Autor Wątek: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi  (Przeczytany 142164 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Itachi

  • Gość
Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #210 dnia: Pn, 13 Kwiecień 2020, 14:48:32 »
Ja trochę odejdę od formuły tematu, ale to dlatego, że nie wiem gdzie się podzielić tą opinią...

Największe zaskoczenie na plus, najlepszy komiks przeczytany.



Komiks Wybrani... leżał sobie kilka lat i jakoś nigdy go nie przeczytałem... autorzy zupełnie anonimowy, rysunki niespecjalne... ale się dzisiaj rano za niego wziąłem bo już dawno miałem zamiar go przeczytać i jakaż to była świetna decyzja. Fabuła jest absolutnie rewelacyjna, każdy etap historii jest dokładnie taki jaki powinien być, intryga rozwija się fenomenalnie i tak też się kończy. Autor wodzi czytelnika za nos przez całą historię by na końcu wbić go w fotel. Jeden z najlepszych komiksów jakie czytałem w ostatnim czasie, a może i w ogóle. Byłoby mocne 10/10 gdyby nie rysunki, a tak to 9/10. Szczerze polecam, perełka.

Na starej Gildii był o Wybranych oddzielny temat: https://forum.gildia.pl/index.php/topic,35579.0.html

Autorzy mocno się w nim udzielali, informowali na bieżąco o postępach w produkcji. Jak widzę sporo opinii się w nim pojawiło, także uważam że być może komuś się przydadzą. Moja też tam widnieje, ale obecnie pola do dyskusji nie podejmę bo ze scenariusza nie pamiętam już praktycznie nic. Ale chyba pod wpływem Twojego postu sobie przypomnę, bo dla mnie też był to całkiem udany debiut, bardzo przyzwoity i szkoda że nie pociągnięto dalej tej współpracy komiksowej.

Przed premierą miałem całkiem dobry kontakt z bodajże Łukaszem Gontarzem także udało mi się zdobyć egzemplarz z wrysem oraz autografami.



Boro w swoim wątku z kolekcją także niedawno wspominał o tym komiksie, także kto nie miał okazji ma polecenie od kilku forumowiczów, że warto się z Wybranymi zapoznać ;)

Offline rekinn

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #211 dnia: Cz, 23 Kwiecień 2020, 13:58:16 »
W tym miesiącu już nic więcej nie przeczytam, więc równie dobrze mogę nie czekać do jego końca. :/

Niezły kwiecień:

Batman: Heart of Hush- nie spodziewałem się, że będzie to takie fajne. Nie spodziewałem się też, że rysunki będą takie paskudne. :( Duży plus za Alfreda, ja bardzo lubię, gdy scenarzysta robi go takim, który potrafi sam się obronić i dać łupnia złoczyńcy. Ogólnie, mam pozytywne odczucia. Taki fajny średniak. Każdemu mogę polecić.

Dziewczyna znad morza tom 1 i tom 2: Mam mieszane uczucia, po przeczytaniu całości. Albo inaczej, to się średnio czytało w trakcie, natomiast, jak już się przeczytało, to stwierdzam, że było naprawdę fajne. Wszystko dzięki temu, że finał lektury był bardzo dojrzały i on robi największą robotę. A tak poza finałem, to nie jest źle. Największy minus za to, że bohaterowie są jakby wyprani z emocji, trochę zachowują się też jak dorośli przez to. Z drugiej strony nieraz gadają głupoty, takie typowo japońskie. No nie wiem. Już nie chce mi się przytaczać i zaglądać do komiksu, ale to takie naprawdę typowe, typowe rzeczy. Jeśli ktoś lubi mangę w ogóle, to jest to spoko lektura, można tu znaleźć radochę. Jak ktoś nie trawi mangi, to ten tytuł z pewnością tego nie zmieni, będzie gorzej. ^^ Komiks to tylko dwa tomiki, więc suma sumarum, jako, że cały czas finał ze mną jest w głowie, myślę, że za tę forsę się bardzo opyla.

The less than epic adventures of TJ and Amal Omnibus Edition: Ale autorka wymyśliła długi tytuł. :P Bardzo, ale to bardzo fajny komiks! Super bohaterowie, bardzo ludzcy, można ich bez problemu polubić, bez problemu się utożsamić. Plusy: rewelacyjne projekty bohaterów, ogromy talent rysowniczki. Posacie wyglądają jak z Disneya, cała gama min i emocji na ic twarzach, prawdziwy czad. Coś jak Blacksad, albo Mirka Andolfo. Naprawdę super! No i te dialogi! Wiecie, jak to jest gdy w komiksie są gadające głowy, kupa tekstu i czujesz, że czytasz bardziej książkę niż komiks. Tu tego nie ma, tutaj jest wartka wymiana zdań. Właściwie, to gotowiec na film młodzieżowy. Jest tu wszystko na miejscu.
Jeden minus wg. mnie- to było rysowane ołówkiem. Tzn. odhaczam to jako minus, ale prawdę powiedziawszy, projekty postaci są tak genialne, że po dwóch stronach zupełnie o tym zapomniałem.
Polecam abosolutnie każdemu, nie wiedziałem, że to będzie tak wspaniały komiks!

Pan żarówka- Strasznie podoba mi się ten komiks jako całość. Okładka, format, czarne wykończenie stron no i wnętrze są tak spójne, że chyba autor długo nad tym główkował. Sama historia jest bardzo ok. Rysunki też są spoko. Polecam każdemu, bez wzgędu na wiek. Miałem dużą satysfakcję gdy skończyłem czytać. Komiks jest tak dobry, że nie widzę w nim nawet jednego minusa. Tzn. to nie tak, że uważam go za najlepszy z tych co przeczytałem w tym miesiącu, bo lepiej się bawiłem przy tym powyżej, ale Pan żarówka jest jak książka Kinga. No nie zawiedziesz się, chcesz więcej, ale wiesz, że to nie Szekspir. ^^
Zastanawia mnie tylko, mam pytania, do tych którzy już czytali:
Co to znaczy, że
Spoiler: PokażUkryj
gł. bohater świecił? No bo ojciec miał wypadek i matka się bała, że syn ma to co ojciec. No, ale to by sugerowało, że syn miałby coś odziedziczy,ć genetycznie. I jak to było z matką? To, że została złamana znaczy, że się załamała i trafiła do psychiatryka, czy po prostu miała wypadek typowo fizyczny? Czy jedno i drugie?


Trochę mi głupio, że w sumie pytam o główne założenie komiksu, ale co poradzę, że chyba nie zrozumiałem? :P

Black Hole- odświeżyłem sobie po latach. Nie mam pojęcia o czym był ten komiks. Jestem potwornie zawiedziony. Historia zupełnie nie ma sensu, jest głupia jak but.  No bo co tu mamy?
Spoiler: PokażUkryj
Była dziewczyna, spotkała chłopaka, o umarł no i nie miała się gdzie podziać i w sumie to koniec.
To są jaja jakieś? Ja wiem, że w międzyczasie coś tam się dzieje, że są inni bohaterowie, ale ich historie są absolutnie o niczym. A idź pan w ... z taką historyjką. Jedynie rysunki są spoko, robią klimat niepokoju. Wyglądają jak odbitki z drzeworytów, bardzo fajne. Tylko, że czasem dobre rysunki potrafią podnieść komiks poziomy wyżej, jak np. w PTSD, a tutaj to jest taka lipa, że szok.
Nikomu nigdy nie polecę tego komiksu.

Offline misiokles

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #212 dnia: Cz, 23 Kwiecień 2020, 14:12:55 »
Pan Żarówka operuje na poziomie abstrakcji, nie ma co się w nim doszukiwać typowej logiki i praw fizyki rządzącym naszym światem.

Offline Nawimar III

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #213 dnia: Pt, 01 Maj 2020, 00:22:10 »
Kwiecień
 
Astonishing X-Men: Życie X – sprawnie zrealizowana, eksplozywna rozrywka z udziałem jednego z najciekawszych (w moim rzecz jasna przekonaniu) adwersarzy spadkobierców idei Charlesa Xaviera. Jestem na „tak” i chcę więcej.
 
Green Lantern: Galaktyczny stróż prawa
– kolejny dowód na zasadność zaistnienia zjawiska znanego jako tzw. brytyjska inwazja. Bardzo udane otwarcie nowego etapu w dziejach Korpusu Zielonych Latarni. Do tego z rozmachem zilustrowane.
 
Krucjata Nieskończoności – najmniej udane „ogniwo” tzw. Trylogii Nieskończoności, niemniej i tak warte rozpoznania. Choćby z tego względu, że stanowi świadectwo metod realizacji wielkich wydarzeń uniwersum Marvela we wczesnych latach 90. XX w. 
 
Noc Świętego Bartłomieja. Rzeź hugenotów – jeszcze jeden przejaw antykatolickiej agitacji, pełen uproszczonych i nieprawdziwych wręcz ocen sytuacji w demontowanej rewolucją protestancką Francji. Szkoda, bo autorzy tego przedsięwzięcia dysponują dobrym warsztatem i stać ich było na znacznie więcej niż tylko utwór propagandowy i w gruncie rzeczy ahistoryczny.
 
Superbohaterowie Marvela: Ironheart – nawet gdy Bendis „jedzie” na przysłowiowej rezerwie (a tak jest w przypadku niniejszego przedsięwzięcia) spodziewać się można, że zaproponuje on względnie niezłą rozrywkę z udziałem wyrazistych postaci. Tak też jest tym razem dzięki czemu niniejszy zbiór okazał się satysfakcjonującym czytadłem. Szkoda tylko, że całości nie zilustrował Mike Deodato Młodszy.
 
X-O Manowar t.1 – bardzo udane nowe (a u nas pierwsze) otwarcie jednego z flagowych tytułów wydawnictwa Valiant. Do tego zarówno w wymiarze plastycznym jak i fabularnym. Szczególne brawa należą się za wykreowanie kompleksowej i przekonującej rzeczywistości przedstawionej. Przynajmniej na etapie pierwszego wydania zbiorczego w tym przedsięwzięciu zagrało po prostu wszystko.
 
Divinity – niewiele brakowało a w natłoku obecnej rynkowej oferty przegapiłbym tę propozycje wydawniczą. A szkoda by było, bo zrealizowana z dużym wyczuciem opowieść o sowieckim kosmonaucie u którego pasja ku rozpoznaniu krańców stworzenia przegrała z jeszcze szlachetniejszym imperatywem przynajmniej na mnie wywarła duże wrażenie. Do tego stopnia, że z niecierpliwością wypatruję zapowiedzianej kontynuacji. Notabene świetny materiał wyjściowy na niebanalny film science fiction.

Kapitan Ameryka: Steve Rogers t.1
– kolejny zakręt w życiu flagowego (dosłownie i w przenośni) herosa Ameryki. I co więcej, przynajmniej na etapie niniejszego tomu, można śmiało rzec, że znów się udało. Z jednej bowiem strony znać tu nawiązania do blisko osiemdziesięcioletniej tradycji tej postaci: dziedzictwa II wojny światowej i zimnowojennych rozgrywek udanie komponujących się z superbohaterskim sztafażem. Z drugiej natomiast rozwojem zastanych motywów i ich umiejętnym reorientowaniem. Krótko pisząc: mocna pozycja.
 
Bloodshot Odrodzenie t.4 – jeszcze jeden popis scenopisarskiej sprawności Jeffa Lemire’a. Wspomagany przez zdolnych (i pracowitych zarazem) plastyków (na „pokładzie” realizacji m.in. Mico Suayan) zaproponował opowieść od której nie tylko trudno się oderwać, ale też w przekonujący sposób poszerzającą „strefę” Bloodshota w ramach uniwersum Valiant. Na szczególną uwagę zasługuję przedruk tzw. rocznika specjalnego w którym zebrano utrzymane w różnorodnej konwencji nowelki z udziałem nie tylko tytułowego protagonisty ale też innych osobowości wspomnianego świata kreowanego.

X-O Manowar t.2 – już ilustracja zdobiąca okładkę pierwszego wydania zbiorczego tej serii sugerować mogła, że wielbiciele komiksowych produkcji osadzonych w uniwersum Star Wars także w tej realizacji odnajdą cenioną przez nich nastrojowość. Przy pełnym zachowaniu unikalności świata przedstawionego „X-O Manowar” przyznać trzeba, że zbliżony „klimat” faktycznie jest tu odczuwalny. Równocześnie następuje rozwój postaci (w tym zwłaszcza tytułowego bohatera) oraz politycznej rozgrywki stanowiącą oś fabularną niniejszego przedsięwzięcia. Do tego w pełni przekonująca warstwa plastyczna.

Liga Sprawiedliwości t.1 – Scott Snyder to scenarzysta o wyraźnej skłonności do rozmachu i epickości. Dał temu wyraz zarówno w trakcie jego stażu w miesięczniku „Batman vol.2” jak i wydarzeniu znanym jako „Metal”. Co prawda nie wszystkie jego koncepty sprawiają wrażenie sensownych; trudno jednak wyzbyć się w trakcie ich lektury poczucia uczestniczenia w autentycznie wielkim przedsięwzięciu. Tak też się sprawy mają w przypadku tego tytułu, z uwzględnieniem zarówno „plusów” jak i „minusów” charakteryzujących twórczość tego autora.
 
Liga Sprawiedliwości t.2 – chwilowe przekierowanie uwagi czytelnika na zagrożenie powiązane z zamierzchłymi dziejami Atlantydy okazało się widowiskowe acz nie w pełni wykorzystujące potencjał tej opowieści.

X-O Manowar t.3 – niniejsza odsłona losów Arica z Dacji to jeszcze jedna ilustracja starego porzekadła w myśl którego „(…) chleb władcy jest chlebem troski”. Protagonista tej serii przekonuje się o tym aż za dobrze, a tymczasem czekają nań już kolejne dotkliwe wręcz wyzwania.
 
Liga Sprawiedliwości t.3 – dosycenie w liczne wątki i motywy, umiejętne korzystanie z zasobów fabularnych uniwersum DC przy równoczesnym ich rozwijaniu, fachowa robota rysowników oraz poczucie uczestniczenia w wydarzeniach po których faktycznie nic już nigdy nie będzie takie same. Krótko pisząc: im dalej tym lepiej.
 
Flash t.9 – udanej rozrywki ciąg dalszy. Plus zwłaszcza za przekonujące prowadzenie Pułkownika Chłoda, który okazuje się zdecydowanie kimś więcej niż tylko swoistym dublerem Leonarda Snarta. 

Batman Który się Śmieje t. 1
– ten tytuł warto poznać już tylko za sprawą ledwie jednej, krótkiej sceny w trakcie której tytułowa postać spotyka Trybunał Sów. Choć oczywiście są też inne atrakcje, a kolejny Batman z alternatywnej rzeczywistości (tzw. Ponury Rycerz) okazjonalnie kradnie show. Do tego warstwa plastyczna (na „pokładzie” Jock i Eduardo Risso) na bardzo wysokim poziomie.

Offline bibliotekarz

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #214 dnia: Cz, 07 Maj 2020, 14:21:19 »
Podsumowanie dwóch miesięcy z X-Men. Ostatnio czytałem coś z ich udziałem jakoś niecały rok temu i skończyłem na latach 90-ych. Teraz do nich wróciłem i na biurku znalazły się: Saga o Niedźwiedziu Demonie (SM: New Mutants), Fatalne Oddziaływania (X-Men 1-3/97), Dorwać Mystique (SM: Wolverine), Z jak zagłada, Astonishing X-Men t. 1-2 (J. Whedon), Ród M (WKKM), Avengers kontra X-Men 1-3 (WKKM).

Najlepszy przeczytany: Astonishing X-Men Whedona. Oto ogłoszona zostaje wiadomość o odkryciu leku na mutację. Nie jest to jednak dzieło przypadku a za wszystkim okazuje się stać jakiś nieznany kosmita mający wobec mutantów wrogie intencje. Nie jest to run równy. Cykl Niebezpieczni fabularnie nieco odstaje od reszty. Przeciwnik, jego motywacje, sposób w jaki zostaje pokonany wyglądają jak wyciągnięte z jakiejś kreskówki z lat 70-ych. Ale za to cała reszta... Whedon ma talent do prowadzenia postaci. Inteligentnie rozgrywa interakcje pomiędzy nimi, dialogi, wytwarza napięcie emocjonalne. Na tym podkładzie stwarza humorystyczne wstawki czy sceny OMG. Członkowie X-Men wielokrotnie wracali do życia i jest to w tej serii już nudny powtarzalny banał. A jednak nawet to Whedon potrafi pokazać z wyczuciem. Scena kiedy Kitty Pride odnajduje Colossusa mistrzowsko delikatnie wygrywa emocje bohaterki. I takich scen jest wiele. Choćby końcowa, kiedy ziemia ma być zniszczona (który to już raz?) a superbohaterowie szykują się do jakiegoś banalnego bum pierdut by ją ocalić. A jednak finał zaskakuje i nie pozostawia obojętnym. Swoją drogą najlepiej Whedonowi wyszły postacie nie Wolverine'a, nie Cyclopsa czy Orda a Kitty Pride i Emmy Frost. I opinia ta nie powinna nikogo zniechęcić, bo ja po przeczytaniu komiksu żałowałem, że żadnej z nich nie mogę spotkać. Ocena 7,5/10

Najgorszy przeczytany: Fatalne Oddziaływania. Pogrzeb Magik przerywa pojawienie się Magneto wygłaszającego swoje bla bla bla monologi i wszczynającego burdę bo musi znowu oddać mutantom należne im miejsce. Pogrzeb to oczywiście świetne miejsce i moment na takie rzeczy. Jakie ten Magneto ma wyczucie, to rzeczywiście musi być człowiek, za którym warto podążać. X-Men nie mogą nic zrobić bo Magneto panuje nad żelazem w ich krwi. No żeż ja p... Ten Magneto to chyba mógłby swoją mocą nawet zawrócić wodę w Wiśle. Dzieciarnia będzie zachwycona. Historia okazuje się być znana i pamiętana chyba tylko i wyłącznie ze względu na scenę adamantium wysysanego ze szkieletu Wolverine'a. Ciekawostka jest taka, że rysowało to na zmianę wielu utalentowanych artystów i niektóre strony narysowane są naprawdę ekstra. Aż się żałuje, że nie można tego obejrzeć w lepszej jakości. Historia ta, jak chyba żadna inna, przypomniała mi dlaczego przestałem kupować komiksy w latach 90-ych. Gdyby znów zaczęli wydawać coś takiego to znów bym to zrobił. 4/10

Zaskoczenie na plus: Dorwać Mystique. Raven zdradziła X-Men i Cyclops wysyła Wolverine'a by ten ostatecznie z nią skończył. I bez tego Wolverine czuje się wystarczająco zmotywowany. Zaczyna się bezwzględny pościg. Mystique się ukrywa a Logan co i rusz wpada na jej trop. Oboje są zdeterminowani by dopiąć swego nawet kosztem niewinnych ofiar. Obawiałem się znów jakiegoś gniota znanego tylko dlatego, że ktoś tam ginie (po raz dziesiąty) albo coś w tym stylu. Tymczasem to sprawnie napisana historia, mająca swoje zwroty, mocno wygrywająca charaktery obu postaci. Fajna, nieco mroczna opowiastka na wieczór. 6/10

Zaskoczenie na minus: Avengers kontra X-Men. Ku Ziemi kieruje się Phoenix by wcielić się w córkę Cyclopsa i Jean Grey. Cyclops chce to rozwiązać we własnym gronie. Jednak Avengers są mocno zaniepokojeni tym zagrożeniem dla całego i świata i uważają, że trzeba szukać rozwiązania w znacznie szerszym gronie. Czytając wcześniej o tej historii dowiedziałem się, że konflikt będzie miał głębsze dno, nie będę pewny komu kibicować i będę zmieniał fronty w trakcie lektury. Otóż nic z tych rzeczy. Szczególne dno to pierwszy tom. Po nim miałem ochotę przestać czytać i sprzedać całość. Ważą się losy całego świata więc odpowiedzialne za niego dwie supergrupy... zachowują się jak dzieciarnia w piaskownicy - co chwila sypią w siebie piaskiem i packają łopatkami. Szeregowi członkowie podążają bezmyślnie za swoimi liderami jak stado baranów. Jedyna myśl jaka krążyła mi po głowie przez cały pierwszy tom to żeby pojawił się tam w końcu jakiś dorosły, ściągnął pas i rozgonił całe to towarzystwo na cztery wiatry. Tyle z kibicowania. Na szczęście dwa pozostałe tomy są ciut lepsze. Na tyle, że da się je przeczytać bez dużego bólu (bardziej jednak daje się je oglądać) i wytrwać jakoś do tego zakończenia na zasadzie setny poziom medytacji i super hiper cios kung-fu. I tak najlepsza z tego całego eventu jest jednostronicowy pojedynek Cyclops kontra Kapitan Ameryka "Wojna słowna". 5,5/10

Saga o Niedźwiedziu Demonie. Dani, członkinię New Mutants, prześladuje w snach Niedźwiedź Demon. Dziewczyna postanawia wreszcie stawić mu czoła, co nie kończy się dla niej dobrze. Historyjka dosyć przeciętna. Robotę robią rysunki Sienkieiwcza. Są specyficzne, nietypowe dla komiksu ameryakńskiego. Bardziej jak ilustracje z peerelowskich książek dla młodzieży. Jeśli ktoś nie boi się takich eksperyementów to trzeba to obejrzeć. 6/10

Z jak zagłada. W dżungli ukrywają się dzikie sentinele i nieznany super mutant. Atakują X-Men i Genoshę dokonując ogromnych zniszczeń. Czyta się to równie dobrze jak Whedona. Morrison przywiązuję uwagę do pewnych konsekwencji jakie powinno wywoływać istnienie mutantów - teorie spiskowe w społeczeństwie, żądza przejęcia ich mocy i wykorzystania do własnych celów, pojawianie się mutacji niezbyt przydatnych militarnie. Wiarygodnie przedstawia sztuczki psioniczne, interakcje między bohaterami. Końcówka zmierza nieco w stylistykę komiksu europejskiego (coś a la Bilal). Są też pewne wpadki, przede wszystkim tytułowa zagłada. Ot przylatuje sentinel i wszystko rozwala i ani X-Men, ani Magneto, ani mutanci z Genoshy nijak nie potrafią obronić miasta. Dotąd rozwalali tych sentineli na pęczki. WTF? Duży plus dla Morrisona za ogromny przełom jakiego dokonał w jakości scenariuszy w stosunku do lat 90-ych. 7/10

Ród M. Scarlet Witch ma problemy psychiczne. Avenegers postanawiają w związku z tym jej dopilnować, ale jej ojciec i brat z kolei ją ukrywają. Scarlet Witch wypowiada zaklęcie, dzięki któremu cały świat się zmienia i wszyscy otrzymują w nim to, czego dotąd pragnęli. Znów umiejętnie rozpisana historia, wyważona, z kilkoma naprawdę świetnie rozegranymi scenami. I świetne rysunki, takie typowe dla superhero, ale dopieszczone. 7/10

Na liście mam jeszcze kilka tytułów do nadrobienia, ale teraz sam nie wiem. Na stówę dokupię resztę runu Morrisona, kiedy tylko wyda go Mucha. Chyba sprawdzę Age of Apocalypse. Zobaczę jak wrażenia po pierwszym tomie. Nie mam już na to dużego ciśnienia po odświeżeniu sobie jakim fabularnym mułem były lata 90-te dla X-Men. Na długo z tego powodu odpuszczam sobie brakujące zeszyty z TM-Semic. Rozważam początkowe tomy z Uncanny X-Force, Wczorajszych X-Men i Życie X, bo widzę trochę pozytywnych opinii acz nie jestem przekonany czy to nie będzie wtopa.
« Ostatnia zmiana: Cz, 07 Maj 2020, 14:31:07 wysłana przez bibliotekarz »
Batman returns
his books to the library

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #215 dnia: Cz, 07 Maj 2020, 14:40:03 »
Te iksmeny to wszystkie takie same, albo kupujesz konwencję, albo nie. Jak wcześniejsze średnio podchodzą to nie nastawiałbym się na jakieś szczególne doznania.

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #216 dnia: So, 09 Maj 2020, 10:50:22 »
  Podsumowanie kwietnia. W tym miesiącu sporo czytania, głównie nadrabianie kolekcji. UWAGA UWAGA mogą pojawić się SPOILERY!!!


1. Najlepszy:
 
  "Invincible tom 3" - Robert Kirkman, Ryan Ottley. Kirkmanowego tasiemca będącego połączeniem Spider-Mana, Green Lantern, Beverly Hills 90210 oraz Flasha Gordona ciąg dalszy i dalej na wysokim poziomie. Autor konsekwentnie rozwija stare wątki, wprowadza nowe i będę szczery nawet nie mam pojęcia kiedy te ponad 300 stron zdążyłem przeczytać. Nie będę się więcej w tym miejscu bez sensu rozpisywał, w końcu to "prawdopodobnie najlepszy komiks superbohaterski na świecie" i to w zupełnie inny sposób niż Carlsberg będący prawdopodobnie najlepszym piwem. Ocena 8+/10.


  "Star Wars kolekcja - Mroczne Imperium 1,2" - Tom Veitch, Cam Kennedy, Jim Baikie. Nie będę ukrywał dawno, dawno temu w tej samej galaktyce zakochałem się w tym komiksie natychmiast jak go kupiłem w wydaniu Tm-Semicowym i ta miłość okazało się trwa do dzisiaj. Jedna z najbardziej kontrowersyjnych produkcji ze świata Star Wars, swego czasu znienawidzona za powrót Imperatora (skądś to znamy), dzisiaj zaliczana do ścisłego topu gwiezdnowojennych historii. Jej największym problemem jest to, że jest to jedna z pierwszych wielkich "epopei" gwiezdnowjennych stworzona po "Powrocie Jedi" i z racji tego, że nie istniał wtedy nikt dbający o spójność uniwersum a każdy z autorów sam sobie rzepkę skrobał, Dark Empire bardzo mocno koliduje z innymi komiksami i książkami. Sprawy nie ułatwia sam autor, który rzuca czytelnika na głęboką wodę i w przeciwieństwie do większości kolegów po fachu nie ustanawia Sojuszu w roli triumfatora, tylko wyraźnie zaznacza że jest on w wielkich opałach tracąc swoją stolicę Coruscant na rzecz Imperium ( a właściwie dwóch jego odłamów prowadzą ze sobą bratobójczą wojnę jednych ze ścisłego kręgu zmarłego Imperatora i drugich twierdzących że Imperator ssał na maksa i czas na zmiany). Cóż, z pewnością niektórzy fani mają też za złe wejście Luke'a w Ciemną Stronę Mocy, po wydarzeniach z ostatniej części trylogii jakby nie ma to sensu, ale mi to szczerze mówiąc nie przeszkadzało, dla mnie naprawdę kanoniczne są tylko filmy a sam komiks oceniam pod wyłącznie pod względem przyjemności jaką daje a Mroczne Imperium czyta się ciągle świetnie. Chyba jeszcze bardziej fandom został podzielony przez "Dark Empire 2" i tutaj również rozumiem zarzuty jakie stawiają przeciwnicy, kolejna superbroń niszcząca planety, wojownicy Ciemnej Strony schodzący po jednym strzale czy zbyt dużo postaci i wątków fabularnych umieszczonych naraz. Dla mnie większość tych minusów to tak naprawdę plusy. Fakt następny niszczyciel planet jest trochę słaby, ale mi brakowało wcześniej nieco więcej walk na miecze a tutaj mamy ich pod dostatkiem zwłaszcza, że jest to poparte całkiem interesującym pomysłem, że Imperialni to wcale nie szkoleni Sithowie tylko najbardziej spaczeni członkowie kamaryli Palpatine'a, którzy stanowią przekaźniki jego mocy i woli. Nowi uczniowie Luke'a może i mają faktycznie krótkie życiorysy, ale wystarczające na tyle, aby określić ich charaktery i szczerze mówiąc ta mieszanka młodości ze starością o całkowicie odmiennym pochodzeniu i niespecjalnie kolorowej przeszłości o wiele bardziej przypadła mi do gustu niż młodzież z Akademii. Na scenariusz składają się trzy wątki, pierwszy to Han i Leia pragnący odzyskać Sokoła Millenium i uciekający przed Bobą Fettem, drugi to rebelianci atakujący fortecę Imperatora, planetę Byss oraz trzeci Luke z przyjaciółmi poszukujący artefaktów Jedi. Scenariusze, scenariuszami ale "Dark Empire" nie miało by chyba połowy swojego czaru gdyby nie genialne rysunki Cama Kennedy, on nie tylko wyróżnia się oryginalnym, zadziornym stylem prosto z łamów 2000AD, ale wprost uwodzi przygnębiająco zimną i ubogą paletą barw. Rysunki jeszcze bardziej niż fabuła odbiegają od kanonicznych klimatów Star Wars, Kennedy kreśli obraz Galaktyki z jej najbardziej odrażającej i ponurej strony, trzeba przyznać że autorzy dobrali się w korcu maku. Tutaj należałoby przejść do mniej przyjemnego momentu a mianowicie oprócz dwóch części "Mrocznego Imperium" dostajemy też ich epilog w postaci dwuzeszytowego "Kresu Imperium". Strasznie dziwaczne jest to dziełko za scenariusz dalej odpowiada Veitch, ale rysownikiem jest również znany z 2000AD Jim Baikie, kończy ono ostatecznie historię Mrocznego Imperium i odrodzonego Palpatine'a ale jednocześnie jest tak "ściśnięte" że ledwo zachowuje jakikolwiek sens. Z ciekawości przeszperałem solidnie internet chcąc się dowiedzieć, dlaczego wygląda to jak wygląda i według specjalistów (chyba) od Expanded Universe początkowo miało to być pełnoprawne 6-zeszytowe Dark Empire 3, ale z racji bardzo słabej sprzedaży wydawnictwo nakazało natychmiast zakończyć miniserię na drugim zeszycie. Nie jest do końca przekonany czy to prawda, ten komiks od samego początku czyta się dosyć dziwnie. Na dodatek rysunki Baikiego wyglądają jakby machnął te 40 stron w kilka godzin, stara się on naśladować nieco styl Kennedyego ale raczej z marnym skutkiem, większość ilustracji jest po prostu słaba a przecież Baikie to nie jest gość z pierwszej lepszej łapanki tylko naprawdę utalentowany artysta. Podsumowując jeżeli ktoś ma ochotę przeczytać jeden z najbardziej odważnych (na swoje czasy z pewnością za bardzo) aczkolwiek niekoniecznie kojarzący się z tym z czym zwykle kojarzą się  komiksy ze świata Star Wars komiksem to powinien, a jeżeli chce obejrzeć najlepiej narysowany to wręcz musi. Ocena za dwa pełnoprawne rozdziały, bez epilogu 8/10.


  "Conan Barbarzyńca - Kolekcja" tomy 42-52, autorzy różni. Dosyć spore zdziwienie, okazuje się że od komiksów umieszczonych w numerze 42 funkcję scenarzysty całkowicie przejął Chuck Dixon, znajdziemy tutaj zaledwie trzy opowiadania napisane przez mojego ulubieńca Dona Kraara oraz jeden Jima Owsleya vel Larry Yakaty. Rysownicy serii pozostali na swoich stanowiskach dalej większość rysuje Gary Kwapisz i Ernie Chan, chociaż nie zabraknie nowych nazwisk pokroju Andy Kuberta (raczej wszyscy znają), Geof Isherwood (rewelacyjny, natychmiast zdobył moje uznanie), Tom Grindberg (bardzo dobry) czy Dale Eaglesham (jego prace wyglądają jakby to był nauczycielem Romity Jr., za piękne to one nie są, za to z pewnością przyciagają wzrok). Szczerze mówiąc Dixon, sprawia wrażenie jakby nie bardzo znał wcześniej świat Hyborii ani jego bohaterów, mamy więc takie kwiatki jak Conana zabijającego nemedyjskiego imperatora, akwilońskie i nemedyjskie marynarki wojenne, Valerię zachowującą się jak portowa dziwka i tym podobne. Wspomnieć można również o takich radosnych głupotkach jak stado mięsożernych szympansów żyjące w kanałach, wilki wbiegające po drabinach, Conan zostający wodzem plemienia pantero-ludzi i uczący ich używania narzędzi oraz wielu, wielu innych podobnych rzeczach. W pewnym momencie można zauważyć, że Kwapisz podawany jest również jako współscenarzysta, więc można przypuszczać, że Marvel kazał mu Dixona pilnować, aby ich komiksy były zgodne mniej więcej z kanonem. Żeby nie było Kraar, który dotychczas sprawiał wrażenie naprawdę zorientowanego w uniwersum też popełnia wielbłąd i twierdzi, że w Hyperborei czarownictwo z pewnymi wyjątkami jest zakazane, podczas gdy byli to bezpośredni spadkobiercy Imperium Acheronu i sprymitywniałe, plugawe szamaństwo i nekromancja były tam rozpowszechnione, zresztą sami Hyperborejczycy zaklinający się na Mitrę i Ishtar też lekko zasysają. Za to jedno trzeba Dixonowi przyznać, on po prostu potrafi napisać przygodową historię, przymykając oko na pewne niedorzeczności czytelnik raczej się nie znudzi. Samemu Conanowi zmieniony zostaje nieco charakter, jest on nieco mniej superbohaterski za to nieco bardziej cyniczny, interesowny i skłonniejszy do agresji (o ile wogóle to możliwe). W samych przygodach odnajdziemy sporo więcej humoru niż u poprzedników, ale i całkowicie na poważnie nowy scenarzysta potrafi stworzyć historię. Po naturalistycznych i z reguły ponurych komiksach Kraara to w sumie przyjemna odmiana. Dosyć sporym nowum, jest również to, przynajmniej z początku historie się zazębiają ze sobą, da się je z reguły czytać całkowicie oddzielnie, ale wyraźnie jedna zaczyna się w miejscu gdzie kończy się druga dopiero później jest nieco skakania po linii czasowej tak jak wcześniej. Co jest jeszcze fajnego? Nareszcie odwiedzimy tereny przyszłej Turbo Lechii czyli Brythunię, poprzedni autorzy na czele z samym Howardem, raczej tego regionu unikali, no i nowe zawołanie bojowe Conana "Cromie licz zabitych" brzmi "stylowo". Dalej się to świetnie ogląda i bardzo dobrze czyta. Ocena 8/10.



2. Zaskoczenie na plus:

   
  "Divinity" - Matt Kindt, Trevor Hairsine. Szczerze mówiąc założenia komiksu wydawały mi się nieco głupkowate, czarnoskóry kosmonauta w latach 50-tych w ZSRR wyglądał trochę niewiarygodnie. Autor nie tłumaczy wcale w jaki sposób Adam Abrams pojawił się tam gdzie się pojawił z wyjątkiem tego, że jest podrzutkiem niewiadomego pochodzenia i zostaje członkiem radzieckiego programu kosmicznego, który ma na celu wsadzanie ludzi w kapsuły utrzymujące ich w stanie pół-zamrożenia i wystrzeliwanie ich w przestrzeń na kilkadziesiąt lat by "śmiało dążyć tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek." Gdzieś tam gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek, Adam trafia na coś (nie jest wyjaśnione co) przez co zostaje obdarzony nadludzkimi mocami. Właściwie nadludzkimi to zbyt mało powiedziane, właściwsze byłoby boskimi. Nasz dzielny bohater rodem z "Sajuzu" jest valiantowym odpowiednikiem Dr. Manhattana ze swoimi zdolnościami kontrolowania czasu, przestrzeni i materii. Powraca on na Ziemię osiada w Australii gdzie zgodnie z doktryną powszechnej równości i szczęśliwości  zaczyna obdarowywać wszystkich chętnych tym czego najbardziej pragną (w sumie raczej tym czego najbardziej potrzebują - efekty są czasami dosyć upiorne), nic więc dziwnego że rządy świata uznają przybyłego za potencjalne zagrożenie i wysyłają na rozpoznanie (bojem) grupę specjalną. Pozytywnie można się z pewnością na temat grafiki, Hairsine to żaden geniusz, który złotymi zgłoskami zapisze się w historii komiksu ale solidny rzemieślnik na którego z lekka szarpaną kreskę patrzy się nie bez pewnej dozy przyjemności, a kilka patentów mających ukazać niezwykłość boskiego świata jest naprawdę ciekawie pomyślanych. Całkiem niezłą robotę wykonuje też kolorysta David Baron, całość jest radośnie pstrokata a bardzo dobre wrażenie sprawiają kolory nałożone w kosmosie zwłaszcza na anomalię na którą natknie się bohater. Szczerze mówiąc, całością byłem dosyć zaskoczony spodziewałem się jakiejś odrębnej opowieści sf, a okazało się że komiks jest jak najbardziej integralną częścią superbohaterskiego uniwersum Valianta, z wyjątkiem Bloodshota pojawią się najbardziej prominentne postacie, które wystąpiły w wydanych u nas "Walecznych". Zauważyć można jedną całkiem sporą wadę. Komiks jest zdecydowanie zbyt krótki, są to zaledwie 4 zeszyty i całość aż się prosi o poważniejsze potraktowanie większości wątków i postaci widać tutaj jednak mocny efekt kompresji. Kindt trzeba przyznać dosyć umiejętnie rozpisał fabułę, przez pierwszą połowę ciągłe skakanie po liniach czasowych mocno wprawiło mnie w zakłopotanie i sprawiło że uznałem że lektura jest cokolwiek bezsensowna natomiast druga część sprawia że całość wyraźnie układa się w sensowną mozaikę, chwyt niby strasznie często stosowany w kinie, ale rzadko kiedy wychodzi to dobrze a tutaj się udało. Autor jednak wyraźnie stanął w rozkroku pomiędzy zleceniem na napisanie komiksu bohaterskiego a zabawieniem się motywami z Odysei Kosmicznej 2001 i przyznam szczerze żałuję że trochę bardziej nie poszło to w kierunku hard sf, z tego co się orientowałem tytuł jest jednak kontynuowany więc może tam się wszystko rozwinie. Podsumowując jeżeli ktoś ma ochotę się przekonać jak wygląda połączenie Avengers z produkcją Kubricka (nie ukrywam, dla mnie komiksy stoją o wiele bliżej dziesiątej muzy niż tej pierwszej), to powinien. Dla mnie to drugi przeczytany tomik Valianta od KBoomu i drugi który upewnił mnie że to dobrze wydane pieniądze, mam nadzieję że sprzedaż idzie świeżemu wydawnictwu dobrze i będzie okazja przeczytać kolejne tytuły. Ocena 7+/10.

  "Niesamowita Dokręcana Głowa i inne kurioza" - Mike Mignola. Właściwie nie jestem pewien czy powinienem tu mówić o jakimkolwiek zaskoczeniu, po lekturze zdziwiłem się, że ten komiks nie jest żadnym spin-offem Hellboya. Bez problemu mógł by to być origin BBPO, tytułowy Dokręcana Głowa jest no cóż faktycznie mechaniczną dokręcaną głową, która na zlecenie samego Abe'a Lincolna zajmuje się likwidacją paranormalnych problemów. Tym razem Głowa będzie musiał się przeciwstawić Cesarzowi Zombi, żywemu trupowi który wraz z dwójką pomagierów będzie chciał przeczytać starożytną inkantację i przejąć władzę nad światem, historyjka jest raczej pretekstowa i stanowi tylko pole do prezentacji całkiem sporej ilości udanych dowcipów, absurdalnych rozwiązań fabularnych oraz groteski i makabry połączonych z klimatem gotyckiego weird westu. Tyle połowa albumu, druga połowa to kilka krótkich nowelek luźno powiązanych z Dokręcaną Głową oraz pomiędzy sobą, z których najbardziej do gustu mi przypadły uroczo-smutna wymyślona jakoby przez 7 letnią córkę Mingoli "Czarodziej i Wąż" oraz absurdalnie zabawna nawiązująca do "Wojny Światów" historia o tym jak Doktor Snap i Profesor Cyclops uratowali Ziemię przed inwazją z Marsa. W tym miejscu ostrzegam w tym przypadku identycznie jak w czytanym przeze mnie miesiąc temu "Profesorze Higginsie...", jeżeli ktoś zważa na takie rzeczy to stosunek ceny do długości lektury, to nie jest on specjalnie fantastyczny. Dokręcana Głowa jest niby dwa razy obszerniejszy, ale tekstu jest chyba jeszcze mniej, więc za jakieś 40 złotych mamy jakieś 20 minut radochy. Ocena 7+/10.

  "Star Wars kolekcja Dziedzictwo 1-6" - John Ostrander, Jan Duursema i inni. Kolejna potężna epopeja dwojga twórców, których mocno chwaliłem poprzednim razem i po raz kolejny się nie zawiodłem. Akcja komiksu zaczyna się, aż 130 lat po bitwie o Yavin, czyli długo po śmierci większości bohaterów OT. Nie przedłużając, w Galaktyce znowu nie dzieje się dobrze, władzę przejęli Sithowie pod wodzą stojącego na czele nowego Imperium Darth Krayta, który postanowił zerwać z zasadą mistrz-uczeń i przywrócić starożytne państwo do życia (znowuż jak tysiące lat temu jest ich sporo). Problemem jest to, że stare Imperium wcale się z tym nie pogodziło i pod wodzą byłego zdetronizowanego Imperatora Roana Fela prowadzi z nimi wojnę. W międzyczasie o przeżycie walczy resztka republikańskiej floty oraz rozbity zakon Jedi, których zniszczenie ich świątyni na Coruscant rozgoniło po całej znanej Galaktyce, ale którzy jeszcze mieczy swoich nie złożyli. Bohaterem komiksu jest Cade Skywalker prapotomek wiadomo kogo, który o śmierci ojca podczas ataku Sithów, przystąpił do bandy podrzędnego gangstera, rozpoczął karierę łowcy nagród i uzależnił się od narkotyków którymi próbuje odciąć się od wyczuwania Mocy. Nie oszukujmy się czasy beztroskiego (powiedzmy) hasania po kosmosie na wiecznym haju w towarzystwie zeltrońskiej mechanik i najlepszego kumpla speca od bijatyk będą musiały odejść w niepamięć, Galaktyka jest w potrzebie a krew nie woda. W tym momencie muszę niestety włożyć szpilę w pracę rysowniczki, o ile sama kreska to ciągle naprawdę solidna rzemieślnicza robota, to już autorskie projekty właściwie czegokolwiek są bardzo słabe. Sithowie wyglądają jak najbardziej żenująca podróbka Manowar na czele z samym szefem Kraytem, który swój image pożyczył od wokalisty grupy Lordi. Śmieszy image samego Cade'a, który wygląda jak perkusista jakiegoś nu metalowego bandu z samego początku lat 90tych. Statki kosmiczne w większości nie dość że są po prostu brzydkie to jeszcze pod względem funkcjonalności nie wydają się sensowne, dopiero teraz człowiek naprawdę doceni eleganckie prace dizajnerów od Lucasa. Nie jest to komiks bez innych wad niż rysunki. Więcej, jak go zaczniemy rozkładać na czynniki pierwsze to on tych wad ma całkiem sporo. Drażniący protagonista, z którym nie wiedzieć po co autor zatacza ze trzy razy koło od bohatera do zera umieszczając go w punkcie wyjścia, słabo wykreowany antagonista przy którym Ostrander zapomniał znanej zasady, że mniej najczęściej znaczy lepiej, obdarzając go originem będącym pomieszaniem z poplątaniem w którym nawet miejsce na znajomość z Obi-Wanem się znajdzie (z Krayta to nawet duchy starożytnych Sithów toczą przysłowiową "bekę"). Tak wielka mnogość odnóg fabularnych, że nie wszystkie znajdą satysfakcjonujące rozwiązanie (zeszyt ze świeżo opierzonym szturmowcem, jest świetny, ale co on tam robi?), zakon Rycerzy Imperium który stanowi połączenie byłej imperatorskiej gwardii z zakonem Jedi, niby fajnie, ale oni uznają Imperatora jako żywe wcielenie Mocy i to na dodatek jej jasnej strony (na jakiej zasadzie miałoby to działać?). Nie wykorzystanie potencjału części postaci i sporo, naprawdę sporo innych mankamentów. Natomiast, jeżeli spojrzymy na "Dziedzictwo" jako na całość, to trudno nie docenić ogromu pracy jaką autorzy w swoje dzieło włożyli. Na łamach tych kilkudziesięciu zeszytów, Ostrander napisał całkiem nową trylogię, po odpowiednich zmianach można by z tego nakręcić bez problemu trzy filmy. Mało tego on nie tylko dokładnie przedstawił czytelnikowi dlaczego sytuacja w Galaktyce wygląda tak nie inaczej (czego nie zrobił za bardzo Veitch w "Dark Empire" i wcale Disney w swojej nowej trylogii), ale na dodatek zrobił to najzupełniej sensownie. Fabuła nie dość, że ma przysłowiowe "ręce i nogi" to jest naprawdę wciągająca a świat zaludniony żywymi i świetnie (z kilkoma wyjątkami oczywiście) napisanymi postaciami. Ostrander wyciągnął wszelkie przydatne czy charakterystyczne motywy z oryginalnej trylogii oraz prequeli i przekuć je w swoje naprawdę dobrej jakości autorskie dzieło, czerpiące całymi garściami z filmów George'a, ale jednocześnie mocno stojące na swoich własnych nogach. Ocena (gdyby nie rysunki byłoby wyżej) 7+/10.

  "Star Wars kolekcja - Inwazja 1,2" - Tom Taylor, Colin Wilson. Już od dawna zastanawiałem się o co chodzi z tymi Yuuzhan Vongami, na każdym portalu filmowym na którym była mowa o którymś z nowych filmów zawsze znalazł się, ktoś kto biadolił, że lepiej by nakręcili inwazję Yuuzhan Vongów, no i dzięki kolekcji miałem okazję dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi. Yuuzhan Vongowie to wojownicza rasa spoza Galaktyki, która ma na celu wchłonąć lub zniszczyć wszystko i wszystkich więc niezbyt oryginalnie. Pewnym novum jest to, że nienawidzą normalnej techniki i wykorzystują zaawansowaną biotechnologię, są niewidzialni dla Mocy i oprócz tego z wyglądu przypominają nieco Orków z trylogii Petera Jacksona skrzyżowanych z Predatorami. Komiks stawia nowego czytelnika w dosyć niekomfortowej sytuacji, niby jest to atak nieznanej rasy a z drugiej strony coś dosyć sporo osób ich zna, chwila szperania w internecie i okazało się, że tytułowa inwazja jest bytem istniejącym w postaci książek a niniejsza komiksowa seria jej powiedzmy, że spin-offem. W każdym razie na leżącą na zadupiu znanego kosmosu planetę Artorias nadleci potworna flota w celach wiadomych. Planetą rządzi posiadający dwójkę dzieci król Galfridian, okazuje się były kumpel Luke'a który jako pilot Snowspeedra uczestniczył w bitwie na Hoth. Planeta jest w tym stopniu zamieszkana przez pacyfistów (dosyć dziwnie dobrze uzbrojonych i potrafiących walczyć), że pada dosyć szybko. Od tego momentu jego potomstwo awansuje na głównych bohaterów historii. Syn Finn, uratowany przez Luke'a dołącza do Akademii Jedi a córka Kaye wraz z matką - Królową zostaje porwana w niewolę przez Vongów. Z dwojga rodzeństwa bardziej przypadła mi do gustu zadziorna i mająca ognisty charakterek (zdecydowanie po mamie) dziewczyna, Finna też daje się polubić bo i jemu przekorności trudno odmówić, ale on cierpi na ten sam syndrom zajebistości, który położył postać Rey. Streszczać nie będę, ale historia jest naprawdę wciągająca, na przemian będziemy obserwować dwójkę bohaterów a czasem zboczymy nieco z głównych ścieżek aby spojrzeć co się dzieje w innym miejscu, zobaczyć że Republika zatoczyła koło i znowu nadaje się do obalenia, czy na chwilę pobyć z klasycznymi bohaterami. Jest kilka całkiem fajnych fabularnych twistów, no i świetna końcowa bitwa w której siły Sojuszu i resztek Imperium będą się musiały ze sobą sprzymierzyć widok, X-Wingów ściągających z Tie Fighterów ogień na siebie, czy Szturmowców umierających podczas osłaniania ewakuacji cywilów "bezcenny". O ile fabularnie "Inwazja" stoi zdecydowanie ponad przeciętną, to rysunki...robią to również. Nie jest to żadne wiekopomne dzieło, ale ja lubię ten styl charakteryzujący się nerwowym na pozór niedbałym stawianiem sporej ilości kresek. Bardzo fajnie oddano sceny batalistyczne i na pochwałę zasługują (zwłaszcza podczas bitwy na tej planecie z jakimś kwaśnym deszczem czy czymś) projekty broni czy pancerzy, nareszcie wyglądają jak narzędzia do robienia krzywdy bliźniemu. Na koniec, "Inwazja" interesująca historia w dosyć ponurych i brutalnych klimatach, której minusem jest to, że stanowi tylko poboczny fragment większej całości i jak się skończyła wojna z przybyszami z innej galaktyki nie będzie nam dane zobaczyć. Ja bawiłem się naprawdę dobrze. Ocena 7+/10.

  "Star Wars kolekcja - Karmazynowe Imperium 1,2" - Mike Richardson, Randy Stradley, Paul Gulacy. Kupiłem niegdyś kilka pojedynczych numerów SWK i miałem okazję przeczytać początek tego cyklu, kto by pomyślał, że tyle lat później w końcu będę miał okazję go dokończyć. Trzeba przyznać, że zapowiadało się ciekawie. Fabuła dosyć bezpośrednio wywodzi się z "Dark Empire" i chociaż można spokojnie czytać bez jego znajomości, bo wszystko jest wytłumaczone to jednak dobrze byłoby prace Veitcha znać. Głównym bohaterem jest Kir Kanos (przed)ostatni członek Czerwonej Gwardii Imperatora, który ściga Carnor Jaxa byłego przyjaciela z oddziału (z braku innego określenia to przyjaciel, na końcu zostanie to wyjaśnione), którego określa jako zdrajcę, który doprowadził do śmierci innych gwardzistów a także pomógł samemu Palpatine wyciągnąć nogi. Jax od tamtych pięknych czasów mocno obrósł w piórka i z lokaja zmienił się w jednego z imperialnych Panów Wojny,  mającego chrapkę na zajęcie pierwszego miejsca w wyścigu po spadek po swoim byłym pracodawcy. Ba nawet nauczył się on podstaw posługiwania się mocą, chociaż to co umie sprowadza się do zgniatania kulek, nic wartego wspomnienia raczej. Po drodze będzie oczywiście ruch oporu z gorącą panią kapitan ze słabością do złych chłopców, zdrajcy w ich szeregach, pościgi, bijatyki itp. Cała historia jest sprawnie i co najważniejsze rozsądnie napisana, największym plusem napewno możliwość zajrzenia za kurtynę tajemnicy zakrywającej Imperialną Gwardię, na minus czarny charakter, sprawia wrażenie nieco generycznie stworzonego "ostatniego bossa", ale za to chociaż fajnie wygląda, więc niech będzie. W drugim rozdziale "Karmazynowe Imperium 2:Rada we Krwi" dowiemy się, że Kir Kanos wcale nie udał się na zasłużone wakacje, tylko jako ciągle wierny swojemu zmarłemu władcy żołnierz, ciągnie swoją wendettę, chcąc uśmiercić radę rządzącą rozpadającym się Imperium jako bezpośrednio lub pośrednio odpowiedzialnych za śmierć tegoż że władcy. W międzyczasie rozzuchwalone bałaganem w Galaktyce Czarne Słońce również zamierza coś ugrać na sytuacji. Kanos na swój cel weźmie zatem członków rady na czele z kojarzącą się z Neronem marionetką jakiegoś tajemniczego zakapturzonego śmierdzącego Sithem przybysza oraz Grappę najgłupszego przedstawiciela rodziny Hutt. Ze smutkiem stwierdzam, że to nie jest dobry komiks, dosyć infantylny z niesatysfakcjonująco bądź wcale nie rozwiązanymi wątkami, autor wyraźnie zbyt wiele srok chciał naraz złapać za ogon, na dodatek brakuje tutaj silnego czarnego charakteru, choćby tak stereotypowego jak Carnor Jax. Lekko się poprawia w trzecim rozdziale "Karmazynowe Imperium 3:Imperium Utracone", gdzie nasz antybohater wejdzie w drogę kolejnemu imperialnemu renegatowi mającemu chrapkę na tron (niestety jeszcze słabszemu niż antagonista z pierwszego KI) oraz zaplącze się w dyplomatyczną awanturę mającą pogodzić Sojusz z częścią "ludzkiej twarzy" Imperium, czyli siłami Admirała Pelleaona. W sumie o samej fabule cyklu "Karmazynowe Imperium" mogę się dosyć ciepło wypowiedzieć, bardzo dobra pierwsza część, raczej średnia ale ciągle nadająca się spokojnie do czytania druga czy całkiem przyzwoite zakończenie trzymają poziom, niestety nie mogę tego samego powiedzieć o rysunkach. Rysunki Gulacy'ego są naprawdę słabe, cała stylistyka kojarzy się z komiksem dla dziecięcego czytelnika, tyle że musiało by to być dziecko z kompletnie zaburzonym odczuciem piękna. Brzydkie kwadratowe twarze, wyraźne problemy z perspektywą i rysunkami innymi niż rzut "z przodu" oraz "z boku", plaga zeza która nawiedziła Galaktykę i wiele innych poważnych bądź nie mankamentów. Jedyne za co mogę pochwalić faceta to całkiem nieźle oddane sceny akcji a zwłaszcza walk na miecze, nie jest to łatwe patrząc się na inne komiksy z kolekcji a jemu to się naprawdę udaje, tyle że co z tego skoro jak się kończą bić to zaraz zaczynają rozmawiać i znowu trzeba patrzeć się na te zbliżenia twarzy? W "jedynce" i "dwójce" sytuację od biedy ratują kolory nałożone przez P. Craiga Russela, w "trójce" zajął się nimi niejaki Michael Bartolo wyraźnie zachwycony możliwościami technologicznymi kart VGA i ich 256 kolorów, przez co całość wygląda dosyć koszmarnie, za to Gulacy wyrobił sobie chyba rękę, bo kreska chociaż niepiękna to jednak lepsza niż w pierwszych dwóch. Podsumowując to całkiem dobry komiks jest, gdyby tylko dostał go do narysowania ktoś bardziej utalentowany i nieco bardziej przemyślano ogólną konstrukcję fabularną mogło być naprawdę znacznie lepiej. Ocena 6+/10.



3. Najgorszy przeczytany:

   "Star Wars kolekcja - Akademia Jedi" - Dosyć gruby tom złożony z trzech segmentów. Pierwszym jest "Lewiatan" przygotowany przez Kevina J. Andersona, którego znam z powieści o niezniszczalnych myśliwcach zmiatających jednym strzałem całe układy słoneczne oraz serii gwałtów dokonanych na "Diunie" a narysowana przez Dario Carrasco Jr. Nie jest to z pewnością najgorszy komiks jaki w życiu czytałem, ale za dobry to on też nie jest, zwykła przygodówka jakich setki. Grupa młodocianych Jedi z Akademii Luke'a poluje na jakiejś planecie na wielkiego potwora który zniszczył całą osadę górniczą. Anderson oczywiście nie mógł się powstrzymać od swoich fajansiarskich pomysłów w stylu potwór żywi się duszami zabitych, które przetrzymuje w jakichś pęcherzach, a jeden kolega zostawia drugiego śpiącego w labiryncie po którym krąży potwór bo tam ma być "bezpieczniejszy". Cóż, wiem że mogło być gorzej. Drugim rozdziałem jest "Związek" Michaela A. Stackopole, którego nazwisko skądś znam, tylko nie pamiętam skąd. Ma on przedstawić ślub Luke'a Skywalkera z Marą Jade i nie rozumiem dlaczego do w sumie tak ważnego wydarzenia wybrano faceta z wyraźnymi ciągotami w kierunku grafomanii. Ten komiks jest tak bełkotliwie napisany, że w sumie miałem problem z domyśleniem się co się dzieje aktualnie i o czym dane postacie rozmawiają. Napewno wybierali sukienkę dla Mary i grupa imperialnych kojarzących się z Gangiem Olsena na czele których stoi podobno były moff mieszkający w kanałach chce dokonać zamachu. Lektury nie ułatwiają rysunki Roberta Teranishiego, ja ogólnie jestem wielkim fanem takiego stylu podchodzącego pod Jae Lee, tyle że w tej akurat historii raz, że one nie pasują, dwa artystę to jeszcze jakieś 10 lat praktyki przy sztalugach powinno czekać przed przyjęciem zawodowego kontraktu. On wszystkie twarze rysuje dokładnie tak samo, z całej gamy postaci rozpoznawałem jedynie Luke'a, Hana i Mon Mothmę po fryzurze, jeżeli któraś z tych postaci nie pojawiała się na panelu, albo w dymku nie pojawiło się konkretne imię to dzięki genialnie przejrzystemu "scenariuszowi" nie byłem w stanie stwierdzić czy oglądam właśnie Rebeliantów czy Imperialnych. Wielki "plus" za równie "genialne" zakończenie, poważnie to komiks poniżej wszelkiej krytyki. Trzecim rozdziałem jest "Chewbacca" różnych autorów będący zbiorem kilku krótkich nowelek będących wspominkami różnych postaci znanych lub nieznanych, oddających hołd najbardziej znanemu w Galaktyce mieszkańcowi Kashyyk. Ku mojemu zdziwieniu okazuje się, że tragicznie zmarłemu, nie miałem pojęcia że ktoś, kiedyś, gdzieś zabił Chewbaccę, dziwne że komiksu o jego śmierci nie dano w kolekcji to tak na zdrowy rozum bardzo ważny moment był. W sumie ten rozdział był całkiem fajny, sprowadzał się do tego że Chewbacca był zajebisty, w sumie wszyscy wiedzą że był zajebisty więc nie było to strasznie potrzebne, ale jako lektura sprawdzało się całkiem nieźle no i na tle reszty wygląda jakby wyszło spod pióra Tołstoja. Ocena całości 4/10.


4.   Zaskoczenie na minus:

 "Podwodny Spawacz" - Jeff Lemire. Rzecz o Jacku Josephie facecie, który zarabia na życie prowadząc prace podwodne na platformie wiertniczej, spodziewa się on dziecka a ta sytuacja go wyraźnie przerasta. Podczas pracy na głębokości, przydarza mu się wypadek połączony z dziwną wizją (?) po którym zostaje on wysłany na urlop do domu. Żona jest wyraźnie zadowolona z tego stanu rzeczy, licząc że Jack będzie stanowił dla niej oparcie w czasie mającego zaraz nastąpić porodu, ale Jackowi jest to zupełnie nie w głowie, zajęty jest on w tej ważnej chwili całkowitym odjazdem w głąb swoich wspomnień o ojcu miejscowym pijaczku i jednocześnie doskonałym płetwonurku, który któregoś dnia wszedł do oceanu i już z niego nie wyszedł. Będę szczery dosyć ciężko mi było określić czy wydarzenia o których czytałem są jakimś nadprzyrodzonym zjawiskiem, czy jedną wielką halucynacją bohatera, czy może jakimiś jego wewnętrznymi przemyśleniami. Rysunkowo nie do końca mi podszedł ten album, napewno przypadły mi do gustu podwodne ujęcia oraz rewelacyjne plansze oddające melancholijny klimat opustoszałego nadmorskiego miasteczka. Nie podobały mi się postacie i ich twarze, ja rozumiem że to nie jest mainstreamowy komiks, ale to nie oznacza automatycznie że musi wyglądać jakby autor spędził nad każdą stroną jakieś 5 minut i dał natychmiast po skończeniu do druku nie nanosząc żadnych poprawek. Komiks jest fajny, ma inteligentnie skonstruowane postacie, rozsądnie przedstawiony chociaż dosyć niestandardowy sposób na przepracowanie traumy z dzieciństwa i napewno imponuje pewną dawką odautorskiej szczerości (czuć przez skórę, że to dosyć osobisty komiks). Natomiast to wszystko jest trochę zbytnio przewidywalne, brakuje tu jakiegoś efektu zaskoczenia i nie wiem może większego stopnia skomplikowania? Znam oczywiście prościutkie historyjki, które pokochał cały świat ale one z reguły są wybitne, ten komiks w moim przekonaniu wybitny nie jest. Chyba się jednak trochę zbyt dużo nasłuchałem o jego genialności i mimo że raczej nie daję się raczej na takie haki łapać to nie sprostał on moim podświadomym oczekiwaniom. Tym niemniej lektura z pewnością warta swojego czasu. Wydanie Kboom na poziomie, papier offset, kilka rysunków w dodatkach, bełkotliwie brzmiącego tłumaczenia nie zauważono. Ocena 7/10.
 
  "Star Wars kolekcja Dziedzic Imperium 1,2" - Mike Baron, Olivier Vatine, Terry Dooson, Davin Biukovic. Komiksowa adaptacja, chyba najsłynniejszej powieści ze świata Star Wars, czytałem to jako dzieciak (zresztą do dzisiaj mi zostały tamte egzemplarze), ale skłamałbym jakbym powiedział, że wiele z tej lektury zapamiętałem. Co do jej rzekomej genialności to byłem zawsze dosyć pełen sceptycyzmu, z lektury wiele nie zapamiętałem, ale słowo "łał" takie jak po pierwszym czytaniu dajmy na to "Władcy Pierścieni" to bym raczej zapamiętał, zresztą znam kilka innych utworów Zahna, facet to zwykły wyrobnik jakich dziesiątki. Tak czy inaczej  trzeba przyznać, że historia zmagań Sojuszu z ostatnim Wielkim Admirałem zdychającego Imperium jest interesująca. Są wielkie bitwy, są bijatyki i pościgi na mikroskalę, są fabularne twisty, są również szpiegowskie akcje i wielka polityka, znajdzie się również miejsce na pojedynki na miecze świetlne całość wprowadza mocno prominentne postacie do uniwersum, zatem znajdziemy tutaj wszystko co potrzebne a całość trzyma się kupy i nie nudzi. Natomiast co tutaj zawodzi? To co w przypadku większości tego rodzaju adaptacji, zbyt mała objętość. Oryginał to 3 dosyć grubaśne tomy, tutaj skompresowane do 17 zeszytów i jest to wyraźnie zbyt mało. Komiks jest przegadany a i tak nie otrzymujemy wystarczającej ilości informacji (fragment z bitwą o Sluis Van czytałem dwa razy a i tak nie załapałem o co tam chodzi), sporo wydarzeń potraktowanych jest wyraźnie "po łebkach", miejsca okazało się tak mało, że najgenialniejszy strateg Imperium, dostał najbardziej żenującą scenę śmierci jaką widziałem, czyli taką której nie widziałem bo zabili go poza kadrem. Jeżeli miałbym się czegoś czepić tak sensu stricte "fabularnego" to właśnie ta genialność Thrawna, która raczej zahaczała o przewidywanie przeszłości i nie udało jej się przebić przez mój poziom przyjmowania kitu, oraz postać Joruusa C'Baotha szalonego Jedi, który prawdopodobnie miał być groźny, ale tutaj zachowywał się jak klaun i tak samo był rysowany, za każdym razem jak się pojawiał na obrazku to zaczynałem nucić "Yakety Sax", nie wiem może u Zahna było inaczej. Pod względem graficznym nie jest źle, za oprawę odpowiada trzech rysowników, dzielących się pracą mniej więcej po równo. Najmniej przekonujący jest pierwszy, styl może i elegancki ale pasujący raczej do komiksów dla młodszego czytelnika, jako drugi wkracza znany już polskiemu czytelnikowi i przeze mnie nie bardzo lubiany Dodson, ale tutaj jego o wiele bardziej realistyczny niż w późniejszych produkcjach dla Marvela i DC styl sprawdza się najlepiej, trzecia część to kompromis pomiędzy dwoma poprzednimi stylami. Suma summarum rysunki raczej na plus, chociaż drażnią różnice pomiędzy trzema artystami (u każdego Thrawn wygląda inaczej, a Noghri to już wogóle są nie do rozpoznania). Na koniec wciągająca lektura, której napewno daleko do przypisywanej jej niesamowitości, ale też i w sumie nieco lepsza niż to czego się spodziewałem, która jednak zapada się pod ciężarem własnej konstrukcji, jestem przekonany że dodatkowe 3-4 zeszyty mocno by pomogły całości. Ocena 6+/10.

  "Star Wars kolekcja X-Wingi:Eskadra Łotrów 1-5" - Michael A. Stackpole i inni. "Nieźle się zaczyna" pomyślałem, jak zobaczyłem w spisie treści nazwisko gościa, który odpowiadał za wesele Luke'a. I w pewien sposób nie pomyliłem się, facet ma wyraźne kłopoty z logicznym rozpisaniem ciągu przyczynowo-skutkowego. Odniosłem wrażenie, że on ma w głowie dokładnie zaplanowany przebieg wydarzeń, tylko nie bardzo to potrafi przelać na papier. Napewno jest lepiej niż w przypadku w/w wesela i przygody eskadry Łotrów są o wiele sensowniejsze, ale dalej zdarzają się całe sekwencje zdarzeń przy których drapałem się po głowie (historia ze świątynią Sithów, niektóre momenty na akademickiej planecie, porwane dziecko w ostatniej historii, wewnętrzna przemiana Hrabiego Fela). Nie ma nad czym deliberować, zainteresowani wiedzą, że Łotr to kodowa nazwa star warsowego odpowiednika Dywizjonu 303, czyli najlepszych z najlepszych, przydzielanych do ciężkich zadań. Na te pięć tomów, składa się kilkanaście opowiadań z których niektóre są dłuższymi ciągami fabularnymi. Poziom ich jest różny, ale w większości wypadków zadowalający. Napewno zaletą jest to, że raz członków (i członkinie rzecz jasna) eskadry naprawdę da się polubić to mimo tego że oczywiście zgodnie z gatunkiem potrafią zestrzeliwać całe klucze Tie jednym naciśnięciem spustu, nie są oni nieśmiertelni. Stackpole potrafi od czasu do czasu zabić bohatera z którym już zdążyliśmy się zżyć, dwa mają jasno określone i nie pozbawione zwykłych ludzkich przywar charaktery. Scenarzysta nie popełnił błędu czyniąc z nich nadludzko odważne maszyny do zabijania, np. bohaterowie wyraźnie chcą uniknąć walki ze swoimi odpowiednikami z Imperium a jedna z pilotek w którymś momencie wyraźnie twierdzi, że chce odejść bo śmiertelność w eskadrze jest zbyt wysoka i ona po prostu się boi. Na minus to, że jednak widać często spore uproszczenia fabularne dla młodego czytelnika, a także Tie Fightery ze sklejki i płótna niczym samoloty z I WŚ, da się je zestrzelić z ręcznego blastera, ba jeden nawet spada po trafieniu rzuconym kamieniem. Z rysowników najbardziej przypadł mi do gustu John Nadeau ze swoimi pracami i w sumie całkiem przyzwoity Darko Macan, chociaż nie ma mowy tutaj o żadnym zachwycie. Niestety seria rysunkami nie stoi i to widać, za to możemy popodziwiać naprawdę śliczne okładki. Z ciekawostek, uwaga uwaga aż mnie przytkało ze zdziwienia...w pierwszym tomie znajdują się dodatki!!!! Po raz pierwszy od początku kolekcji po prawie sześćdziesięciu numerach znajdziemy trochę tekstów o statkach kosmicznych i przedstawione sylwetki bohaterów i złoczyńców występujących w serii (radzę ominąć, to właściwie streszczenia kolejnych zeszytów). Do tego Wedge tłumaczący się, dlaczego uciekł z korytarza na Gwieździe Śmierci (w końcu ktoś zauważył, że to w sumie tak jakby była haniebna spierdolka). Jakby co nie zarażać się pierwszym tomem, seria z zeszytu na zeszyt rozwija (raczej rozkłada) skrzydła. Na koniec, cykl X-Wing nie powinien raczej znaleźć się w tym podpunkcie, po prostu przyjąłem założenie które uznaję przy zakupie każdego interesującego mnie komiksu, że jest to komiks co najmniej dobry. A ten jest po prostu przyzwoitym czytadełkiem, w sumie nie nudziłem się chociaż jest w kolekcji kilka o wiele lepszych tytułów. Ocena 6-/10.

Offline rekinn

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #217 dnia: Śr, 20 Maj 2020, 10:36:36 »
Beznadziejny maj:

- Batman: Court of Owls Essential Edition; nawet fajne, ale Metal bardziej mi się podobał. Znam popularne zarzuty wobec komiksu, np. o to, że Gacek nie wiedział o sowach, a dzieci od lat recytowały wierszyki na ulicy. Mam wrażenie, że to czepialstwo, mnie tam to nie przeszkadzało. Mam za to spory problem ze sceną, gdzie Bruce daję w mordę Dickowi. W pierwszej chwili jest mi po prostu przykro, że Snyder pomyślał, że takie coś może się spodobać, czytelnikowi, że traktuje mnie jak barana. Potem, z przerażeniem zastanawiam się, że może i to sam Snyder myśli, że to jest cool, a to by oznaczało, że jest baranem i dzieckiem. Poza tym komiks spoko, mogę każdemu polecić.

- Royal City 1-3; wszystko pięknie, ładnie, ale JA TO JUŻ CZYTAŁEM!!! Tzn. nie do końca czytałem, ale znam tą historię!!! Takiej kalki pomysłu dawno nie widziałem. Oglądaliście "Nawiedzony dom na wzgórzu", ten miniserial, co go Netflix wypuścił? Przecież to jest prawie to samo. To by oznaczało, że Lemire zerżnął pomysł z książki. Ja nawet nie twierdzę, że zrobił to specjalnie i z premedytacją.
I tu i tu członkowie się zbierają, bo tragedia w rodzinie. I tu i tu jojczą i się miotają. I tu i tu jest brat uzależniony od używek. I tu i tu jest też brat pisarz, który ma problemy ze swą nową książką. I tu i tu brat pisarz kończy opowieść. No nawet i tu i tu brat pisarz ma problemy małżeńskie. No ludzie. Ostatni raz kupiłem Lemire. Poza tym spoko komiks, mogę polecić każdemu, kto nie czytuje zbyt dużo Kinga i nie zna "Nawiedzonego domu na wzgórzu".

Offline misiokles

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #218 dnia: Śr, 20 Maj 2020, 12:21:55 »
Nawiedzony dom na wzgórzu - książka a Nawiedzony dom na wzgórzu - serial to dwie różne opowieści. Można by powiedzieć, że twórcy serialu zżynali z Lemire'a :)

Offline bibliotekarz

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #219 dnia: Śr, 20 Maj 2020, 12:30:30 »
Znam popularne zarzuty wobec komiksu, np. o to, że Gacek nie wiedział o sowach, a dzieci od lat recytowały wierszyki na ulicy. Mam wrażenie, że to czepialstwo, mnie tam to nie przeszkadzało.
A nie przeszkadzały Ci takie sceny jak np.
Spoiler: PokażUkryj
kiedy Batman w pełni sił i sprawności daje się pokonać Szponowi i krąży wiele dni uwięziony w labiryncie nie potrafiąc nijak się z niego wydostać a potem nagle wygłodniały i wycieńczony nagle po prostu rozwala labirynt kopniakiem i pokonuje przeciwnika?
Batman returns
his books to the library

Offline Nawimar III

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #220 dnia: Wt, 02 Czerwiec 2020, 23:21:07 »
Maj
 
Thor Niegodny
– próba okrężnego powrotu Syna Odyna do roli Thora wpadła całkiem udanie, choć na pointę tej opowieści będzie trzeba jeszcze trochę poczekać.   

Punisher MAX t. 8 – Aaron „przebił” Ennisa. Nie każdy może to o sobie powiedzieć.
 
Argentyna – powrót mistrza Andreasa w autentycznie udanym stylu. Nastrojowo gęsta, mozaikowa fabuła z użyciem motywów znanych z jego najbardziej cenionych prac. 
 
Multiwersum – fascynująca galeria wieloświatów nasycona erudycją scenarzysty, rozmachem i nieszablonowym poczuciem humoru. Znakomicie spisali się także oddelegowani do tego przedsięwzięcia rysownicy. Aż żal że część spośród zawartych tu konceptów Morrisona (np. realia Ziemi-20) nie doczekały się kontynuacji w pełnowymiarowych seriach lub przynajmniej mini-seriach.
 
Superbohaterowie Marvela: X-23 – zgrabnie rozpisana opowieść acz z kategorii takich do których na ogół już się nie wraca. Ponadto rozrysowana w nieprzesadnie udolnie imitowanej stylistyce w swoim czasie wielbionego przez część czytelników Mike’a Turnera.
 
Harleen – autorska interpretacja upadku Harleen Quinzel w wykonaniu Stjepana Šejića zapewne nie doczeka się statusu dzieła kanonicznego. Mimo tego i tak warto ten tytuł rozpoznać; choćby z racji starannie wykonanej warstwy plastycznej i konsekwentnie prowadzonej fabuły.
 
Daredevil Franka Millera t.3
– absolutny „musiszmieć”. Crème de la crème millerowskiego mocnego uderzenia oraz rewolucji, która dokonała się w superbohaterskim komiksie w toku lat 80. Do tego z udziałem m.in. oszałamiającego jakością swojej pracy Billa Sienkiewicza.
 
Conan – Miecz Barbarzyńcy t.1 – nowe otwarcie komiksowych dziejów Cymeryjczyka w wykonaniu Gerry’ego Duggana być może ustępuję równolegle publikowanej interpretacji Jasona Aarona. Niemniej tzw. klimat oryginalnych opowieści o tej postaci (a przy okazji z odniesieniami do tekstów z udziałem Kulla) został uchwycony, a sama fabuła przekonująco poprowadzona.
 
Kryzys bohaterów – jeszcze jeden dowód na zdecydowanie zbyt dobrą prasę odpowiadającego za scenariusz tego tytułu Toma Kinga. Jedno z najbardziej niedorzecznych i po prostu niepotrzebnych przedsięwzięć we współczesnym komiksie superbohaterskim. Tylko wysiłku zdolnych plastyków żal i straconego czasu czytelników.
 
Alix Senator t.3 – udana kontynuacja fachowo i z polotem realizowanego przedsięwzięcia, którym okazało się przybliżenie według współczesnych standardów perypetii jednej z klasycznych osobowości komiksu frankofońskiego.
 
Gideon Falls t.3 – nie wiem jak Lemire to robi, ale z tomu na tom jest coraz lepiej. Konsekwentnie rozbudowuje realia przedstawione serii, a przy okazji udowadnia, że z mocno obecnie eksploatowanego motywu da się jeszcze wiele wykrzesać.
 
Bractwo Magów – pomimo talentu i błyskotliwości Mark Millar nie uniknął kilku autorskich „wpadek”. Niniejszy tytuł w żadnym wypadku nie jest jedną z nich. Mało tego, w moim przekonaniu jest to jeden z najbardziej zgrabnie rozpisanych utworów w dotychczasowym dorobku szkockiego autora. Jest napięcie, fabularne zawirowania i przekonujące swoją motywacją osobowości. Dobry materiał wyjściowy na telewizyjny serial ku czemu wspomniany scenarzysta zdaje się usilnie zmierzać.

Offline chch

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #221 dnia: Śr, 03 Czerwiec 2020, 08:20:16 »
@SkandalistaLarryFlynt
Michael A. Stackpole napisał całą serię powieści o eskadrze łotrów (raczej dobrze ocenianą). A Chewbacca zginął w pierwszej powieści opowiadającej o inwazji Yuuzhan Vongów pt. Wektor Pierwszy.

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #222 dnia: Pt, 05 Czerwiec 2020, 13:58:39 »
  Podsumowanie maja. W tym miesiącu całkiem sporo czytania, i znowuż głównie nadrabianie kolekcji. Tym niemniej udało mi się po WKKM zamknąć drugą kolekcję czyli Star Wars, czas chyba na dokończeniu WKKDC. UWAGA UWAGA mogą pojawić się SPOILERY!!!


1. Najlepszy:

  "Zabij albo Zgiń" - tomy 1-4 - Ed Brubaker, Sean Phillips. Cóż pewnie się narażę kilku osobom na forum, ale jakimś wielkim fanem Brubakera to ja nie jestem. Owszem trudno zaprzeczyć, że facet jest ponadprzeciętnym scenarzystą tak samo jak nie zaprzeczę że gra w komiksowej pierwszej lidze, natomiast w/g mnie do miejsc premiowanych udziałem w Lidze Mistrzów to mu sporo brakuje. Tak czy inaczej będąc za to fanem stylu  jakim operuje Phillips, zainteresowany treścią (tutaj ostrożnie, bo Fatale wydawało się że trafia w 10 w przypadku mojego gustu a kompletnie mi nie podeszło) no i nie oszukujmy się powiązaną z wydawcą Non Stop Comics zasadą Cena Czyni Cuda, zakupiłem całą zawartą w czterech tomach serię. Bohaterem i jednocześnie narratorem historii jest Dylan student będący na etapie zdobywania tytułu doktora, pogrążony w stanie permanentnej depresji na dodatek beznadziejnie zakochany w dziewczynie swojego współlokatora, który postanawia popełnić nie pierwszą zresztą w swoim życiu próbę samobójczą dokonując skoku z kamienicy w której cała trójka wspólnie mieszka. O dziwo skok nie wysyła go do kostnicy a jedynie do szpitala a Dylanowi ukazuje się demon, który składa mu ofertę nie do odrzucenia, bohater będzie utrzymywał się przy życiu dopóty, dopóki będzie zabijał jedną osobę miesięcznie. Protagonista, może i niezbyt w pełni zdrowia psychicznego ale jednocześnie jest na tyle zdrowy żeby zdawać sobie sprawę, że ta sytuacja jest tak dziwna że może być tylko omamem jego chorego mózgu. Halucynacje czy nie, Dylan postanawia jednak przystać na prawdziwą bądź nie propozycję, na cel swoich morderstw przyjmując bardziej akceptowalne moralnie środowisko przestępcze. Pod względem ilustracji, albumy wyglądają świetnie, realistycznie oddająca bohaterów a jednocześnie oszczędna bez zbędnych ozdobników kreska idealnie pasuje do kryminalnego charakteru całości, piękne kadry ukazujące miasto z oddali zwłaszcza te w czasie opadów śniegu oraz umiejętne operowanie światło-cieniem, to znak firmowy. Podejrzewam, że rysunki sporo by straciły ze swojego czaru gdyby nie praca kolorystki Liz Breitweiser, zimne, wyblakłe kolory mają za zadanie ukazanie zimnego, smutnego świata Dylana ożywianego jedynie czerwienią jego kominiarki, krwi mordowanych ludzi oraz rudością włosów wybranki jego serca Kiry. Owszem można powiedzieć o tym komiksie, że nie jest jakoś strasznie oryginalny i związaną z tym pewną przewidywalność. Można też zarzucić momentami tanie filozofowanie połączone z równie tanim moralizatorstwem. Na dodatek w moim mniemaniu komiks jest nieco zbyt długi (lub lekko niewłaściwie skonstruowany, chyba więcej miejsca można było poświęcić pani detektyw) i przy czytaniu trzeciego i czwartego tomu byłem już lekko zmęczony ramką z napisem "teraz was zaskoczę". Tym niemniej to nadal kawał naprawdę dobrej roboty. Brubakerowi udało się połączyć gatunki takie jak dramat psychologiczny, dreszczowiec połączony z horrorem (raczej urban fantasy), kryminał neo-noir, obyczajowy romans czy w końcu klasyczną sensację w zgrabną wciągającą historię. Wśród tych wszystkich fabularnych zmyłek i wybiegów które stosuje autor w celu podrzucania nam fałszywych tropów znajdzie się również miejsce na polemikę z mitem mściciela-superbohatera. Ocena końcowa miała być niższa, ale co tam to naprawdę dobry komiks jest. 8/10.


2. Zaskoczenie na plus:

  "Batman Biały Rycerz" - Sean Murphy. Zdaje się pierwszy u nas wydany w ramach DC Black Label czyli linii przeznaczonych dla nieco starszego czytelnika komiksów. Kolejna interpretacja związków łączących Batmana i Jokera wciśnięta w ramy elseworldu i to kolejna udana interpretacja. Punktem wyjściowym jest fakt, że Joker podczas kolejnej rozróby rozkręconej z Człowiekiem Nietoperzem "zażywa" leki psychotropowe, które leczą go z jego szaleństwa i przywracają na łono społeczeństwa jako normalnego porządnego obywatela. Joker teraz już pod nazwiskiem Jack Napier na byciu normalnym porządnym obywatelem pozostać nie zamierza i chce odpłacić za swoje poprzednie uczynki rozpoczynając polityczną karierę oraz oczyszczając miasto z korupcji, przestępstw i nędzy a przede wszystkim pozbywając się Batmana, którego szaleńcza krucjata nabiera coraz większego tempa. Dodawać nie trzeba, że Batman nie znany ze swojej przesadnej wiary w bliźniego jest przekonany, że twarz Napiera wystarczy lekko poskrobać palcem aby znaleźć pod spodem biały makijaż, więc ta dwójka musem się znajdzie na kursie kolizyjnym, a tymczasem z ciemności wypełznie na świat całkowicie nowo/stary wróg. Podczas lektury "Chrononautów" zakochałem się w rysunkach Murphy'ego i tutaj wcale moje uczucia się nie zmieniły, momentami można się zastanawiać czy ostra nieco przeważająca szalę na korzyść animacji bardziej niż korzyść realizmu kreska pasuje do koncepcji albumu ale rzadko mi to zgrzytało. Postacie wyglądają wyraziście, tła co bardzo lubię pełne szczegółów. Rewelacyjnie w batmanowy klimat wpasowuje się kolorysta Matt Hollingsworth, bure, ponure i wyprane kolory doskonale podkreślają atmosferę pogrążonego w degrengoladzie Gotham (aczkolwiek zastanawiam się czy nie można było tego w kilku momentach ożywić). Obydwaj panowie sięgają do najzupełniej klasycznej mitologii miasta wypełniając je budynkami w stylu art-deco bądź też takimi w duchu szkoły bauhausu co w połączeniu z wiecznie zadymionym lub zamglonym niebem oraz powybijanymi szybami oraz ogólnym ruderowatym stanem uboższych dzielnic sprawiło, że w końcu poczułem się jakbym się znalazł w prawdziwym Gotham. Z pewnością warto zwrócić uwagę na ogrom ogólno-batmanowych nawiązań, w jaskini stoją wszystkie modele batmobili jakie kiedykolwiek znalazły się na ekranach, lub będziemy mieli okazję zobaczyć steampunkowe lodowe działo rodem z Batman & Robin. Murphy niby nie starał się wymyślić koła na nowo nakreślając więzi łączące Batmana i Jokera, to dalej dwaj zafiksowani na swoim punkcie osobnicy nie potrafiący zaprzestać swojego śmiertelnego tańca przy którym depczą i tak już znękane miasto, ale potrafił dodać coś nowego i ciekawego od siebie (Joker zakochany w Batmanie, ma to pewien sens i urok). Tak naprawdę ten komiks stoi rewelacyjnie napisanymi postaciami. Mamy nareszcie świetnie napisanego Batmana (nie snyderowskiego nudziarza ani kingowskiej ofermy) i równie dobrze (chociaż kontrowersyjnie) pisanego Jokera,  doskonały występ Barbary (takoż Dicka i Gordona, czuć że oni Bruce'a się naprawdę obawiają!!!) czy fantastycznie poprowadzoną Harley Quinn (a właściwie dwie, w tym świecie funkcjonują dwie Harley). Do tego pełno smaczków dla fanów w stylu świetnie pomyślanej historii ostatniego spotkania Jokera i Jasona Todda. O ile pod względem kreacji postaci i świata ten komiks to mistrzostwo to pod względem samej fabuły momentami się przewraca. Sam fakt, że Joker może być przez jakiegokolwiek mieszkańca Gotham uznany za tego dobrego wydaje się mocno bezsensowny (oczywiście możemy tu uznać zasady rządzące elseworldami, w/g fabuły Jokerowi nigdy nie udowodniono morderstwa), komiks w drugiej części zmienia się w typowego akcyjniaka superhero, można się uczepić przekombinowanego i nazbyt komiksowego sposobu w jaki zostaje przejęta kontrola nad przestępcami w Gotham a zakończenie jak na mój gust jest trochę przesłodzone, ciężko będzie też ukryć fakt, że historia jest skierowana jednak do mocno obeznanych w uniwersum fanów. Natomiast w tym konkretnym przypadku warto na to wszystko przymknąć oko, zawiesić na chwilę nieco wyżej poziom niewiary i dać się ponieść lekturze. Ja osobiście dawno nie miałem takiej radochy z lektury komiksu o Batmanie. Nie jestem pewien czy ten album znajdzie się w ścisłym kanonie przygód Człowieka Nietoperza, ale jak na moje oko amatora jakieś szanse są, dla fanów batka ta pozycja "powinieneśpoznać". Pewnie w innym momencie byłbym bardziej surowy, ale biorąc pod uwagę, że sporo minusów da się wytłumaczyć tym, że to tylko wariacja na temat Batmana a także biorąc pod uwagę miałkość ostatnich regularnych serii wystawiam ocenę 7+/10.

   
  "Star Wars kolekcja - Boba Fett 1-3" autorzy różni. Trzy tomy w których zebrano przygody najsłynniejszego łowcy nagród w Galaktyce. Zbiór zaczyna się od "Wroga Imperium" Johna Wagnera, narysowanego w stylu znanego z "Kryształowej Szpady" Crisse, świetnej historii opowiadającej o pierwszym zadaniu jakie wykonał Boba dla Dartha Vadera. Znajdziemy tu sporo humoru, ale całość zdecydowanie ma przypomnieć czytelnikowi że obydwaj panowie to warte siebie ponure sukinsyny. Drugą połowę pierwszego tomu otwiera "Yaviński Artefakt" Mike'a Kennedy, przygodowa historyjka w której Fett tak naprawdę jest drugoplanowym bohaterem. Co się pierwsze rzuca w oczy to rewelacyjne rysunki Carlosa Meglii kojarzące się w warnerowskimi Animkami, średnio mi ten komiks przypadł do gustu, raczej przygodówka dla młodszego czytelnika. Tom drugi to dokończenie artefaktu i kilka krótszych opowiadanek z których każde pod względem fabularnym stoi na naprawdę dobrym poziomie a za rysunki odpowiadają takie nazwiska jak Carlos Ezquerra czy Cam Kennedy tak więc paluszki lizać. Trzeci tom prawie w całości poświęcono efektom współpracy Johna Wagnera i Cama Kennedy i pomimo wyglądu rodem z "Dark Empire" komiks a właściwie trylogia ma o wiele luźniejszy klimat (chociaż przemocy również nie brakuje) i dotyczy perypetii Boby wmieszanego w porachunki huttyjskiego gangstera, jego przyszłego teścia oraz piratów, do ocalenia będzie też "piękna" księżniczka. Ostatnią krótką historyjkę znowuż narysował Kennedy chociaż kto inny nakładał kolor więc wygląda mocno odmiennie a za scenariusz odpowiada John Ostrander i o ile sama w sobie jest całkiem niezły, to pomysł z obozami koncentracyjnymi Imperium uważam za nietrafiony. Podsumowując, trzy bardzo dobre tomy będące jednym z najmocniejszych punktów całej kolekcji. Na plus z pewnością to, że nie przemieniono Boby Fetta w jakiegoś małomównego twardziela ze złotym sercem w stylu Clinta Eastwooda. Owszem ma swój specyficzny kodeks, owszem zdarzają mu się z rzadka jakieś przypływy szlachetności i sprawia wrażenie faceta który potrafi odróżnić dobro od zła ale to cały czas bezlitosny morderca, raczej uodporniony na nagłe przypływy uczuć. No i oprócz dobrej lektury, jest też naprawdę na co popatrzeć. Ocena 7/10.


3. Najgorszy przeczytany:

   "Belit - Era Conana" - Tini Howard, Katarzyna Niemczyk. Katastrofa pod każdym względem. Scenariusz to jakiś nonsens, Belit jeszcze jako młoda dziewczyna okazuje się córką jakiegoś pirackiego admirała ze zdaje się Asgalunu przerobionego na Asgulin oraz z handlowego portu pod kontrolą teokracji na jakąś odmianę Tortugi. Ojczulo podobno jest potężnym pirackim królem, ale przychodzi kilku chłystków odebrać jakiś dług czy coś i bez problemu przykuwają go do skały, chyba po to żeby się utopił a wszyscy mają to wyraźnie w dupie. Ojciec nie chce żeby Belit go uwolniła bo to "dług honorowy, grzech przeszłości" (znowu chyba), ale żeby mu poderżnęła gardło to się zgadza. Belit później trafia na jego flagowy okręt gdzie chce dowodzić, ale niby nie tego nie robi a gdzie czytelnik dowie się, że odczuwa ona jakąś nadnaturalną potrzebę zabijania a także wyczuwania obecności morskich potworów, które podobno już nie istnieją. Po upolowaniu jednego z potworów cała załoga trafia do Kush gdzie na oczach czarnej królowej Belit mieczem zabija innego potwora i zostaje nadwornym łowcą morskich potworów. Akcja przeskakuje kilka lat do przodu, okazuje się że Belit przez ten czas wcale nie zabijała potworów (tu już się pogubiłem) tylko łupiła porty i okręty. Królowa w końcu się orientuje w tym procederze i wysyła za piratami pościg, ci trafiają do Stygii (w międzyczasie Belit morduje starego kapitana oraz wielką murzynkę robiącą za bosmana), gdzie w "Królowej Czarnego Wybrzeża" zakochuje się równie czarny kapłan Seta po czym rzuca na nią klątwę i traci głowę na koniec. Rysunki naszej rodaczki wypadają niestety równie słabo. Styl typowy dla marvelowskiego komiksu skierowanego dla młodocianych czytelniczek, tyle że nieciekawie wyglądający, słabe modele postaci wśród których brak jakiegokolwiek rozróżnienia etnicznego, problemy z perspektywą czy dziwaczne kolory dzięki czemu "Belit o alabastrowej skórze" wygląda jak Joker, jak wspomnę tutaj podobne pod względem formy rysunki Fiony Staples z czytanego w zeszłym miesiącu przeze mnie "Archiego", to niestety widać tu różnicę ze trzech klas na niekorzyść panny lub pani Katarzyny. Na dodatek poraża wręcz tutaj kompletna anachroniczność, "Tygrysica" to najzwyklejszy w świecie szkuner a w Czarnych Królestwach powszechnie są stosowane galeony, piraci chodzą w trójgraniastych kapeluszach i przeciwdeszczowych płaszczach rodem z Moby Dicka oraz używają kompasów oraz składanych lunet, można tak wymieniać i wymieniać. Zastanawiam się jaki był cel wydania tego komiksu przez Marvel, nie wiem może jakaś dywersyfikacja tej linii wydawniczej o ile w dużych Stanach jestem w stanie sobie wyobrazić że znajdą kilka tysięcy nastolatek przyszłych feministek do których tytuł tego typu mógłby trafić, to w naszym kraju krąg potencjalnych nabywców zadowolonych z zakupu musi być mikroskopijny. O takich rzeczach jak parytety w obsadach okrętów ze względu na płeć i kolor skóry (murzynki z różowymi włosami nawet nie skomentuję) nie powinienem już nawet wspominać. Wątłe, bezsensowne i banalne dziełko przygotowane przez dwie panie o zerowym pojęciu na temat howardiańskiego uniwersum oraz o wiedzy o piratach nabytej chyba podczas oglądania gołych pirackich klat w "Black Sails" (dobrym żeby nie było), na dodatek z bohaterką która nie posiada ani jednej pozytywnej cechy, której nie da się absolutnie polubić. Powinienem dać jedynkę, ale podejrzewam że mogło być jeszcze gorzej, unikać jak ognia, fani Conana nie mają tu absolutnie czego szukać. 2/10.


4. Zaskoczenie na minus:

  "WKKDC Punkt Krytyczny" - Geoff Johns, Andy Kubert. Jeden z tzw. Kryzysów DC, ustawiających uniwersum w nowym punkcie startowym. Barry Allen budzi się w czasie drzemki w pracy i okazuje się, że nie posiada mocy Flasha, ba nikt tutaj o żadnym Flashu nigdy nie słyszał tak samo jak zresztą o Supermanie i ogólnie o Lidze Sprawiedliwości, na dodatek zaraz po wyjściu z biura Barry natyka się na swoją zamordowaną matkę. Wyjaśnienie jest tylko jedno Flash po raz kolejny wylądował w alternatywnej linii czasowej i nie jest ta rzeczywistość sielanką. Pomiędzy królestwami Aquamana i Wonder Woman toczy się wojna, która pochłonęła niemalże całą Europę, a na ulicach Stanów z powodu braku bohaterów rządzą przemoc i nędza, nic więc dziwnego że nasz bohater zapragnie odzyskać swoje moce oraz naprawić rzeczywistość w tej właśnie kolejności, czyli nic czego ktoś oglądający tv serial "Flash" by nie znał. Rysunki Kuberta wyglądają naprawdę nieźle, ja osobiście nie jestem fanem takiego stylu, ale muszę przyznać że w komiksach stricte "superbohaterskich" się on sprawdza, artysta wyraźnie wzorując się na Jimie Lee nie ma się w porównaniu do swojego mistrza czego wstydzić, ba momentami wyglądają one nawet lepiej, postacie często są "możliwsze" z anatomicznego punktu widzenia, kompozycja kadrów też jak bardziej udana, trochę słabiej za to, mniej szczegółowo wyglądają tła. Śmieszy też czasami to, że co druga postać stoi z wkurzoną miną na dodatek, łypiąc groźnie spod brwi, ale cóż taka konwencja. Przyzwoicie wygląda praca kolorysty Alexa Sinclaira chociaż momentami wygląda to dosyć śmiesznie, chłop wyraźnie stoi pomiędzy chęcią stosowania jak najwięcej pstrokatych kolorów aby dobitnie podkreślić przynależność gatunkową, jednocześnie powlekając wszystko ciemnawym "lakierem" mającym uwydatnić mrok przedstawianego świata. Podsumowując, Johns może nie pisze genialnych historii, ale słabych również nie biorąc jego komiks do ręki mam świadomość że otrzymam conajmniej niezłą porcję rozrywki i tak jest w tym przypadku. Historia jest dobrze napisana i wciągająca, twist fabularny z Profesorem Zoomem chociaż nie byłby znany chyba tylko komuś kto ostatnią dekadę przesiedział w piwnicy pomysłowy, jest świetny niestroniący od zabijania Batman, doskonały pomysł na los "znikniętego" Supermana oraz wzruszające zakończenie. Natomiast całkowicie nie w porządku jest to, że tak naprawdę ten świat nie jest odpowiednio przedstawiony co powinno w przypadku elseworldów być podstawą. Oprócz wojny pomiędzy Atlantydą a Temiskirą, która na dobrą sprawę nie wiadomo dlaczego wybuchła oraz przeszłości jednej czy dwóch głównych postaci nie widzimy jaki te wszystkie zmiany mają wpływ na rzeczywistość.  Ot kilku bohaterów nie ma, kilku jest zmienionych, niektórzy superłotrzy są bohaterami lub na odwrót, Johns pokazuje kilka pobocznych wątków, ale nie wiadomo po co bo one ani początku ani końca nie mają. Iluzja przedstawionego świata w przypadku alternatywnych rzeczywistości musi być na tyle silna, żeby czytelnik/widz bez problemu przyswoił zasady nią rządzące i jednocześnie wciągnął się w zabawę zestawiając różnice pomiędzy nią a oryginalnym światem. Tutaj tło sprawia wrażenie jedynie filmowej scenografii, to co rewelacyjnie udało się Murphy'emu w "Białym Rycerzu" (aczkolwiek on tam mocno ułatwił sobie zadanie, zmieniając jedynie postacie a nie cały świat), udanie podłożyło nogę Johnsowi. Problematyczna może być też ilość występujących postaci, nie dość że jest ich sporo to jeszcze autor sięgnął po te mniej znane, modyfikując często nieznacznie ich wygląd, co może wprowadzić nieco w konfuzję czytelnika nie będącego naprawdę oblatanym ekspertem od komiksów DC, mnie wprowadziło. Ergo dobry komiks, tyle że zamiast ok. 140 stron powinien mieć jakieś 280 aby autor mógł bardziej rozbudować tło dla interesującej historii. Ocena 6+/10.


5. Suplement

Przeczytać się powinno:

  "Conan Barbarzyńca - kolekcja 53-61" autorzy różni. Dalej Chuck Dixon ilustrowany przez Kwapisza głównym scenarzystą serii, ale wydawnictwo postanowiło chyba odciążyć dwójkę twórców i mniej więcej na jeden komiks ich autorstwa przypada jeden-dwa stworzony przez innych twórców. Powracają stare nazwiska jak Thomas, Alcala, Chan, Gil, DeZuniga czy Williamson, pojawiają się zupełnie nowe. Niezależnie od tego kto pisze i rysuje, niezmiennie polecam 8/10.

  "The Black Holes" - Borja Gonzalez. Krótka, kompaktowa opowieść spinająca losy żyjącej przed epoką wiktoriańską dziewczyny marzącej o pisaniu strasznych historii a trzema dziewczynami z teraźniejszości planującymi stworzyć punkową kapelę. Rzecz o dorastaniu, nieprzystosowaniu społecznym i spełnianiu marzeń. Połączenie komiksu obyczajowego z gotycką powieścią grozy oraz baśnią. Rzecz absolutnie pięknie wyglądająca, skrzyżowanie rysunków Mignoli z komputerową grą Prince of Persia. Gonzalez rezygnuje z rysowania twarzy co sprawia, że cały ciężar ukazania emocji spoczywa na oszczędnych dialogach oraz sylwetkach. Dzięki temu wbrew zdrowemu rozsądkowi rysunki nabierają jednocześnie realistycznego wyglądu i zachowują swosity bajkowy urok. Kupiłem raczej z myślą o późniejszej odsprzedaży, ale zostawiam na półce. Może i tytuł nie dla wszystkich, ale to czarująco melancholijna graficzna perełka opowiadająca o "zagubionych dziewczętach". 7+/10.

   "Aliens - Zbawienie/Ofiarowanie" - Dave Gibbons, Mike Mignola, Peter Milligan, Paul Johnson. Dwie niedługie historie umieszczone w jednym tomie, obydwie zahaczające o temat religijności. Wbrew opisowi na okładce pierwsza "Zbawienie" autorstwa Gibbonsa i Mignoli wcale nie jest "...jedną z najwybitniejszych i najgłębszych opowieści z uniwersum..." i sprowadza się głównie do naciskania spustu przez religijnego fanatyka, nie jest oczywiście zła bo to całkiem przyjemna nowelka, ale gdyby nie rysunki Mignoli podejrzewam, że dosyć szybko popadła by ona w zapomnienie. Zdecydowanie ciekawszy jest drugi scenariusz autorstwa Milligana o kobiecie która po katastrofie statku trafia do zagubionej w dżungli kolonii pełnej osadników skrywających brudny sekret. Subtelniejsza, bardziej wielowymiarowa i po prostu bardziej inteligentna. Za to gorzej wyglądająca, Johnson próbuje naśladować McKeana, ale wychodzi mu to różnie. Tym niemniej naprawdę udany album 7/10.


Przeczytać można ale niekoniecznie:

  "WKKM Batman/Huntress - Żądza Krwi" - Greg Rucka, Rick Burchett. Ten Batman w tytule to tylko dla zmyłki, tomik powinien się nazywać Huntress bo jest tu ona jedyną pierwszoplanową bohaterką. Owszem występuje tutaj Batman i pełni fabularną funkcję, ale na tej samej zasadzie występują jeszcze Robin czy Nightwing. W Gotham ktoś zaczyna zabijać członków mafii i to tych którzy wymordowali rodzinę Heleny Bertinelli czyli Huntress, nic więc dziwnego, że stanie się ona jedną z głównych podejrzanych dla Batmana. Helena oczywiście jest niewinna i mimo że sama miała zrobić dokładnie to samo to chcąc nie chcąc będzie musiała zagadkę morderstw rozwiązać. Żeby tego dokonać będzie musiała z pomocą bohatera-detektywa nazywającego się Question oraz jego nauczyciela rozliczyć się ze swoją przeszłością. Rysunki w porządku nawiązujące do stylistyki z lat 50-tych oraz prac Darwyna Cooke, chociaż to oczywiście nie ten poziom. Rucka trochę się zapędził wkręcając na maksa w tematy mafijne przez co w pewnym momencie komiks wygląda jak pastisz "Ojca Chrzestnego", śmieszy też fakt, że Helena nabyła swoich umiejętności będąc trenowaną przez młodocianego mafiozę w jakiejś stodole na Sycylii. Ale tak poza tym to naprawdę przyzwoita lektura 6+/10.


  "Star Wars kolekcja Darth Maul tom 1,2" - autorzy różni. Pojęcia nie mam dlaczego te dwa tomy nazwano jak nazwano. Pierwszy składa się z trzech komiksów. Pierwszym w kolejności jest skierowany do młodego czytelnika humorystyczny pseudo-kryminałek Qui-Gon i Obi-Wan Aurorient Express, który szczerze mówiąc spłynął po mnie jak po kaczce, drugim znowu przygody Qui-Gona i Obi-Wana tym razem w konwencji quasi-westernu, które nieco bardziej przypadły mi do gustu, trzecim i w/g mnie zdecydowanie najlepszym "Rada Jedi" Randy Stradleya opowiadająca o wojnie Jedi z rasą jaszczuroludzi w którą zostali wmanewrowani poprzez machinacje Palpatine'a. I tylko w tym jednym komiksie pojawia się Darth Maul i to nawet nie w trzecioplanowej roli. W tomie drugim większość miejsca zajmują przygody mistrza Ki Adi Mundiego zanim stał się członkiem rady i są całkiem dobre chociaż koło Alana Moore na półce bym tego nie postawił. Dopiero w drugiej części tomu dostaniemy w końcu "mięso" czyli komiks o postaci z tytułu. Darth Maul dostanie od Dartha Sidiousa zadanie rozmontowania organizacji Czarne Słońce. Maul chłop szczery i prosty do bólu, nie wymyśla lepszego planu niż wjechać do ich kwatery głównej na pełnej TTździe i wszystkich pozabijać, dzięki czemu oszczędza nieco pracy scenarzyście. O samej postaci nie dowiemy się nic więcej niż to co było pokazane w filmie czyli dalej nie będziemy wiedzieć niczego, ale za to możemy pooglądać jak się bydlak napina bez T-shirtu. Rysunkowo cały zbiorek stoi mniej więcej identycznie jak fabularnie czyli jest nieźle i nic poza tym. Lektura w porządku, ale to było chyba trochę zmarnowanie miejsca w kolekcji, z pewnością znalazłoby się coś ciekawszego 6-/10.


"Star Wars kolekcja Droidy tom 1,2" - autorzy różni. Przygody R2D2 i C3PO na kilka lat przed spotkaniem Luke'a. Komiksy całkiem niezłe, ale oceniać nie będę, bo może z wyjątkiem ostatniego krótkiego opowiadania wszystkie są skierowane do dzieci.  Obydwa tomy to kilka historii, ale stanowiących jedną ciągłość fabularną, z ciekawostek jako jeden z rysowników pojawi się znany z m.in. Dredda Ian Gibson.


  "Star Wars kolekcja Opowieści Jedi: Złoty Wiek Sithów tomy 1-4" - autorzy różni. "Nieźle się zaczyna" pomyślałem widząc w pierwszym tomie nazwisko autora czyli jednego z moich "ulubieńców" Kevina Dżej Andersona. Tom pierwszy opowiada o wydarzeniach dziejących się 5 tysięcy lat przed E IV, a jego bohaterami jest rodzeństwo Doragonów, wiecznie pechowych ściganych długami odkrywców kosmicznych szlaków oraz Naga Sadow jeden z Lordów zapomnianego Imperium Sithów do którego wcześniej wspomniani brat i siostra znajdą przypadkiem drogę. W tomie drugim znajdziemy dokończenie sagi rozpoczętej w pierwszej a także dwie dziejące się tysiąc lat później pośrednio powiązane z tą pierwszą historie napisane przez Toma Veitcha, wprowadzające nowe ważne dla dalszych tomów a także podejrzewam całego uniwersum postacie czyli Nomi Sunrider i Ulica Quel-Dromę. Tom trzeci pisany wspólnie przez Veitcha i Andersona zaplata wszystkie wątki z poprzedniego tomu szykując Galaktykę do wojny z odrodzonymi Sithami która wybuchnie i się zakończy w tomie czwartym w którym dodatkowo znajdziemy dziejący się 10 lat później prolog. Pod względem rysunków jest oswojony z faktem, że seria Star Wars raczej nie jest silna w Mocy więc może to wynik obniżonych wymagań, ale jest dosyć przyzwoicie na plus dosyć realistyczne prace Davida Roacha oraz cóż pewnie ukazujące pewne braki warsztatowe, ale mające własny autorski pazur rysunki Chrisa Gosseta. Same komiksy zaskoczyły mnie swoim przyzwoitym poziomem, pierwsza saga jest raczej średnia do dołu, para głównych bohaterów jest pozbawiona właściwie jakichkolwiek cech charakteru i praktycznie nic nie robią, zasady na których działa Imperium Sithów i oni sami tak niejasno określone, że musiałem skorzystać z internetu o innych dyskusyjnych pomysłach w stylu miecze świetlne na kablach, statki kosmiczne z żaglami i masztami nie wspominam. Natomiast dalej jest już tylko lepiej o ile napisana przez Veitcha przygoda dziejąca się na Onderonie raczej niespecjalnie wyróżnia się wśród typowych gwiezdnowojennych komiksów to już jej dalsze konsekwencje są naprawdę niezłe. Konflikt jest odpowiednio rozdęty i czuć wielką stawkę, postacie mimo że nie nadmiernie rozbudowane są wyraziste a i spora dawka sithyjskiego mistycyzmu działa na plus. Minusem jest postać Exar Kuna, która nie ma jakiejkolwiek podbudowy, on się od samego początku zachowuje jakby Jedi w swojej akademii wytrenowali sobie bezpośrednio Mrocznego Lorda, zresztą nie ma czasu się nad tym zastanawiać bo odrazu przechodzi od słów do czynów. Nie do końca wyszła też postać Ulica, on akurat został przedstawiony dosyć dobrze, ba nawet ma logiczny powód aby przejść na ciemną stronę, tyle że na jednym obrazku jest Jedi a na drugim zabija jakichś przypadkowych ludzi. Zresztą inni nie są lepsi, dajmy na to wpada sobie Kun z powrotem do Akademii i zabiera dwudziestu Jedi nawet nie mówiąc po co z wyjątkiem "lećcie ze mną, coś wam pokażę" i oni też przechodzą na Ciemną Stronę. Ale ogólnie poza tą pewną skrótowościo-umownością to całkiem interesująca lektura, gdyby dać jej trochę więcej miejsca i przeszlifować odpowiednio tu i ówdzie byłaby naprawdę dobra, ale i tak wyżej średniej jest. "Złoty Wiek Sithów" to całkiem przyzwoite zakończenie kolekcji 6+/10.

Offline Arion Flux

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #223 dnia: Pt, 05 Czerwiec 2020, 15:42:07 »
Mały komentarz do recki Larrego na temat Belit, partytow i ze "nie da sie polubic". I nie chodzi o sam komiks, bo go jeszcze nie czytalem, tylko o pierwozor. Otoz u Howarda Belit tez nie da sie polubic, ze tak powiem - z definicji, bo to po prostu krawawa i pazerna suka byla. Wszycy ja nienawidzili, oprocz gromady jej prymitywnych czarnych zalogantow, z ktorymi uprawiala proceder, bo ci czcili ja jak boginie. Jej milosny epizod z Conanem polegał na tym, ze oddala mu serce, bo bardzo ładnie powypruwał mieczem flaki co najmniej tuzinowi (a pewnie i wiecej) jej czarnych zalogantów, gdy Tygrysiaca napadla na statek, ktorym Conan płynał. Jedyna scena, ktora być moze moze nastroic czytelnika pozytywnie do Belit, to scena ostatnia, w ktorej za sprawa sily swej zwierzęcej milosci do Conana, i zreszta tak jak ongis to zapowiedziala w milosnym uniesieniu, Belit juz po swej smierci ratuje mu życie, jako duch, przed atakujacym go nietoperzowym potworem. Tak czy siak, sam oryginal tez pozostawia wiele do zyczenia, moze w roku 1933 byl ok, ale dzis juz sie bardzo zestrzał i w swej naiwnosci jest raczej ciezkostrawny.   

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów - sezon drugi
« Odpowiedź #224 dnia: Pt, 05 Czerwiec 2020, 15:49:10 »
Znam pierwowzór tyle że należało tutaj dokonać pewnych korekt, nie da się napisać przygodowej serii w której głównej bohaterki nie da się opisać ani jednym pozytywnym przymiotnikiem. Tzn. da się, ten gówniany komiks jest tego przykładem.