Minął nam pierwszy miesiąc nowego roku więc czas na małe podsumowanie czytelnictwa w zakresie komiksu. Poniżej po kilka słów o tym co udało mi się w tym czasie uszczknąć z tzw. sterty wstydu. Przy czym proszę się nie dziwić, że trafią się także tytuły faktycznie zaległe. W przyszłych miesiącach będzie zresztą podobnie.
Styczeń 2020 r.
Promethea t.2 – kontynuacja mistrzostwa w każdym calu. Oczywiście jak przystało na okultystę (czytaj: kryptosataniste) nie zabrakło akcentów pretensjonalnie obrazoburczych (w sumie zbędnych i niepotrzebnych), ale mimo wszystko nie da się ukryć, że jest to dzieło wyjątkowe. Także w wymiarze plastycznym.
Smerfy i Wioska Dziewczyn t.3: Kruk – jest coraz lepiej. Niby seria „odpryskowa”, a jednak znać rytm najlepszych albumów cyklu macierzystego.
Flash t.7: Burza doskonała – lekki spadek formy scenarzysty, który ewidentnie pogubił się w nadmiarze postaci obdarowanych połączeniem z Mocą Prędkości. Ale i tak się cieszę, że Flash nadal ma u nas swoją solową serię.
Superbohaterowie Marvela: Venom (Flash Thompson) – zbiór opublikowany w ramach „Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela” (t.64) przynajmniej dla mnie okazał się na tyle rozrywkową i satysfakcjonującą lekturą, że z chęcią sięgnąłem po dalsze perypetie tej postaci. I nie zawiodłem się!
Daredevil Franka Millera t.2 – klasyka, której nie wypada nie znać.
Hrabstwo Harrow t.6: Inna magia – malunki jak zwykle na bardzo wysokim jakościowo poziomie ale scenarzysta ewidentnie przeciąga tok akcji. Najprawdopodobniej z braku soczystych pomysłów.
Księżycówka t.2: Inny pociąg – ilustracje fantastyczne; z fabułą niestety jeszcze gorzej niż w tomie pierwszym. Tak jak gdyby szanowny pan scenarzysta nie potrafił się zdecydować co chciałby pisać: horror czy komiks gangsterski. Bo mariaż obu tych jakości w tym przypadku średnio wypalił.
Superbohaterowie Marvela: Scarlet Spider (Ben Reily) – z jednej strony to miła lektura; z drugiej natomiast trio DeMatteis/Zeck/McLeod sugerowało coś więcej niż tylko marvelowski standard. I faktycznie tak się sprawy mają. Problem w tym, że nie umywa się to do kanonicznych „Ostatnich łowów Kravena”. A tego porównania w tym akurat przypadku nie da się uniknąć.
Jessica Jones t.3: Powrót Purple Mana – satysfakcjonujące zwieńczenie przygody Briana Michaela Bendisa z jego prawdopodobnie najbardziej istotnym wkładem w rozwój współczesnej kultury popularnej. Do tego Michael Gaidos niezmiennie w bardzo dobrej formie.
Batman: Szalona miłość i inne opowieści – serial, który oczarował publikę na całym owładniętym popkulturą świecie (nieprzypadkowo, gdyż jest po prostu znakomity) doczekał się swojej komiksowej emanacji. „Szalona miłość” zbiera nowelki powstałe za sprawą m.in. Paula Diniego, Bruce’a Timma i nieodżałowanego Mike’a Parobeka.
Superbohaterowie Marvela: Alpha Flight – jeszcze jeden popis solowych możliwości nieprzecenialnego Johna „Doktora Komiks” Byrne’a. Przy okazji możliwość rozpoznania przygód nieco mniej znanych bohaterów.
Najemnik t.4: Ofiara – standardowa dla hiszpańskiego wirtuoza kreski i plamy wysoka jakość. Rzecz momentami wręcz wzruszająca.
Kajtek i Koko w kosmosie t.5: Obce świadomości - klasyk który nie wymaga komentarza. Wszystko jest tu na tip-top. Jak to u mistrza Janusza.
Superbohaterowie Marvela: Excalibur – Alan Davis wie jak rysować ponętne kobity. Stąd chciałoby się napisać, że cała reszta to didaskalia. Tymczasem niekoniecznie, bo także fabularnie ów zbiór okazuje się znakomitą (i lekką zarazem) rozrywką. W końcu na "pokładzie" tego tytułu nie zabrakło Chrisa Claremonta.
Mister Miracle – spore oczekiwania (podsycone zeszłorocznym „Visionem”) i niestety rozczarowanie. Szczerze liczyłem, że uda mi się zmieścić ten tytuł wśród najlepszych piętnastu komiksów 2020 r. Ku swojemu własnemu zaskoczeniu nie ma takiej możliwości. Choć album mimo wszystko wart osobistego rozpoznania.
A co Wam się w styczniu przytrafiło?