratcheta z Megatronem to chyba najlepiej wyglądało ze wszystkich tych zeszytów). Tymczasem dosyć zaskakujące okazały się brytyjskie zeszyty pisane od prawie samego początku przez stałego scenarzystę Simona Furmana, naprawdę niezły "Człowiek z Żelaza" (to akurat jednorazowy występy Steve Parkohouse'a) w klimacie quasi-horroru, późniejsze zeszyty to takie trochę zapychacze czasami niezłe czasami nie bardzo, za to gorzej wyglądające niż kuzyni zza Wielkiej Wody, którzy przecież też strasznie piękni nie są. Niestety im dalej w las tym więcej drzew i o ile Furman wyraźnie z zeszytu na zeszyt zaczyna się rozkręcać to Budiansky zaczyna się skręcać. Podejrzewać można, że sporo w tym winy wydawcy który nie tylko wymusza wprowadzanie nowych Transformerów w miarę lądowania nowych wzorów na sklepowych półkach to jeszcze dba o to aby seria nie wykroczyła poza ramy komiksu dla dzieciaków. O ile Budianskiemu idzie całkiem nieźle pisanie pojedynczych zeszytów takich jak "Tygiel" (jednorazowy wystrzał, zapewne zbyt ponury dla włodarzy Marvela) czy nawet takie typowe dla małoletniego czytelnika jak historia z myjniami tak absurdalnie głupia, że aż fajna. To po pierwszych całkiem solidnych story-arcach całość wyraźnie zaczyna tracić sens. Przeciąganie na siłę wątku walki o władzę Megatrona z Shockwavem nie ma żadnych racjonalnych przesłanek, co chwila zmieniają się na swoim stanowisku kompletnie bez powodu, albo i obaj dowodzą naraz w jednym momencie. Co chwila pojawiają się nowe roboty, czasami nawet nie wiadomo skąd i co gorsza większość z nich w przeciwieństwie do tych z pierwszych składów nie posiada już jakichkolwiek cech charakteru, niektóre nawet nie dostają chyba żadnego dialogu. Co jeszcze słabsze, na dobrą sprawę nie wiadomo co się dzieje z tymi starymi, do momentu do którego doczytałem z pierwszego składu Autobotów funkcjonują tylko Bumblebee/Goldbug, Wheeljack, Dinoboty oraz Ratchet i Prowl którzy właściwie też się przestali pokazywać co się stało z resztą? Z wyjątkiem Sunstreakera, który już wcześniej został ciężko uszkodzony i Jazza, któremu usmażyło mózg nie wiadomo, u Decepticonów to samo. O takich żałosnych momentach jak śmierć Optimusa Prime (jadąc na monocyklu jednocześnie żonglując płonącymi pochodniami, napisałbym coś lepszego) czy historyjka z samochodzikami wolę zapomnieć. Inaczej sprawa ma się w serii UK, która wygląda coraz fajniej. Przede wszystkim skierowana została chyba do nieco starszego czytelnika, Transformery są tam o wiele łatwiej zniszczalne, co prawdopodobnie miało oznaczać znacznie większą ilość robocich trupów niż ta która ma miejsce. Same roboty sprawiają też wrażenie agresywniejszych, Hot Rod rozstrzeliwujący powalonych wrogów, Autoboty przemalowujące trzymanego w Arce nieprzytomnego Skywarpa aby Galvatron mógł go rozedrzeć na strzępy jako Starscreama, czy oddział Wreckers zajmujący się zabijaniem najpotężniejszych lub najbardziej bestialskich Decepticonów to pomysły raczej bez szans w wydaniu amerykańskim. Tak samo jak zagadnienie uczuć w przypadku kontaktów międzygatunkowych (Sprzedawcy 2 się kłaniają) o ile w przypadku najgłupszego Dinobota Sludge'a i pewnej blondynki sprawa jest raczej humorystyczna i na poziomie King Konga, to już w przypadku Ultramagnusa i przygodnie zabranej autostopowiczki chociaż też przedmiotem żartów,  całkowicie świadoma sympatia wykraczająca poza normalne "lubię Cię" to całkiem interesujący koncept. Same historie też wydają się póki co ciekawsze naprawdę niezły Cel 2006 i chyba nawet jeszcze lepiej napisany, chociaż już wtórny Poszukiwany Megatron czy też kolaboracja z G.I.Joe to przyzwoite historie, za to średnią decyzją było nie wydanie w kolekcji komiksowej wersji Transformers:The Movie (o ile taka istnieje), od Celu seria Furmana kontynuuje wątki z tego filmu. Za to wersja angielska ma jeszcze jeden spory plus. Świetnie wyglądające rysunki Geoffa Seniora. Rozczarowałem się tą serią na tyle że zrezygnowałem z prenumeraty, nie tyle może z powodu że to są strasznie złe komiksy, tyle że nie są wystarczająco dobre aby zajmować miejsce na półce którego nie ma nigdy zbyt wiele, doczytam to co mam i się zastanowię co z tym zrobić, może sprzedam, może zostawię. Te zeszyty, które czytałem za czasów tm-semic dalej czyta się całkiem fajnie, ale ja już wcale nie jestem zdziwiony skąd się wzięły takie przeskoki w serii, te historie z kombinowanymi Transformerami są fatalnie słabe. Roboty wprowadzane często bez polotu i bez jakichkolwiek fabularnych funkcji, a całość strasznie męczy swoją chaotycznością i kręceniem się w kółko. Ocena 6/10


5. Gratisowy dodatek


Przeczytać się powinno:

  "WKKDC Superman - Co się stało z człowiekiem jutra?" - Alan Moore, George Perez, Rick Veitch, Dave Gibbons. Zbiorek wszystkich komiksów o Supermanie jakie dla DC napisał Alan Moore, niestety nie było tego zbyt dużo to tylko cztery zeszyty i jeden annual, które dzielą się na trzy nowele i jednocześnie tworzą jeden z najcieńszych tomików w kolekcji. Pierwsze tytułowe opowiadania to pożegnanie z Supermanem (którym? nie mam pojęcia). Akcja rozpoczyna się 10 lat po jego śmierci, do mieszkania Lois Lane, która przez ten czas zdążyła założyć rodzinę trafia reporter, który chce aby opowiedziała ona o ostatnich dniach bohatera Metropolis. Cóż treść jest nieco szokująca, chyba nawet dzisiaj toteż zakończenie daje nam znać żeby całość potraktować z lekkim przymrużeniem oka, na ile to sympatia Moore'a do Supermana a na ile nacisk DC ciężko stwierdzić. Druga najkrótsza historia to spotkanie śmiertelnie otrutego Supermana ze Swamp Thingiem na bagnach Luizjany. A trzecia to wycieczka Wonder Woman, Batmana i Robina do arktycznej samotni. Cóż wiele lat minęło a te komiksy dalej się bardzo dobrze czyta, dalej są świeże i dalej porusza o wiele bardziej skomplikowane i głębsze tematy niż 99% innych komiksów o tej postaci. Nie jest to z pewnością najlepszy komiks Brytyjczyka ale dla fanów postaci istny must-have to takie dogłębne uczłowieczenie Kal-Ela i jednocześnie wzruszająca laurka dla niego. Ocena 7+/10

  "WKKDC Superman/Batman - Legendy Najlepszych na Świecie" - Walter Simonson, Dan Brereton. Totalnie oldschoolowy komiks od weterana Marvela, fabuła jest tak klasyczna, że bardziej już chyba być nie mogła. Simonson nie tylko sięga do klimatów okultystyczno-metafizyczno-ezoterycznych prosto do lat 70-tych to jeszcze serwuje nam motyw wymiany osobowości pomiędzy bohaterami. Niemniej czyta się to z przyjemnością, historia potrafi zaskoczyć no i mamy ciekawe rozwinięcie postaci Silver Banshee, ale tak naprawdę warto sięgnąć po tę pozycję z uwagi na piękne malunki Breretona. Ach w dzisiejszych czasach już tak komiksów się nie robi, to se ne vrati powinno się powiedzieć, ja jednak mam nadzieję że od czasu do czasu vrati. Ocena 7/10.

Można czytać spokojnie:

  "Śmierć Stalina" - Fabien Nury, Thierry Robin. Tragi-farsa rozgrywająca się pomiędzy głównymi szyszkami KC KPZR po wylewie Józefa Wissarionowicza. Raczej przerażająca i przygnębiająca niż zabawna. Nie trzyma się ściśle faktów historycznych ani też nie bardzo próbuje przedstawić w jaki sposób wyprodukowano człowieka sowieckiego, może to i zresztą lepiej bo autor tak naprawdę pojęcia o tym zapewne nie ma (chociaż ciągle jest szansa że się w końcu dowie). Za to zdaje się dosyć wiarygodnie oddaje wydarzenia, które działy się lub mogły się dziać w tamtym momencie. Rysunki przyjemne, karykaturalne ale w większości przypadków wiernie oddające rzeczywiste postaci, drażnią momentami komputerowe kolory. W podobnym klimacie i temacie poleciłbym bardziej absurdalnego "Czerwonego Monarchę" Jacka Golda, ale tutaj mamy dobry komiks, świetnie wydany w niskiej cenie i o treści raczej nieczęsto spotykanej na naszym rynku, więc nic tylko brać. Ocena 7/10.

  "WKKDC Amerykańska Liga Sprawiedliwości - Siła Wyższa" - Doug Moench, Dave Ross. Elseworldowy tytuł stojący jeszcze mocno jedną nogą w latach 90-tych. Z początku założenia opowieści wydawały mi się nieco idiotyczne, ale biorąc pod uwagę całość oraz zakończenie trochę jednak zaskakujące przekonały mnie do siebie. Owszem znajdziemy tutaj nieco głupstw, owszem nie wszystkie postacie zachowują się logicznie czy zgodnie z charakterem a autor mógłby się nieco bardziej przyłożyć do psychologicznych zagadnień, tyle że sama historia jako historia po prostu jest ciekawa. Dobrze się to czyta, rysunki całkiem zacne a większość różnic można sobie wytłumaczyć tym, że to w końcu alternatywny wszechświat. Grunt, że bawi a przecież o to zdaje się w tym sporcie chodzi. 6+/10

  "WKKDC JLA/JSA - Cnota i Występek" - David S. Goyer, Geoff Johns, Carlos Pacheco. Nieco nowszy od poprzedniego tytuł, ale jeszcze bardziej czerpiący z klimatów nineties. Dwie grupy superbohaterów spotykają się na imprezce po czym zostaje ogłoszony alarm, bohaterowie wspólnymi siłami ocalą prezydenta Lexa Luthora po czym połowa z nich zwariuje i rzuci się z pięściami na drugą połowę. Bedą walki, będą wycieczki do Limbo, będzie "zagadka". Komiks jest przyjemny, nieskomplikowany i absolutnie bezpretensjonalny niczym biust Power Girl. Johns potrafi pisać typowe superbohaterskie komiksy a i Goyer chociaż nie jedno można mu zarzucić potrafi sceny akcji pisać. Rysunki dają radę. Ocena 6/10.
« Ostatnia zmiana: Pt, 10 Lipiec 2020, 15:19:22 wysłana przez SkandalistaLarryFlynt »

ramirez82

  • Gość
Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #235 dnia: Pt, 10 Lipiec 2020, 15:10:27 »
WKKM - Potwór z Bagien tom 1,2

WKKM Superman/Shazam - Pierwszy Grom

WKKM JSA - Złoty Wiek

WKKM Green Lantern - Zemsta Green Lanternów

WKKM Superman - Co się stało z człowiekiem jutra?


...kompletnie nie rozumiem powodów umieszczenia go w kolekcji.

Ja to w ogóle nie rozumiem umieszczenia tych wszystkich komiksów w WKKM! ;)

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #236 dnia: Pt, 10 Lipiec 2020, 15:20:53 »
Już poprawiam!!! Albo to przez Kołodziejczaka albo przez Bazyliszka. Zakulisowe machinacje, chemtrails, lasery orbitalne mieszające w mózgu, program MK Ultra. Te sprawy.

Offline bibliotekarz

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #237 dnia: So, 18 Lipiec 2020, 14:39:05 »
Miesiąc ze Spider-Manem

Przeczytane:
TM-Semic - Formalności pogrzebowe (7/93), Zemsta Złowieszczej Szóstki (8-9/93), Zmysły (1-3/95), Podziemne miasto (9/95), Najlepsi wrogowie (10/95), Stracone lata (3/97)
WKKM - Marvels, Powrót do domu, Niebieski
Ultimate Spider-Man t. 1

Najlepsze: Marvels. Historia superbohaterów Marvela opowiedziana z perspektywy pewnego fotoreportera jako reprezentanta zwykłych ludzi. Cztery rozdziały poświęcone różnym postaciom - pierwszym superbohaterom (Human Torch, Namor, Captain America), X-Men, Fantastic Four i Spider-Manowi. Zarazem każdy rozdział zwraca uwagę na inny element oddziaływania społecznego superbohaterskiej działalności - wywoływane poczucie bezradności i braku znaczenia wobec starcia potęg, strach będący siłą napędową nienawiści do innych, niewdzięczność, podejrzliwość i teorie spiskowe, wreszcie nadzieja. Ludzka perspektywa oddana jest bardzo trafnie. Czytając cały czas odnosiłem wrażenie, że tak właśnie by było, tacy właśnie są ludzie. Nawet refleksja, że starzenie się i rosnący bagaż doświadczeń wpływa na postrzeganie otoczenia została uchwycona w komiksie. Drobny minus tej całej opowieści to jej gorzki wydźwięk i nieprzeliczona mnogość odniesień do wydarzeń z historyjek Marvela (przydał by się na koniec jakiś po nich przewodnik, czego w wydaniu WKKM zabrakło). Doskonała warstwa wizualna. Realizm i malarstwo nie sprawdzają się w komiksie, który jest osobnym medium i ma własne wymagania. Malarskie ilustracje rozmywają się w drobnych kadrach. Alex Ross jest jednym z niewielu artystów, który jednak wybronił komiks w konwencji malarskiej. Odbiorca nie "gubi się" a realizm ilustracji współgra z realistyczną wymową scenariusza. 9/10

Niebieski. Smutna historia o wesołym Spider-Manie (blue w angielskim oznacza również smutek). Opowieść o śmierci Gwen Stacy, w której sama scena śmierci miga jedynie na początku a zaskakujący i przejmujący finał nie jest wcale efektownym pojedynkiem. Nie znaczy to, że superbohaterskich pojedynków w tym komiksie brakuje. Spider-Man mierzy się z Green Goblinem, Vulture, Rhino i kilkoma innymi przeciwnikami. Jednak starcia te są raczej przerywnikami w opowieści tłumaczącymi dlaczego romans Petera i Gwen mimo, nomen omen, chemii między nimi od samego początku rozwijał się tak wolno. Loeb porusza wiele wątków, wplata w fabułę mnóstwo dowcipnych dialogów, świetnie uwypukla relacje między bohaterami. Naprawdę kibicuje się Peterowi w jego walce z przeciwnościami losu. Przenikanie się jego dwóch tożsamości sprawia, że i pojedynki "w rajtuzach" nabierają innego wymiaru i stają się bardziej emocjonujące. No i rysunki Sale'a. Nie wiem jak on to robi. Stawia kilka kresek i w oczach cioci May widać troskę. Jego kadry są proste, ale skoncentrowane na tym, co ma do przekazania. Mają niezwykłą siłę wyrazu trafiając zawsze w sedno subtelnego przekazu. Kilka kresek i mamy jak na dłoni skromność domku May i Petera, przebojowość Mary Jane, niewinność Gwen, dzikość Kravena. 8/10

Najgorsze: Zmysły. Podziemne miasto. To wielowątkowy temat do długiej dyskusji, ale McFarlane mimo niewątpliwego talentu i wyrazistego stylu mi nie podchodzi. Facet nie miał szczęścia do scenarzystów a jego własne osiągnięcia na tym polu są niezbyt zajmujące. W 5-odcinkowych Zmysłach akcja toczy się wokół morderstw dzieci w kanadyjskich lasach, o które niesłusznie podejrzany zostaje Wendigo. Wszystko to zarysowane zostaje w pierwszej części. Przez kolejne właściwie nic się nie dzieje a przede wszystkim absolutnie nikt nie prowadzi żadnego śledztwa, choć policja, chmara dziennikarzy, Spider-Man i Wolverine pojawiają się właśnie w związku ze śledztwem. W ostatniej części nagle wszystko się wyjaśnia. Mamy tu więc niezły pomysł na mroczny klimat opowieści i nic poza tym. Podobnie w Podziemnym mieście, które na szczęście jest znacznie krótsze. Najważniejsza sprawa to rysunki, z którymi mam pewien zgryz. Z jednej strony to artysta niezwykle ważny dla Spider-Mana, wart odnotowania w historii amerykańskiego komiksu (i stworzył w tych historiach kilka naprawdę niezłych kadrów). Z drugiej strony późny McFarlane to przerost formy, mnóstwo drobnych dodatkowych pociągnięć ołówkiem, które nic nie wnoszą do całości obrazu. Do tego ta odrzucająca maniera łączenia dziecięcej infantylności z makabrą. Potwory mają dziecięce rąsie-pąsie. Obrzydliwi starzy mordercy stylizowani są na klaunów. Rozkładające się dziecięce zwłoki wyciągane z ziemi. Pozytywnego wrażenia nie robi to żadnego, jedynie każe się zastanowić, czy autor aby pod kopułą ma wszystko okay i czy nie powinno mu się uniemożliwić kontaktów z dziećmi. 5,5/10

Zaskoczenie na plus: Formalności pogrzebowe. Najlepsi wrogowie. Duet DeMatteis/Buscema wypada trochę jak Loeb/Sale. Na pozór proste rysunki, z którymi trzeba się nieco oswoić plus scenariusz eksplorujący psychologiczne niuanse i zawiłe interakcje trykociarzy. W latach 90-ych Buscema mnie do siebie nie przekonał. Teraz patrzę na niego jak na artystę, który czuje komiksowe medium całym sobą. Maksimum przekazu przy minimum środków. W kilku klasycznych kadrach potrafi oddać zmiany emocji bohaterów, nastrój chwili. A DeMatteis potrafi stworzyć historię przekonującą, nabierającą pewnej głębi. Widzimy jak bezwzględny jest Sęp w zemście a nieporadny w próbach uzyskania przebaczenia u kresu swego życia. Jak druga tożsamość Osborna wpływa na relacje jego rodziny z innymi, ale też jest dla niego szansą na otrząśnięcie się. Historie te okazują się znacznie lepsze po wgłębieniu się w nie niż wydają się po pierwszym przekartkowaniu. 6,5/10

Zaskoczenie na minus: Powrót do domu. Za Spider-Manem podąża tajemniczy Ezekiel, który zna jego tożsamość i ma zbliżone moce. A do Nowego Jorku przypływa wampir energetyczny mocno nawiązujący do Drakuli. Dowiadujemy się również, że pająk mógł celowo przekazać Parkerowi swoją moc a Spider-Man i jego wrogowie są zwierzęcymi totemami dysponującymi energią tychże totemów. Okay, jest tu trochę oryginalnych pomysłów. Sam pojedynek z Morlunem jest też ciekawie poprowadzony i mimo długiego trwania tej bijatyki nie nuży. Niemniej przynajmniej część z tych nowych pomysłów jest ledwie zarysowana i nie bardzo się kleją (albo nie wiadomo w jaki sposób mają się zacząć kleić). Romita rysuje w porządku i tyle. Ogólnie wychodzi z tego przyzwoite czytadło, nic więcej. 6/10

Warto odnotować:

Ultimate Spider-Man. Na nowo opowiedziany origin Pająka w wersji dla nastolatków. Bendis pisze to świetnie, czuje swoich bohaterów, wartko prowadzi akcję, nie nuży ani na moment. Umiejętnie przedstawia problemy wieku dojrzewania. Opowieść, mimo iż znana, niesamowicie wciąga i trudno się od niej oderwać. Gdybym miał z tych wszystkich komiksów wybrać jeden na kilkugodzinną podróż pociągiem to byłby to właśnie USM. Zleciało by szybko. Rysunki w porządku, takie akurat do komiksu akcji dla nastolatków. 6,5/10

Zemsta Złowieszczej Szóstki. W latach 90-ych choć byłem mocno zaskoczony stylem McFarlane'a to właśnie on mi najlepiej pasował z rysowników Spidera. Na Buscemę, Saviuka i Larsena kręciłem nosem. Przy ponownej lekturze uderzyło mnie jak bardzo nie doceniłem talentu Larsena. A ZZS to jego najlepsze dzieło jakie widziałem. Narysowane z rozmachem, w stylu komiksów Image. Niezły akcyjniak. Niestey akurat niepotrzebnie pocięty przez Semika. Braki w drugim zeszycie są mocno odczuwalne i psują lekturę. 6/10
Batman returns
his books to the library

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #238 dnia: So, 18 Lipiec 2020, 16:04:23 »
  "Niebieski" to mój ukochany komiks o Spidermanie i jeden z ulubionych marvelowych komiksów wogóle. Ma wszystko co potrzeba i ani grama czegoś zbędnego. Jeżeli nie czytałeś to koniecznie "Żółty" prawie równie dobry, "Szary" słabszy od pozostałej dwójki, ale i tak przyzwoity. "Białego" nie czytałem jeszcze podobno dużo słabszy, biorąc pod uwagę że starsza trójka to klasyczne melodramaty, nie mam pojęcia dlaczego akurat postawiono na Kapitana Amerykę i Bucky'ego.
  Uwielbiam McFarlane'a, kupiłem to egmontowe wydanie i jeszcze nie czytałem, ale tak sprawdzałem kiedyś w internecie moje ulubione Pająki z tamtego okresu i te rysowane przez Todda wszystkie były pisane przez Micheliniego, także faktycznie różnie może być. Chociaż sprawdzałem opinie w internecie i tom został bardzo pozytywnie przyjęty i to nie tylko przez weteranów TM-Semic.
  Spider Straczyńskiego nie przekonał mnie jakoś, niby nawiązywał do klasycznie dramatycznego tonu oryginalnej produkcji Lee/Kirby, ale chyba trochę przesady jednak w tym było. A próba mieszania tymi totemami w orginie najbardziej ikonicznego superbohatera na tym globie była idiotycznym pomysłem.
  Buscemy z początku nie lubiłem, ale dosyć szybko się do niego przekonałem a De Matteis jeżeli nie pracował pod batem redaktora to był kozak, Rodzina Osbornów to były niezłe świry chociaż nie aż tak jak te dziwolągi z MTV.

Offline bibliotekarz

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #239 dnia: So, 18 Lipiec 2020, 18:12:45 »
Akurat zabieram się za Daredevila (Człowiek nieznający strachu i Odrodzony) i chyba mnie przekonałes by dorzucić Żółty do koszyka.
Batman returns
his books to the library